Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2014, 17:14   #9
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Wstał późno, gdy słońce ze świetlików padło wprost na jego twarz. Rozejrzał się po poddaszu. Jego rzeczy nierozpakowane stały jeszcze w pudłach. Tak jak się tego spodziewał, pomieszczenie było przestronne i przez duże przeszklenia w dachu, bardzo jasne.

Zostawił kwestię rozpakowania się na później, szybko wskoczył w dżinsy i koszulkę polo, złapał za szkicownik i zbiegł schodami na dół. Z korytarza usłyszał krzątaninę w kuchni. Nie mając ochoty na spotkanie z rodziną, wymknął się bocznymi drzwiami.

Dodge Coronet 440, ostatni azyl wolności kupiony za resztę z czesnego tuż po powrocie do stanów, nie był może najnowszym i ekskluzywnym modelem ale 145 koni pod maską, dawało niezbędny komfort i niezależność.


Silnik zawarczał gdy dodał gazu i wkrótce posiadłość zniknęła przysłonięta szpalerem drzew. Nastawił radio na jakąś lokalną stację. Z głośników poleciało melodyjne country.

“Nad jeziorem” wyłoniło się nagle, po kolejnym łagodnym zakręcie szutrowej drogi. Z rozczarowaniem stwierdził, że knajpka była zamknięta. Usiadł na rozgrzanej masce samochodu. Wyciągnął paczkę papierosów z tylnej kieszeni. Postukał w nią palcem. Zostały jeszcze trzy fajki. Westchnął. Wyciągnął jedną i osłaniając płomień zapałki dłonią zapalił. Nie miał innych planów. Nie uśmiechał mu się powrót do domu. Już prędzej zamierzał wybrać się do centrum i trochę pokręcić. Coby nie powiedzieć, widok na jezioro urzekał. Wiatr szumiał cicho w koronach drzew wprawiając liście w lekkie drgania. Słońce przygrzewało. Było pięknie. Wczorajsze rozdrażnienie gdzieś się ulotniło. Zastanawiał się jeszcze jak rozwiązać sprawę śniadania, gdy zza budynku dobiegło go szczekanie i krzyki. Spojrzał na niedopalonego papierosa, po czym z ociąganiem rzucił go na ziemię i przygniótł butem.

Szedł wydeptaną ścieżką wzdłuż ściany restauracji, obok zielonych krzewów czepiających się jego koszulki, gdy zza rogu wypadł na niego rudy kundel a wślad za nim poleciał jakiś przerdzewiały garnek i wiązanka krwistych przekleństw. Pies schował się za jego nogami i zaczął się odszczekiwać. Nie czekał długo, gdy zza budynku wypadł, uzbrojony w metalową pokrywkę czarnoskóry. Widząc obcego trochę stracił rezon, otarł brodę w biały rękaw koszuli, poprawił czapkę z daszkiem i patrząc z ukosa na ujadającego ciągle psa, schowanego za Stevem warknął przeciągając śpiewnie samogłoski:

- Lepiej pilnuj swojego kundla!




- Jasne - bąknął Steve. - Narobił jakiś szkód?

Koszulę miał przepoconą i brudną. Paznokcie popękane i żółte. Śmierdział zjełczałym tłuszczem.

- Szukasz kogoś? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Taaak. Chloe, kelner…

- Będzie na wieczornej zmianie a knajpę otwierają za dwie godziny - nie dał mu dokończyć zdania.

- Ok, dzięki. - Miał się już odwrócić i odejść, gdy pytanie samo cisnęło mu się do ust. - Szukam pracy, nie słyszałeś o jakiejś?

Mężczyzna teraz dopiero oderwał wzrok od hałasującego ciągle psa i spojrzał na chłopaka.

- Joel szuka kogoś na zmywak, przyjdź jak będzie otwarta knajpa. Tylko nie zabieraj ze sobą swojego kundla - wskazał oskarżycielsko palcem na zwierzaka i burcząc coś do siebie pod nosem odszedł do swoich obowiązków.

Gdy tylko zniknął za rogiem psiak przestał szczekać. Steve kucnął i przyjrzał mu się uważnie. Czarne oczka patrzyły na niego z zainteresowaniem. Między nimi czerwieniała świeża jeszcze rana po pazurach. Szczeciniasty, rudy ogon latał z lewej na prawą nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Był brudny i wynędzniały. Wziął go w obie dłonie i podniósł na wysokość twarzy.

- Mon chien - powiedział na głos na co rudasek przekrzywił łebek wsłuchując się w brzmienie słów. Szczeknął z aprobatą i polizał go po policzku.

- No dobrze - westchnął z rezygnacją - upolujmy coś do zjedzenia.

***

W Plymouth znalazł jakąś piekarnię, sąsiadującą ze sklepem z wędlinami. Ciepłym bułeczkom daleko było do francuskich bagietek ale Chien był chyba zadowolony z serdelków, bo połykał je w iście szaleńczym tempie.

- Wyglądasz jak siedem nieszczęść - uśmiechnął się do nowego towarzysza zapijając pieczywo gorącą kawą.

Skrzywił się. Nawet kawa jest tutaj jakaś kwaśna. Rudas skończył pałaszowanie, oblizał puste opakowanie i spojrzał na Stevena błagalnym wzrokiem.

- Nic z tego - pogroził mu palcem lecz uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Nie znam się na psach ale coś mi się zdaje, że twój żołądek mógłby tego nie wytrzymać. Musimy cię doprowadzić do porządku mon ami. Cloe będzie musiała poczekać.

W drodze powrotnej zatrzymał się na stacji, zatankował samochód i zaopatrzył się w dwie paczki cameli i jakieś żarcie na wieczór. Przynajmniej papierosy smakują tutaj lepiej - stwierdził odpalając camela w samochodzie.

W domu nie natknął się na nikogo. Tak wielki dom miał tą zaletę, że nie wpadało się ciągle na siebie. Zaciągnął psa do łazienki i pod letnią wodą, korzystając ze swojego szamponu zmył z niego cały brud. Rudas nie protestował.

- No i popatrz na siebie - powiedział Steve gdy przyjrzał się swojemu dziełu. - Przystojniak z ciebie.

Odpowiedziało mu szczeknięcie.




Resztę dnia spędził na rozpakowywaniu swoich gratów, najwięcej uwagi poświęcając swoim płótnom i rozstawianiu sztalug. Po kilku godzinach poddasze zamieniło się w przyjazną, twórczą graciarnię. Nabrało charakteru i zapachu. Przez głowę Steva przez chwilę przemknęła myśl, że może nie będzie tutaj tak źle.




Nawet się nie spostrzegł jak zapadł zmrok. Chien zaczął skomleć i drapać pazurami w drzwi.

- Przepraszam cię mon ami - Steve oparł płótno o ścianę, - zupełnie o tobie zapomniałem.

Narzucił na siebie kurtkę i wyszedł z psiakiem w noc.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline