Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2014, 04:55   #26
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2aKxf1h5r4g[/MEDIA]




Umierała.
Leżała na nierównej ziemi uliczki tak jak padła w próbie uniknięcia przedziwnej fali płomieni demona. Na brzuchu, z głową schowaną w ramionach i, po odczuwalnym przenikliwym zimnie, przynajmniej częściowo w jakiejś kałuży. Wody, miała nadzieję.
Uh, musiała wyglądać okropnie. Nie tylko jak elfi łachmyta, ale jak elfi łachmyta zapijający marność swego życia w alkoholu najgorszego rodzaju, który doprowadził ją do stanu leżenia we własnym moczu i bogowie tylko wiedzą czym jeszcze. Było to dalekie od ponurej prawdy, ale czy kogokolwiek by to interesowało? Ot, kolejnego długoucha mniej.

Umierała.
Nie tak jak chciała. Wyobrażała sobie, że koniec jej niezwykle lśniącej kariery nastąpi w sposób o wiele bardziej ekscytujący. Godny zapamiętania, na oczach kochających ją tłumów drżących z napięcia przed kolejną sztuczką. Nie tak jak teraz, nie w taki sposób, jakiego nie życzyłaby bezdomnemu psu czy zapijaczonemu wieśniakowi. W zapomnieniu.
Nikt nie umieści jej prochów w zdobionej urnie, a tym bardziej nie wystawi na pokaz rozpaczających miłośników jej sztuczek.
Na pewno nie postawią pomnika ku jej pamięci.
Cyrkowy amfiteatr jej wielu imion pozostaje nadal zaledwie jej marzeniem, niespełnionym nawet po śmierci.
Odejdzie tutaj, w zapomnianej przez świat uliczce. Nikt nie pozna jej imienia, ani historii jej bohaterskiego stanięcia przeciwko pokusie demona. Może jedynie Kranneg, białowłosy rycerzyk lub Ruchacz rozpoznają w tym porzuconym, drobnym ciele ich niedawną towarzyszkę podróży. Może uronią za nią łzę, choć nawet w ostatnich oddechu kuglarka nie posądzałaby o to czarownika..


Umierała.
Słyszała głosy i pobrzękiwanie zbroi oddalających się zakonników. Nie zwrócili na nią uwagi. Może z taką łatwością się wtopiła w otoczenie obskurnej uliczki, że żaden z nich jej nie dostrzegł. Ani młode i nieopierzone rycerzyki, ani starszawy kapłan, ani nawet białowłosa panieneczka, tak przecież szlachetna wobec elfki w ciągu ostatnich kilku dni. Nikt nie był świadom smutnego losu Eshtelëi Meryel Nellithiel del Taltauré. Jedynie jej drogi pieszczoszek, lisek kulił się tuż obok i popiskując trącał pyszczkiem policzek kuglarki. Któż się nim zajmie, kiedy jej już zabraknie? Maleństwo znów zostanie same, bez nikogo do podzielenia się fajkowym zielem, bez nikogo do choćby dmuchnięcia mu w nosek aromatycznym dymem.


Umierała.
Nadzwyczaj powoli. Oprócz zbliżającej się śmierci zaczynała odczuwać także zniecierpliwienie i rozdrażnienie. Czemu ten pozbawiony gustu szkielet w czerni kazał jej tak długo na siebie czekać?! Przecież jeszcze moment, a ona po prostu wstanie i sobie stąd pójdzie!

Właściwie, gdy tak się skupiła, to nie czuła już tego straszliwego bólu, który wcześniej naszpikował jej ciało tysiącem szpileczek paraliżujących mięśnie i duszę. Wcześniejsze cierpienie było jak.. oślepiająca eksplozja wypełniająca głowę kuglarki i ogniem rozpalająca zmysły. Przerażające, pozbawiające ją władzy nad własnym ciałem, lecz.. pozostały tylko straszliwym wspomnieniem przywołującym dreszcze. Jeśli tak prezentowała się śmierć, to wcale nie była tak przerażającym uczuciem jak wszyscy opowiadali. Owszem, czuła chłód, ale ten nocny i mokry z kałuży, który nie miał nic wspólnego z mitycznym lodowatym zimnem wędrującym wzdłuż kręgosłupa. Nie pojawiły się także przed jej oczami obrazy z całego życia, a przecież to także był jeden z tych kluczowych elementów umierania. Czekając zaczynała podejrzewać, że wcale nie powinna wierzyć w to co się opowiada o śmierci. Szczególnie, gdy opisujące ją usta należały do całkiem cieplutkiego, żywego bajkopisarza.

Przede wszystkim odczuwała pewne.. niewygody związane ze swoim mało urokliwym położeniem. Ale nie było w tym niczego nadzwyczajnego. Odnalazła w sobie odwagę i spróbowała poruszyć jakąś niewielką częścią swego ciała. O, palcem! Drgnął nieśmiało, w obawie przed nagłym atakiem cierpienia lub, co gorsza, poczuciem zupełnie niczego. Ale ni jedno, ni drugie się nie sprawdziło. Lekkie mrowienie, owszem, ale temu winne było odrętwienie całego ciała elfki po tak długim leżeniu na chłodzie. I powtórzyło się to przy kolejnych następnych, drugiej dłoni i nawet nogach. Wszystkie były na swoim miejscu ku jej niewątpliwemu zadowoleniu. To dodało jej odwagi w stawieniu czoła swej śmierci.

Powoli, w razie gdyby chytry ból postanowił wypełnić jej nerwy w najmniej ku temu odpowiednim momencie i powalić ją ponownie na ziemię. Ale nic takiego się nie wydarzyło.
Dość chwiejnie, ale w końcu zdołała stanąć podeszwami swych butów w kałuży wypełniającej nierówności uliczki. Nie czując się jeszcze na tyle pewnie, aby utrzymać się na nogach, Eshte ciężko wsparła się plecami o najbliższą sobie ścianę. Odetchnęła głęboko kilka razy, w ostatecznym zapewnieniu samej siebie, że naprawdę udało jej się wymknąć kościstym dłoniom Kostuchy.

Dłonią, po której drżeniu poznać jeszcze było niedawne przerażenie elfki, sięgnęła do jednej z sakiewek i wyjęła zeń smukłą fajeczkę. Skel'kel, równie roztrzęsiony co ona, zamruczał przeciągle na ten widok i w oczekiwaniu nachylił się ku niej swym pyszczkiem, nie chcąc pominąć ni chwili z ziela, mającego przecież zaraz zapłonąć i buchnąć pachnącym dymem ku ich obopólnej uciesze. Właśnie na to był teraz czas. Nie na rozmyślanie o tym czego była świadkiem, nie na zapewnianie jakichś wyższych istot o chęci poprawy w zamian za otrzymanie kolejnej szansy. To był czas na zapomnienie, na obojętne przejście obok.

Z trudem poruszyła odrętwiałymi palcami, aż na koniuszku jednego z nich nieśmiało wyrósł płomyczek. Lecz.. towarzyszyło temu coś jeszcze. Coś nowego. Niewłaściwego.
Skrzywiła się mocno, prawie wypuszczając fajeczkę spomiędzy warg.

Przyjrzała się swym palcom w taki sposób, jak gdyby były one wężami, zdradzieckimi bestiami mającymi ją ukąsić. Wydawało jej się? Upadając mocno uderzyła się w głowę i teraz miała jakieś zwidy?
Spróbowała jeszcze raz, ostrożnie wzniecić chociaż niewielki ognik. Uczucie się powtórzyło, ogień zgasł z sykiem, a ona znów się skrzywiła. Przy każdej z tych dwóch prób, jej dłonie przeszywało straszliwe pieczenie. Nie potrzebowała korzystać ze swej wyobraźni by wiedzieć, że bardzo podobne uczucie towarzyszyło płomieniom liżącym skórę. Czy.. czy ten demon jednak coś jej zrobił?! Zamienił jej krew w żywy ogień?
Kolejnych kilka potarć palcami o siebie, oraz wiele grymasów wykrzywiających w bólu twarz Eshte, tylko potwierdziły jej przypuszczenia. Wydarzyło się coś.. coś.. coś bardzo złego. Każdorazowa chęć użycia magii, nawet tylko niewielkiej garstki jej iskierek, kończyła się w taki sam sposób – jak gdyby ten ogień próbował przepalić się przez skórę jej dłoni.

Może zbyt szybko się ucieszyła z powrotu do żywych?
Może jednak znów umierała?




***



Powrót przez miasto był jak sen. Długi i męczący, po którym człowiek, lub w tym przypadku elfka, budzi się jeszcze bardziej zmarnowany życiem niż przed zaśnięciem.
Otępienie było idealnym słowem do określenia tego, jak obecnie się czuła. Noga za nogą wlokły się ociężale, bardziej kierując się instynktem niż pamięcią kuglarki, na której teraz nie sposób było polegać. Feeria barw fajerwerków cieszących oczy mieszkańców wieczorem jeszcze sunącym uliczkami, przyprawiała Eshte o ból głowy oraz sprawiała, że miała szczerą ochotę sprawdzić, czy odpowiedzialni za te sztuczki uliczni artyści potrafili także na zawołanie stać się połykaczami ognia. Zaś dźwięki instrumentów oraz zaśpiewy przystojnych bardów cieszących oczy i uszy zgromadzonych czyniły dzisiejsze myśli o uatrakcyjnieniu własnych występów.. co najmniej niedorzecznymi.

Ale to nie było najgorsze. Zdarzało się przecież, że czasem miewała swoje humorki i bywała zła niczym osa, prawie zostawiając za sobą wszystko w zgliszczach. Prawie. Bowiem zawsze pod ręką miała swą zaufaną fajeczkę, przygotowaną do zasnucia rozsierdzonego umysłu kuglarki mgiełką błogiego upojenia. Tym razem jednak przypalenie jej okazało się być ciężkim zajęciem, że pykanie jej potem nie sprawiało wcale radości. Przynajmniej elfce, nie mogła powiedzieć tego samego o swym futrzastym kompanie. Ten ucieszony, zarówno nagłym powstaniem elfki z martwych jak i tworzonymi przez nią smużkami dymu, to języczkiem muskał ją po policzku, to znowu rozkoszował się aromatycznym zapachem palonego ziela.

Starając się odwrócić swą własną uwagę od nagłych problemów jakimi co dopiero została.. nie wiedziała nawet jak określić źródło swych trosk. Przeklęta? Czy ta.. ta.. przebrzydła kreatura naprawdę ją przeklęła, czy to tylko jakiś efekt.. efekt uboczny, który minie po kilku godzinach? Być może po krótkiej drzemce, lub długim zakopaniu się pomiędzy koce i poduszki? Czy to było jak choroba? Ale jaka w takim razie? Jedna z tych, co to mijają po kilku dniach, tych co potrzebują odpowiedniego lekarstwa, czy.. czy tych śmiertelnych, wyniszczających stopniowo ciało? Czy może ta kreatura pozostawiła w niej.. część siebie? Aby przeżyć? Nie zgodziła się na współpracę z nią, więc teraz paskudztwo siłą, bez pozwolenia zagarnie sobie ciało elfki?

Nie, nie, nie, nie. Jeszcze raz. Spokojniej.
Starając się odwrócić swą własną uwagę od nagłych problemów jakimi co dopiero została.. obarczona, Eshte zastanawiała się nad tym, co może jej przynieść kolejny dzień w Grauburgu. Przede wszystkimi, co ona może wynieść ze swojej wizyty w nim. A miała zamiar wynieść wiele, wynagrodzić sobie te wszystkie nieprzyjemności trafiające na nią pośród jego uliczek.

Obejrzała dzisiaj konkurencję, często widziała więcej niżby naprawdę chciała, lecz to pozwoliło się zorientować i co najważniejsze – lepiej przygotować do własnego popisu. Pierwszego, który najgłębiej wypali się w myślach oglądających. Bo to właśnie pierwsze wrażenie się najbardziej liczyło w tej profesji. To napięcie i zachwyt zapierające dech w piersi, o których ludzie opowiadają swoim znajomym, oni swoim, ci następnym i tak dalej, aż wszyscy przychodzą zobaczyć sztuczki elfki. Napełniać jej kieszenie i rozsławiać mistrzowskie iluzje.
Jeszcze nim spotkała na swej drodze zakonników mających zmarnować jej czas polowaniem na jakiegoś czarownika, kuglarka już wiedziała dokładnie co zaprezentuje mieszkańcom i gościom Grauburga. W tej kwestii nie pozwalała sobie na niedociągnięcia, może czasem na improwizację, ale nigdy na potknięcia. Planowała swe występy od pierwszego momentu, gdy tylko padną na nią oczy zgromadzonych, po ostatni moment pochylenia się w ukłonie i zniknięciu w fajerwerkach. Lub dymie. Lub w postaci gromadki gołębi.
Nie było inaczej i tym razem, a jakieś tam cycate czarodziejki nie sprawiły, że zaczęła wątpić w swe umiejętności zadziwiania prostych móżdżków.

Jedyne co czuła, że musiała zmienić, aby przychodzili jeszcze chętniej i monety zostawiali hojniej, to strój. Oczywiście, nie zamierzała zmieniać swych spódnic, kolorowych pończoch, kubraczków i uroczych gorsecików w.. pojedynczy fragment ubrania nie większy od szmateczki. Nie, nie, n ie. Tak jak dopasowywała sztuczki do widowni, tak samo musiała dostosować siebie do miasta jakim był Grauburg. Wielkiego, przyciągającego gości z wielu różnych stron świat. Oni potrzebowali czegoś mającego przyciągnąć uwagę. Niekoniecznie poprzez kręcenie tyłkiem przybranym w zaledwie zwiewną chusteczkę, ale podkreśleniem jej gibkiego ciała jakimś wręcz bajkowym strojem. Pomimo tego, że jej samej było daleko do bycia postacią własnej, niewinnej bajeczki.

