Roger John Carlston Słuchał słów współlokatora bez większych emocji, nie reagując na nie specjalnie. Bo i czym tu się podniecać? Zabili kogoś? Nie tylko w tym miejscu. Ludzie ginęli w setkach miejsc- dzieci bogaczy, biedaków... Okej, ktoś się wnerwił i zamknął ośrodek- ale co z tego? Gdyby każda śmierć miała na lata pozostawiać w miejscu klątwę... Czy byłyby miejsca tą klątwą nieobłożone? - Nie dramatyzuj. To, że ktoś tu zdechł znaczy tyle, co nic. Ja nie mam zamiaru kończyć tu swojego żywota. Mam zamiar stąd wyjść i żyć, żyć, żyć...-przerwał i, pierwszy raz od przyjazdu do tego ponurego miejsca, uśmiechnął się-Tak w ogóle, to jestem Roger.- dodał, wyciągając dłoń w kierunku chłopaka. Warto poznawać ludzi, każda znajomość w końcu do czegoś się przydaje...
Nie miał zamiaru dalej ciągnąć rozmowy. Zresztą, na rękę był mu głos z głośnika, który rozległ się po chwili w całym ośrodku. Przebrać się w przepisowy strój... Cóż robić. Nie miał zamiaru się buntować, jeszcze nie teraz. Problemy na samym początku z pewnością nie były tym, o czy Carlston jr. marzył. Przebrał się, wyrzucił posłusznie ubrania i ustawił się w kontrolowanym przez strażniku smutnym korowodzie nowych wychowanków ośrodka...
Nie obchodziło go, gdzie siądzie. Szukał po prostu jakiegoś stołu na uboczu, nie miał ochoty za bardzo rzucać się w oczy. Siadł zaraz obok rogu jednego ze stołów, nie zwracając uwagi na ludzi siedzących obok niego, dwóch dziewczyn i jednego chłopaka, i zaczął czekać na to przemówienie. Chciał już wrócić do pokoju.
Nie czuł się dobrze w takim tłumie...
__________________ Kutak - to brzmi dumnie. |