Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2014, 00:04   #6
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Wypada coś skrobnąć zanim wróci Lost i dalej będzie nas targał po pustkowiach

Do sesji zgłosiłem się przypadkiem na zasadzie: "O, Neuroshima, zawsze chciałem pograć." Dla merytorycznej podkładki przeczytałem sobie podręcznik i stworzyłem z grubsza bohatera. Na forum byłem nowy, więc nie zauważyłem nawet jaka konkurencja się zrobiła w rekrutacji, ale jakoś się udało. Lost zwlekał z pierwszym postem, ale kiedy już się pojawił...

...zapadłem w historię z marszu. Zaczęło się od sześciu osobnych historii, w zasadzie ze sobą nie powiązanych (w różnych częściach stanów, w różnym czasie, z różnym klimatem), które w przedziwny sposób zbiegły się w jednym punkcie. A to był dopiero początek.

KLIMAT:

Zgodnie z zapowiedziami było rdzawo do bólu. Bród, smród i ubóstwo, aż biły z ekranu, kule zabijały, a woda i jedzenie topniały w oczach. Bohaterowie mało spali, męczyli się i nabawiali paranoi od szukania zasadzek wszędzie gdzie się tylko da. Kiedy pierwszy raz wpakowaliśmy się w poważną pułapkę (dom z opadem) wszyscy szybko nauczyli się mieć oczy dokoła głowy.

Lost zapewne celowo pominął wątek powszechnych chorób, za co osobiście jestem mu wdzięczny, bo jest to jeden z elementów, które czynią Neuroshimę szalenie nie realistyczną (skoro wszyscy są chorzy, a leków nie ma, to czemu ludzkość jeszcze nie wymarła?).

Mimo to śmiertelność była wysoka, rany nie goiły się tak po prostu, a medycyna kończyła się szybciej niż kule w magazynku. Słowem, każda kolejka mogła być Twoją ostatnią.

NPC:

Żywi, barwni, prawdziwi, do tego było ich bardzo dużo. Każdy ze swoimi własnymi sprawami, motywacjami, znajomymi i ekwipunkiem do zszabrowania (hehehe... ). Zwykle postaci tła faktycznie są jedynie punktem odniesienia dla BG, tutaj wychodzili niekiedy zupełnie na pierwszy plan, można się było z nimi zżyć i zyskiwali dodatkową głębię.

DIALOGI:

Moim skromnym zdaniem, kwintesencja sesji, zasługująca na osobny podpunkt. Wszystkie ciekawe momenty znajdowały swoje wyjaśnienie w dialogu (albo monologu, czy innej nieskoordynowanej refleksji), nic nie przechodziło bez echa i chwili refleksji, przez co wszystko co się działo rzeczywiście kształtowało bohatera. Każdy dołożył tutaj swoją cegiełkę (tylko z JaTuTylkoNaChwilę nie udało mi się zamienić słowa, bo faktycznie był tu tylko na chwilę ), tak więc zbiorcze dzięki, potem jeszcze odniosę się do każdego.

MG:

Można Losta chwalić często i gęsto, bo zacny z niego mistrz gry, pisze zgrabnie, z sensem, dowcipnie i na czas, ale postaram się skupić na elementach, które wyróżniają go spośród innych prowadzących:

- konsekwencja:

Lost zapowiedział, że sesję dokończy choćby się waliło, paliło i został mu jeden gracz i tak było. Dawało to niesamowity komfort psychiczny, że wszystko doczeka się puenty i jest sens zarywać noce na docu i pisać elaboraty.

- dbałość o szczegóły:

Tyle realizmu ile było potrzeba. Zwykle MG mają problem z ocenieniem ile szczegółów jest konieczne w danym momencie. Tutaj swobodnie przechodziliśmy od szczegółowych dywagacji na temat rozmiaru ładunku prochowego w pocisku do wartkiej akcji, gdzie karabin maszynowy pluł seriami, wybuchały bomby i działa się setka innych rzeczy.

- silne nastawienie na kombinowanie:

Z jednej strony działa się fabuła i klimat, z drugiej czasem odnosiło się wrażenie, że kolejne pułapki to bardziej gra psychologiczna w gabinecie Losta, gdzie jako gracz trzeba wykrzesać z siebie coś co zagnie mistrza gry i pozwoli wykaraskać się z opresji. Wysoko punktowana była też spostrzegawczość i własna inicjatywa. Mnie bardzo przypadło to do gustu.

- materiały:

Wszystko było skatalogowane i opisane, były mapki, ekwipunek okraszony zdjęciami, charakterystyka nietypowych broni, katalog NPC. Absolutnie czasochłonne, ale warte zachodu. Czapki z głów.

- retrospekcje:

Już po fakcie, kiedy dany wątek znajdował swój finał, Lost wrzucał historię jak w ogóle doszło do wydarzeń które miały miejsce. Kiedy wciągnęło się w klimat to były prawdziwe małe perełki.


GRACZE:


AveArivald

Grało się bardzo dobrze, żałuję że tak krótko. Wstawki z przeszłości były naprawdę intrygujące. Szajbus początkowo był dość dobrym znajomym Kinga, liczyłem na ciekawy rozwój relacji, niestety skończyło się inaczej. Przyznam się szczerze śmierć Jacoba była dla mnie sporym wstrząsem.Wspomnienie po łowcy mutantów ciągle żyje gdzieś w świadomości Clyde'a.

Fabiano

Podobnie jak w przypadku Ave wspólna przygoda skończyła się zanim się na dobre zaczęła. Posty czytało się przyjemnie, motyw z zapijaczonym łowca, który ma skrzywione poczucie humoru był świetny. Niestety "Szczęściarz", któremu wiele rzeczy się udawało szybko został sprowadzony do parteru przez krwawą rzeczywistość. Przebite płuco, kula w pierś i pocięta twarz to było dla niego za dużo.

Lechu

Postać epizodyczna, zagrana dobrze i do końca. Nathan był silnym wsparciem dla ekipy, będą jednocześnie ciężarem i przyczyną swojej własnej śmierci. Można było potępiać Nathana za jego dziecinną wiarę w to, że "wszystko będzie dobrze", ale miało to swój urok. We wzajemnej relacji Morganów zabrakło mi odrobiny pęknięć w charakterach, ale zapewne trudno jest to przekonywająco odegrać kiedy samemu prowadzi się całą ekipę.

merill

Dołączył w połowie i zakorzenił się na stałe. Żołnierz z krwi i kości, angażujący się w przelotne związki z przypadkowo poznanymi kobietami z Texasu, do tego z powojenną traumą i syndromem usprawiedliwiania swoich win. Merill podszedł do sprawy praktycznie. Kombinował, obliczał, strzelał, trzymał się swoich założeń i starał się nie naginać ich na potrzeby chwili, ale wyraźnie poszedł z duchem opowieści i jednak zdecydował się na kilka modyfikacji, które ożywiły weterana z frontu.

kanna

Bardzo zręcznie przejęła postać Marii i tchnęła w nią nowe życie. Postać nie próbowała zgrywać bohatera, trzęsła się ze strachu, płakała i bała się o innych z należną sobie kobiecą subtelnością. Spodobał mi się motyw z podporządkowaniem się wyrokom wuja w imię rodzinnych wartości mimo oczywistej różnicy zdań, podobnie jak kłótnie z Randallem i romansowanie z Lynxem. Dobra przeciwwaga dla kilogramów testosteronu biegającego z karabinami.

Bebop

Poczynania kowboja śledziłem głównie z boku, raz czy dwa ucięliśmy sobie krótki dialog, uczestniczył w wydarzeniach raczej z doskoku, mimo to był ważnym fragmentem opowieści. Dobrze zgrywał się z postacią Marii i Randala. Jak już wspomniała kanna, bohater był kliszą, ale bardzo dobrze poprowadzoną - Clint Eastwood by się nie powstydził.

Szarlej

Początkowo tykająca bomba, człowiek od którego wszyscy trzymali się z daleka, do tego zabójca pierwszego z towarzyszy niedoli i nadzorca komanda niewolników. Wspólna znajomość zaczęła się od wycelowania w Kinga naładowanym shotgunem. Świetny materiał na znienawidzonego członka grupy. Stało się jednak inaczej, a to za sprawą wciągających dialogów, które wynikły zupełnie spontanicznie. Do połowy sesji nie mieliśmy ze sobą prawie nic wspólnego, a potem w przeciągu kilku dni dwaj zupełnie różniący się charakterem ludzie zdołali się zakumplować. Niekończące się dialogi na tematy egzystencjalne, wspólne wytykanie sobie błędów, łapanie się za słówka i obrażanie, dawało mi mnóstwo frajdy. Nawet po takim czasie nie do końca wiem czego spodziewać się po Frayu Relacja znajdzie swoją kontynuację w kolejnym rozdziale przygody w Nashville, na co czekam z niecierpliwością.

Honorable mentions
kolejność przypadkowa

- "Wszyscy zginiemy"

Mam na myśli akcję w tunelu. O ile śmierć za sprawą szaleństwa wywołanego Opadem była kubłem zimnej wody na głowę, o tyle podczas przeprawy w ciemności wszyscy w zasadzie byli pewni, że to już koniec. Nigdy wcześniej nie poczułem takiego zagrożenia, no może podczas wojny nerwów ze współudziałem merilla, Szarleja i Lecha.

- Dziecięcy obrazek

Ira, mała dziewczynka, która nic nie mówiła. Początkowo była czymś w rodzaju przeszkody, którą mieliśmy porzucić, a potem mieć wyrzuty sumienia. Wyszło, jak zwykle, inaczej i zamiast porzucić w ruinach zbędną gębę do wykarmienia, Clyde ciągnął ja za sobą aż do końca. Przełomowy był chyba moment kiedy pojawił się dziecięcy obrazek. Potem nie dało się już inaczej.

- Bisley, Clarice i cały ten szajs

Wątek poboczny związany z postacią Clyde'a, który urósł do rangi osobnej opowieści. Historia rozbitego małżeństwa, naiwnej wiary, miłości i tępego przywiązania pewnego fizyka do danego słowa. Przez większość sesji ciągnął się gdzieś na peryferiach fabuły, jednak kiedy już się pojawił, uderzył z całą mocą. Jestem naprawdę dumny, że udało się go zakończyć.

- Obóz uchodźców

Moment, w którym poczułem się tak. Wyszło na jaw, że nic nie jest takie jak się wydawało, do tego wykminiliśmy to samodzielnie bez pomocy MG, a potem obróciliśmy na własną korzyść w zupełnie nie przewidzianym przez Losta kierunku. Wtedy się czuje, że czasem wystarczy sięgnąć żeby mieć

To by było na tyle, kto nie grał niech żałuje. Było godnie.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 28-09-2014 o 15:13.
Dziadek Zielarz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem