Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2014, 19:47   #508
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
10 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Sala kopalniana na Zilfir, odnalezienie Ergana, wieczór


W momencie gdy odnaleziono azulczyka Erganssona ten był już skrajnie wyczerpany, do tego wszystkiego głodny i dotkliwie poraniony. Jego dłonie pokryte ranami i krwią zaciśnięte były na stylisku kilofa i nim jeszcze na swój sposób uradowany Ergan zapadł w sen zdołał on zamienić kilka słów z przedzierającymi się wąskim tunelem towarzyszami broni. Jego słowa wiele wyjaśniły i zgodnie z tym czego obawiała się większość z drużynników, po Roranie nie było śladu w komorze gdzie był Ergan, widać podziemna rzeka zabrała długobrodego dalej w swą głębię, nie wiedzieć jak daleko ale z pewnością ta podróż w lodowatej wodzie kosztować go musiała życie. Nic z tym zrobić na razie nie można było, to fakt… ale warto było zastanowić się może jak do tego doszło i gdzie popełniono błąd bo nie była to raczej jedna z tych rzeczy które można było zwyczajnie zignorować, efekty tego zajścia miały odbić się na jakości życia tych którzy ucierpieli w straszliwym ogniu. Skaveński gaz, błękitne płomienie, gorąc i bomby zapalające, nieudany rzut Galvinsona i w efekcie nagle cała sala stanęła w ogniu… w ogniu który spowił Urgrimsona na krótką chwilę, tym samym który ciężko poparzył rzucającego ładunkiem kowala run, dokładnie ten płynny żar który pokrył całą sylwetkę Ronagaldsona i zmusił by w efekcie wrzucono go w lodowaty nurt Szarej - Zilfir. Ktoś mógł powiedzieć że Erganson skazał długobrodego na śmierć ale myliłby się pewnie bo Roran płonąc w alchemicznym ogniu tam gdzie stał, z całą pewnością zamieniłby się sczerniały szkielet tak jak miało to miejsce w przypadku skavenów. Błękitnego ognia klanu Lisa nie sposób było ugasić w prosty sposób bo substancja nawet ugaszona wciąż trzymała swą temperaturę jakiś czas i wżerała się w miękką tkankę. Kto jak kto ale alchemicy Warut Kalan doskonale by to wiedzieli.



Ergan wkrótce zasnął, chyba po raz pierwszy od tygodnia był to w jego przypadku w miarę spokojny sen. W ten czas Detlef nakazał ponowny odpoczynek bo wiadomym było że bardzo tego potrzebują tak Ergan jak i Huran, a szczególnie Dirk i Galeb oraz Dorrin i Kyan. Tak, to wszystko wcale nie było pocieszające gdyż połowa oddziału była ciężko ranna i jej wartości bojowe znacznie spadły, co prawda wszyscy byli w stanie iść ale by utrzymać solidnie w dłoni miecz lub topór stawało się ogromnym problemem. Khazadzi co do jednego mogli być zgodni, z całą pewnością nadchodził wieczór, oczywiście było mnóstwo przesłanek co do tego, na przykład ilość odbytych wart i postojów oraz porcje racjonowanej wcześniej wody, liczba spalonych pochodni i oleju czy choćby skrupulatne wyliczenia kronikarza względem opuszczenia Azul, obozu kapitana Telina, ale i ścisły umysł Ergana potrafił dokonać swego rodzaju pomiarów jakie to wymykać mogły się większości krasnoludów… jednak wszystko to było jedynie dodatkami do czegoś czego nikt tak naprawdę nigdy nie pojął, coś zwanego i znanego przez brodaczy jako An’drin - zmysł khazada. Jedni mówili że to spuścizna od króla królów i ojca wszystkich krasnoludów, od Grungniego który dał swym synom i córką tę niesamowitą zdolność, inni mawiali zaś że to zmysł który wykształcił się wraz z rozwojem rasy i jej zejściem pod ziemię gdzie nie sposób dostrzec było słońca, gwiazd i księżyców, rzadziej ale zdarzali się uczeni tacy którzy to doszukiwali się źródeł wyjaśnienia tej sprawy w czymś zwanym psychiką somatyczną w połączeniu z geomancją, ciśnieniem tak tym które jest głęboko pod ziemią lub wysoko w górach jak i tym wewnątrz czaszki, ci ostatni nie byli jak można się domyślić pośród lubianych osobników ale nauka rządziła się własnymi prawami. Jak by nie było i kto by nie miał racji lub ją miał, jedno było pewne, w jakiś dziwny sposób krasnoludy potrafiły wyczuć przynajmniej pory dnia i nocy, robiły to z dość dużą dokładnością, a co warte było uwagi to że im khazad lat miał więcej na karku tym jego zmysł był bardziej wyczulony, tak też sędziwi synowie i córy Grungniego i Valayi z dokładnością co do klepsydry potrafili określić czas. Tak jak pochodzenie An’din było wciąż tajemnicą, tak wieczorowa pora w sali gdzie zatrzymał się Detlef z drużyną już nie. Wielkimi krokami nadchodziła kolejna noc w miejscu gdzie sen nawiedzał chorych i rannych mających z jednej strony wrogą hordę starającą się zatopić swe kły w ciałach krasnoludów, z drugiej lodowatą rzekę która nie znała litości, z trzeciej niepokonane skalne ściany twarde niczym pięści Grimnira, a z czwartej nieznany mrok - tunel na końcu którego było zbawienie lub śmierć.



Sala w której przyszło spędzić oddziałowi noc była znacznie mniejsza niż ta w której była oczyszczarka choć w podobny sposób przebiegała przez nią podziemna rzeka, w głębi sali pod ścianą woda z wielką mocą podróżowała w swej niekończącej się przygodzie. Na środku sali płonęło niewielkie ognisko które nie mogło być zwane źródłem ciepła a jedynie płomykiem który dając odrobinę światła pozwolił Erganowi na zachowanie zdrowych zmysłów w jego samotnej walce z wrogiem i fedrowaniu w niesamowicie twardej skale. Cóż musiał czuć ten dzielny azulski wojownik mając przed sobą zaporę o której doskonale wiedział że jej nie pokona bez pomocy, za plecami zaś mając tunel z którego w każdej chwili mogły wypełznąć stwory z koszmarów czy to prawdziwe z krwi i kości czy też te które poczęły rodzić się w psychice khazada?! Z pewnością ten wątły jęzor ognia pozwolił przezwyciężyć sporą ilość strachu w sercu osamotnionego rzemieślnika. W głębi sali leżały dwa ciała thaggoraki, jeden miał bebechy wyciągnięte przez dziurę w podbrzuszu i zmasakrowane przyrodzenie oraz pocięty ostrzem pysk, drugi leżał z bełtem wbitym głęboko w brzuch i poderżniętym gardłem, miał widać strach w swych gnijących oczach w chwili śmierci bo nawet teraz jego spojrzenie było lustrem strachu… zginął w przerażeniu i budził przez to przerażenie. Obok rozkładających się ciał leżało mnóstwo narzędzi górniczych, łomy, dłuta wszelkiego rodzaju, kilof, młoty i świdry… wszystko ze stali, ciężkie i toporne, pozostawione przez górników. Wśród narzędzi brak było ich lekkich i jednoręcznych odpowiedników, co się zaś tyczyło tego co pozostało to zauważyć się dało drewnianych części, zatem kilofy i młoty były bez stylisk, te ostatnie płonęły w ognisku lub połamane leżały obok ognia gotowe by je rzucić w płomienie i podtrzymać liche światło. Przez całą sale rozciągnięta była lina na której wisiały rzeczy Ergana, suszyły się w ten sposób… lina zaś przyczepiona była do ostrzy dwóch kilofów wbitych w skałę co z pewnością musiało być robotą Ergana i co być może tłumaczyło pierwsze odgłosy kucia jakie dobiegły uszu Kyana i Detlefa trzy dni temu. Z sali prowadziło tylko jedno wyjście za którym to tunel o szerokości sześciu stóp zakręcał w lewo i w prawo. Po lewej stronie sytuacja stała się jasna gdyż tunel był tam zasypany w podobny sposób jak ten w sali oczyszczarki, być może była to właśnie druga storna tego samego tunelu. W prawo ciągnął się zaś długi i ciemny tunel, był on dość prosty i miał sześć stóp szerokości i cztery stopy wysokości. Tym tunelem ruszyć miał oddział jak tylko najbardziej potrzebujący odpoczynku będą gotowi do drogi.

Nadchodząca noc nie miała należeć do najmilszych, to było pewne. Skaveny nie czując oporu i słysząc dźwięków z sali oczyszczarki mogli pracować w spokoju i już wkrótce mieli znaleźć się pod nosem drużyny krasnoludów. Nim jednak do tego doszło, wieczorem, każdy zajął się swoimi sprawami. Dorrin wreszcie zakrył opaską pusty oczodół co pewnie pozwoliło kilku osobom spokojniej spożywać posiłki, opaskę zrobił zaś z czarnej bawełny milicyjnego munduru, jako jeden z tych którzy służby w milicji nie znosili pewnie sprawiło mu przyjemność podarcie go. Thorin poza tym co zwykł robić już rutynowo, dał Dorrinowi przedziwną szklisto - purpurową miksturę do wypicia, ponoć w tego efekcie miało być wzmocnienie sił dzikiego górala. Ergan w ten czas spał i nawet nie wiedział że aromatyczny olej jest wcierany w jego stłuczenia co miało wrócić mu zdrowie znacznie szybciej niż by się tego spodziewał… dodatkowym efektem Thorinowych medykamentów był wspaniały zapach jaki rozchodził się po sali i co pozwoliła skutecznie zamaskować odór gnijących w kącie skaveńskich ciał. Alrikson także uraczył się czymś na wzmocnienie bo chyba wycieńczony drogą, walką i pomocą innym, organizm zaczynał domagać się czegoś więcej niż tylko kawałka suchego mięsa i kubka zimnej wody oraz kilku godzin snu. Thorin był także poniekąd zmuszony by spróbować swych sił przy naprawie protezy Galeba… kowal run ze względu na rany nie mógł tego zrobić a oddziałowy specjalista od napraw i budowy, Ergansson, spał jak zabity i tylko głośno chrapał. Jak by jednak Thorin nie próbował, lewo i prawo to nie dał rady tego zrobić i musiał odpuścić. Proteza była zepsuta i usztywniona na całej długości była niczym zwykła drewniana noga od stołu co sprawiało ogromny dyskomfort Galebowi oraz znacznie go spowalniało. Wcale nie trzeba było być wielkim mistrzem gildii mechaników i inżynierów by dostrzec iż jeden tylko byle cios lub krzywe ustawienie protezy i ta pęknie niczym suchy patyk posyłając stalowe mechaniczne stawy tam skąd uszkodzone maszyny już nie wracają, na złom. Grundi uwalił się na koc, gdzieś w pobliżu ognia i robić nic nie mógł… sen pochłonął go całkowicie, co wcale nie było dziwne po jego tytanicznej pracy przy wyłomie, każdy tam pracował jak potrafił najlepiej ale Grundi nie oszczędzał się wcale i teraz płacił za to właśnie. Huran również spał, ciężko ranny, owinięty płótnem bandażowym niczym khemryjski zmarły, chrapiąc okrutnie miarowym oddechem podrzucał swą długaśną czarnosiwą brodę i rzucał się na boki widać męczony jakimiś niespokojnymi wizjami. Kyan zaś sprawdzał ekwipunek i choć także był ranny to zdołał przebrać kupę skaveńskiego złomu jaką zebrał Detlef i wyciągnął z niej cztery kiepskiej jakości bełty by uzupełnić kołczan, wszak bełt to bełt a ostrze to ostrze, Kyan nie borykał się z radykalnym podejściem wielu krasnoludów do tego typu spraw. Thravarsson czuł się zdecydowanie lepiej odkąd Thorin załatał mu ranę a Galeb ją wypalił, później były maści i napoje które smakowały jak szczyny ale ponoć pozwalały zwalczyć truciznę, najgorzej było z twarzą Kyana, cios skavena rozrąbał żuchwę i kość pękła, trzy zęby wybite, rana choć zaszyta to opuchnięta tak na zewnątrz jak i do środka zatem mowa, jedzenie i picie, te zwyczajne codzienne rzeczy były dla syna Thravara teraz ogromnym wyzwaniem. Poza tym nie miły one wpływu na mobilność żołnierza i Kyan szybko odzyskiwał sprawność, szkoda może że jego hełm tak ucierpiał i stracił część zasłony twarzy. Sen zmożył też szybko Galeba, Dirka i Dorrina, każdy z nich może miał chęć by coś zrobić ale szczelne opatrunki na dłoniach nie pozwalały im na jakiekolwiek czynności, zresztą ból odczuwali tak wielki że sen był dla nich zbawieniem. Na Thorgunie, Khaidar i Detlefie spoczął obowiązek pilnowania reszty podczas postoju. Krasnoludzka kobieta szybko dochodziła do siebie a rany jej dzień za dniem zdrowiały, podobnie Thorgun którego podwichnięta kostka bolała już mniej a opuchlizna zniknęła całkowicie. Strzelec raczył się bimbrem i z wielką chyba żałością musiał się go pozbyć by napełnić bukłak wodą pitną. Detlef zaś porządkował dodatkowy ekwipunek i szykował go w pakietach dla każdego z członków oddziału, wtedy też z wąskiego tunelu który krasnoludy przebiły poczęły dochodzić jakieś odgłosy.



Na końcu tunelu, za ścianą ze zlepieńca grubą na dwadzieścia stóp którą trzy dni przebijała garstka krasnoludów, dostrzec dało się jakiś ruch i słychać było piski. Po jakimś czasie do tego doszły odgłosy węszenia i skaveński pysk pojawił się w szczelinie jaką przedarli się wojownicy Detlefa. tunel był jednak bardzo wąski, tyle o ile dało się iść khazadowi w nim bokiem, dla skavena to nie było już takie trudne ale i oni musieli wędrować tam jedne za drugim skazując się na pewną śmierć. Detlef zauważył że skaven który węszy po tunelu jest zdecydowanie inny niż te które ich do tej pory atakowały. Ten osobnik miał długie włosie i znacznie bardziej podłużny pysk, nos jakby większy i złośliwe zielone ślepia… był nie dalej jak dwadzieścia, może trzydzieści stóp od Detlefa ale gdy tylko zauważył że jest obserwowany to zniknął. Thorvaldsson słyszał skaveny w komorze ale nie nie było ich wielu, być może tylko kilku i całą noc buszowali dosłownie za ścianą lecz by ruszyć w wąski tunel nie odważyły się. Zupełnie jakby coś przeczuwały, a może coś planowały. Tak też nerwowo dl Detlefa minęła noc, w sąsiedztwie prastarego wroga krasnoludzkiej rasy… gdy nad Stalowym Szczytem właśnie budził się dzień, głęboko pod ziemią budzili się członkowie oddziału, zaś po skavenach w sali oczyszczarki nie było śladu. Całkowita cisza i bezruch zapanowały po drugiej stronie tunelu.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
11 Vharukaz, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Tunel prowadzący do komina sitowego, wczesny ranek


Po skromnym śniadaniu i napełnieniu bukłaków i manierek oraz po spakowaniu plecaków grupa była gotowa do drogi. Te kilka dni odpoczynku dla niektórych było niczym boskie zbawienie, to był czas pełen nerwów ale zmęczone w podróży nogi i obolałe mięśnie zregenerowały się, oczywiście nie u każdego bo jak mawiało stare krasnoludzkie porzekadło. ~ By odpoczywać mógł ktoś, ktoś inny musiał pracować za dwóch.~ Jednak co mniejsze rany zamknęły się, płuca zapomniały o skaveńskim gazie, przeszedł ból lekkich oparzeń, a u tych najciężej rannych przeminęły najgorszy szok i uczucie bezradności oraz majaki i krzyki związane z tym co ich spotkało ze strony wynalazku klanu Lisa. Wielu spośród wojowników szykujących się do drogi znalazło swe płócienne zawiniątka na jadło puste lub prawie puste. Okruchy chleba, resztki orzechów i suszonych śliwek zebrane z dna plecaka oraz najmniejsze i najgorsze kawałki suszonej wołowiny które wcześniej każdy pomijał chwytając te co solidniejsze i smaczniejsze z wyglądu. Niektórzy dojadali już resztki swoich wałówek, inni nie mieli ich już wcale i albo ze smakiem spoglądali na jedzących albo ich hardość charakteru nie pozwalała nawet na wspomnienie o tym że są głodni. Jednak fakty były faktami, w oddziale kończyło się jadło.

W końcu drużyna ruszyła w dalszą drogę. Wzmocnienie o zapas pochodni zrobionych przez Kyana mieli przed sobą światłą w miarę drogę ale los im nie odpuszczał, zamienił brak drogi na brak wody, brak wody na brak światła a braki światła na brak prowiantu, cóż jeszcze miało ich spotkać! Oby nie wszystko na raz. Idąc tunelem każdy czuł że za plecami czai się wróg, w oddali, trzymając dystans z jakiegoś powodu… ale skaveny tam były, czekały albo szykowały się do kolejnego starcia. Niepomierna armia gryzoni zalała tunele pod Karak Azul, ich falą nie było chyba końca i z pewnością to co napotkali członkowie oddziału było tylko małymi oddziałami na flankach lub tyłach pochodu… główne siły z pewnością szły na miasto największymi i najlepszymi tunelami, tam gdzie było masę krasnoludzkich pułapek i gdzie thaggoraki ginęli setkami a może i tysiącami i gdzie wcale nikt się tym nie przejmował, ani jedna ani druga strona bo khazadzi za zadanie mieli wybić wszystkich bez litości a skaveny widząc śmierć swych klan braci nic sobie z tego nie robili. Skaveńska rasa nie znała przegranej w taki sposób jak inne rasy, nawet gdy byli oni niszczeni nie znali porażki, zawsze było ich więcej, mieli tysiące gniazd i ich plaga była niepowstrzymana, umierało dwa tysiące a kolejne pięć już maszerowało na te same linie frontu tyle że z innej strony… być może coś było w tym o czym mawiali mędrcy, że ponoć gdy czas dobiegnie końca na świecie pozostaną tylko szczury i karaluchy, padlino i gównożercy. Do tego było jednak jeszcze daleko a i krasnoludzcy bogowie nie mieli z pewnością zamiaru dopuścić do takich wydarzeń. Na razie oddział Detlefa kroczył tunelem oświetlając drogę i kierował się ku kominowi sitowemu z tego co powiedział Huran, ponoć tak właśnie można było dostać się do kompleksu jaskiń pod kopalniami. Huran niestety głośno sprzedał swe myśli i jak na starego wojownika nie był to zbyt rozsądny wybieg, może to rany osłabiły w nim ducha bo słowa jego brzmiały tak. - W bogu nadzieja że jaskinie nie są pełne gryzoni albo gorszego sortu stworów, przecie to droga na powierzchnię, może wróg tam już siedzi. Hę?! - Dalej droga już była pokonywana w ciszy, ale nie na długo… oto nie dalej niż po upływie połowy piachu w godzinnej klepsydrze tunel kończył się a po lewej wyrastał zakręt… jednak kończył się nie oznaczało wcale że była tam ściana, o nie! Przed krasnoludami ukazała się duża jama w której z obecnej ich pozycji nie sposób było dojrzeć co jest w środku… to jednak nie było jeszcze takie złe, najgorszy był odgłos i nie mowa tu była o odgłosie wody który dobiegał z jamy przed grupą khazadów bo ten także był i przypominał ten sam dźwięk jaki można usłyszeć stojąc pod wodospadem, zupełnie jakby woda spadając z krawędzi uderzała o skałę poniżej… nie to nie był ten odgłos, tam było jeszcze coś.

Jakby na zawołanie co do słów Hurana przybył zły los i postanowił ukarać zuchwalców. Pierwej był jęk i stukanie metalem o skałę, dźwięk ów dochodził z jamy rzecz jasna. Po długim jęku pojawił się drugi, jeszcze dłuższy i głośniejszy i wtedy na krawędzi jamy pojawiła się straszliwa dłoń...nie łapa, niczym u stworów z koszmarnych opowieści… po chwili druga, okryta krwią i zwojami potężnych mięśni. Ukazały się potężne barki i stworzenie wypełzło z jamy, jakby z dołu który w niej był. Barki zakrwawione i okryte płatami schodzącej skóry… kreatura wstała i ukazała swe całe ciało, wstrętne, powykręcane, zakrwawione i o mięśniach które miejscami były widoczne. Istota miała paskudną głowę która nie byłą podobna właściwie do niczego, prawie że bezkształtna maska o otwartej gębie i oczach szerokich tak bardzo ze aż wyglądających nierealnie. Stwór był mokry i dyszał jak miech kowalski, nagle ruszył prosto na was, powoli, ociężale ale biła od niego ogromna złość… straszliwa chęć zemsty.


 
VIX jest offline