Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2014, 10:07   #7
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Mówi się, że pierwsze sny w nowym mieszkaniu zwiastują przyszłość. Że poprzez sny dom próbuje coś przekazać nowym lokatorom. Przesądy od zawsze tkwiły w ludzkich społecznościach.

Cravenowie nie wierzyli w przesądy. Niemniej jednak każde z nich odczuwało pewne napięcie przed położeniem się do snu. Mimo, że byli zmęczeni, gdy za oknami posiadłości – jak zaczęli żartobliwie nazywać ten okazały dom – zapadła już głęboka noc, to żadne z nich jeszcze nie spało wymyślając mniej, lub bardziej uzasadnione powody: czytanie, rozpakowywanie, słuchanie muzyki, surfowanie po sieci, czy oglądanie telewizji. Blisko jedenastej w nocy usłyszeli głośny krzyk:

- Musicie to zobaczyć! – To wołał Arnold.

Zeszli wszyscy zaniepokojeni trochę tym wołaniem i zobaczyli, że dziadek stoi na werandzie, przy otworzonych drzwiach, przez które do środka dostawało się chłodne, nocne powietrze.

- Co się stało?

- Spójrzcie.

Senior rodu Cravenów pokazał im ręką niebo, gdzie ponad wierzchołkami drzew pobliskiego lasu ujrzeli niesamowity, wręcz zapierający dech w piersiach widok. Rozgwieżdżone niebo z taką ilością gwiazd, jakiej nigdy w życiu nie widzieli.

- Piękne – stwierdził Arnold. – Uroki życia poza wielkim miastem.

Postali chwilę urzeczeni tym nieziemskim widokiem.

- Wracajmy do domu. Robi się chłodno.


DANIEL

Wyjazd zmęczył Daniela, ale położył się spać, jako jeden z ostatnich upewniając się, że wszystkie drzwi i okna są pozamykane i alarmy włączone. Nie przyznałby się do tego reszcie rodziny, ale odległość ich domu od miasta budziła jego obawy. Blisko dwa kilometry otwartej przestrzeni – pól, łąk i zagajników – było wystarczającą odległością, by poczuć się jak na bezludnej wyspie. Szczególnie dla mieszkańca tak wielkiego miasta, jak Chicago.

Również cisza, jaka panowała w domu była przerażająca. Kiedy w końcu pogaszono telewizory, przestano wykłócać się o łazienkę, chociaż teraz były do ich dyspozycji aż trzy, i rodzina położyła się na spoczynek, w domu zrobiło się tak cicho, że aż dziwnie.

Pracujące w nocy drewno brzmiało niczym kroki, wiatr w systemie wentylacji układał się w szepty w nieznanym języku. Wyobraźnia płatała figle.
W końcu, zmęczony Daniel zasnął.

Obudził się z dziwnym uczuciem, że ktoś stoi w pokoju i wpatruje się w niego intensywnie. Przez chwilę dał się ponieść temu niepokojącemu przeświadczeniu, ale w końcu zapalił światło i – oczywiście – ujrzał tylko pustą sypialnię, w której nadal zostało kilkanaście nierozpakowanych pudeł pozostawionych na dzień jutrzejszy.

Odruchowo zerknął na zegarek. Była 3:16 w nocy. Nieźle. Odwrócił się na drugi bok i przespał resztę nocy, aż do ósmej dwadzieścia. Przydał mu się taki długi odpoczynek, szczególnie po męczącym dniu przeprowadzki.

Snów nie pamiętał.


STEVEN

Pokój na poddaszu miał swój klimat. Okrągłe ściany harmonizowały z owalnym oknem, z którego Steven miał widok na okoliczne pola i las. Dobre na wakacje, ale … nic poza tym.

Zmęczenie zmusiło Stevena do położenia się spać tuż przed północą. Przez chwilę wiercił się w świeżej pościeli próbując wygodnie ułożyć ciało. Ktoś na dole korzystał z prysznica, bo Steven słyszał szum wody. Ten dźwięk ukołysał go do snu.

Obudziła go cisza.

Głęboka, złowroga cisza, wtłaczająca się przez uszy prosto do mózgu. Budząca jakieś złowrogie przeczucia. To zapewne o takim doznaniu myślało się tworząc powiedzenie: „martwa cisza”.

Nic. Żadnych dźwięków. Żadnych odgłosów poza sercem Stevena przyspieszającym swój rytm.

I naglę tą ciszę przerwał dziwny odgłos. Ni to pisk, ni to zgrzytanie. Dochodził wyraźnie spomiędzy ścian pokoju Stevena.

Jakieś zwierzę

Umysł racjonalizował wydarzenie. Nadawał mu sensownego wyjaśnienia. Niemniej jednak Steven zapalił światło mając nadzieję, że przepłoszy intruza.
Kiedy tylko ciepły blask żarówki wypełnił pokój dźwięki ucichły. Steven uśmiechnął się zadowolony. Cokolwiek to było: łasica, kuna, wiewiórka, szop teraz już musiało wiedzieć, że pusty od ponad pół roku dom ma nowych właścicieli.

Steven odczekał chwilę nim zgasił światło i poszedł spać. Do rana nic już nie zakłóciło jego odpoczynku.



JAKE


Musiał to przyznać przed samym sobą. Nowy dom zrobił na nim wrażenie. Tyle przestrzeni i tyle prywatności nie zaoferowałby mu żaden inny dom. A już na pewno w Chicago. Co z tego, skoro tam zostawił przyjaciół, dziewczyny, życie.

Z drugiej strony zaczynały się wakacje. Do Plymouth przyjeżdżali letnicy na odpoczynek pośród jezior. Chicago było tylko pięć godzin jazdy od ich domu. Miejsca było tyle, że mógł sprosić kumpli, przyjaciół. Mogli rozbić namioty pod domem lub w ostateczności skorzystać z któregoś z pobliskich pól campingowych.

To była myśl.

No i turystki przyjeżdżające tutaj z całych stanów. Mógł pewnie przebierać w nich, jak w supermarkecie. Do wyboru, do koloru. Wystarczyło pewnie pokazać takiej to nocne niebo i od razu wyskoczy z majtek przez głowę.
Cóż. Plymouth mogło okazać się nawet ciekawym miejscem, a komuś takiemu, jak Jake, miało pewnie do zaoferowania wiele atrakcji.

Potraktuje to, jako wakacje.

Sen nie przyszedł zbyt szybko, a w nocy obudziło Jake’a odczucie, że ktoś łazi po jego pokoju. Kiedy jednak otworzył oczy przekonał się, że to był tylko sen.

Zresztą tej nocy śnił jakiś dziwny, pokręcony sen.

Było w nim sporo ptaków z czarnymi skrzydłami: kruków lub wron. Były drzewa i biegający pomiędzy nimi nadzy ludzie. Byli jacyś ludzie bez twarzy siedzący na skraju łóżka i wpatrujący się w śpiącego Jake’a pozbawionymi oczu jamami. Była jakaś kobieta ze sporym biustem i jasnymi włosami, która krzyczała coś niezrozumiale, jakby w przerażeniu. A potem był dźwięk budzika, który przerwał te męczące majaki.

Plan treningowy. Pozostawało tylko pytanie, czy w nowym miejscu Jake miał ochotę dalej się go trzymać.

Kiedy się obudził zupełnie nie zwrócił uwagi, że drzwi do jego pokoju, które zamknął na noc, są teraz otwarte.


MADDISON

Pokój, który wybrała Maddison był dość blisko jednej z łazienek. Przyzwyczajenia z Chicago, gdzie dopchanie się do toalety rano było nie lada wyzwaniem, a wchodzenie do niej po Jake’u ekstremalnym przeżyciem.
W sumie, kiedy przyjedzie ciotka, może namówić ją do podziału łazienek na piętrze. Jedna dla facetów, jedna dla dziewczyn. Ta na dole może być wspólna i dla gości. To była niezła myśl. Posiadanie toalety na własność było luksusem, o jakim mogła w Chicago tylko pomarzyć.

Przed zaśnięciem posłuchała swojej ulubionej kapeli. Muzyka zagłuszyła trochę tą niepokojącą ciszę starego domu, którą przerywały niepokojące odgłosy. Maddison wiedziała, że to naprężenia w drewnie, ale i tak brzmiały one jak czyjeś ukradkowe kroki na korytarzu, jak ciche jęki i tym podobne odgłosy.

W końcu, sama nie miała pojęcia, kiedy usnęła.

Obudziła się w nocy z przerażającym uczuciem, że przed chwilą ktoś dotknął jej włosów i twarzy. Ledwie musnął palcami, lecz to wystarczyło, aby dziewczyna przebudziła się ze zduszonym krzykiem.

Zapaliła światło i od razu ujrzała winowajcę.

Wielki, paskudny pająk!

Inna nastolatka pewnie by krzyknęła, ale Maddison nie bała się pająków. Miała koleżankę, której rodzice pozwalali trzymać w domu dużo większego i bardziej włochatego pająka.

Ostrożnie, by nie spłoszyć niespodziewanego gościa, podeszła do okna i je otworzyła. Potem wzięła kartkę, złapała na nią ośmionogiego intruza i wywaliła za okno, w noc. Zamknęła okno i kiedy się odwróciła zamarła ze strachu.

Drzwi do jej pokoju otworzyły się powoli, jakby pchnięte niewidzialną ręką.

Korytarz za nimi był pusty.

- Bardzo śmieszne, Jake, dupku – mruknęła pod nosem będąc pewną, że brat usłyszał jej krzyk i postanowił spłatać jej figla, gdy ta walczyła z pająkiem.

Podeszła do drzwi wyglądając na korytarz. Tak jak się spodziewała, drzwi do pokoju młodszego z braci poruszyły się lekko. Nie miała ochoty robić mu awantur w środku nocy, więc wróciła do łóżka, zamykając drzwi do pokoju.
Resztę nocy przespała całkiem dobrze.


ARNOLD

Pierwszą noc Arnold pragnął przesiedzieć przy oknie wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Ten widok był dla niego jak objawienie. Nie potrzebował snu. Nie potrzebował odpoczynku. Wystarczyła ta chwila. Ten moment.
Arnold siedział i wsłuchiwał się w gasnące odgłosy domu, potem w ciszę przerywaną trzaskami, szeptami i pozornie niepokojącymi odgłosami, jakie zawsze wydają duże domy stojące na odludziu, na budowę, których wykorzystano sporo drewna.

Ciężkie powieki opadły, a kiedy Arnold otworzył je ponownie nie widział już okna, lecz zastawiona kartonami biblioteczkę w salonie.

Siedział przy biurku w mniejszym gabinecie, tym który pełnił funkcję biblioteczki, chociaż nie pamiętał, jak tutaj przyszedł.

Przed nim na blacie biurka leżały porozrzucane stare fotografie i kartki, zapisane odręcznym pismem oraz teczka, na której ktoś napisał tylko jeden wyraz.

Peewaareewa

Uwagę seniora rodu Cravenów przykuło jedno zdjęcie.



Przedstawiało kruki.

Leżało na boku, jakby nieświadomie położył je tam z jakiś powodów.
Arnold poczuł się zmęczony. Z góry dochodziły go odgłosy budzącej się rodziny.

MEGAN ROMEO

O mało nie zgubiła drogi.

W zasadzie to zgubiła drogę, lecz kiedy dojechała do Plymouth dość szybko udało jej się znaleźć właściwą odnogę. Dom zobaczyła już z daleka – światła w ciemnościach, niczym latarnie dla zbłąkanych wędrowców.
Zdążyła tuż przed włączeniem alarmów. Szybko wniosła swoje rzeczy do środka, wzięła szybki prysznic i zmęczona długą podróżą poszła spać. Długo jednak wierciła się w czystej pościeli, nim przyszedł sen.

* * *

Obudziła się z dziwnym przeświadczeniem, że ktoś stoi w jej pokoju. Czuła go. Czuła jego wzrok na sobie. Jego obecność.

- To ty, Daniel?

Poruszyła się tak, by spojrzeć w kierunku drzwi do sypialni ale zobaczyła jedynie pustą przestrzeń wypełnioną ciemnością. Skrzypnęła podłoga, jakby ktoś przeszedł przez pokój i mimo tego, że Megan doskonale wiedziała, że to tylko pracujące drewno przeszedł ją zimny dreszcz. Jakby podmuch lodowatego powietrza.

Wiedziona dziwnym lękiem zapaliła lampkę przy łóżku rzucając na pokój więcej światła.

Nic. Żadnych żartownisi, podglądaczy czy duchów. Tylko wypastowana podłoga, kartony z jej rzeczami osobistymi, dopasowane do kolorystyki pokoju meble. Przeklęła się w duchu za wybujałą wyobraźnię zgasiła światło i znów zasnęła.

Śniły jej się kruki. Czarne ptaki latały nad nią, gdy biegła po prastarym lesie. Sen przerażał ją, lecz była w nim bardziej obserwatorem niż uczestnikiem.

Słyszała ich krakanie nad głową, ponad koronami drzew i konarami. W ustach czuła smak krwi i strachu, a w nozdrzach woń spalenizny. Uszy przeszywał jej rytm pulsującej krwi. W końcu, w tym śnie, Megan wybiegała na jakąś polanę widząc coś, co wyrwało jej krzyk z gardła. Coś, czego po przebudzeniu kompletnie nie pamiętała.



Minęła pierwsza noc w nowym domu.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-11-2014 o 13:30.
Armiel jest offline