Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2014, 22:16   #21
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Struli ją… piwożłopy przebrzydłe. Bo jak inaczej mogła wyjaśnić obolałą głowę i koszmary które się jej śniły? Co prawda nie pamiętała ich za dobrze. Bo i wolała nie pamiętać w całości tego, co w strzępach przyprawiało ją o obrzydzenie. Pocałunki z Thanekristem… migdalenie się, nagie ciała… z których któreś było jej, a któreś jego… a któreś… chyba tej szlachcianki z portretu. I krasnolud splatający dłonie wstęgą w ramach zawierania małżeństwa i dziesiątki dzieci… i wszystkie z gębami najemników.
A w dodatku, po Thancriście i Zygryfie nie było widać śladu wczorajszej popijawy ! Ani chybi mroczna i demoniczna magia!
Więc cieszyła się tym, że pamiętała jedynie mgliste fragmenty tego koszmarku. I jeszcze boląca głowa!
Eeeech…
Nic więc dziwnego, że rankiem kosym okiem spoglądała na Tancrista, który był rześki i nie odczuwał ni śladu wczorajszej popijawy. Ani chybi czary, bo przecież nie krasnoludzka wytrzymałość, prawda?
Ranek zaczynał się dla Eshte paskudnie, z nieco odciążoną wczorajszymi przegranymi, z obolałą głową i z posiłkiem przyrządzanym z wczorajszych resztek.


Nie wyglądało to za dobrze… ale dało się zjeść. No i było za darmo. Posilając się wraz z najemnikami przyglądała się Zygryfowi i Tancristowi układającymi raport z interwencji w wiosce dla komtura Peruna w Grauburgu. Siedziała dość blisko, by mimowolnie słuchać jak prawili nad ubraniem całego wydarzenia w odpowiednie słowa. Jak opowiadali o krótkim śledztwie dotyczącym owego szalonego czarownika.
Nie żeby to ją w ogóle interesowało, ale… Eshte nadstawiała ucha, oczywiście z nudów.
I dzięki temu z ich szeptów nad redagowanym dokumentem, kuglarka dowiedziała się że kobieta w trumnie była zmarłą narzeczoną owego szalonego magika. I on chciał ją wskrzesić wykorzystując magię i życie obdarzonych darem nieszczęśników. Takich jak Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré! Oburzające okrucieństwo. Poza tym owa kobieta, była nie tyle martwa… lecz trzymana na granicy życia i śmierci. Niemniej po odprowadzeniu dzieciaków, pozwolono jej umrzeć i spocząć obok zwłok niedawno zabitego kochanka. Brrr… upiorna historyjka, o obsesji jednego mężczyzny wobec wielbionej przez niego kobiety. Dobrze że Ruchacz nie ma takich ciągotek, prawda?
Oby...


Kiepski poranek zmienił się w całkiem przyjemne godziny przedpołudniowe. Brzuch był pełen, Skel’kel zwinął się w kłębek na kolanach Eshte. Krasnolud był cicho, a Ruchacz trzymał się z dala, choć gdy zerkała na niego dyskretnie to napotykała jego spojrzenie za okularami i ironiczny uśmieszek.
Strasznie się pewny siebie zrobił odkąd ją pocałował, a ona go spoliczkowała… leżąc na nim.
Eshte zaczerwieniła się po końcówki uszu na samo wspomnienie tamtej chwili. Czyżby… naprawdę tak dobrze czuła się w jego towarzystwie? Nie… To niemożliwe. Przecież nie cierpiała jego docinków, jego pewności siebie, jego uśmieszku pełnego samozadowolenia. Ale faktem było, że nie przeszkadzało to jej kłócić się z nim leżąc na jego ciele, jakby byli… bardzo blisko ze sobą. Jakby była jego kochanicą.
Brrr… wzdrygnęła się na samą myśl. To na pewno jego wina, że czuła się przy nim swobodnie… i to mimo tego, że ciągle dogryzali sobie nawzajem.

“Kłócą się jak stare małżeństwo.”

Brrr… okropna wizja.
To musiała być jego wina, bo przecież ona nie mogła żywić do niego nawet cienia przyjaznego uczucia, prawda?! To na pewno jego urok... tfu... magiczne uroki! Bo przecież w tym okularniku nie było nic uroczego.

Niemniej nikt nie przeszkadzał jej w tych ponurych rozmyślaniach, które przechodziły w bardziej radosne gdy zobaczyła gdzie się zbliżali.
Grauburg był coraz bardziej widoczny.


