Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2014, 23:45   #3
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Litery zaczęły mi się zlewać w jeden długi, rozmazany ciąg bezsensownych znaczków. Podniosłam zmęczony wzrok i słońce ugodziło mnie w oczy niczym cholerny rozbłysk supernowej.

- Kurde – zaklęłam pod nosem odruchowo mrużąc oczy.

Nie dość, że imć pan O’Hara musiał się, co chwilę mądrzyć żeby udowadniać swoją wyższość nad nami maluczkimi to jeszcze słońce postanowiło poprawić sobie swoje samopoczucie rażąc moje oczy.

- Nie musisz niczego udowadniać – mruknęłam pod nosem – jesteś cholernym słońcem, palisz wampiry, strzygi, nekrofagi. Uwielbiam cię i wariuję na twoim punkcie, ale moje oczy nie, więc naprawdę sobie daruj.

To była najprawdziwsza prawda. Słońce zawsze było jednym z moich lepszych sprzymierzeńców w walce z Umarlakami, ale moje oczy, szczególnie ostatnio, stały się dużo bardziej wrażliwe na jakiekolwiek światło. Oczywiście to była wina tej popapranej Necrophagis Regina, bo przecież nie moja.

Zerknęłam na zegarek. Dziewięć godzin dłubania w opasłych tomiszczach i nic. Poczułam frustrację i gniew. Zwykle lubiłam zaczytywać się taką literaturą, ale teraz liczyły się szybkie efekty i czas był tutaj dość istotny. A ja właśnie zmarnotrawiłam go moim odczuciu naprawdę sporo.

Zresztą nie siedziałam nad tym sama a po minach moich towarzyszy widziałam, że nie tylko mi udzielały się podobne odczucia. Nawet Finch wyglądał na wyjątkowo podkurzonego.

Wszyscy z ulgą powitaliśmy pojawienie się Percy’ego. Reszta mogła na chwilę odłożyć wykonywaną robotę a ja po prostu lubiłam się pławić w towarzystwie Percivala.

- Byłem pewien, że was tutaj zastanę. Znaleźliście coś? – Zapytał nasz cudny Demonolog.

- Jeszcze nie. – Wpadła mu prawie w słowo Kopaczka a ja posłałam jej groźne spojrzenie w stylu „nie przerywaj i daj mu mówić”.

- To ogarnijcie się trochę. Mamy sytuację nadzwyczajną. – Kontynuował Percy.

- Wiecie, że BORBL-e szukają zaginionych akt części regulatorów, którzy nie podpisali Edyktu. Węszą także przy kilku ostatnich sprawach. Topper potrzebuje w tej sprawie wsparcia. Jest w Archibishop’s Park.

Kurcze, jak on pięknie to powiedział: Archibishop’s Park. Prześlicznie. Muszę kiedyś nagrać go sobie.

- Emma i Kopaczka – mówił dalej Percival a ja od razu poświęciłam mu sto procent swojej percepcji - pojedziecie do niego. Finch, ty będziesz mi potrzebny tutaj. Dziewczyny. Weźcie tylko broń podręczną. Tak na wszelki wypadek.

- Co robi Topper na terenie Pooka? – Dopytywała się Kopaczka.

- Spotkał się z Wiewiórczym Księciem.

Wiewiórczy Książę. Nawet tak absurdalne nazwy w ustach Percivala brzmiały niezwykle godnie tak, że byłam w stanie się powstrzymać od parsknięcia śmiechem.

- Dobra, Emma – Kopaczka podniosła tyłek z krzesła i mimo iż spodziewałam się dźwięku odklejanych od blatu siedzenia jej czterech liter nic takiego nie usłyszałam. Jak ona dawała radę poruszać się tak cicho w skórzanych ciuchach? – Ja chętnie odetchnę świeżym powietrzem, a jak ty?

- Świeże powietrze? Brrr - wzdrygnęłam się z udawanej odrazy - Wystarczy mi godzina raz na tydzień i zużyłam już całą z tego tygodnia, ale jak przemknę szybko do samochodu to mogę pojechać spotkać się z Maxem.

Percival wyszedł, więc nie miałam już powodu żeby dłużej tutaj siedzieć. Zamknęłam przeglądaną wcześniej księgę i ułożyłam ją równo na stole.

- Teraz rozumiem, co miał na myśli ten, który ukuł termin “ciężar wiedzy”.

Poszłam w ślady Kopaczki i także ruszyłam zadek. Też cicho, ale w moim przypadku to żaden wyczyn. Zero skóry. No poza moją własną. Przeciągnęłam się prostując ramiona.

- Ścigamy się do toalety? - Rzuciłam do Kopaczki.

- Jasne. Dawaj. Kto przegra stawia kawę.

