Wolmar najpierw poczuł woń perfum. Musiały to być perfumy, bo różniły się od smrodu mijanych codziennie niemytych ciał jak dzień od nocy. W tej jednej chwili zrozumiał, dlaczego tak wiele kobiet pragnie wydawać nieprzyzwoicie wysokie sumy na flakon z kilkoma kroplami pachnącej cieczy. Niewiasta spryskana perfumą była niczym bogini względem dziewki zalatującej wędzonymi rybami niesionymi na targ, rzecznym mułem ciągnącym się za koszem z małżami, czy ptasimi odchodami z kurnika.
Od tej chwili już nic miało nie być takie samo.
Ledwo słyszał, co tam marudzili jego towarzysze. Pewnie przemawiała przez nich zazdrość - w końcu nie każdy otrzymywał osobiste zaproszenie od jakiejś wytwornej i niewątpliwie pięknej damy. Może jakaś przyjaciółka ametystowej czarodziejki, która przeprowadziła rytuał zniszczenia sztyletu uznała zdolnego maga jako bardzo interesującego towarzysza przyjęcia? Było to wielce prawdopodobne, bowiem umiejętności i potęga Kleina rosły z dnia na dzień. Tylko czekać, aż jego sława zacznie go wyprzedzać.
Ze snu na jawie wyrwał go głos Dietera. - Tak, tak. Spotkamy się później... - odparł mało przytomnym głosem.
Było mało czasu, by należycie przygotować się do jakże interesującego spotkania.
Wolmar postanowił sprawić sobie nową koszulę i portki - ciało prześwitujące przez liczne przetarcia i dziury mogło się wydać atrakcyjne wyłącznie dla komarów, a nie dystyngowanej damy. Podobnie buty - słoma, jaką łatał dziurawe obuwie mogła spodobać się rogatej kozie, a nie bogini, do której się wybierał. Tak po prawdzie, to taka sama kuracja należała się również reszcie nędznie wyglądającego Wolmarowego ubioru - będzie musiał, nie bez żalu i drżącymi rękami, wysupłać ciężkie złocisze i poprawić stan swojej garderoby. Uczyni to jednak jako inwestycję w siebie, by śmietanka towarzyska Altdorfu zapamiętała tego wschodzącego magistra sztuk magicznych i członka Bursztynowego Kolegium jako przynajmniej schludnego i czarującego dżentelmena, którym bezsprzecznie był.
Po wizycie u krawca zaplanował jeszcze gorącą kąpiel i odwiedziny u balwierza celem ogarnięcia Wolmarowej czupryny i brody. Klein był przekonany, że po tylu zabiegach zrobi piorunujące wrażenie na rozmówczyni.
Co ciekawe przez ten cały czas nie zadał sobie jednego prostego pytania - o czym w ogóle tajemnicza K chciała z nim rozmawiać?
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |