Moritz czuł, że to koniec. Godził się z tym. Człowiek, człowiekowi wilkiem, stara prawda na szlaku. Góral uniknął zemsty czarnoksiężnika chaosu, maczug ogrów, mieczy hobgoblinów, pnączy rośliny władającej umysłami, zombiaczych zębów i wielu innych niebezpieczeństw po to, żeby zginąć z ręki człowieka. Wiedział to. Zawsze wiedział, że tak będzie. Przeczuwał to w najgłębszych pokładach jaźni. Dlatego nieustannie śmiało stawał naprzeciw najstraszliwszym nawet niebezpieczeństwom. Póki nie pochodziły z ręki człowieka.
Jednocześnie nie mógł tak po prostu umrzeć. Miał sprawę do dokończenia, listy do oddania. Diabli nadali! Przecież żaden z towarzyszy o tym nie wie. Nie zdążył powiedzieć Thurinowi a było tak blisko. - Czas, płynie dla was inaczej ... po dwóch dekadach na szlaku ... czuję się zmęczony ... z każdą kolejną nocą spędzoną na twardej, zimnej ziemi ... echa starych ran pohukują w kościach ... kostura użyję, jako podpałki ... sprawa... ważna dla mnie... niedokończona. Ludzie ... ktoś ich skupuje... - Nie tak dawno wypowiedziane słowa dryfowały na wierzchu odmętów pamięci.
Vogendorfczyk wiedział, co musi zrobić. Wyczołgać z wody na brzeg, zanim straci przytomność. Po tym wszystkim, co przeżył, jednak głupio byłoby się tak po prostu utopić. Potem odłamać koniec drzewca z piórami i wtedy wyciągnąć resztę, która ani chybi wystaje z pleców. Oby tylko inkwizytor go nie dobił. I jego przyjaciół. |