Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2014, 18:45   #5
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Komu świeżego niziołka?
„W tym przeklętym mieście, w którym wszystkie rasy mieszają się ze sobą, nikt nie odróżni człowieka od demona w przebraniu” – pomyślał Beppe, nurkując między straganami. Trudno było ocenić zamożność tej dzielnicy – wyglądała, jakby nędzniejsze budynki gwałtem przywłaszczyły sobie przestrzeń, od której stronili co bardziej wybredni, i zajęły część miasta, w której stać nie powinny. Pewnie po nocy musiało się tu roić od żądnych krwi łotrów. Aż cud, że przeżyli na ulicy i... Nie zadusili się jej smrodem. Nie dość, że nozdrza ciągle atakował typowy dla miast fetor będący mieszanką końskiego łajna, ludzkich odchodów, mokrych szmat, słomy i innych, nie do końca rozpoznawalnych odpadków, to jeszcze dało się wyczuć wstrętną woń stęchłej zwierzęcej krwi i nieświeżego mięsa – pewnie swoje sklepy miało tu kilku rzeźników. Beppe, mimo zwracającej uwagę śniadej karnacji, bez trudu wmieszał się w zajęty swoimi sprawami tłum, który z minuty na minutę coraz bardziej rozpychał arterie miasta, wypełniając je miriadą kolorów.

Udający zainteresowanie straganami niziołek poczuł, jak dłonie zacisnęły się na jego ciele i zanim zdążył zareagować, wyniosły go wysoko ponad tłum. Jęknął. Żelazne struny okręciły go o sto osiemdziesiąt stopni. Trzymał go wyraźnie podchmielony mężczyzna o talii kobiety i barkach szermierza. Za pasem miał sztylecik, który pasowałby do zniewieściałego mordercy z kobiecego buduaru. Szlachetka ku uciesze sobie podobnych kompanów zatknął go za frak na haku wystającego nad witryną sklepu rzeźnika, na którym za jakiś czas miały zawisnąć kawały mięsa oferowane na sprzedaż.

- Popatrz na tego opalonego, Herr Paulick jeszcze nie miał takiego mięska na sprzedaż! - słowom odpowiedział krótki, potężny huk śmiechu, napawający Beppe nieopisaną grozą. - Wy tam, obiboki. Pilnujcie tego okazu. Jak który mi go zdejmie albo jak karzeł sam ucieknie, jutro będziecie patrolować nie ulice, tylko kanały! - hulaka śmiał się ze sponiewieranych przedstawicieli prawa, a jego śmiech był najeżony groźbą, która doprowadzała strażników do szału, uświadamiając im ich niemoc. Całe szczęście, że trzęsąc się ze złości nie rozpoznali Beppe.

Banda bogatych pijaczków potoczyła się dalej ulicą, tłum powrócił do swych spraw, a strażnicy mieli na oku niziołka, od którego zależał ich los.

Landsknecht, który wie za dużo
- Psst! – stojący w zaułku uciekinierzy zobaczyli, jak leżący do tej pory pijaczek, który wcześniej zwrócił uwagę sir Raisona, zaczął się niezdarnie podnosić, opierając ciężar ciała na dwóch kijach. Lewą nogę od kolana w dół zastępowała proteza, o jeden czy dwa cale za krótka. Heroicznej walce z grawitacją nie pomagał też kac ani śliskie rzygowiny niziołka. Nie wyróżniałby się z tłumu podobnych mu łkających żebraków, gdyby nie wyciągnął z torby fantazyjnego kapelusza, który, mimo że lata świetności miał już za sobą, przypominał te noszone przez imperialnych Landsknechtów. Założył go z ceremonialnym wręcz namaszczeniem, budząc uśmiech politowania. Blask bystrych i rozbieganych oczu dowodził, że mimo ciężkich doświadczeń duch tego mężczyzny pozostał nieugięty i – co ważniejsze – że miał pewnie coś do zaoferowania.


- Sły-sły-słyszałem w-w-waszom r-ro-rozmowem – zaczął. – J-j-jak s-s-sypniecie s-s-srebrem, m-m-mo... Mogie w-w-wam c-c-coś do... Do... Do…

- Doradzić – pomógł zniecierpliwiony sir Raison. Nawet jeśli żebraczek miał jakieś cenne informacje, nie będzie dane im ich usłyszeć w najzgrabniejszej z możliwych formie.

- Doradzaj więc, drogi panie - Etheldred nie zastanawiała się długo i zdjęła posrebrzaną siatkę z włosów, podając ją pijaczkowi.

- T-t-tam p-p-po drugiejstroniejestmałyalezajadły p-pies, k-k-k-który ujadanawidokkażdego b-b-barzzo, ale to b-b… ba-ba… Barzzo gło-głośno - ze sczerniałej zagrody zębnej widocznie uradowanego żebraka wydobywały się na przemian zająknięcia i trudno zrozumiałe klastery słów. Wyciągnął rękę, czekając na więcej błyszczącej jałmużny.

Raison westchnął. Dośc teatralnie.

- Ach, człeku okrutny, tak sakiewkę ludzką ogołocać, że też ci nie wstyd - rzekł rycerz - Ale nic to, moja strata, moja decyzja.

Wręczył tajemniczemu żebrakowi małą garść srebrników.

