Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2014, 11:42   #4
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Wioska była zruinowana, już kiedy się zbliżali czuli drażniący zapach spalenizny. Była ona tylko zwiastunem ponurego widoku jaki zastali kiedy wjechali ostrożnie między zniszczone, drewniane zabudowania. Rozdzielili się, objeżdżając wioskę ostrożnie z obu stron. Domostwa ledwo zdążyły się dopalić. Na placu wokół którego ustawione były niegdyś chłopskie chałupy, leżała sterta kości, jakgdyby ktoś spalił trupy wszystkich zabitych mieszkańców. Stos nie tylko wyglądał makabrycznie, jeszcze gorzej cuchnął.
Nie wszystkie ciała wylądowały jednak na stosie. Znaleźli jeszcze trzy, które pominięto. Jeden z zabitych miał na sobie połataną tunikę wojsk prowincji Ostlandu. W zaciśniętej pośmiertnie dłoni trzymał pałasz, prawie identyczny z tymi używanymi przez nich. - Dezerter - rzucił kompan Khazada jakby od niechcenia. - Ci pozostali chyba też - odpowiedział Eckhart, rzucając na ziemię dwa sztylety wzoru Armii Imperialnej, które znalazł przy pozostałych ciałach.
Potem rozdzielili zadania. Franklin miał przeszukać wioskę w poszukiwaniu ocalałego mienia, prowiantu czy ocalałych, którzy mogli się gdzieś przemyślnie ukryć. Niestety nie poszło mu zbyt dobrze, łupiący byli bardzo sumienni i dokładni, choć nie do końca. Schmit jako miejscowy, znał doskonale zwyczaje panujące na tych ziemiach i popularne sposoby ukrywania dóbr. Znalazł przemyślnie ukrytą piwniczkę, pod jednych ze spalonych domostw. Solidne deski podłogi nie poddały się pożarowi i uchroniły cenną zawartość piwniczki. Suszone mięso, trochę wędzonych wędlin i dojrzałych serów, a także spora, pękata beczułka, sprawiły, że twarze obu zwiadowców pojaśniały.
NIderwald miał też trochę roboty z badaniem śladów. Tych w wiosce było multum, przemieszanych ze sobą i poplątanych w wyniku najazdu i późniejszej walki. Ostatecznie wyizolował dwie grupy śladów. Jedną tworzyła grupa jeźdźców, bynajmniej nie konnych, wielkie wilcze łapska, głęboko zapadały się w miękkim gruncie, co świadczyło, że na sowim grzbiecie niosły zielony, obrzydliwy bagaż. Grupa ruszyła w kierunku wschodnim opuszczając wioskę. Drugą grupą śladów były ślady zorganizowanego oddziału ludzi, z których conajmniej jeden był ranny. Wyglądali na takich którzy znają okolicę.
Trop podążał w las, w kierunku okolicznych ruin jakiejś starej wieży. Zapytany przez Eckharta Schmit odpowiedział:

- To pozostałość po jakiejś starej wieży, czy baszcie. Ponoć tam straszy i panuje tam mroczka aura, tak przynajmniej gadają okoliczni. Co robimy?


- Myślę, że powinniśmy ruszyć za tymi tutaj
- wskazał na trop kierujący się ku ruinom. - Zieloni poruszają się szybciej niż my, a Ci sa wolniejsi. Może ich dojdziemy i się im przyjrzymy? Bez kontaktu bezpośredniego, ustalimy ilu ich jest i co tu robią?

- Miejmy nadzieję, że Dziadek nie da nam za to popalić
- zażartował - chłopaki się ucieszą na widok beczułki - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Zamaskowałem dobrze znaleziony prowiant, nikt nie powinien nam go zwinąć.

Ruszyli, początkowo konno, ale wraz z gęstniejącym poszyciem musieli zejść z koni, żeby lepiej rozpoznawać ślady. Kilkukrotnie gubili trop i odnajdywali wracając się po śladach. Wreszcie na małej polance znaleźli trupa. Niderwald odezwał się oglądając zwłoki:


- To pewnie ten ranny, nie miał szczęścia biedny skurwysyn.


Ciało mężczyzny oparte było o pień zwalonego drzewa, jego ramię prawie zostało oddzielone od tułowia, przez jakieś potężne uderzenie klingi, kompani zapewne próbowali opatrzyć rannego, slad po przypalaniu rany czy zakrwawione szmaty w okół niej mogły o tym świadczyć. Czarna w świetle księżyca posoka która zbroczyła cały bok mężczyzny świadczyła zaś o tym, że próby te były bezcelowe. Szeroka rana na szyi, mówiła im tylko jedno. Ktoś skrócił męki tego bandziora. Przy pasie miał tasak, jakiego używali oni sami, standardowe wyposażenie wojska. Z rzeczy osobistych znaleźli amulet z króliczej kości, który zapewne miał noszącemu przynosić szczęście i pomyślność. Sporo sprzedawano ich w ostatnich czasach. Po Burzy, każdy potrzebował szczęścia i pomyślności.


- Miał amulet na szczęście
- podniósł go i pokazał Franklinowi. - Widać równie skuteczny by był jakby psu w rzyć go wetknął, efekt zapewne byłby taki sam - ponuro dodał.

Ruszyli dalej, z większą już przychylnością Taala, po śladach mogli domyślać się, że znacząco zbliżyli się do ściganych. Doszli do wniosku, że Franklin zostanie w tyle z końmi, a dalej piechotą ruszył Khazad. Zostawił swoją broń przy koniu, zabierając tylko nóż. Reszta tylko i tak by mu przeszkadzała przy skradaniu, a w razie wykrycia nawet z łukiem nie miałby szans przeciwko liczniejszemu wrogowi. Pozostała mu tylko wiara we własne umiejętności. A te miał niemałe, o czym przekonywali się handlarze futer, którzy odbierali od niego spore ilości towaru.

“Musiał ich tylko podejść jak zwierzynę w lesie” - myślał zbliżając się do miejsca, gdzie sądząc po głosach obozowali dezerterzy. Zbliżył się na bezpieczną odległość, w porę dostrzegając strażnika, który patrolował teren wokół obozu.


Ukrył się w podcieniu rozłożystego buka, wśród gęstych zarośli, rozpłaszczony na miękkim mchu, niczym wąż. Miał stąd dobry pogląd na polanę.

Cały czas jednym okiem zerkał na stojącego na warcie wysokiego i chudego mężczyznę, którego twarz okalała broda. W dłoniach trzymał narychtowaną kuszę, co raz przechadzał się. W ruinach bandyci rozbili obozowisko i rozpalili ognisko. Resztki ścian utrudniały ich dokładną liczebność jednak Khazad oceniał, że dezerterów jest około dziesięciu. Wyraźnie widział mężczyznę, który oglądał rusznicę. Był wysoki, odziany w wojskową tunikę. Czerwoną więc, wcześniej należała do reiklandczyka. Na nogach miał nagolennice jak tarczownik, jednak nie nosił kirysu. Oprócz niego niewyraźnie mignęła dla zwiadowcy sylwetka niskiego mężczyzny, odzianego w prostą czerń stirlandczyków. Po za nimi widział jeszcze trzech innych mężczyzn ale słyszał głosy wielu innych. Chyba niektórzy fakycznie mieli broń wojskową. Niestety z tej odległości, nie mógł dosłyszeć o czym rozmawiają.

Obserwował ich dłuższą chwilę, a kiedy doszedł do wniosku, że nic już więcej się nie dowie, ruszył po śladach do Franklina, który czekał w umówionym miejscu z końmi. Zdał mu dokładną relację z tego co widział. Schmit jako miejscowy, skojarzył, że od ruin odchodzi stara dróżka, którą szybciej dotrą do wioski, więc przedzierając się trochę przez las dotarli do niej i wrócili do wioski o wiele szybciej niż by wracali się po własnych śladach. Nie rozłożyli się jednak w samej wiosce, tylko ukryli konie w zaroślach na skraju lasu, i tam zalegli czekając na kaprala Dziadka i resztę.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline