Fray szybkim krokiem ruszył za pozostałymi. Grupa była coraz bardziej liczna, gdy kolejne osoby dołączały do tłumu. Kłębiąca się masa wznosiła urywane okrzyki żądając śmierci mutantów, w możliwie jak najbardziej okropny sposób. Nagle ktoś wpadł na Fraya.
Mężczyzna parł jednak dalej nie zważając na oddalającego się chłopaka. Kilka godzin później Fray zdał sobie sprawę, że jedna z jego kieszeni jest lżejsza o kilka naboi. Wtedy jednak parł do przodu porywany przez mały tłum, który zdążył się wykształcić dookoła niego. Mężczyźni i kobiety zaprowadzili go do sypiącego i zarośniętego przez odzyskującą pole naturę budynku, prawdopodobnie przyszpitalnego uniwersytetu. Miejsce przytłaczało, boleśnie przypominając, jak bardzo wiele ludzie stracili w konsekwencji wielkiej wojny.
Randall podniósł wzrok, patrząc na stojący nieopodal kościół
- Sąd, sąd, sąd! - Skandowali zebrani ludzie. Wynaturzona sprawiedliwość miała dokonać się w cieniu chylących się ku upadkowi krzyżów. Prąca do przodu kobieta potrąciła Fraya, wykrzywiając twarz w bełkotliwym krzyku.
- Zabić śmierdzieli, zabić! - Wydyszała zyskując przy tym poklask stojącego obok mężczyzny, który wyglądał źle nawet na powojenne standardy. Randall uśmiechnął się półgębkiem przypatrując mu się, gdyby delikatnie popchnął tłum w odpowiednim kierunku z pewnością rozszarpali by szczura, za bycie jednym z odmieńców.
- Cisza! Cisza! - Stojący gdzieniegdzie mężczyźni z karabinami uciszali skandujący tłum krzykiem i nielicznymi uderzeniami. Gdy tamci w końcu zamilkli na podest wyszedł strażnik, który wpuścił Randalla i Kinga na teren Misji.
Fray z trudnością przypomniał sobie jego imię. Stojący obok niego wychudzony mężczyzna przyszedł mu z pomocą.
- Pierdol się Williams. - Wydyszał. - Drugi raz nie zrobisz tego błędu… - Nagle wyprostował się jak struna i krzyknął. - Pierdol się Williams! Tym razem nie wylezą z ciupy! - Tłum zagotował się rzucając wyzwiskami w stojącego za pulpitem mężczyzne. Ten niereagował patrząc na nich z niesmakiem.
- Morda! - Krzyknął, najwyraźniej tracąc już cierpliwość. - Zamknąć się do kurwy nędzy! - Fray rozejrzał się z rozczarowaniem. Tłum momentalnie stracił rezon i rzeczywiście się uspokoił. - Będzie sąd! Tak jak chcecie! - Jego słowom towarzyszył pomruk aprobaty. - Prawdziwy sąd, a nie kurwa hegemoński targ! To jest Nashville i radzę wam o tym nie zapominać! - Krótka mowa, poskutkowała. Ludzie zaczęli przestępować z nogi na nogę rozglądając się po niepewnie po sali. Randall przeczesał dłonią włosy, zastanawiając się, jak głęboko musi być zakorzeniona w tych ludziach taka ulotna idea, jak lokalny patriotyzm, że pozwoliła tak szybko uciszyć zew zemsty. Spojrzał jeszcze raz na mężczyzne wspartego na pulpicie. Strażnik wiedział, co działa na jego publikę.
- Sędzią będę ja. Doświadczenie mam! Ława przysięgłych jest prawie w komplecie. - Z tłumu w stronę podwyższenia zaczęły przebijać się pojedyncze jednostki. Randall wykrzywił twarz w ironicznym grymasie nie dostrzegając wśród nich ani jednego przedstawiciela mutantów. Postanowił również coś zadziałać, oczywiście gówno go obchodziło co się stanie z mutantami ale chciał przygotowac sobie teren na późniejsze działania. I się trochę zabawić. Odezwał się donośnym głosem, był nawykły do przebijania się przez huk wystrzałów więc nie sprawiało mu to problemu.
- Nie jestem stąd i nie znam dobrze lokalnych zwyczajów! - pierwsze zdanie wykrzyczał aby zwrócić uwagę, dalej mówił już ciszej ale ciągle donośnie. - Jednak jeżeli ma to być sąd, jeżeli ma tu być wymierzana sprawiedliwość to proponuję wzorować się na amerykańskim sądownictwie. Niech Williams będzie sędzią ale niech zadecydują ławnicy. Ławnicy w skład których wejdą przeciwnicy koegzystencji z mutantami oraz zwolennicy w równej liczbie. I paru przybyszy by nie było impasu. Nie jestem powiązany z Nashville jednak służąc w Posterunku poznałem mutanty. Zarówno te zdolne do koegzystencji z ludźmi jak i te, które należy eksterminować. Za zgodą sędziego oraz mieszkańców wezmę czynny udział w sądzie.
Przez chwili na sali było słychać ciche szpety, kiedy odezwał się jeden ze stojących pod ścianą strażników.
- Dobrze gada! Tak jak kiedyś robili! - Krzyknął trzęsąc karabinem. Stojącę obok Randalla kobiety szeptały coś między sobą, patrząc na niego ukradkiem. Wędrowiec wyłapał tylko słowo posterunek.
- Dobra ludzie! - Williams znów skupił na sobie uwagę. Po kolei wymienił dziesięć nazwisk. Cześć z nich była zaskoczona wywołaniem, część należała do prących już do przodu.
- A ja? - Krzyknęła z wyrzutem młoda, atrakcyjna kobieta.
- Ty zostajesz, nie ma miejsca! - Wykrzyknął Williams. Jeden z ławników zaprotestował. - Czarna miała być! - Williams uciszył go jednak. - Wiadomo, że ona ich by powywieszała, a miało być po równo! Zgodziliśmy się na to!
- Ja się na nic nie zgadzałam! - Krzyknęła kobieta obrzucając jadowitym spojrzeniem mijającego ją Fraya. Wędrowiec prawie się roześmiał myśląc o tempie z jakim wyrabiał sobie wrogów. Z uśmiechem mrugnął do kobiety.
- Czarna ma być, albo nie będzie sądu! - Stojący za nią mężczyzna krzyknął zapalczywie. Wnioskując z jego ekscytacji raczej był kimś kto aspirował do tego, by blisko żyć z kobietą, niż takim, któremu się to udało. O dziwo kilka krzyków poparło go.
- Nie! - Przekrzyczał wszystkich Williams! - Ma być 5 do 5 i dwóch obcych! Tak jest rozsądnie!
Fray wszedł na podwyższenie i stanął obok żołnierza.
- Ludzie! To ma być sąd. Sąd zakończony egzekucją lub ułaskawieniem. Nie róbmy burd, nie długo mutasy mogą dotrzeć do misji. I to takie uzbrojone, wtedy będziemy walczyć. Każdy przystał na to by Williams prowadził sąd. Tym samym każdy, włącznie z Tobą Czarna zgodził się respektować jego postanowienia. A on przystał na moją propozycję.
Randall spojrzał na żołnierza.
- Jednak jeżeli pozwolisz mam pewną propozycję. Jeżeli Czarna lub jej kumple chcą by wzięła udział w rozprawie niech wskażą kogo ma zastąpić. Kto wybrany na przedstawiciela frakcji antymutanciej nie zasługuje na swoją rolę. Kogo uważają za sojusznika mutantów.
Fray podczas swojej przemowy przeniósł wzrok na Czarną i jej zauszników. Ciekawiło go czy są na tyle głupi by oskarżyć publicznie kogoś o promutantckie pogląd.
Kobieta, aż zatrzęsła się z gniewu przytupując. Randall skupił jednak uwagę na jej prawej dłoni wędrującej pod materiał wielowarstwowej szmaty, którą miała na sobie. Nagle stojący za nią przydupas schylił się szepcząc kilka słów. Kobieta odcięła się mu cicho miotając gniewnym spojrzeniem. Tamten znów wyprostował się, próbując wydusić z siebie kilka słów.
- Aaa.. Ty eee.. Kim Ty jesteś, co? No Ty, ej? Żeby nam mówić co robić?! - Chciał dodać coś więcej, kiedy uciszyły go śmiechy i pogwizdywania. Facet nie miał tu widocznie najlepszej reputacji. Frayowi “wyrwało się” parsknięcie, które zamaskował teatralnym kaszlnięciem.
- To niech Czarna będzie oskarżycielem! - Rzucił siędzący na kolumnie mężczyzna. Randall zauważył go dopiero teraz i przez chwilę nie mógł wyjść z podziwu nad sposobem w jaki tamten się tam wdrapał.
- Dobre! Czarna oskarżycielem! - Zażądał tłum.
- Dobra, niech będzie. - Skwitował sprawę Williams. - Kto będzie bronił?! - Na sali znów zapanowała cisza. Najwidoczniej nie było tam takiego, który chciałby podjąć się tej funkcji.
- Jeżeli nikt z miejscowych się nie odważy to ja podejmę się roli obrońcy. Nie znam obecnej sytuacji jednak nieobce są mi sądy federacyjne.
Tłum rozstąpił się jak w kiczowatych filmach, przepuszczając na środek idącego pewnym krokiem mężczyznę. Fray nie mógł się nie uśmiechnąć widząc postać wyłaniającą się z cienia.
Gareth, przywódca uchodźców z bramy podniósł wysoko rękę, tak by inni go widzieli. Wędrowiec dostrzegł, że część z zgromadzonych w sali poznaje uchodźcę i traktuje go z respektem. Williams spojrzał na niego kiwając głową.
- Dobra do cholery, bo noc nas tu zastanie. Czarna oskarżycielem, Ten tam obrońcą… Jak się nazywasz?
- Gareth. - Odparł mężczyzna dostrzegając wśród leżących i siędzących na podeście ławników. Jeżeli go jednak poznał, to nie dał tego po sobie poznać.
- No dobra! To zaczynamy!
- Teee! Czeka! - Rzucił jeden z ławników. Akcent zdradzał Teksas. Głęboki Teksas. - Miało być dwanaiście a ni mo! - Wybełkotał.
- No to sobie dobierzcie jeszcze kogoś. - Rzucił na odczepnego Williams grzebiąc w małym plecaku. W końcu znalazł to czego potrzebował. Mały, rozpadający się egzemplarz biblii w czarnej, skórzanej oprawie.
- Ja mogę! - Młody chłopak podniósł rękę, wbiegając prawie na scenę. Frayowi rzuciła się w oczy niebieska kurtka z ósemką na plecach. - Z karawaną przyjechałem. - Uśmiechnął się kpiąco. - Więc wychodzi na to, że nowy w mieście. - Zachichotał wygodnie rozkładając się tuż obok Randalla.
- No to w porządku.. - Powiedział Williams karcąc młodzieńca spojrzeniem, ten jednak nic sobie z tego nie zrobił. - Będzie jak zawsze. Najpierw rzucam monetą i zaczyna jedna ze stron przemówieniem, później druga. Dalej wzywacie świadków, później sądzimy, zrozumiałe?! - Czarna i Gareth skinęli głowami. Przywódca uchodźców zabrał jednak głos.
- Chciałbym wcześniej pomówić z oskarżonymi aby poznać szczegóły sprawy.
Williams podrapał się po głowie. Jeden ze strażników zbliżył się na jego skinienie.
- Udzielam pozwolenia. - Powiedział wyćwiczonym zupełnie nie pasującym do niego tonem.
- Co?! - Wykrzyknęła Czarna. - Sprzeciw, do cholery! - Fray był pewien, że kobieta naczytała się przed procesem kilku szmatławców. Nie mógł wyjść z podziwu dla absurdu sceny. Praktycznie za murami Misji toczyła się wojna, jednkaże nikt z uczestniczących w rozprawie nie wyglądał by był zainteresowany czymkolwiek innym niż wydarzeniami dziejącymi się w tej sali. Brak rozrywek robił swoje, do tego ludzie lubili czuć się ważni. A tu decydowali o cudzym życiu. Nie wiele jest lepszych rozrywek niż publiczna egzekucja. Szczególnie grupowa.
- Ty się możesz sprzeciwiać! - Wykrzyknął Williams. - Nie zapominaj, kto tu sędziuje! Masz godzinę nieznajomy. - Zwrócił się do Garetha sapiąc z gniewu. Widać było, że i mu potrzebna jest przerwa. - Za godzinę tu wracamy! Czarna może iść z nieznajomym. Adams was odprowadzi. Ława przysięgłych zostaje i nawet nie myślcie, że któryś mi stąd wychyli nosa, nie mam zamiaru zaczynać za godzinę tego kabaretu od nowa. Reszta wyjazd! - Tłum rozszedł się niechętnie.
