Administrator | Jak to się dziwnie składa...
Jeszcze nie tak dawno wędrował się kompanami, z towarzyszami zabaw z lat dziecinnych, a potem raz, dwa - i został sam.
Początkowo nie zamierzał wracać do rodzinnej wioski, mając w pamięci zarówno pozycję, jaką aktualnie zajmowała w wiosce Angela Apfel, jak i ostrzeżenie, jakiego udzielił im wójt, gdy wyruszali z wioski jako eskorta jaśnie panienki Adalindy Frobel.
Czasu zbyt wiele nie minęło, a na dodatek panna Angela pamięć miała dobrą, a nawet można by rzec pamiętliwą była, i Jost nie zamierzał się jej narażać.
Z drugiej jednak strony w wiosce ostał się Kary, a koń wierzchowy, w niektórych profesjach, był niezbędny.
To jednak mogło poczekać do wiosny, a jak na razie zbliżała się zima.
Zima miała to do siebie, że każdy mądrzejszy człek szukał dachu nad głową, żeby sobie zadka nie odmrozić, albo i czego innego. Jedną to miało wadę - za ów dach nad głową płacić trzeba było żywą gotówką, w cieplejszych porach roku zarobioną. Za konia dodatkowo płacić trzeba było, jeśli biedaczyna nie miała zdechnąć z głodu.
Tak więc koń mógł poczekać do wiosny, zaś Jost... Ten niestety nie miał tak dobrze. I trzeba było wybrać - przezimować na wsi, czy też może w większym mieście. Na wsi utrzymanie było tańsze, w mieście łatwiej było znaleźć jakąś pracę.
***
Los zadecydował za niego. Częściowo przynajmniej. Bo skoro na barkę trafił, gdzie kupiec potrzebował ochrony, a ta barka do Nuln płynęła. Widać los tak chciał, że do wielkiego miasta trafił.
A praca?
Gdy ktoś chce pracować, to i pracę mógł znaleźć. Nie najlepszą, nie najlepiej płatną, ale na czym jak na czym - na zwierzętach to się Jost znał, więc praca w stajniach nie stanowiła dla niego problemu. Było gdzie spać, było co jeść, a jeszcze i parę groszy do ręki wpadło.
No i, jako że Nuln jest miastem, można by rzec, pełnym wojaków różnej profesji, to i paru drobiazgów Jost zdołał się nauczyć. Chociaż, nie da się ukryć, za darmo to nie było.
Nuln miało jeszcze jedną zaletę - specjalistów było tu wielu różnorakich maści i profesji. Z nosem, co go ogr przestawił, nic się zrobić nie dało, ale ząb udało się wstawić i od razu człek lepiej wyglądał, gdy mógł się uśmiechnąć pełną gębą.
Srebrny co prawda tylko i koron to nieco kosztowało, przez dwa dni Jost nie bardzo mógł jeść, ale opłaciło się w sumie.
No i w mieście ekwipunek zdołał uzupełnić, co go wonczas poszukiwacze maski (zapewne) ukradli, tudzież zbroję lepszą kupił. Tak jakoś bywa, że jak zbroja lepsza, to z większym zaufaniem na człeka patrzą.
***
Z wiosną Jost pożegnał się z miastem i na szlak wyruszył z karawaną, co w rodzinne jego strony podążała.
Do samej wioski wchodzić nie zamierzał, ale w końcu wystarczyło cierpliwie poczekać, by natknąć się na Annę, pełniącą w tym dniu obowiązki pasterza.
- O, zęba sobie wstawiłeś. - Zrobiła pocieszną minę. - Szykownie wyglądasz. Tylko czemu dałeś sobie nosek przestawić, biedaku?
Wymiana nowin i plotek dłużej trwała, niż później odzyskanie Karego, któremu zima w wiosce nie wyrządziła zbyt wielkiej szkody.
- Twoja dawna miłość, Angela Apfel, robi szybką karierę w szeregach sigmaryckiego duchowieństwa - powiedziała Anna i roześmiała się, widząc krzywą minę Josta.
- Jagna Tannenbaum znowu urodziła bliźniaki - mówiła dalej Anna - a ojciec Marianki ożenił się z matką Eryka. Po tym, jak wypadek miał w lesie, to karczmę naszą prowadzi, do której dobudował drugie piętro z pokojami sypialnymi dla gości. Ale co o Mariance kto wspomni, to do kielicha zagląda, bo wieści od dziewczyny nie było żadnych. Ale ty z pewnością wiesz coś o niej?
- Mariankę ostatnim razem w Kemperbadzie widziałem, gdzie o sokolnictwie mówiła - odparł Jost.
Tu Jost rzucił słów kilka na temat odbicia zakładnika, w szczegóły zbytnie się nie wdając, tudzież o wizycie na ulicy Pięknej nie wspominając.
- Tam też i Gotte się udał, gdyśmy się rozstawali - dodał - bo Mariankę chciał odnaleźć.
O Rudim, który niby trupem był, Jost wolał nie wspominać, bo plotki to do siebie miały, że lubiły się wydostawać z najbardziej nawet zaciśniętych zębów.
- To się pewnie Karl ucieszy - powiedziała Anna - gdy o Mariance się dowie. A co z resztą chłopaków?
- Ano przed zimą jakoś nasze drogi się rozeszły. Bert się dobrze trzymał, a język ma sprawniejszy niż wonczas, Eryk do Sigmarytów chciał wstąpić - tu Anna wielkie oczy zrobiła - a Arno bodajże coś o wojowaniu wspomniał.
- A u nas… - Anna ściszyła głos, mimo że sami byli i nikt ich podsłuchać nie mógł - Delasqua urodziła dziecko... mutanta... chłopczyka z głową wilczka... ale o tym nie wie nikt prawie. Przy porodzie pomagałam, tom widziała - zapewniła Anna. - Łeb wilka jakbym zwierza widziała. Mutanta stary Delasqua wyniósł do lasu i wrócił bez niego.
Na moment zamilkła.
- Wprowadziły się dwie nowe rodziny. Jedna zajmuje się domokrąstwem, a druga to sami mężczyźni, ojciec z trzema dorosłymi synami, drwale.
Przekazawszy siostrze garść złota i uściskawszy ją na pożegnanie Jost ruszył w drogę.
***
Góra z górą się nie zejdzie, jak powiadało stare przysłowie, a człowiek... No i proszę - sprawdziło się. Eryk co prawda stracił włosy, Bert jakby nieco się rozrósł wszerz, a Arno mówił nieco bardziej zawile, niż wcześniej, ale poza tym byli to stale ci sami towarzysze, z którymi przebył ładny kawałek świata.
Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-01-2015 o 12:21.
|