Doerner jechał urzeczony. Bogactwo i potęga otaczającej przyrody niemal odurzała. Majestatyczne drzewa, których korony sięgały nieboskłonu, a pnie były niemal tak szerokie jak wieże oblężnicze. Liczne strumienie, wielkie omaszałe głazy i dostatek zwierzyny robiły wrażenie. W takiej sytuacji uwaga krasnoluda brzmiała niemal jak najzwyklejsze krakanie, szukanie dziury w całym. Rudiger zsiadając z konia zaniepokojony spojrzał na pesymistę: - Ktoś nas obserwuje?
Szlachcic zmierzył wzrokiem okolicę: - Naprawdę? Dziwne, nic nie czuję. Wszystko wydaje się takie spokojne.
Nieco zaniepokojony spojrzał na pozostałych i z wahaniem zapytał: - Wy też coś czujecie...to znaczy...ja nie widzę nic podejrzanego.
Zdezorientowany nie wiedział czy wypakowywać juki, czy sięgać po miecz. Po krótkiej chwili wątpliwości, na wszelki wypadek naciągnął na głowę czepiec kolczy i sprawdził miecz. Pewnie wyglądał jak idiota, przecieć to tylko narzekania krasnoluda, który pewnie w byle trzasku gałązki podejrzewał inwazje goblinów...ale co jeżeli ma rację? |