Bowiem koszmar na jawie będący zwieńczeniem niezgorszego przecież dnia Eshte, nie odszedł w zapomnienie po wspięciu się po stopniach wozu i zamknięciu za sobą malowanych drzwiczek. Nie dało się go zrzucić z barków z taką łatwością, z jaką rozbiera się ciało z ubrań zmęczonych podróżą i rzuca się je daleko w kąt. Woda także nie była przeciwko niemu przydatna, nie tak jak przy zmywaniu makijażu i kurzu z twarzy. A zamknięcie oczu do snu, w próbie wyśnienia sobie dla odmiany czegoś słodkiego i przyjemnego, tylko uczyniło elfkę podatniejszą na jego okropieństwa. I to bez potrzeby używania magii.

Z jakiegoś powodu właśnie koszmary nawiedzały ją każdej z kilku ostatnich nocy. Nie mogło być inaczej i tym razem.

Występowała na zamku, lub innym pałacu. W sali tak wysokiej, że zadzierając głowę nie mogła dostrzec jej powały, a jednocześnie tak szerokiej i olbrzymiej, że pomieściłaby wszystkich mieszkańców Grauburga. Tyle, że mimo to widownia kuglarki była nieliczna. Zaledwie jeden, okrągły stoliczek, przy którym dwójka arystokratycznych gołowąsów popijała herbatkę i spoglądała na nią, jak gdyby była bezdomnym psem śmierdzącym im pod nogami.
A ona tylko próbowała popisywać się swoimi kuglarstwami. Próbowała, ponieważ płaszczyk zakrywający jej plecy i mający być częścią sztuczki, odmawiał posłuszeństwa i zamiany w bieluśkie gołębie. Zamiast tego robił się coraz cięższy, coraz dłuższy, aż w pewnym momencie całą ją oplatał, niczym gruby wąż dusiciel! Przygniatał ją i zgniatał, aż nie mogła oddychać. Nie mogła się ruszyć, nie mogła się poratować swoją magią! Z boku ktoś rechotał szyderczo – to jasnowłosa czarodziejka pokazywała ją sobie palcem, a jej nagie piersi wyjątkowo nie były oplatane przez rośliny, lecz przez wszędobylskie ręce stojącego za nią dzieciaka w łachmanach.
Śmiechy unosiły się w powietrzu, przetaczały się przez salę jak grzmoty burzowych chmur. Zbyt wiele, zbyt głośno jak na zaledwie kilka osób, lecz ponad tym tłumnym chichotem odznaczał się przede wszystkim jeden wyjątkowo wysoki, upiornie wbijający się głęboko w umysł. Na podwyższeniu w głębi komnaty pojawił się zdobiony tron, na którym siedziała rudowłosa elfka o pełnych piersiach wylewających się prawie z ram jej sukni. To ona wydawała z siebie ten odgłos na widok Eshte walczącej z własnym płaszczykiem, jak gdyby ta była jakim pałacowym błaznem, głupkiem godnym wzgardy i wyśmiewania. Zapewne i ona pokazywałaby sobie kuglarkę palcem, gdyby jej dłoń nie była już zajęta. Przez trzymającego ją mężczyznę, Ruchacza w samej osobie, który ujmował powabną rączkę kobiety i składał na niej pocałunki, ani myśląc by choćby krótkim spojrzeniem zerknąć na akrobatkę w potrzebie. Potem zrobiło się tylko goręcej. Jego usta sięgnęły szyi, dekoltu, ust. Tron się przewrócił, ubrania podrzuciły w górę, a ciała splotły w jeden obrzydliwy, spocony twór.
Gdyby tylko mogła, odwróciłaby spojrzenie od tego paskudnego widoku. Pętały ją jednak oploty płaszcza z ledwością pozwalające jej jeszcze oddychać. Także czyjeś palce, białe jak u szkieleta i długie jak nogi pająka, trzymały ją mocno za podbródek nie pozwalając odwrócić głowy. Każąc jej patrzeć, każąc jej słuchać każdego chichotu, wyzwiska i soczystego jęku. Wszystko to razem tworzyło okrutną symfonię wypełniającą długie uszy elfki. Aż dziw, że w tym wszystkim zdołała usłyszeć jeszcze szept. Skrzekliwy i kuszący jednocześnie, padający z ust tej samej istoty, do której należały nienaturalnie długie palce. Demon, czy demonolog, po prosty bestia przebrzydła, stała znów żywa i wolna. I odrażająco zadowolona gładziła fiołkowe włosy.

Taka ssłodka, taka sssama…
Taka bezbronna, taka.. moja..
Cała moja...

Gardłowy wrzask przeszył mroki nocy.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem