Przeżyła. Powitała go u stóp Mglistej Wieży. Gdy spotkali się pierwszy raz, była od niego o głowę wyższa, jak większość elfów. Teraz by spojrzeć w jego nową, odmienioną twarz musiała zadrzeć głowę. Ostrzyżona krótko, po męsku, w jeździeckim stroju i wymyślnym, kompozytowym łukiem na ramieniu, wyglądała pięknie. "Jak zimny, wiosenny poranek" - sformułowanie, które gdzieś kiedyś słyszał lub przeczytał zdawało się idealnie oddawać jej urodę.
- Przybyłem tu ponieważ...
- Wiemy dlaczego przybyłeś. - odparła pogodnie, ale miał wrażenie, że jej ustami przemawia ktoś inny. Może Aglahad, a może mózg zbiorowy całej elfiej kolonii... Duncan poznał wiele fearie i wcale by go to nie zdziwiło. - Jak widzisz, jestem cała i zdrowa. Wielu naszych poległo, jednak wielu żyje tylko dzięki temu, że się do nas przyłączyłeś. Wygraliśmy uzurpację. Nie masz żadnych długów. To słowa samego Aglahada.
Momenty niezręcznej ciszy zdarzają się nawet w odległych czarodziejskich krainach. Czuł się troszkę jak bajkowy rycerz, który po dotarciu do Wieży zobaczył księżniczkę, która przed chwilą sama ukatrupiła smoka i właśnie przymierza się do wyprawienia jego skóry na pantofelki i torebkę.
Jednak coś w spojrzeniu księżniczki sprawiło, że odzyskał mowę.
- Z całym szacunkiem dla Aglahada, nie on pomógł mi w twierdzy Fomoraig i nie dla niego tu wróciłem. Czy chcesz, bym odszedł, nie dając mi szansy by okazać wdzięczność?
*
W ciągu tych miesięcy wdzięczność okazał Lunnaviel na wiele różnych sposobów i - wbrew temu co mogliby tu dodać złośliwi - tylko parę z nich mogło doprowadzić do obecnej sytuacji.
Ok. Wpadli. Po tej informacji Duncan w zasadzie przestał słuchać, bo scenariusz był oczywisty: musiał odejść, nie da się utrzymać status quo, Aglahad stawał na rzęsach żeby wyjść z sytuacji z twarzą. Prawo elfów było dla Sinclaira pokręcone i mało zrozumiałe, jak większość praw fearie nie było nigdzie spisane, powtarzano je czasem w głupawych wierszykach, przypowieściach, baśniach... kto by się w tym połapał.
Kwestia była złożona. Żelazne tabu co do stosunków międzyrasowych w sumie nie dziwiło Duncana u ludu, który miał za sąsiadów agresywne, obrzydliwe czarne lądowe kałamarnice. Jego przypadek był inny, ale mógłby stworzyć niesmaczny precedens. Z drugiej strony Duncan miał zasługi dla Wieży, był cennym sojusznikiem i dochodziły cholernie zawiłe prawa gościnności. Aglahad znalazł salomonowe rozwiązanie i nie sposób było mieć do niego pretensji.
Jednak finał rozmowy szczerze Szkota zszokował. Ponownie usiadł na wprost króla.
- Chcesz żebym zabił swojego syna? Tak po prostu?
- Musisz wiedzieć, że przeznaczenie...
- Stop. Pozwól że opowiem ci pewną historię o przeznaczeniu. Pamiętasz ziarno, które znaleźliśmy w odzyskanej warowni.
Aglahad westchnął i w jakimś przedziwnie ludzkim geście skinął zrezygnowany głową.
- Pół roku temu. Cienie zajmując twierdzę uszkodziły spichlerz, ziarno zawilgotniało i zaczęło kiełkować. Było do wyrzucenia, co zresztą kazałem zrobić, wtedy sprzeciwiłeś mi się po raz pierwszy... Wiesz Duncanie, ta historia nie polepsza twojej sytuacji.
- Poprosiłem byś mi zaufał, bo mam dla tego ziarna zastosowanie. Zgodziłeś się. - powiedział spokojnie Duncan, monarcha niechętnie skinął głową ponownie, wciąż niezbyt rozumiejąc do czego obcy zmierza i jaki to ma związek z głównym tematem rozmowy.- Otóż przez tydzień zbierałem torf, następnie zdobyłem od twojego podczaszego sporą ilość beczek po winie, po osuszeniu...
- Na wszystkich bogów. Do rzeczy.
Duncan posłusznie skinął głową i przywołał służącego, przez chwilę coś tłumacząc mu na ucho. Po bardzo długiej chwili niezręcznej ciszy ponownie usłyszeli pospieszny tupot. Służący postawił coś na stole i pospiesznie się oddalił. Król zmarszczył brwi i przekrzywił głowę w konsternacji.
- To butelka... z brudną wodą?
- Zaraz wszystko się wyjaśni. - podjął Sinclair odkorkowując. Odszukał wzrokiem dwa czyste kielichy i nalał do nich niewielką ilość płynu. - Spełnisz ze mną toast za udaną podróż?
- Ech.. oczywiście Orli Rycerzu. Niech twoje ścieżki i tak dalej, wybacz, czas naprawdę już nagli.
Wypili jednocześnie. Aglahad, Wnuk Oberona wiele wysiłku włożył w to, by nie wypluć palącego w gardło blado-brunatnego płynu. Z godnością przełknął, dopełniając dziwacznego rytuału którego nie rozumiał, a który najwyraźniej był istotny dla jego gościa. Niemniej jego cierpliwość była już na wyczerpaniu.
- Dobrze, Duncanie, zrobiłeś z zepsutego jęczmienia najmocniejsze i zarazem najohydniejsze wino świata. Czego chciałeś dowieść?
- Nazywa się Whisky. Teraz to w zasadzie zwykły bimber, za dwa lata, jeśli wasz podczaszy będzie się stosował do moich wytycznych, leżakując w beczkach zmieni się w aromatyczny, bursztynowy nektar bogów. - Przerwał opowieść i bardzo poważnie spojrzał na władcę. - Ziarno, które spisałeś na straty, przyniesie dobre owoce. Odejdę, to mądre rozwiązanie, ale wybacz: nie zabiję mojego potomka w oparciu o twoje przeczucie. Biorę za niego odpowiedzialność, jak wziąłem odpowiedzialność za tamten śmierdzący zgnilizną spichlerz.