Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2014, 23:35   #3
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Eresdur, czternasty dzień jesieni, roku wielkiej gwiazdy.

Życie jest doprawdy niezwykłe. Potrafi przewrócić się do góry nogami, w zaledwie parę dni. Podstępnie toczy się ustalonym rytmem, przez tygodnie, miesiące, a nawet lata, by potem, gdy już uśpi naszą czujność, wszystko odmienić. Ansley która dotychczas o przygodach, napadach i magii mogła tylko śnić, doznawała tego wszystkiego w bardzo krótki czasie. Odkrywała, że świat pełen jest niespodzianek i dziwów, sekretów o których w książkach nikt nie raczył wspomnieć. Młoda zielarka na własnej skórze doświadczała tego jak trudno jest opuścić gniazdo, by nauczyć się latać. Szansa natomiast była tylko jedna, świat nie tolerował drugich podejść. Każdy dzień był testem, za który dostawało się ocenę, stopnie zaś miały na siebie niezwykły wpływ, każdy nasz czyn warunkował odpowiedź jaką da życie. Było to prawo tak podstawowe, tak banalne w swej prostocie, ze żaden naukowiec nie pomyślał by gdzieś je opisać.
Zimny wiatr, który swymi ostrymi kłami napastował ciało Ansley, był zwiastunem nadciągającej zimy. W tym roku miała on przyjść szybko, a znając Eresdur, będzie jeszcze ostrzejsza niż rok temu. Dziewczyna ciaśniej otuliła się swym podszytym płaszczem, podążając za Lachelle w stronę skraju lasu. Kobieta jednak nie wprowadziła zielarki między drzewa, skręcając tuz przy jego skraju. Dumnie pnące się ku niebu iglaki, stanowiły swoisty mur dla dotkliwego wiatru. Szybkie tempo narzucone przez kobietę, sprawiło że Ansley rozgrzała się lekko. Zadrżała jednak gdy zobaczyła gdzie jest prowadzona.

Dwie kobiety dotarły bowiem do polnej ścieżki, która prowadziła na cmentarz. Mieszkająca na uboczu świata dziewczyna, oczywiście wiedziała, że ludzie umierają i należy się im pochówek. Jednak pierwszy raz w życiu była na cmentarzu, a instynktownie odczuwała ponurą aurę tego miejsca. Śmierć była czymś czego należało unikać, a ostatnie informacje na temat rycerza czaszek, tylko pogłębiły strach przed kostuchą. Ansley nie chciała, by to jej postawiono niebawem krzyż.
Niedaleko drewnianego płotu otaczającego mogiły, na czworakach poruszał się jakiś mężczyzna w łachmanach. Jego ubranie było poszarpane oraz brudne od ziemi, w jednym z butów ziała spora dziura. Dłonie którymi wyrywał z kopczyków chwasty były poznaczone stwardniałymi odciskami oraz starczymi plamami. Ciemnobłękitne żyły były dobrze widoczne na bladej skórze, a siwe przerzedzone włosy, świadczyły o sędziwym wieku jegomościa.


Słysząc nadchodzące dwie kobiety, uniósł on głowę, odruchowo sięgając w stronę leżącej niedaleko łopaty. Widząc Lachelle uśmiechnął się jednak, prezentując jedynie trzy zęby.

- Szybko wróciłaś! –zachrypiał ciężkim głosem, powoli wstając z ziemi, co przychodziło mu z niemałym trudem. Widać było, że stare kolana, maja sporo problemów z utrzymaniem ciała w pionie, a co dopiero z wstawaniem z ziemi.

- Bo i wszystkie sprawunki załatwiłam. To dla Ciebie Bortonie. – dodała, wyciągając z tobołka bochenek chleba, oraz kawał suszonego mięsa.

Mężczyzna uśmiechnął się i skłonił z wdzięcznością, po czym ukrywszy dary w leżącym nieopodal worku, wrócił do pracy, nad grobami.
- To tutejszy grabarz. Bardzo dobra dusza, jednak przez to, że mieszka ze mną ludzie się go boją. –westchnęła smutno kobieta, by wytłumaczyć Ansley sytuację.

Nie trudno było się domyślić kto zajmuję jaki budynek. Chatka stojąca przy cmentarzu była bardzo podobna do tej, w której żyła zielarka z babcią. Niewielka, kryta strzechą, z wydzielonym miejscem dla kur i kogutów. Z tym wyjątkiem, że o lewa ścianę domostwa, opierała się krzywa dobudówka. Jednoizbowa mała klitka, z klekoczącymi drzwiami. Zapewne tam sypiał grabarz.
- A zatem zapraszam. – stwierdziła gospodyni, otwierając przed Ansley drzwi.


Nozdrza zielarki zostały najechane przez tabun znajomych zapachów. Suszone zioła, sproszkowane korzenie, wiszący gdzieś pod ścianą zasuszony majeranek, oraz ostrzejsza won pieprzu. Przez krótką chwile kobieta poczuła się jak w domu.
Jednak tutaj panował większy bałagan. Duży stół zasypany był duża ilością liści różnych roślin, na wpół pokrojonymi korzeniami, oraz wywarami w różnym stopniu fermentacji. Widać, że Lachelle miała sporo roboty, bowiem przyrządzała bardzo dużo różnych maści i nalewek naraz. Ansley rozpoznała na pierwszy rzut oka kilka.
Czerwona maść o gryzącym zapachu, służąca do okładów od poparzeń. Zgniłozielony płyn, którego picie przez kilka nocy przed spoczynkiem, miało uspokoić żołądek i odkazić organizm. Gdzieś na rogu stołu stał malutki zamknięty woskiem słoiczek, gdzie znajdowały się małe czarne kulki. Mieszanka ziołowa, która miała chronić kobiety przed darem w postaci dziecka.
Sporo jednak wywarów i maści pozostawało dziewczynie nieznanych.

- Siadaj, siadaj mamy sporo do obgadania. Zaraz wrzucę drwa do kominka i zrobię ci ciepłej herbaty. Jeżeli chcesz mam też świeżutko zebraną rzepę. –dodała wesoło gospodyni, energicznym, sprężystym krokiem ,ruszając w stronę ułożonego równo drewna. – A ty sio z krzesła, futrzaku przebrzydły! – dodała, jeszcze zamachnąwszy się ręką, na kulkę białej sierści.
Ta mruknęła cicho, po czym rozwinęła się do postaci, przeciągającego się kota. Zwierzątko, dokładnie tak jak Lucyfer, ziewnęło głośno, po czym syknęło obrażone na właścicielkę.


Kocisko było troszkę większe od czarnego pupilka Ansley, a dwukolorowe oczy miały w sobie cos hipnotyzującego. Jego błękitne niczym niebo w wiosenny poranek, drugie zaś zielone jak świeża trawa. Zwierzę machnęło dumnie ogonem, poczym wskoczyło na szczyt szafki z ingrediencjami, by z góry przyjrzeć się gościowi.
- To Asmodeo. –przedstawiła kota Lachell, wkładając do kominka pierwszy kawał drewna.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline