Grundi pogładził dłonią po brodzie, strzepując tych parę kropel z i tak już przesiąkniętej dumy khazada. Łazili już w deszczu wystarczająco długo, a teraz jeszcze dom był odgrodzony… Z drugiej jednak strony krasnolud się cieszył- nie uśmiecha się mu włażenie pod taki dach, zwykła zasłona, czy wiata by w pełni wystarczyły. Na samą myśl o tym, by opuścić otwartą przestrzeń dostał dreszczy. A może to z zimna?
- Czort wi, co nie?- zagadał do Beby. Ta nie odpowiedziała, idąc za mężczyzną zwanym Gaelem, który trzymał postronek. Grundi trzymał się z boku towarzystwa, poczłapując koło owieczki. Nieśmiały, nie umiał zagaić rozmowy ze swoimi towarzyszami, toteż niewiele o nich wiedział, mimo iż już od paru dni przemierzali wspólnie wzgórza Glanborielle. Co jakiś czas gadał sobie tylko pod nosem, albo do Beby, z którą nie miał problemów się zaprzyjaźnić- w końcu już od wielu lat zajmuje się tymi zwierzakami.
- Nu, dobrze gada- mruknął pod nosem krasnolud, rad że Gael powiedział co i jego trapiło. Zwierzaki mają swój rozum, czują kłopoty i ode złego uciekają. Jednak gdy pojawili się rycerze, Grundi posłusznie poszedł za resztą, mówiąc tylko od czasu do czasu jakieś uspokajające słówka do Beby.
Kiedy znaleźli się w środku khazad niemal skurczył się do połowy. Trzymając się blisko towarzyszy starał się zachować spokój, mrużąc oczy i wyobrażając sobie dużą łąkę, tak jak się dawno nauczył, niewiele to jednak pomagało.
- Ni mogą one budować wielkszych domów, bin Grungni?!- wymamrotał. Pewną ulgę poczuł gdy wreszcie weszli do większej sali.
Początkowo Grundi nie zwracał uwagi na gospodarza, trzymając wzrok wbity w stopy, jednak gdy usłyszał słowa „krasnolud wyrzutek” z lękiem podniósł oczy. Maszkara którą widział na szczęście nie była khazadem, a takiej konfrontacji najbardziej się obawiał. Dlatego, mimo iż gospodarz domostwa budził w nim niepokój, pozwolił by rozmową z nim zajęli się inni członkowie grupy. Rycerz wszak mógł robić lepsze wrażenie niż bełkoczący krasnolud, nie mówiąc już o wężoustej (jak mawiali jego rodacy) elfce. Sam uklęknął i chwycił za postronek, który upuścił Gael i przytulił się do owieczki.
- Spokojnie, odwagi…- szeptał, na równi do Beby, leżącego chłopa, jak i siebie samego. „Aby tylko już wyleźć stąd, choćby i na deszcz”, pomyślał khazad. |