Miasto do którego zmierzali był dość duży jak na stolicę prowincji… byłej prowincji w każdym razie. Baronia bowiem w zasadzie nie podlegała żadnej wyższej władzy obecnie. W okolicy nie było bowiem księcia który zdołałby zjednoczyć okoliczne ziemie. W każdym razie im bliżej go byli, tym Eshte była lepszej myśli. Miasto wyglądało na cywilizowane. Nie było widać żadnych zwłok nieludzi powywieszanych na blankach. Nie było też żadnych żebraków na głównym trakcie, tylko kupcy, wielmoża grajkowie, bardowie, żonglerzy,


połykacze ognia… konkurencja była więc liczna i barwna. Miasto pochłaniało ten korowód wozów, jeźdźców i piechurów przez swą bramę, którą dowcipny architekt zbudował na kształt paszczy otchłannej bestii.
Wydawało się z początku, że przyjdzie kuglarce czekać w ciągnącej się kolejce wozów jak pozostałym artystom, ale tak nie było. Ruszyła wraz z Tancristem i Zygryfem i była wraz przepuszczana do bram miejskich. Nie musiała stać w kolejce i jak się okazało, nie musiała opłacić myta. A i uniknęła też upokarzającego przeszukania wozu. Wraz z wyprawą Zygryfa wjechała dumnie do Grauburga. Dzień choć zaczął się kiepsko, to z czasem robił się coraz lepszy.

Gdy wjechała na szeroki plac wreszcie mogła się uwolnić od niechcianego towarzystwa. Najpierw rozproszyli się najemnicy Zygryfa, potem sam rycerz podjechał do elfki i rzekł dwornym tonem głosu.
-Dziękuję ci droga Eshtelëo Meryel Nellithiel del Taltauré za pomoc w pokonaniu czarownika i twe miłe towarzystwo podczas podróży. - przesadzał co prawda, niemniej miło było usłyszeć takie słowa. Nawet z ust młodzika o delikatnej kobiecej urodzie. - Oby Perun patrzył przychylnym spojrzeniem na twe ścieżki.
Po tych słowach skłonił się i ruszył jedną z wyłożonych kocimi łbami dróg prowadzących zapewne do komturii Zakonu.
Tancrist jedynie przyłapał jej spojrzenie na sobie i posłał buziaka muskając dłonią własne usta. Po czym jego skrzydlata bestia ryknęła i wzbiła się w powietrze. I tyle go było widać.
Pozostał tylko Kranneg… na szczęście/nieszczęście krótko.
-Tamta karczma. Ta z dzikiem podziurawionym strzałami na szyldzie. Tą wybierz na posiłki i spoczynek Eshte.- wyjaśnił wskazując solidny budynek karczemny, tak wyróżniający się swą masywnością wśród sąsiadujących z nim kamieniczek. Po czym zeskoczył z wozu mówiąc.- Bywaj Eshtelëo i dzięki za podwózkę. W razie kłopotów, wiesz gdzie mnie znaleźć przyjaciółko. Pytaj o najemną kompanię Czarnej Brody. Każdy wskaże ci drogę.
I także on ją opuścił, a Eshte poczuła się z tego powodu mniej zadowolona niż być powinna. Zbyt łatwo przywyknąć było do ich towarzystwa. Zwłaszcza do pomocnego Krannega.

No cóż… pogłaskała po grzbiecie śpiącego na jej kolana Skel’kela i rozejrzała się po gwarnym placu. Nawet tutaj, gdzie karawany rozładowywały towary i pojono konie oraz woły kręciło się tylu artystów. Byli to zarówno grajkowie, tancerki, żonglerzy i magicy jak i artyści innego pokroju, oszuści, żebracy i złodzieje… zwłaszcza kieszonkowców było sporo. No i różne osiłki, które można było wynająć do prac siłowych polegających na biciu innych lub zastraszaniu. Este zauważyła też coś niezwykłego. Część z tych osiłków ostentacyjnie nosiła dwukolorowe szarfy, jedni czerwono-żółte a drudzy czarno-żółte. I co ciekawe obie grupy spoglądały na siebie wrogo. Tylko czekać aż wezmą się za łby.
No cóż… to nie był problem Eshte, tylko tutejszej straży. Elfka miała własne problemy i własne wybory przed sobą. I była już sama.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-11-2014 o 12:36.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem