| Wielki żmij siadł na szczycie iglicy, spojrzał w doł. Święci wojownicy otoczeni zostali przez chmarę orków, wycieńczeni nieprzerwaną walką z ciągle wypełzającym przeciwnikiem. Mógł im pomóc, ale swoje już zrobił. Oblizał paszczę z krwi niedawno zabitego smoka.
- Dlaczego nam nie pomagasz!? - dało się usłyszeć przygłuszone pokrzykiwanie z pola bitwy - Pan Południowych Wiatrów obiecał, że podczas najbliższego starcia jeden z jego wiernych smoków będzie służył nam pomocą! Dlaczego więc nam nie pomagasz!?
- Milcz, bezczelny człowieku, swoje zrobiłem, nie mam zamiaru robić za was wszystkiego. Jeżeli nie potraficie się sami obronić, nie jesteście godni służyć mojemu panu.
Wypowiedziawszy te słowa, wzbił się wysoko w powietrze i zniknął pośród chmur. *** Obudził się pośród gęstego, leśnego poszycia. Nie wiedział gdzie się znajduje, jednak doskonale pamiętał co nastąpiło zaraz przed przebudzeniem. Bił się z myślami, starając skupić na aktualnej sytuacji, zorientować w otoczeniu.
Las, jak każdy inny, ciężko było je rozpoznać z poziomu gruntu. Gdyby mógł tylko wzlecieć nad korony drzew, od razu wiedziałby gdzie się znajduje.
Spojrzał na swoje dłonie, były takie miękkie i gładkie, zupełnie jak... ludzkie?
Przemyślenia przerwał głośny wrzask, dobiegający gdzieś z południa. Nie zastanawiając się chwili dłużej, pobiegł w tym kierunku, docierając na skraj niewielkiego traktu.
Gobliny, paskudne, małe i niewiele warte stworzenia, chichocząc i charcząc, biegły w kierunku niewielkiej grupy podróżnych. Malachi brzydził się tymi istotami, potrafiły jedynie mordować i niszczyć, były jak karaluchy, tylko znacznie bardziej niebezpieczne.
Nie jednak dla niego, był potężny i silny, jednym machnięciem ogona był w stanie pogruchotać im wszystkim kości. Wbił się prosto w sam środek ich szarży, rozbijając na boki kilka goblinów.
Gdyby nie pomoc wcześniej zaatakowanych ludzi, ciężko stwierdzić, czy wykaraskałby się z takiej sytuacji. Nie miał swojego potężnego ogona, nie mógł zmieść ich smugą ognia czy też oswobodzić się, wylatując w górę.
Razem z podróżnymi udało się zabić większość z goblinów, reszta uciekła w panice.
- Umm... Dziękujemy Ci... przybyszu...
Ciężko było stwierdzić, czy podróżni byli bardziej szczęśliwi z powodu nieoczekiwanej pomocy, czy też zdezorientowani z powodu źródła tej pomocy. Nagi mężczyzna stał przed nimi, umorusany w ziemi i krwi, pokaleczony lekko przez krzewy.
- Nie obawiajcie się, nazywam się Malachi i możecie być mi wdzięczni.
Nikt nie odzywał się przez dłuższą chwilę, więc Malachi dodał.
- Rozumiem, że jesteście w szoku. Nieczęsto spotyka się tak majestatycznego smoka, jak ja.
Wszyscy roześmiali się po tych słowach, wypowiedzianych z dumą i wyższością. Najwyraźniej mieli do czynienia z szaleńcem. Normalnie omijaliby takiego z daleka, jednak ten uratował im skórę, postanowili odwdzięczyć się, dali mu ubrania oraz strawę na drogę, wskazali drogę do najbliższego miasta i życzyli pomyślnej drogi. *** Malachi wędrował po świecie, starając się przyzwyczaić do swojego nowego ciała. Było silne i sprawne, przynajmniej jak na człowieka, jednak nie dla niego.
Spotkał wielu mieszkańców Torilu, zaczął poznawać ich kulturę. Zwyczaje były dziwne, jednak mniej obce z każdym mijającym dniem. Odkrył, jak wiele radości pospolite rasy czerpią z zabawy, samemu oddał się trochę bardziej hedonistycznemu stylowi życia, niż wcześniej.
Co jednak było największą zmianą - zaczął lubić te istoty. Wcześniej nie miał okazji do ich bliższego poznania, a raczej samemu jej sobie nie dawał, trzymał na dystans każdego człowieka, elfa czy krasnoluda, uważając ich za rasy niższego szczebla, które nie mają znaczenia w szerszym uniwersum.
Byli jednak oni różni, nieprzewidywalni, jedni dobrzy i życzliwi, inni źli i podli. Za cel postawił sobie rozpoznawać te zachowania, uważał to za jeden z ważniejszych czynników obcowania z nimi, szczególnie, jeżeli miał być jednym z nich. *** - Poproszę każdego z was o imię. Jaki jest wasz powód pobytu? Poczekał na wytłumaczenie reszty członków drużyny, po czym powiedział o sobie.
- Jestem Malakai, przywiały mnie tutaj plotki o problemach w tych okolicach. Można powiedzieć, że jestem poszukiwaczem przygód.
- Najemnik - odnotował urzędnik.
- Wchodź, przestrzegaj prawa, nikomu się nie naprzykrzaj i przeczytaj tablicę ogłoszeń.
Kiedy Malakai przekraczał bramę do warowni, urzędnik parsknął na odchodne pod nosem.
- Poszukiwacz przygód, psia go mać... *** "Pod Halabardą", wdzięczna nazwa. Zajazd wypchany był niemal po brzegi, jak zaraz się okazało, większość krewnymi Randala.
- Hej, oblężenie podobno się skończyło! - Żartobliwie powiedział, kiedy krewniacy zaczęli witać się z Randalem.
Cierpliwie poczekał, aż powitania dobiegły końca i był zdecydowanie zadowolony z tego, że wybierają się do karczmy, pogadać z wujem Afreiem. Może niekoniecznie oni, a Randal, jednak robiło się już trochę zbyt ciasno.
"Korbacz i Kołacz", jeszcze lepiej. Ciekawe, czy podawali tutaj kołacz, czy chodziło o coś innego. Z drugiej jednak strony, lepiej, żeby specjalności przybytku nie były wymienione w jego nazwie, kołacz dało się przeboleć, korbacz niekoniecznie.
Wszyscy mogli wreszcie się rozsiąść. Nie były to królewskie fotele, a drewniane, lekko krzywe stołki, jednak nader wygodne po długich wędrówkach.
Nie pytając o pozwolenie chwycił jedno jabłko i zaczął powoli chrupać.
- Młody ma do pogadania z wujem, jak lubię tego słuchać, proszę Cię, skończ Jabadoock - Uśmiechnął się, po czym wstał od stołu.
Odszedł ledwie kilkanaście kroków, żeby dalej widzieć stolik towarzyszy, a jednocześnie mieć w zasięgu jedną z młodych służek.
- Słonko, skąd taka skwaszona mina na tak ładnej buzi?
Chciał po prostu pogadać z kimś innym, niż drużyna, a i może dziewczyna się trochę rozchmurzy.
Widząc, że ktoś dosiadł się do Rottisa, obserował sytuację, jednocześnie czekając na ewentualną odpowiedź służki.
Ostatnio edytowane przez Ogryzek Szatana : 25-11-2014 o 03:16.
|