And the verdict is guilty!
Świat zwolnił w oczach Nicollo, kiedy dojrzał gangsterów. Znał ich, aż za dobrze.
Francesco. Alessio. Leonardo. Kołatka. Carbonara. Benito. Paolo. Wszyscy oni łączyli się z jedną osobą, donem Gasparem. Teraz jednak nie było czasu o tym myśleć. Mołotow przeleciał w bezpiecznej odległości, w przeciwieństwie do serii karabinów. Nie miał czasu przejmować się trafiającymi go kulami. Spowił ich ciemnością i rzucił się w bok za najbliższą osłonę. Tam błyskawicznie dobył Colta 1911, z którego zaczął strzelać. Nie musiał nawet tego robić, inni spokojnie by się tym zajęli, ale sama chęć zemsty i wściekłość pociągała za spust. Gdy pociski się skończyły, sytuacja była rozstrzygnięta.
Wtedy wyprostował się i zwolnił blokadę magazynka, który upadł na ziemię.
- Oni są moi! - wykrzyknął, szybkim krokiem idąc w kierunku gdzie byli gangstery. W trakcie zaczął leczyć rany, jakie otrzymał.
- Powtarzam, ci mincha są moi! Zostawcie mi ich! - dodał, w tym samym momencie przeładowując magazynek. Ciemność rozproszył jedynie, gdy znalazł się wręcz w niej.
- To prywatne porachunki. A ja zadbam o to, żeby maskarada została utrzymana. Bardzo skutecznie. - dodał, doskakując do nieprzytomnego Francesco. Wszystko wskazywało na to, że poza „wojną” między wampirami, czeka go także kolejna krwawa waśń pomiędzy rodzinami.
- Chce żywego Francesco. - stwierdził, wskazując na niego pistoletem. Potem, jeśli jakiś z gangsterów był jeszcze żywy, wycelował w niego i oddał śmiertelny strzał.
- Reszta tych testa di cazzo mnie nie interesuje. |