Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2015, 22:25   #27
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ranek zostawił swe koszmary nocy za sobą i elfka obudziła się w doskonałym humorze. Wszak był to nowy dzień i czas na zarobek.


Nowy dzień niósł nowe możliwości, nowy strój i opracowany repertuar miał pomóc Eshte zdobyć to czego pragnęła… Uznanie tłumów.
Bowiem konkurencja była nie mniej zwinna...


… nie mniej kolorowa. I posiadała zwykle oprawę muzyczną. Eshte zaś nie mogła sobie na to pozwolić. Tworzenie muzyki wymagało nie tylko talentu magicznego, wymagało też talentu do samej muzyki, jak i stałego skupienia, żeby wykreowaną melodię utrzymać. Niełatwo byłoby wtedy zwinnie tańczyć i jednocześnie podtrzymywać magiczny efekt muzyki. Oprawa muzyczna wymagała drugiej osoby. Barda.
Wymagała wspólnika. Wymagała kogoś komu kuglarka mogłaby zaufać.
A takiej osoby wszak nie było na tym świecie.

Niemniej nowy strój,wrodzona gibkość i wyuczona magia miały pozwolić Eshtelëi Meryel Nellithiel del Taltauré na wyróżnienie się z tłumu innych artystów występujących na dużym placu w dzielnicy kupieckiej do którego to szczerym świtem się przecisnęła wraz z wozem.
Rozpoczęła więc swój taniec będący popisem gibkości z Skel'kelem wijącym się błyskawicznie po jej ciele niczym żywa futrzasta szarfa.
Ten wirujący taniec, przyciągnął uwagę tłumów… Teraz był czas na pierwszą z iluzji, palce wykonały gesty mające ściągnąć moc do jej ciała, by nią ukształtować wedle swych kaprysów i… poczuła jak palce jej zapłonęły żywym ogniem, mimo że ich wygląd się nie zmienił.
Piekły ją… mocno i nieprzyjemnie. Zacisnęła zęby i z trudem zachowała równowagę, po tak nieprzyjemnej niespodziance…
Czy widzowie zauważyli tę chwilę wahania? I co miała zrobić by utrzymać ich uwagę przy sobie i sprawić by nagrodzili jej występ nie tylko brawami, ale i brzęczącą monetą?
Wszak magii nie była w stanie użyć… i co gorsza, być może permanentnie.
Jednak nadal zostawał jej gibkość tak nienaturalna, że aż piękna. Nadal pozostawał jej taniec, artystyczne arcydziełko pełne figur wykraczających poza naturalne możliwości ludzkiego i nieludzkiego ciała. Taniec nie mający w sobie nic z tych lubieżnych i zmysłowych wygibasów innych ”artystek”. Eshte bowiem nie opierała swych budzeniu pożądania. Była artystką w całym znaczeniu tego słowa.

I jej występ przyciągał widzów, wywoływał okrzyki zachwytu i zaskoczenia, gdy jej ciało splatało się w niesamowite i nieludzkie figury. Zupełnie jakby nie miała w swym ciele ni jednej kości. To robiło wrażenie… wystarczające, by przyciągnąć tłumek. Wystarczające by brzęczące monety lądowały u jej stóp.
Nie takie jednak o jakim marzyła. Bez magii i bez lutnisty, który okrasiłby jej ruchy muzyką tłumy nie były tak liczne i tak hojne jakby chciała. Jednak… opleciona wijącym się po niej Skel’kelem zauważyła wśród tłumów znajome twarze. Owego siwobrodego barda, którego widziała dzień wcześniej. Co tu robił? Czyżby podobnie jak ona… przybył wybadać konkurencję?
Nie miała okazję tego wybadać. Oddychała ciężko po wyczerpującym występie, tłumek się rozchodził a do samej Eshte podchodziła rudowłosa ślicznotka w skromnej, acz podkreślającej walory jej urody kiecce.


Nie żyła z kuszenia swymi wdziękami, choć uroda pozwalała by jej na to. Jej strój był jednak dużo wart, choć nie prezentował się szczególnie efektownie. Nie była szlachcianką… w każdym razie nie była bogatą szlachcianką. Nie była też ubogą tkaczką, czy też żoną biednego rzemieślnika. Może córka jubilera? Albo kupca jakiegoś? Rajcy miejskiego? Tak… wyglądała na taką. Jej białe delikatne rączki nigdy nie zaznały pracy. A teraz podchodziła do Eshte wyraźnie mając do niej jakiś interes.


Zarobione monety przyjemnie ciążyły w sakiewce. Nie były to może cesarskie srebrne monety, ale wystarczająco, by uznać poranne wysiłki za satysfakcjonujące. Co prawda mogłaby zarobić więcej, gdyby nie klątwa umierającego demona, ale… na razie nic na to nie mogła poradzić. Niewątpliwie w tej sprawie musiała szukać pomocy. Więc skierowała się do dzielnicy zakonnej… i została odprawiona z kwitkiem przez straże. Dzielnica zakonna z jej świątyniami i uzdrowicielami została zamknięta, a bramy do niej pilnowali strażnicy z gatunku tych dużych, tępych i upartych.
Niemniej Esthe nie była chłopką z prowincji, wiedziała że oprócz oficjalnych dróg są jeszcze trakty znane tym którzy żyli z przestępstw. Drogi te prowadziły czasem przez dachy, czasem przez kanały… Elfce pozostało więc znaleźć taki ukryty szlak w zaułkach otaczających dzielnicę zakonną.
Niestety… znalazła co innego.

Zaskoczyli ją właśnie w jednej z takich zaułków odcinając drogę ucieczki.


Było ich sześciu, z wysokim chudym przywódcą… ich uzbrojeniem były sztylety i pałki. Niby nic.. ale mieli przewagę liczebną. A Eshte… nie miała swojej magii. Ten gang był mały, ale dość zgrany. Nie była pierwszą ich ofiarą. W ich oczach płonęła żądza zysku. Jeśli elfka będzie miała szczęście… skończy się to tylko utratą pokaźnej sakiewki. Jeśli nie… mogliby zażądać czegoś więcej.
Ich uśmiechy świadczyły o tym, że uważali się już za triumfatorów. Wiedzieli że mają kuglarkę w potrzasku.
- Proszę, proszę… zgubiłaś drogę dziewuszko?- zaśmiał się chrapliwie przywódca zbójów. Jego śmiech przeszył dreszczem ciało kuglarki. Znalazła się bowiem w wyjątkowo ciężkiej sytuacji, przyparta do muru i uzbrojona jedynie w kilka sztyletów.
Zanim kuglarka zdążyła odpowiedzieć na tą zaczepkę, uwagę zarówno jej jak i bandytów zwróciło gwizdanie otulonego płaszczem osobnika, które było niczym słodki miód na ich serca. Do czasu, aż zsunął płaszcz ze swej głowy i uśmiechnął się.


To miał być jej pierwszy występ po obiedzie, miasto żyło już pierwszymi walkami w turnieju. Dla Eshte nie miało jednak znaczenia, które szlachetne dupsko została obite w tych pojedynkach. Nazwiska jakimi przerzucali się podekscytowani mieszczanie niewiele jej mówiły. A choć pewnie uśmiechnęła się by radośnie widząc jak ktoś inny ściera uśmieszek z Thaanekristowej buźki, to jednakże nie zależało jej na tym, aż tak bardzo by wydawać całkiem sporą sumkę na bilet. Tym bardziej że nie miała pewności, iż tam go zobaczy.
Poza tym Eshtelëa nie miała natury hazardzistki, a przynajmniej nie takiej co obstawia wynik walk rycerskich. Toteż tym bardziej jej nie interesowało jak rycerze grzmocą się tępymi mieczami po swych zakutych pałach osłoniętych hełmami.
Ale nawet do tak niezainteresowanej osóbki jak ona, docierały wieści iż główny konkurs i najbardziej prestiżowa konkurencja zarazem miały się dopiero zacząć.

Mowa była oczywiście o potykaniu się na kopie. Obecnie dość archaicznym sposobie walki, ale za to widowiskowym. Magiczna broń palna, jak i same zaklęcia powoli wypychały zakutych w stal rycerzy z pól bitewnych. Konni musieli bowiem stawiać przede wszystkim na manewrowość, a nie impet uderzenia.
Co prawda zdarzały się wyjątki, ale mało którego władyki stać było na wyposażenie całego regimentu w zbroje z adamantu, który odbijał magię niczym lustro światło słoneczne.

Niemniej potykanie się na kopie było ulubioną rozrywką rycerzy i udowadnianiem ich męstwa… i może rekompensowaniem sobie czegoś jeszcze za pomocą długich kopii. Samo pospólstwo też uwielbiało tą rozrywkę. Toteż nic dziwnego, że rozpoczynający się wkrótce turniej rycerski wywoływał takie poruszenie.
I drastycznie zmniejszał ilość przechodniów na ulicach. Co niestety przekładało się na niezbyt liczną grupkę widzów obserwujących występ Eshte. I to mimo, że się starała!
Co za banda niewdzięcznych i pozbawionych gustu ćwoków! Większość widzów bowiem zamiast skupić się na jej występie szeptem wymieniała się między sobą uwagami na temat rycerzy biorących w turnieju.
Ktoś jednak zwrócił na nią uwagę. Niziołek w liberii służącego

[MEDIA]http://paizo.com/image/content/PathfinderTales/PZO8500-GaltHalfling_360.jpeg[/MEDIA]

… w towarzystwie dwóch uzbrojonych osiłków. Wyglądał na sługę kogoś ważnego. Kogoś bogatego. To że się zainteresował jej występem było więc darem losu. Nagle skinął głową wskazując palcem na Eshte i towarzyszące mu osiłki doskoczyły do tańczącej elfki. Pochwycił ją za ręce i sprawnie je unieruchomiwszy zaczęli ją wlec za sobą. I to na oczach zarówno tłumku widzów jak i strażników miejskich!
Bezczelnie ją porywano!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem