Gdy opuścili stolicę Cesarstwa, Markus Oppel wyraźnie odetchnął. Altdorf miał mu się od tej pory z bólem, smrodem i strachem. Przynajmniej do czasu, aż ponownie miał tam zawitać w interesach. Cyrulik dotąd skulony i usiłujący wyglądać na steranego życiem, odrzucił skrywający jego twarz kaptur precz i wystawił ją wiatr i deszcz.
Wyekwipowany jako tako przez czarodzieja Kleina w nowe ubranie, przy orężu świat nie wydawał mu się taki ponury.
Po chwili nawet deszcz jakby zelżał, a zajazd "Pod Ogarem i Lisem" wydał się mu miejsce przytulnym i gościnnym. - Ufff - Markus strzyknął śliną do kałuży, które gęsto wykwitły przez bramą zajazdu. - Tego mi było potrzeba. Czujecie zapach pieczonego chleba? - zerknął wymownie na Gastona i Gotfryda. - Może i piwo własne warzą, hę?
Skierowali swe kroki do drewnianej oberży, przed którą ktoś nieudolnie wymalował godło Zajazdu. - Ogar na łosia mi prędzej wygląda - zakpił Oppel pomagając kamratom oporządzić konia i odganiając od swych łydek natrętnego kundla. Zapowiadało się, że do jutra Dietera i Kleina nie uświadczą, tedy trzeba było nająć stosowne pokoje.
Klientelę poza paroma miejscowymi wieśniakami, stanowiła mała zbieranina kupców, rzemieślnik, para niziołków i jeden krasnolud, najpewniej wykidajło lub ochroniarz, którego z podróżnych.
Pewnym krokiem Oppel skierował swe kroki ku szynkwasowi.
- Najlepiej na piętrze, dobry człowieku - wyjaśniał dobitnie chudemu jak patyk oberżyście Oppel. - Wiecie, im wyżej tym bezpieczniej. Dwie izby nam wystarczą, od biedy jedną zajmiemy. Góra dwa dni. To ile będzie? - targował się niedoszły żak. - A teraz najważniejsze, co macie na strawę dla zdrożonych podróżnych? Prawda, chłopaki? Czego mocniejszego też nie odmówimy - błysnął zębami uśmiechając się znacząco. |