- Wolf, bądź tak miły i nie skończ jak ten pan - Garamont szepnął do Eisenhauera i wyjaśnił - Bo, rozumiesz, podobniście.

Oburzony Wolfgang omało nie walnął Raisona w pysk. Powstrzymało go to, że zdał sobie sprawę iż trzymał zaciśniętą dłoń na rękojeści miecza, a taki “strzał” nie skończyłby się dla niego dobrze.

- Ja podobny do tego ochlejusa!- warknął.- Prędzej ciebie mógłbym uznać za jakiegoś kuzyna tego pijaka, z gęby i rozumu jak ojciec i syn! Ha, nawet jeszcze dajesz mu pieniądze na to by znowu się walał po rynsztokach, nie ma co, zacny z ciebie rycerz.- odgryzł się.

- Ach, Wolfgangu, podchodzisz do życia nazbyt poważnie - rzekł Raison - Ironii żeś nie wyczuł. A poza tym, obowiązkiem dobrego rycerza jest roztaczanie opieki nad najbiedniejszymi. W tej liczbie i pieniężnej. A na co pieniądze wydają to już ich sprawa.

Zakłopotany Wolfgang mógł już jedynie zamilknąć, zastanawiając się gdzie tu aronia rośnie i czemu miałby ją teraz wąchać.

Raison zaś dodał w stronę Etheldred:

- Ma piękna, niepotrzebnie dawałaś mu tę siateczkę, przecie dżentelmeni, tacy jak ja przykładowo, albo Wolf, byśmy Cię wyręczyli. Mogę Ci to jakoś wynagrodzić?

Krasnolud zdecydowanym krokiem podszedł do intruza i złapał go za kołnierz.

- Słuchej mie ty chędożony zdzierco. Dostołeś precjozum i garść monet. Godej wszystko co może nom pomóc i lepiej żeby się nom to spodobało. I godej szybko. Nuże, na co czekosz?

Wciągnął natręta do zauka i zagrodził mu drogę powrotną swoją osobą. Niecierpliwie tupał nogą...

Długouchy widząc zaistniałą sytuację, szybko przerwał wspinaczkę. Podszedł szybko do Khazada i zacisnął dłoń na jego nadgarstku.

- Spokojnie - powiedział, starając się załagodzić sytuację. Następnie odezwał się do pijaka. – Musi Pan mu wybaczyć. Wszyscy mamy za sobą długą i strasznie męczącą noc… chyba to rozumiesz. – Następnie czarnowłosy w schował drugą rękę w kieszeni swojej lekkiej zbroi, tylko po to by ta chwilę później znów się wyłoniła, tym razem z błyszczącą złotą monetą. – Jeżeli pomożesz nam się stąd wydostać niezauważonym przez straż, to ta moneta będzie należeć do ciebie…

- Herrsergeant w-w-widzę - staruch, przypatrując się baczniej Wolfgangowi, uśmiechnął się ze zdumienia , opluwając rozmówców. Ochoczo przygarnął szylingi sir Raisona i kontynuował, zacierając rączki:

- S-s-ska-skakanie p-po da-dachach złypomysł. J-ja-jakiś czarodziejdziwak c-c-co chwilaodprawiaczary n-n-na d-da-dachu, c-c-coś zpogodączycoś.

Niktgonielubi, b-b-bo chciałpłynówzakazać - żebrak odchrząknął i zmienił temat: - N-ń-nie wiem, jakuciecamoże w-wje-wiem - głupkowato zagadał, czekając aż złota moneta elfa wpadnie mu w dłoń.

Noah podrapał się po głowię, a następnie posłał towarzyszom niepewne spojrzenie, zapewne licząc na jakąś pomoc w podjęciu decyzji. Jednak po krótkiej chwili intensywnych rozważań, złota moneta trafiła w ręce obdartusa.

- Prowadź… Tylko proszę nie robić żadnych głupstw. Naprawdę nie mam ochoty dziś z tego korzystać – tu dość powolnym i flegmatycznym ruchem ręki wskazał na założony na jego plecy, wielki, misternie wykonany topór dwuręczny.

Raison pokiwał Noahowi głową i ruszył za obdartusem. Jednak dla pewności położył dłoń na buzdyganie.

Eisenhauerowi od początku wchodzenie w umowy z tym obdartusem się nie uśmiechało. Niechętnie jednak ruszył za towarzyszami.

- Wysączy was jak pijawka - mruknął, ale nie przeszkadzał. Może to tylko on był jakoś szczególnie niechętny wobec tego człowieka? Wszak już cztery dyszki na karku się zebrało, a przeznaczenie wciąż nie pozwoliło mu dokonać czynów, do których został powołany; czuł się jakby widział swoją przyszłość w postaci starego landsknechta, jeśli zawiedzie Sigmara.

- Ho-ho-holahola k-k-koledzy… Nigdzienieidęalecośwampowiem.. J-j-jakbyścieominęli k-k-ka-kana…

- Kanalie? - zapytała nie do końca rozbudzona Etheldred.

- Kanalarzy - kontynuował żebrak - t-t-to wkanałachprzemytnicy ł-ł-łódkięmajom. A-alejaktam d-d-dojść, toniewiem.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 22-10-2014 o 19:00.
Lord Cluttermonkey jest offline