Ahearn nie przepadał za siedliskami ludzi. Oraz nieludzi. Większość swojego życia spędził w lesie, otoczony śpiewającymi duchami drzew, pragmatycznymi i rzeczowymi zwierzętami oraz duszami poległych na zapomnianych polach bitew wojowników. Potrafił rozróżnić gatunek trawy po jej szeleście na wietrze, ptaka po sposobie lotu, drzewo po fakturze kory. A ludzie? Ludzie byli dla niego zagadką. Niektórzy szukali jego rady lub chcieli skorzystać z jego zdolności. Ile ich było - nie pamiętał. I wszyscy wyglądali tak samo. I tak samo śmierdzieli.
Zima tego roku była niezwykle luta, a niedźwiedzie, z którymi mógłby przezimować, zostały przetrzebiona przez nieostrożnych myśliwych. Pozostałe osobniki były nieufne, a Ahearn nie chciał im się narzucać. Postanowił więc udać się do niewielkiego skupiska ludzkiego, gdzie mógł liczyć na strawę, ogień i niestety nieunikniony hałas i smród.
Gospoda nad strumieniem, z widokiem na piękne pasmo górskie, oddalona od miast. Prawie idealne miejsce dla takiego jak on. Przed wejściem naciągnął głębiej na głowę futrzany kaptur, w którego sierść powplątywane były zeschłe gałązki, liście i resztki ptasiego gniazda.
Przez powoli otwierane drzwi wdarł się do środka mroźny podmuch, a za nim wkroczył postawny mężczyzna, przepasany futrzaną przepaską i narzuconym na plecy groteskowo obszernym płaszczem. Wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia, usiadł na klepisku przed kominkiem. Przytruchtała do niego zarumieniona posługaczka, z brudną szmatką zatkniętą za pas.
- Podać coś... panie? - zapytała, zastanawiając się nad tożsamością osobnika. Twarz miał spowitą cieniem, więc ciężko było określić czy to elf, człowiek czy jakie licho. - Są jeszcze wolne ławy, zawsze można usiąść...
Ahearn obrócił głowę do kobiety i otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zamknął je po chwili. Przez chwilę milczał, jakby przypominał sobie ludzką mowę, aż w końcu odezwał się z niezwykle dziwnym akcentem, jakby jedynie naśladował słowa, a nie wypowiadał je ze zrozumieniem:
- Napar z czegokolwiek, byle gorący. I jakieś mięsiwo. - Gdy spostrzegł, że kobieta czekała jeszcze na coś, w umyśle zaświtało mu, że ludzie lubią błyszczące, bezużyteczne przedmioty. Z wewnętrznej kieszeni wydobył ciężką, srebrną monetę - dar kogoś, kto myślał, że Ahearn potrzebuje do czegoś pieniędzy, i włożył jej w dłoń. Ta zaskoczona prawie pisnęła - nie spodziewała się tak sutej zapłaty. Właściwie to w ogóle nie spodziewała się zapłaty od tego dziwnego indywiduum.
- Będę siedział tutaj - dodał jeszcze.
Przymknął oczy i rozkoszował się ciepłem, rozlewającym się po jego ciele. Ciężko było ignorować smród żelaza, krwi, potu ludzi czy alkoholu. Jednak próbował do skutku.
Ahearn, człowiek, szaman