Gareth razem z mielącą pod nosem przekleństwa Czarną ruszyli za strażnikiem. Przydupas kobiety towarzyszył im kilka kroków, jednak ta zbyła go ruchem dłoni. Ten jak posłuszny piesek oddalił się z podkulonym ogonem. Budynek do którego zmierzali był niski, mieścił się na tyłach peronu obecnie pełniącego funkcję bramy.
Ruszyli przez plac do niskiego budynku, stojącego na tyłach peronu, będącego tutaj bramą. Jego piwnicę oświetlał tylko słaby blask lamp naftowych. Wyłapywał obdarte z tynku ściany pokryte pleśnią. I mutantów. Nie wyglądali groźnie. Byli przestraszeni a dominowały wśród nich kobiety i dzieci. Nieliczni mężczyźni również nie wyglądali na groźnych. Jedyne czego byli winni to mutacji. Od ledwo widocznych po bardzo wyraźne deformacje. Wśród nich wyróżniała się dobrze zbudowana kobieta. Jej oczy lśniły w ciemności, Gareth z właściwą dla siebie spostrzegawczością dostrzegł, że ubiór był charakterystyczny dla żołnierzy. Lub najemników.
Dwóch strażników z krótkimi rosyjskimi karabinkami obserwowało ją szczególnie uważnie.
Gareth nie lubił mutantów, zbyt wiele złego od nich doświadczył jednak jakaś sprawiedliwość, chociaż szczątkowa musiała być na tym świecie. A wiedział z całą pewnością, że wieszanie dzieci nie ma z nią nic wspólnego. Zaczął wypytywać zarówno żołnierzy jak i odmieńców. Dowiedział się, że ci drudzy nie są oskarżeni o nic. Byli zakładnikami mający być słabą namiastką karty przetargowej w obliczu ataków swoich pobratymców służacych Molochowi. Później spalono małe osiedle, powiązane z Misją. Gareth wiedział które, też przechodził przez tunel. Na miejscu złapano Strzygę, kobietę o militarnej przeszłości. Podobno przybyła do misji z bratem i jego żoną. Tej nie udzielono pomocy medycznej i zmarła. Wtedy rodzeństwo opuściło misję wraz z pierwszą karawaną mutantów. Strzyga wróciła z bratem i zemściła się na osiedlu paląc ich. Strażnicy nie chcieli opuścić misji w ramach zemsty.
Większość z mutantów utrzymywało, że nie jest powiązana z “armią” chociaż paru hardo twierdziła, że ich bracia walczą o ich wolność. Butne słowa traciły na swej wymowie z racji na strach tlący się w oczach. Niektórzy z odmieńców w Misji byli tylko kilka dni, niektórzy nawet parę miesięcy. Jeden z mutantów Spencer Van Der Spark twierdził, że był tu od lat, pomagał Gianniemu jako lekarz a do piwnicy zszedł by dobrowolnie pomagać swoim. Większość z mutantów była farmerami i przeszukiwacami, dwóch potwierdziło, że kiedyś walczyli ale uznali to za błąd. Nie mieli zamiaru wracać do armi… Wszyscy byli pokorni, gotowi na wszystko byle tylko ich wypuszczono. Wszyscy po za Strzygą. Garetha coś tknęło i zaczął się wypytywać. Jakim cudem dwie osoby wymordowały całą osadę? Ktoś musiał im pomagać. Mutantka spojrzała na niego mimochodem i rzuciła krótko ale stanowczo:
- Spierdalaj.
- Posluchaj mnie Strzyga. Nie jestem stąd i ostatnie na co mam ochotę to wtrącać się w Wasze spory. Tam na górze chcą Was powiesić. Wszystkich, łącznie z dzieciakami. Tylko ja i jeszcze jeden przybysz mieliśmy dość hartu aby chociaż spróbować Was wybronić. A do tego potrzebuję pełnego obrazu sytuacji. Jak niezależy Ci na swoim życiu to pomyśl o tych dzieciakach.
Kobieta spojrzała na Garetha oblizując spierzchnięte wargi. Jej oczy zaiskrzyły w ciemności.
- Dalej nie rozumiesz, co? Pieprzony człowieczek… Zginiemy, nieważne co zrobisz. Poprzednią grupę wypuścili i co? I nikt nie przeżył. Dali nam nawet Tarczowników do ochrony. Mieliśmy im zaufać. Neutralność zapewniona przez klechę, kurwa jego mać. Za zakrętem dali w długą… Ale później wrócili. - Kobieta oddychała głęboko, a na jej twarzy widać było pogrążający ją smutek. - Wystrzelali wszystkich. Próbowaliśmy się bronić, ale i tak nas pozabijali. Widziałam jak jednej kobiecie obcinają palec z obrączką… Ej Ty tam! - Wskazała na Czarną, która starała się stanąć jak najdalej od mutantów. Oskarżycielka spojrzała na nią przerażona. - Jak stąd wyjdę to was wszystkich pozabijam! Więc zadbaj suko, żeby powiesili mnie na murach! Ciebie! Gianniego! Williamsa i Roadblo… - Dalsze słowa ugrzęzły jej w gardle, kiedy jeden ze strażników powalił ją mocnym ciosem w nerkę.
Na sekundę widać było, że Gareth uwierzył mutantce, zaraz jednak przybrał kamienny wyraz twarzy. Wychowanie w przesiąkniętej intrygami Federacji nauczyło go panowania nad mimiką. Przykucnął przy kobiecie.
- Takie groźby nie pomagają. Ruiny nauczyły mnie, że czasem nie sposób przewidzieć dalekiej przyszłości, trzeba dbać o następny dzień. A w Twoim wypadku on może nie nastać. Groziłaś pod wpływem emocji, prawda? Jeżeli zostaniesz uznana za niewinną to poprowadzisz resztę w ruiny, nie będziesz szukać winnych ani zemsty. Zadbasz o swoich podopiecznych. Zgadza się Strzygo?
Kobieta spojrzała na niego, chcąc już coś powiedzieć, jednakże jej uwagę odwróciło płaczące w rogu dziecko. Trzymając się za obolały bok, skinęła tylko głową na potwierdzenie.
- Powiedz to głośno tak, żeby wszyscy słyszeli. Zadeklaruj, że nie będziesz szukać zemsty a tylko ze wszystkich sił będziesz broniła swoich podopiecznych w ruinach. Czarna jest oskarżycielką, niech to usłyszy a ja chcę mieć świadków tej deklaracji.
Kobieta wstała zbliżając się do oskarżycielki. Na jej drodzę stanął jeden ze strażników.
- Nie będę szukać zemsty, ale będę ze wszystkich sił broniła pozostałych w ruinach, ach wyprowadzę ich z tego przeklętego miasta. - Powtórzyła prawie dokładnie słowa Garetha, patrząc Czarnej prosto w oczy. - I nie zdechnę tu jak pies, ani nie dam zamordować nikogo więcej… - Wydyszała.
Gareth nie skinął głową ani nie pochwalił Strzygi, nie lubił teatralnych gestów. Zamiast tego zwrócił się do jednego strażnika, który wyglądał mu na najwyższego szarżą:
- Chcę porozmawiać z Strzygą na osobności. Jako obrońca muszę poznać jej wersję wydarzeń a przy uzbrojonych strażnikach i Czarnej może nie chcieć mówić. Jestem świadom, że jest niebezpieczna i biorę na siebie odpowiedzialność za jej czyny gdy będzie pod moją opieką.*
Wszyscy chyba łącznie ze Strzygą spojrzeli na Garetha jak na wariata.
- Jesteś świr, ale to twoja sprawa. - W końcu odezwał się jeden ze strażników. - Tam jest taki kąt. - Wskazał załom korytarza. - Powodzenia. - Oddalając się Czarna rzuciła mu swój najzłośliwszy uśmiech. Zabicie obrońcy przez jedną z mutantek, na pewno pomoże jej w wygraniu sprawy.
Federata niezrażony poszedł w wskazane miejsce. Wątpił by mutantka coś mu zrobiła, wydawała się inteligenta. Musiała wiedzieć, że jest ich ostatnią nadzieją. Odezwał się przyciszonym głosem:
- Posłuchaj mnie Strzyga. Obraz sytuacji mam. Mogę Ci zaoferować pomoc w przetrwaniu tego procesu, postaram się aby nie było obstawy Tarczowników. Zanim za Wami ruszą zdążycie zniknąć w ruinach. Chcę jednak byś mi powiedziała co się tu dzieje. Po za tym, że jest wojna i obie strony odgrywają się na cywilach. Odpowiesz na moje pierwsze pytanie? Czy mutanty z armii pomogły Wam spalić tamta osadę?
Strzyga spojrzała Garethowi prosto w oczy. Niestety widział już takie spojrzenie wiele razy. Zrezygnowanie, kompletne, które nie zostawiało wielkiego pola manewru poza leżeniem na ziemi i łkaniem nad własnym losem.
- Jak masz na imię? - Zapytała.
- Gareth. - wyciągnął do niej rękę w geście pojednania. Strzyga mocno ją uścisnęła, jak na kobietę jej budowy.
- Jeżeli Ci powiem, nie wyjdziesz z Misji żywy.. - Powiedziała grobowym tonem. - Zabiją Cię. Tak jak zabili mnie i wszystkich, których wcześniej stąd wypuścili.
- O tym będę wiedział tylko Ty i ja. Jeżeli zabiją mnie za samą rozmowę z Tobą to i tak już jest za późno. Też mam swoją grupę. Starcy, kobiety i dzieci. Nie mamy dużo broni ale w tę mogę przekuć informacje od Ciebie.
- Nie daj się zwieść tą pieprzoną nazwą… Misja nie jest Gianniego. On może tak myśleć, cały ten pierdolnik dookoła może tak skandować, ale to nie czyni niczym poza marionetką Williamsa. Byłam głupia sądząc, że jest inaczej. Zmanipulował mnie… - Dziewczyna przysiadła opierając się o ścianę. Niewiele zostało w niej żołnierza, którego Gareth obserwował u wejścia.
- Pierwsza karawana, która stąd wyszła miała zostać odprowadzona do granic ruin. Ciężka przeprawa.. zresztą sam ją przeszedłeś. Pomóc mieli tarczownicy. Nikt nie ufał tym sukinsynom, ale Gianni, który wymyślił ewakuacje mutantów ręczył za tych skurwieli. Mieli upewnić się, że nie ruszymy w stronę frontu przyłączając się do wolnych, a opuścimy Nash. Pierwszej nocy uciekli. Kilku braci od razu ruszyło tam skąd dobiegały strzały, ale reszta postanowiła dotrzymać danego słowa. Spotkaliśmy kogoś… - Jej głos zawahał się. - Kto obiecał zaprowadzić nas na skrai ruin i wtedy… - Strzyga schowała twarz w dłoniach. - Dopadli nas. Tarczownicy. Ci sami. Roadblock, Violet i Vincento. Tych znam. Zapytaj o nich. Jeżeli są w misji, to nie wierz, w ani jedno słowo tych skurwieli… Nie byli sami, pozostali to musieli być inni Tarczownicy. Sukinsyny zaplanowały tą zasadzkę. - Głos coraz bardziej zaczął się jej łamać. - Wystrzelali. Uciekłam. - Jej głos powoli opanowywał się. - Wracałam w stronę misji, kiedy znalazło mnie dwóch najemników. Ice i Remington. Nie wiem czy żyją. - Historia miała tyle szczegółów, że Garethowi chyba nie pozostawało nic innego niż w nią uwierzyć. - Zaopiekowali się mną.. Powiedzieli, że mi pomogą, pomogą się zemścić. Tak, do kurwy nędzy! - Krzyknęła, zaciskając kościstą dłoń na gardle Garetha. - Ja to zrobiłam. - Wycedziła już zimnym szeptem. - Spaliłam razem z nimi wszystkich. Stanęliśmy u wejścia do tunelu i zamordowaliśmy wszystkich. Nie mieli gdzie uciekać.. - Gareth nie mógł rozpoznać, czy kobieta jest dumna, czy załamana z powodu swojego czynu. - Widziałeś to? Musiałeś to widzieć - odpowiedziała sobie sama na pytanie. Ice i Remington uciekli. Ja zostałam… Nie mogłam… Widzieli, że nie mogłam i i tak mnie zostawili…
Gareth ciągle patrzył jej prosto w oczy.
- Puść mnie. Ice i Remington to byli ludzie?
Sztrzyga spojrzała na niego z nienawiścią. Pytanie zelektryzowało ją i gdyby nie łzy w oczach, ciężko byłoby poznać, że jeszcze chwilę temu targały nią emocje inne niż dzikie pragnienie zemsty.
- A ty jesteś? A Roadblock? Williams? Czy oni są ludźmi?
- Nie bawmy się w semantykę. Na to przyjdzie czas na procesie. Skąd wzięliście biały fosfor?
Pytanie zbiło Strzygę z tropu, uspokajając nieco.
- Nie.. Nie wiem. Mieli ze sobą…
- Dwóch najemników miało ze sobą bomby fosforowe i poświęcili je, żeby pomóc Ci się zemścić? Wierzę Ci ale za tym musi coś stać. Ktoś. Mówili coś podejrzanego?*
Strzyga zastanowiła się przez chwilę.
- Nie.. Chyba nie.. - Nagle jej twarz rozjaśniła się. - Teksańczyk. Mówili kiedyś o Teksańczyku. Przez chwilę, myśleli, że śpię. Ice o nim wspomniał, że zapłaci im po wszystkim. Remington go uciszył… Nie wnikałam, to byli najemnicy i jeszcze podobno zbierali długi, więc było takich spraw na pęczki. Tylko… który teksańczyk będzie robił interes z mutantami?
- Chyba wiem, który… Dziękuję Strzygo, jeżeli mi się uda Was uratować to przed wyjściem poproś o rozmowę ze mną.
Kobieta skinęła głową. Gdy Gareth odwracał się, żeby odejść lekko ujęła jego dłoń.
- Nie zależy mi... Ale jeżeli Tobie się nie uda, ich wszystkich tutaj rozwleczą na murach. Ja zasłużyłam, ale oni nie...
Gareth opuścił ramiona, zgarbił się. Cała sytuacja zbyt mu przypominała inny sąd. Z dawnych czasow.
- Wiem… Nie przyznawaj się do niczego. W ruinach nie dadzą rady bez Ciebie. Musisz być silna dla nich.
Uścisnął jej dłoń i odszedł. Walczyć o życie istot z którymi w innym czasie by próbował się pozabijać.
***
Fray, pośrednio sprawca całego zamieszania oczywiście nie posłuchał Williamsa. Najpierw pogadał z innymi ławnikami dowiadując się kto jest kim. I jakie ma poglądy. Jeszcze nie zdecydował, którą stronę poprze. Oczywiście sprawiedliwość miał głęboko w dupie. Liczyło się wyrobienie sobie pozycji i dobra zabawa. Niekoniecznie w tej kolejności. Znudzony oczekiwaniem wymówił się grubsza potrzebą i urwał się na dłuższą chwilę. Bez problemu znalazł targ i w ekspresowym tempie nabył parę nowych gadżetów. Miał dużo gambli zdobytych w ruinach, głownie lekkich i łatwych do spieniężenia. W przeciwieństwie do Lynxa czy Ezechiela nie targał ze sobą dodatkowych giwer. Miał od cholery własnych i nie chciał się dociążać. Ciułał naboje, używki i biżuterie. Po gwałtownych targach zrobił zakupy i wrócił tuż przed Garethem. Udało mu się dozbroić a co ważniejsze nabyć w końcu kurtkę.
Williams zmarszczył brwi na jego widok.
- Gdzie byłeś? Kazałem ci kurwa siedzieć na dupie.
- Srałem.
- I masz nową kurtkę?
- Zajebista, nie?
Strażnik chciał chyba coś powiedzieć ale w tym momencie przybyli Federata i Czarna. Dowódca “żołnierzy” (który z prawdziwym wojskiem mieli chyba tylko tyle wspólnego, że stali obok Randalla) wystąpił i przemówił:
- No pogadaliście z tymi mutantami, to sądzimy dziś mutantów, którzy przebywają w Misji. Jest ich dwudziestu trzech. Razem ze Strzygą. - Słysząc imię szepty na sali wzmogły się. Ktoś krzyknął. - Cisza! … Jeżeli zasądzimy, że idą na stryczek, to będzie egzekucja. Jeżeli, że wolni, to wyjdą jak poprzednia grupa, tym razem jednak nie dostaną broni i jedzenia. - Wiliams wyciągnął z kieszeni starą monetę.
- Nowoprzybyły zadecyduje. - Powiedział patrząc na Garetha. - Orzeł czy reszka?
- Orzeł.
Moneta podbita do góry zawirowała w powietrzu, urękawiczona dłoń złapała ją i położyła na drugiej ręce. Williams chwilę budował napięcie w iście jarmarczy sposób. W końcu ukazał obu stronom orła.
- Wybierasz… Kto przemawia jako pierwszy. - Dodał napotykając pytające spojrzenie Garetha.
- Niech przemówi oskarżenie, później ustosunkuje się do przedstawionych zarzutów.