Próbowaliście się kiedyś ścigać z Egzekutorem?

No właśnie.

Kiedy weszłam do łazienki Kopaczka zdążyła już skorzystać z toalety i myła ręce w umywalce. Spojrzałam na nią:

- Zawsze mam nadzieję, że kiedyś dasz mi wygrać – stwierdziłam, po czym zniknęłam za drzwiami kabiny.

Kiedy wyszłam Alicia stała obok lustra opierając się o ścianę. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się. W stylu kota z Cheshire.

- Tak naprawdę to chciałam po prostu jak najszybciej opuścić przemiłe towarzystwo Fincha, ale dotrzymam słowa i płacę za kawę.

- Ciekawe. Myślałam, że wasz romans rozwija się właściwym tempem - zaśmiała się Kopaczka. - On przynajmniej tak twierdzi. Ten nasz nieudolny Finch. Może i jest pieprzonym geniuszem, lecz niewątpliwie jest pieprzonym dupkiem.

Przytrzymałam dłużej wzrok na Kopaczce. Już się nie uśmiechałam.

- Aha - stwierdziłam ponurym tonem.

- Coś się tak nagle zasmuciłaś? Hę?

- Nie, no tylko potwierdzam wszystko, co powiedziałaś. Finch ma rację: nasz romans rozwija się właściwym tempem, czyli zerowym, dokładnie tak jak powinno być. I ty masz rację, chociaż ujęłabym to w innych słowach.

Zakręciłam wodę i wytarłam ręce w ręcznik.

- To co zabieramy ze sobą? Ty bierzesz podręczny miecz dwuręczny a ja półtoraka? - Zapytałam wychodząc z toalety.

- Wolę topór. Finezją przypomina mi O’Harę. Nawet tak go nazywam. Finch. A tak serio, weźmy tylko coś lekkiego, sztylety, ja pistolet z amunicją runiczną. To teren sojuszników. Nie ryzykujmy incydentu.

- Oczywiście. Czasem nawet lepiej mieć mniej niż więcej, według mnie. Mnie brak arsenału mobilizuje do myślenia, a jak się uzbroję jak na wojnę to wtedy łatwiej przychodzą mi lekkomyślne, nierozsądne zagrania.

Oczywiście wcale tak nie myślałam.

- To nie w twoim stylu. Ty jesteś siłą spokoju. Oazą koncentracji. Taka już jesteś.

Kopaczka odpowiedziami tak jak chciałam żeby mi odpowiedziała. Cóż zaspokoiłam własną próżność, ale każdy czasem tego potrzebował.

Wzięłyśmy graty ze zbrojowni. No może nie do końca należałoby to pomieszczenie tak nazywać, ale przyzwyczaiłam się do nomenklatury MRu.

W Towarzystwie było inaczej niż w MRze. Cały czas ciężko było mi się przyzwyczaić. Oczywiście forma organizacji pracy bardziej mi odpowiadała niż ta w Ministerstwie. Mniej papierkowej roboty, mniej formalności, mniej tajemnic, lecz stare przyzwyczajenia nie umierają tak łatwo. Towarzystwo to było rzeczywiście towarzystwo w pełnym tego słowa znaczeniu. Jak już zasłużyłeś sobie na ich zaufanie i zaproszono cię do tego kółka wzajemnej adoracji nikt nie bawił się żadne poziomy dostępności do informacji czy ksiąg. Mogłam wleźć wszędzie i zobaczyć wszystko. Przeczytać wszystko i usłyszeć wszystko i, do jasnej cholery, w pełni z tego korzystałam.

Załadowałyśmy się do samochodu odpowiednio wyposażone i obie w okularach przeciwsłonecznych. Alicia tak samo jak chował swoje oczy przed ciekawskimi spojrzeniami i nadmierną ekspozycją na światło. Do tego obie byłyśmy oficjalnie martwe.

To była kolejna poważna zmiana w moim życiu. Kolejna ciężka kwestia, z którą musiałam się uporać.

Nie przeszkadzało mi, że musiałam zmienić miejsce zamieszkania. To było dla mnie już normą. Ostatnio naprawdę często się przeprowadzałam.

Nie przeszkadzało mi, że posługiwałam się nowymi dokumentami ze zmyślonym imieniem i nazwiskiem.

Trochę przeszkadzało mi, że musiałam unikać swoich ulubionych miejsc w mieście - sklepów, knajp czy restauracji.

Największą przeszkodą była dla mnie świadomość faktu, iż celowo, z pełną premedytacją wmówiłam całej mojej rodzinie, wszystkim moim przyjaciołom, kolegom i znajomym, że zginęłam. Nie dość, że ciążyło mi to okropnie na sumieniu niczym nieświeża ryba na żołądku to jeszcze miałam przepotworne poczucie straty. Stare porzekadło się sprawdziło. Nie wiedziałam, co miałam i jak bardzo to było cenne dopóki tego nie straciłam. Odczuwałam nieznośny wręcz fizyczny ból nie mogąc zadzwonić do osób, które były mi drogie a teraz już zrozumiałam jak bardzo były dla mnie drogie.

Jedynymi osobami, które wiedziały, kim naprawdę byłam i z którymi mogłam się spotykać i rozmawiać byli członkowie Towarzystwa a to mi nie wystarczało.

Nie miałam jednak innego wyjścia. To sobie powtarzałam podczas bezsennych godzin nocnych, podczas samotnych spacerów po nowych ścieżkach, podczas zakupów w nowych sklepach i podczas panicznych ucieczek, kiedy spostrzegłam na ulicy kogoś znajomego. To sobie powtarzałam przejeżdżając koło domów moich rodziców, kuzynów i przyjaciół.

Nie miałam wyjścia. Naprawdę nie miałam.

Nie mogłam pójść do BORBL i naprawdę nie miała tu nic do rzeczy moja awersja do Biura i jego pracowników. Mogłabym się przełamać, ale gdybym tam poszła długo bym nie popracowała.

Nie mogłam podpisać też pieprzonego Edyktu, bo byłam do licha Fantomem! Nie mogłam nie używać mojej mocy, bo część jej działała automatycznie. W ogóle jak można było w zakaż używania mocy wpisać Fantomów skoro nasze moce nie działały na ludzi. Ktoś nieźle się natrudził żeby z życia byłych Regulatorów zrobić obrzydliwe bagno. W moim przypadku wystarczyłaby zwykła prowokacja. Jakiś zatrudniony w BORBL wampir, a wiedziałam, że było ich tam trochę w majestacie prawa użyłby na mnie swojej mocy a ja bym się jej oparła odruchowo bez udziału mojej własnej świadomości i już oglądałbym sobie kratki w pierdlu Biura.

Tylko udawana śmierć i zniknięcie z ich radarów było dla mnie opcją, w której Borblaki i ich szefostwo zostawiało w spokoju mnie i moją rodzinę.



***



Dojechałyśmy do kwitnącego parku, takiego, w którym mógłby sobie radośnie pomykać Wiewiórczy Książę ze stadem wiewiórczych Księżniczek. Czy Disney nie zrobił kiedyś o tym bajki?

Wiosnę wyraźnie czuło się powietrzu. Zrobiło się naprawdę ciepło, mimo że słoneczko już zachodziło. W parku było sporo ludzi, niektórzy siedzieli sobie na ławeczkach łapiąc ostatnie promienie słońca, inni biegali bądź jeździli na różnych pojazdach napędzanych siłą mięśni.

Dyskretnie zaczęłam rozglądać się za Topperem i w cieniu jednego z drzew zobaczyłam najbrzydszego dzieciaka, jakiego kiedykolwiek oglądałam. Taa. To był Max przebrany za dziecko i usiłujący wtapiać się w tłum. Wzrost pasował. Trzy stopy i cztery cale pasowały do dzieciaka. Figura? No cóż zdarzały się otyłe dzieci. Tylko ta twarz, z tym nosem nie pasowała.

Podeszłam do Toppera i oparłam się o drzewo w jego pobliżu. Spojrzałam na niego z wyrzutem.

- Tutaj jesteś Timmy a ja cię wszędzie szukam! Ładnie to tak uciekać cioci.

Na koniec pogroziłam mu palcem.

Uśmiechnął się i pięknym barytonem powiedział.

- Ciocia. Zabrała ciocia lizaki, jak prosiłem?

- Jasne, że zabrałam pączusiu, ale możesz dostać tylko dwa dziennie. Zalecenia mamusi.

- Pączusiu - mruknął pod nosem. - Chodźmy do oranżerii. Czekają tam na nas.

- Tak, chodźmy skoro tam na nas czekają.

Razem z Alą ruszyłyśmy za Topperem.

Chciałam poklepać Maxa po ramieniu, ale ostatecznie się powstrzymałam uznając, że ciągnięcie tej gierki przestało się mu podobać. Niektórzy byli dość przewrażliwieni na punkcie swojego wyglądu, mimo że byli krasnoludami i wyglądali jak rasowe krasnoludy. Topper chyba jednak nadal wzdychał do czasów, kiedy jeszcze był człowiekiem. Zanim Mythos zabrał mu jego ciało i podrzucił w zamian krasnoluda. Cholerny Mythos, oby gnił i śmierdział gdziekolwiek się znajdował.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 14-10-2014 o 23:49.
Ravanesh jest offline