Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2014, 12:12   #5
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NATHAN SCOTT

Ciepła woda spłukała z jego ciała smród Komory, chociaż z duszą nie było to już takie łatwe. Dopiero teraz, stojąc przed lustrem, mógł ujrzeć, co Uzurpacja poczyniła z jego ciałem.

Nabrał masy mięśniowej, urósł i odzyskał oko. Miał teraz ponad dwa metry i trzydzieści centymetrów wzrostu i ważył przynajmniej trzysta pięćdziesiąt funtów. To były jedyne plusy w tej transformacji. Reszta wzbudzała przerażenie. Jego skra nabrała koloru krwi, paznokcie wydłużyły się i zakrzywiły zamieniając w groźne, czarne szpony. Twarz stała się szeroka, brutalna, prawie zwierzęca. Usta wypełnił rząd ostrych kłów, a z głowy wyrosły potężne, krótkie rogi przypominające kozie tryki. Ramiona i barki pokryła mu twarda, łuskowata skóra, przywodząca na myśl krokodyli pancerz.

Na widok tej przemiany Scott poczuł ogarniającą go wściekłość. Dziką, nieokiełznaną furię. Ujrzał, jak jego oczy dosłownie wypełnia ogień, jak płomienie ogarniają zakrzywione szpony i rogi. Czuł gorąco w ustach wiedząc, że jeszcze chwila i … zionie ogniem.

Nie był już człowiekiem. Co więcej, nie przypominał go już ani odrobinę. Był … odmieńcem, demonem, kimś, kogo kiedyś pewnie odstrzeliłby bez wahania.
Przesiedział w łazience długi czas, nim ochłonął na tyle, by wyjść do ludzi.
O tym, że ktoś na niego czeka, dowiedział się kilka minut później.

* * *

Gościem okazał się szczupły mężczyzna o podłużnej twarzy, ciemnych i bystrych oczach oraz jasnej skórze.
- Jeremi Work – przedstawił się chudzielec przyglądając z ciekawością Nathanowi. – To ja zorganizowałem pańskie uwolnienie. Oczywiście, jak zdaje sobie pan sprawę, nic nie dzieje się bez powodów. Nie znamy się, ale jest pan potrzebny naszemu wspólnemu pracodawcy. Bo i owszem, panie Scott, proponuję panu pracę.
- Jaką pracę? Kim jest pana szef? – Scott postanowił dowiedzieć się czegoś więcej.
- Ustalmy, panie Scott – mężczyzna uniósł dłoń w geście uciszenia. Nosił na niej ciemne, damskie rękawiczki. – To ja będę zadawał pytania, dobrze. Pewne rzeczy powinny pozostać przed panem ukryte, dla pana i naszego dobra. Proponuję, napijemy się herbaty, bo pora ku temu wydaje się być odpowiednia, a potem porozmawiamy o pana dalszej przyszłości i naszej propozycji. Z pańskim wyglądem raczej trudno będzie mówić o swobodnym działaniu, nieprawdaż? Pana sytuacja jest rozpaczliwa i jeśli chce pan przetrwać, potrzebuje pan sojuszników. My możemy nimi być. Znamy pana jeszcze z pracy w MR. Doceniamy pana skuteczność i moralność.
Scott usiadł.
- Doskonale. Zacznę więc od krótkiego nakreślenia sytuacji w Londynie. Ministerstwo, w którym pan pracował, zostało rozwiązane. Doszło do prowokacji, których inicjatorami było Biuro Ochrony Rady Bezpieczeństwa Londynu. Podczas tych prowokacji zginęło sporo dobrych, wartościowych, uczciwych regulatorów. Także pana przyjaciół i sojuszników. Ja reprezentuję grupę ludzi, którym nie na rękę jest nowy porządek rzeczy. Którzy nie chcą, by zbrodnie jakich dopuścił się BORBL przeszły bez kary. Chcemy obnażyć hipokryzję Biura i jednocześnie pokazać, jakie siły stoją za Radą Bezpieczeństwa.
- A jakie stoją? – nie mógł się powstrzymać Nathan.
Jedyną odpowiedzią było krzywe spojrzenie Worka.
- Wszystko w swoim czasie. Pierwszym krokiem, przeciwko BORBL byłoby małe działanie militarne. Wiemy o planowanej akcji w tak zwanej operacji Regulacja. Jej celem będzie kolejny łowca. Chcemy, by pokrzyżował pan szyki BORBL. Załatwił ich grupę uderzeniową. Pana widok wprowadzi trochę zamieszania w ich plany. Co pan na to?

EMMA HARCOURT

Szli we trójkę przez opromieniony blaskiem słońca park coraz bardziej zwracając uwagę na fakt, że nie są jedynymi „dziwakami” w jego obrębie. To był rewir Odmieńców. Miejsce ich zgromadzeń i spotkań. Ich dominium. Dwór Księcia Wiewiórek.

Serce siedliska fae znajdowało się w małym, zabytkowym domu ogrodnika obecnie służącym jako bufet dla odpoczywających w parku. Utrzymany w ciepłym, domowym stylu, stanowił przyjemne miejsce do relaksu. Można było w nim zjeść coś na szybko, napić się gorącej herbaty lub zimnej wody sodowej. Menu nie było zbyt wyszukane, ale przecież nie przyszli tutaj jeść.

- Tędy – niewysoki, rudy chłopak o wyglądzie gryzonia, wskazał im drogę na zaplecze.

Ignorując gości – głównie matki z dziećmi wrzaskiem domagającymi się słodyczy – przeszli przez wąskie drzwi i znaleźli się w małym korytarzu.

- Coś jest nie tak – powiedział Topper. – Nigdy się tak nie zachowywali.
Nie musiał mówić nic więcej. Emma też wyczuwała dziwny niepokój w powietrzu.
Przeszli przez kolejne drzwi i znaleźli się w małym, ciasnym biurze – norce księcia wiewiórek.

Calm, jak kazał nazywać się przywódca tej małej koterii faerie, stał przy oknie. Był drobnym, szczupłym młodzieńcem o wesołej twarzy, zielonych oczach i rudej czuprynie. Typ wiecznego dziecka.

- Potrzebuję waszej pomocy – Calm od razu odwrócił się, gdy tylko usłyszał wchodzących ludzi.
- Przyszliśmy tutaj po coś innego. Przecież wiesz, Calm – ostudził jego emocje Topper. – Potrzebujemy klucza.
- A my potrzebujemy pomocy – w głosie księcia wiewiórek pojawiła się panika.
- Zwróć się do waszych protektorów.
- Odmówili – książę wiewiórek sięgnął ręką do misy z łuskanymi orzechami stojącej na biurku i pochłonął kilka na raz. – Orzeszka?
- Nie, dzięki – Topper był wyraźnie rozdrażniony postawą Calma. – Mam przez to rozumieć, że nie oddasz nam tego, co miałeś przechować.
- Jeśli nam pomożecie, to oddam.
- Nie tak się umawialiśmy.
- Reguły się zmieniają. Borble węszą i kręcą się wokół Ludu. Zdaniem naszych protektorów szykują coś na nas. Wiemy, że ich szef dogadywał się z Cierniami i Pokutnikami.

Emma doskonale wiedziała, o czym mówi rudzielec. Lud – to byli fae. Cienie i Pokutnicy – to były dwa najliczniejsze ugrupowania, które w swych szeregach miały bardziej wyuzdanych i złośliwych przedstawicieli Ludu: trolle, gobliny, koboldy, banshee i tym podobne istoty ze „złych bajek”.

- Coś się szykuje. – Kontynuował Calm. - Coś dużego. I dlatego potrzebujemy waszej pomocy.
Topper westchnął ciężko.
- Towarzystwu się to nie spodoba. Myśleliśmy, że można bardziej na was polegać.
- Takie jest życie – kilka kolejnych orzeszków zniknęło w ustach pooka. – Przysługa za przysługę.
- Co mielibyśmy zrobić?
Calm uśmiechnął się promiennie.
- Trzeba odnaleźć dwie bliźniacze siostry z rodu pooka i przekonać je, by wróciły do domu. Robota w sam raz dla kogoś takiego, jak wy.
-Więc gdzie tkwi haczyk? Czemu protektorzy nie wzięli tej sprawy?
- Rewir. Nie możemy działać na terenach wampirów. Poza tym Kleo i Meo złamały kilka zasad. To buntowniczki.
- Ciotka? Zajmiesz się tą sprawą? – Topper spojrzał na Emmę.
Nim fantomka zdążyła odpowiedzieć, Topper przeniósł wzrok na Calma.
- Ale nie będziesz czekał na efekt pracy Emmy. Jeśli zaczniemy śledztwo, oddasz nam to, co daliśmy ci na przechowanie. Zgoda?
Calm spojrzał na Toppera i chyba ujrzał w jego oczach coś, co mu się nie spodobało.
- Zgoda – potwierdził. – Klnę się na Lśnienie.
- Ciotka? Bierzesz to?


VANESSA BILINGSLEY

Chyba Krisowi nie spodobała się jej decyzja, ale trudno mu było się dziwić. BORBL działał dużo ostrzej, niż dawny MR. Dużo bardziej bezwzględnie. Mieli jednak noc przed sobą i żądne z nich nie psuło nastroju niepotrzebnymi kłótniami. Kris miał rację. Feromony wyczuwało się w powietrzu, a noc była zbyt krótka dla ich pieszczot.

Następnego dnia o dziewiątej stawiła się w Biurze, w starym Ministerstwie Regulacji.

Byłą tam pierwszy raz od momentu, kiedy Rada podjęła decyzję o likwidacji MR-u. Miała to szczęście w nieszczęściu, że spędziła ostatnie trzy tygodnie w szpitalu, poważnie ranna. Dzisiaj jednak kończył się jej urlop zdrowotny i musiała zameldować się w pracy. Oficjalnie każdy regulator podlegał teraz nowemu Wydziałowi Regulacji w Biurze Ochrony Rady Bezpieczeństwa Londynu, póki nie wybrał swojej drogi – odejście z pracy i podpisanie Dekretu lub też przyjęcie posady w Wydziale Regulacji i podpisanie stosownych dokumentów. Pierwszy wybór – o czym Vannessa doskonale wiedziała – był prostą drogą do „przypadkowej” śmierci. Drugi – dawał szansę przetrwania w tym przewartościowanym społeczeństwie.

Sprawy jej powrotu do czynnej służby załatwiła szefowa Działu Kadr – Tasha Barowsky – kobieta o wyglądzie zmęczonego życiem psa rasy bokser. Podpuchnięte oczy i obwisłe policzki sugerowały spore problemy z alkoholem i tożsamością. Tasha nie pachniała najlepiej, a kiedy odczytywała prawa i obowiązki Vannessy, z jej ust wydobywał się nieprzyjemny odorek przetrawionej whiskey i zepsutego zęba doprawiony czosnkiem.

Druidka dokładnie przeczytała kontrakt, nim złożyła na nim podpisy. W zasadzie nie różnił się niczym od tego, który podpisała pracując w MR. Te same zapisy, podobne klauzule, i tylko jeden zasadniczy wyróżnik – pracowała teraz bezpośrednio dla Rady Bezpieczeństwa Londynu – czyli rządu Wielkiej Brytanii i podlegała paragrafowi osiemnastemu Klauzuli Bezpieczeństwa. Znała ten paragraf bardzo dobrze. Mówił on, że jeśli zdradzi powierzone jej tajemnice lub nie wykona powierzonych zadań narażając tym samym bezpieczeństwo kraju, może zostać postawiona przed sądem jako terrorystka.
Nowe prawo Wielkiej Brytanii za przestępstwa przeciwko paragrafowi osiemnastemu orzekało kary więzienia, ciężkich prac lub – najczęściej – karę śmierci. Cóż. Po Fenomenie Noworocznym i upadku znanego porządku świata, Unii Europejskiej, Organizacji Narodów Zjednoczonych i innych większych organizacji politycznych, ekonomicznych i militarnych, demokracja stała się zapomnianym systemem sprawowania władzy. Powróciły do łask mniej lub bardziej zakamuflowane systemy represyjne, policyjne i totalitarne.
Vannessa podpisała. Tasha wykonała telefon.

- Przed drzwiami czekać będzie na ciebie funkcjonariusz. Zaprowadzi cię do twojego bezpośredniego przełożonego.

Funkcjonariusz miał ostre rysy twarzy i czarny uniform ochrony, jaki nosili wszyscy w odmienionym MR. Zaprowadził ją do drzwi na pierwszym piętrze – gabinetu jednego z dawnych koordynatorów. Teraz ujrzała na nich tabliczkę z nazwiskiem Tremac.

Po chwili stanęła oko w oko ze swoim znajomym BORBL-em z dworca.
Tremac nie uśmiechał się, jak zawsze.

- Świetnie że jesteś – powitał ją oschłym głosem. – Cieszę się, że podjęłaś odpowiednią decyzję. Twoja pierwsza regulacja. Dostosowana do twoich mocy. Dostaniesz wsparcie w postaci jednego z naszych funkcjonariuszy, ale to ty musisz wykonać wyrok. To sprawdzian twojej lojalności. Rozumiesz?
Pokiwała głową, chociaż nie podobał się jej wyraz twarzy Tremaca.

Otworzyła akta sprawy i zobaczyła zdjęcie jej dobrej znajomej z MR-u – regulatorki Abigail Nash. Wesołej, jowialnej, wygadanej i serdecznej murzynki, która pomagała jej pół roku temu przy sprawie z uzurpacją, kiedy Vannessa sprawdzała wrzos zza Muru.

- Co zrobiła?
- Złamała Edykt. Nieusankcjonowane użycie mocy. Jak pani wie, pani Bilingsley, używanie mocy po podpisaniu Edyktu uważane jest za pogwałcenie bezpieczeństwa krajowego. Wyrok zaocznego sądu Rady Bezpieczeństwa podpisany dzisiaj rano przez trzech jej członków, zgodnie z obowiązującym prawem. Pobierz broń ze zbrojowni i spotkaj się w garażu z funkcjonariuszem Egonem Zyrco. Pojedziecie do kwiaciarni Abigail, którą założyła po odejściu z MR-u, odczytasz jej wyrok i zastrzelisz. Wszystko jasne?

Spojrzała na niego. Nie żartował. Szybko przebiegła wzrokiem po tekście.
Zarzutem było … wyleczenie chorego dziecka z użyciem mocy mistycznych, zakazanych Edyktem. Ktoś z członków rodziny dziecka zadenuncjował Abigail dla nagrody. Zdobył zeznania świadków i w ten sposób wydał wyrok na Nash. Wszystkie papiery wyglądały na w porządku.

- Tutaj ma pani swoją nową legitymację – Tremac rzucił jej książeczkę w twardej oprawie. – Witamy w Wydziale Regulacji Biura Ochrony Rady Bezpieczeństwa Londynu. Mam nadzieję, że będzie pani dobrze wykonywała swoje obowiązki. Nie muszę przypominać, co oznacza niesubordynacja. To już nie jest zabawa w Ministerstwo Regulacji, lecz poważna praca której zdaniem jest dbanie o bezpieczeństwo całej Wielkiej Brytanii. A pani, jako osoba obdarzona mocami łowcy, nie jest już w świetle prawa traktowana do końca jak zwykły człowiek. A kiedy w Radzie przejdzie Dyrektywa o Istotach Nadnaturalnych, tylko praca w strukturach Rady pozwoli istotom takim jak ja, czy pani, na używania swoich zdolności. Inni zostaną zrównani z potworami i martwymi. Proszę o tym pamiętać i wykonywać rozkazy. Wtedy wszyscy będą zadowoleni.


MORRIS LEAF


Piwo pieniło się tak, jak należy. Nie za dużo, nie za gęsto. To było porządne piwo. Morris wypił je szybko, łapczywie, kilkoma potężnymi łykami, nie odrywając brodatej twarzy od brzegu naczynia. Zaprzyjaźniony barman wiedział, co ma robić i przed Morrisem pojawiło się kolejne piwo.
Pub „Castle” Morris odwiedzał od kilku miesięcy i obsługa dobrze poznała jego zwyczaje i upodobania.

Leaf kiwnął głową w podzięce barmanowi i przeszedł do swojego ulubionego stolika – czy też raczej beczki po piwie ustawionej w rogu, pod ozdobami szkockich zespołów folkowych.

Gdzieś niedaleko siedział jakiś Martwy, bo Leaf wyczuł wyraźnie otaczającą umarłego aurę śmierci. Ten zimny, niewyczuwalny dla większości ludzi powiew. Morris uśmiechnął się pod nosem i zajął się piwem jednocześnie próbując namierzyć martwego.

To był wampir nowej krwi. Młody chłopak ubrany w niewyróżniający się w tłumie strój i z przeciętną twarzą. Udawał, że pije piwo, jak inni. Ale polował. A nie powinien.

Morris wstał, wziął piwo szepcząc nad nim kilka słów.
Usiadł przed zdziwionym wampirem i spojrzał mu prosto w oczy. Normalnie ludzie unikali spojrzeń wampirów, bo nawet niektóre młodej krwi potrafiły zauroczyć nieświadomego śmiertelnika, ale Leaf już dawno temu zostawił strach za sobą.

- Spierdalaj stąd! – powiedział Morris patrząc na krwiopijcę.

Wampir zmrużył oczy, nadal nie wyczuwając zagrożenia. Wziął Leafa za barowego awanturnika. To tylko podkreślało, jak niewielką mocą dysponuje. Pewnie stał w hierarchii na tyle nisko, że nie podczepił się pod świtę któregoś z baronów i zmuszony był żerować samodzielnie. Żałosny złamas.
- Co? – zdziwił się wampir.
- Spierdalaj. Nie słyszałeś.
W oczach wampira pojawiły się iskierki gniewu. Młody. Z trudem panował nad głodem.
- Poświęciłem to piwo i chociaż będzie mi szkoda, chlusnę ci nim w twarz. Wiesz co się wtedy stanie?
Wampir nie dowierzał.
- Zdechniesz, jak należy, w konwulsjach.
- Kim jesteś?
- Kimś, kto skopie ci dupę, jeśli nie wyjdziesz. Jasne.

Wampir zrezygnował. Strach przegrał w nim walkę z głodem. Typowy odpad z linii krwi. Opuścił „Castle” a Morris wrócił do swojej beczki.

Poświęcone piwo smakowało równie dobrze, jak wcześniej.

Godzinę później dosiadła się do niego Sirene. Jak zawsze ubrana w białą skórę – zgrabna i piękna – przyciągała spojrzenia podchmielonych bywalców pubu. Tylko ci, którzy znali Sirene nie patrzyli w jej stronę. Nie chcieli kłopotów.
- Trzymaj, świętoszku – Sirene położyła przed nim kopertę. – Jak zawsze dwieście funtów. Cel znajdziesz w kopercie.
- A nasza sprawa?
- Jesteśmy coraz bliżej informacji, na której ci zależy.
- Powtarzasz to za każdym razem, Sirene. Zaczynam wątpić, czy ten układ mi się opłaca.

Aura Śmierci, która ją otaczała pogłębiła się. Sirene była silniejszą Nową Krwią. Dziką i nienasyconą, ale doskonale panującą nad swoją nową naturą.

- Może chcesz spotkać się z nim bezpośrednio? – zaproponowała niespodziewanie Sirene.
- Ufam ci. Ale to ostatni raz – położył dłoń na kopercie. – Koniec ze zleceniami, póki nie wskażecie mi Triwago. Jasne.
Siren spojrzała na niego swoimi złocistymi oczami drapieżnika.
- Jasne, świętoszku. Rano załatw dla nas temat, a my się odwdzięczymy. Baron docenia to, co dla nas robisz.
- W dupie mam twojego barona.
Zaśmiała się głośno i melodyjnie przyciągając kilka podekscytowanych spojrzeń.
- Oby nie, świętoszku. Nie kuś go. Kantyk lubi nieco gładszych i bardziej zdeprawowanych. No i dużo młodszych.

Nadal śmiejąc się opuściła pub.
Morris dopił piwo, zabrał kopertę i wyszedł za nią. Musiał się przespać przed czekającą go jutro robotą.


HARRIET HENSIGTON


- Powiedz mi, ojcze, czym jest zemsta?
Harriet klęczała przy konfesjonale spowiadając się cicho.
- Niczym dobrym – odpowiedział spowiednik, który miał tego pecha, że siedział po drugiej stronie, kiedy siostra Hensigton poczuła potrzebę wyznania swoich win.
- Czyżby, ojcze? A Sodoma i Gomora, a Moab? Rzezie, których dokonał Bóg? Oko za oko.
Spowiednik milczał.
- Zabili mi brata – wyszeptała siostra Harriet. – Wie ojciec? A ja jestem coraz bliżej prawdy. CO mam zrobić jak ją poznam?
- Zawierzyć Stwórcy.
- Tak właśnie mam zamiar zrobić – odpowiedziała kobieta. – Bóg zapłać, ojcze. Dziękuję za tą spowiedź. Bardzo mi ojciec pomógł.
- Nie ja. Bóg.
Ale Harriet Hensington już nie słuchała.
Opuściła kościół zapalając przy wyjściu papierosa. Jej ostra twarz wydawała się być skupiona na czymś.

* * *

- Popatrz, pingwin! – zarechotał jakiś podpity młodzieniec patrząc na idącą ulicą zakonnicę.
- Daj spokój, Smooky – drugi kolega odciągnął go na bok.

Harriet nie zwracała na nich uwagi. Poczekała, aż minie ją ryksza i przeszła na drugą stronę ulicy. Po chwili wchodziła już do małego antykwariatu.

- Szczęść boże, Donovan.
- To ty – nazwany Donovanem mężczyzna spojrzał na gościa bez cienia zadowolenia.

Donovan był sześćdziesięcioletnim, szczupłym i wysokim facetem. Posiadał niewielki talent magiczny, o którym wiedzieli tylko nieliczni – w tym Harriet.
Potrafił poznać historię jakiegoś przedmiotu trzymając go w dłoniach i koncentrując na nim swoją uwagę.

- Co tym razem?
Zakonnica wyjęła małą torebkę strunową. W środku znajdował się niewielki, metalowy przedmiot.
- Odczytaj to dla mnie.
- Harriet – Donovan pokręcił głową. – Daj sobie już spokój. To nic nie da.
- Odczytaj – powiedziała dużo ostrzejszym tonem.
- To nic nie da – powtórzył antykwariusz ale podszedł do drzwi, przekręcił klucz i zawieszkę na „ZARAZ WRACAM”.
Potem ostrożnie wyjął przedmiot z woreczka.
- To moneta?
- Odczytaj ją.
- Odczytanie monety to prawie niewykonalne. Nie dla kogoś z moi talentem. Jestem za słaby. Potrzebujesz specjalisty.
- Znasz takiego? Daj mi namiar.
Donovan spojrzał jej w oczy. Ustąpił.
- Zapiszę ci nazwisko i adres. Facet nazywa się Mesmero, prawdziwe imię Piotr Niezawodny. Emigrant z Polski, przed Fenomenem. Pracuje jako ryksiarz w Yellow Bike – podał nazwę największej i najpopularniejszej sieci ryksz w Londynie. – W centrali na pewno ci go pokażą. Niewielu wie o jego darze, więc, proszę, nie spal chłopaka. Boi się czystek, jakie urządzają Borble. Wszyscy o tym teraz mówią.
Harriet zabrała monetę i woreczek.
- Twój brat miał szczęście, że nie dożył tego dnia.
Spoliczkowała go. Mocno, boleśnie.
Donovan złapał się za twarz, ale nic nie powiedział.
- Nie waż się więcej wspominać o moim bracie, Donovan. Nigdy.
- Przepraszam.
Zakonnica nic nie odpowiedziała. Podeszła do drzwi, przekręciła klucz i wyszła na ulicę.

AMY S. LITTLE

Amy była zmęczona. Potrzebowała kawy. Bardzo jej potrzebowała.
Przez okno dolatywał do niej świergot ptaków. Wiosna. Słońce świeciło przez cały dzień przyjemnie ocieplając atmosferę. Robiło się ładnie. Aż trudno było się jej skupić na pracy.

Przed Amy leżały wycinki z gazet i ręcznie zrobione notatki. Straszliwy bałagan, jeżeli ktoś spojrzał z boku, lecz dla Amy było to naturalne środowisko pracy. Poszukiwała powiązań i w końcu je znalazła.

- Rashid Makkaz – wskazała palcem jedną z fotografii.

Jej partner przyglądał się jej z powątpiewaniem. Nazywał się Artur Parrot i był dobrym policjantem.

- To nasz słaby punkt łączący – upierała się Amy.

Z Arturem łączyła ją prawdziwa przyjaźń. Razem byli na szkoleniu. Razem trafili do Scotland Yardu. Razem przeszli przez ulicę, kiedy Fenomen Noworoczny zmienił wszystko spychając policjantów na drugi tor i dając prym działania Ministerstwu Regulacji. Razem uniknęli sieci MR-u zarzuconej na co zdolniejszych śledczych. Amy miała talent, ale ukrywała go przed całym światem. Tylko Artur o nim wiedział. Reszta traktowała ją jak zwykłą policjantkę.

Jak się okazało wyszła na tym całkiem nieźle w świetle ostatnich czystek na górze – pomiędzy MR i BORBL. Kolejny raz przeczucie jej nie zawiodło.
- Jesteś pewna? – zapytał Artur.
- Nie. Ale mam przeczucie.

Pracowali teraz nad sprawą porwań dzieci z dzielnic nędzy. Jak się zastanowić nad tym głębiej, to teraz prawie cały Londyn przypominał taką dzielnicę nędzy. Dzieci znikały z ulic, podwórek, w drodze do szkoły. Policja rozgryzła, że służą jako żywy towar sprzedawany przez pośredników dalej. Sieć porywaczy miała powiązania religijne i dobrze złożoną strukturę. To byli specjaliści.

Ale teraz Amy znalazła, jak jej się wydawało, ich słabe ogniwo.
Rashid Makkaz.

Elektryk pracujący na własną rękę. Przybył do UK z Syrii jeszcze przed Fenomenem. Teraz obywatel Wielkiej Brytanii. Płacący podatki, nawet walczący na wojnie z Martwymi. Dość często odwiedzał, z racji wykonywanej pracy, miejsca w których znikały dzieciaki. Amy była pewna, że facet macza w tym palce.

- Jedziemy go przycisnąć?
- Spróbujmy. Weź nakaz.
 
Armiel jest offline