Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2015, 15:29   #3
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

Lęk odszedł dopiero wiosną.

Irgun wyprostowała się znad szemrzącej wolno wody, patrząc jak resztki brudnych mydlin spływają rzeką, razem z płatami roztapiającego się śniegu i lodu, z okowów którego strumień wyrywał się po mroźnej zimie. Wokół było cicho; gdzieś daleko nieśmiałym głosem odzywały się pierwsze ptaki, jakby nie do końca przekonane, czy panowanie bieli się skończyło; czasem w lodowatej wodzie plusnęła żwawa ryba, lecz świat daleki był jeszcze od radosnego harmideru życia, zwiastującego prawdziwą wiosnę. Niemniej jednak jej nadejście było bardziej niż pewne: wychylające się spod śniegu główki małych kwiatów, drobne tropy gryzoni, klucze ptaków na błękitnoszarym niebie - to wszystko mówiło doświadczonej łowczyni, że zimna odeszła na dobre, a ciepłe dni są ledwo za zakrętem.

Powietrze było chłodne i ostre; z ust kobiety unosiła się jeszcze delikatna mgiełka, kiedy wykręcała ostatnią sztukę odzieży i pakowała ciężkie od wilgoci ciuchy do solidnej balii. Czekała ją powolna wędrówka w kierunku domu - ale uparła się, żeby wiosenne pranie zrobić w płynącej wodzie, a przy okazji nacieszyć się znakami budzącej się do życia przyrody.

Popatrzyła chwilę na spływające rzeką resztki zimy i odetchnęła pełną piersią. Lęk odszedł; tego była pewna. Czarny bluszcz, oplatający jej trzewia obumarł, wystawiony na ciepłe promienie słońca, i nic nie trzymało już jej w paraliżującym uścisku, który kazał niespokojnej kobiecie siedzieć w jednym miejscu, jak przywiązanemu do pomostu łódź. Mogła ruszać znów na szlak!

Oparła ciężkie drewno o biodro i wspięła się na brzeg, ocierając pot z czoła. A potem powędrowała do domu, śpiewając półgłosem radosną pieśń.


Chata Ingwara Słomianego, jej rodzinne gniazdo, była przysadzista i krępa, pokryta darnią i krótką, srebrną trawą, niczym czający się w bagnisku troll, tak inna od długich domów, które dominowały w okolicy. Ojciec wybudował ją całkiem sam, bez niczyjej pomocy i chociaż minęło wiele lat, przez które dom był rozbudowywany i zmieniany, budynek nie utracił wiele ze swojej hardości, wciąż bardziej przypominając przerośniętą lepiankę niż elegancką drewnianą konstrukcję. Dom Irgun stał na niewielkim wzgórzu, otoczony drewnianą palisadą; mała kopia fortyfikacji, które można było odnaleźć w mniej cywilizowanych terenach. Łąki wokół pokryte były jeszcze puchową kołdrą śniegu, podobnie jak małe poletko i sad. Rodzina łowczyni, inaczej niż reszta ludzi Beorna, utrzymywała się raczej z polowania i zbieractwa, niż z rolnictwa i hodowli zwierząt - jeden z powodów, dla którego niechęć do "słomianych łbów" wciąż tliła się w niektórych co bardziej zapalczywych sercach.

Kobieta postawiła balię z mokrym jeszcze praniem na ziemi i wyciągnęła pierwszą rzecz, jaka nawinęła jej się pod ręce, by powiesić ją na rozciągniętym przez podwórze sznurku. Przypadek sprawił, że była to piękna, zielona koszula: mięsista i delikatna jednocześnie, ozdobiona na rękawach i kołnierzu ozdobnym haftem. Rzecz nieco ekstrawagancka jak na dom Beorna, ale tam, skąd pochodziła - zwyczajna. Wszak w Mieście na Jeziorze nie takie cuda można było zobaczyć... czy kupić.

To właśnie nad błękitnymi wodami Długiego Jeziora, przed zimą, kiedy jesień złociła liście drzew, zakiełkował w Irgun ten lęk, który dziś tak szczęśliwie odszedł. Gdzieś w karczmie, między jednym kuflem pienistego trunku a drugim, wśród śmiechów, pokrzykiwań i chóralnych śpiewów, kiedy odpoczywała po ciężkim dniu spędzonym na rybackiej łodzi przyszedł do niej mały, czarny kłębek strachu, kiedy ktoś przy barze rzucił plotką o "wielkiej bitwie na Starym Brodzie". Nie usłyszała szczegółów; znajoma nazwa obudziła w niej jednak sumienie i wspomnienie porzuconych obowiązków. Piwo już nie smakowało tak bardzo, radosny gwar stał się męczącym hałasem; zagadnęła mężczyznę przy barze o nowiny znad Anduiny, a potem niczym otumaniona jakimś złym czarem, krążyła po okolicy, wszędzie wypytując o kogokolwiek, kto znałby bliższe szczegóły bitwy.

Jednak im więcej wiedziała, tym mniej była pewna. Owszem, Beoringowie wyszli z potyczki zwycięsko, ale co wcześniej mogli zdziałać najeźdźcy? Czy to był jedyny podjazd, czy potem przyszły następne? I najważniejsze z tych wszystkich pytanie, na które nikt nie znał odpowiedzi - czy jej rodzina jest bezpieczna? Czy bracia przeżyli stracie - bo że brali w nim udział, Irgun była bardziej niż pewna - czy też podzieli los ich ojca, który poległ w Bitwie Pięciu Armii? Te i inne pytania, krążące wokół jej głowy niczym ćmy wokół świecy, nie dawały jej spokoju, zamieniając beztroski pobyt nad Długim Jeziorem w korowód wyrzutów sumienia i rzucanych samej sobie oskarżeń.

Nie powinna opuszczać rodzinnych okolic, porzucać swojego - z takim trudem wypracowanego - dziedzictwa. Kiedy wyglądało na to, że zaczyna odnajdować swoje miejsce w społeczności Beorningów, Esgaroth i Dale uwiodły ją swoim czarem, każąc zostawić dom i wybrać mieszkanie nad Długim Jeziorem. Zapragnęła wrócić; wrócić jak najszybciej i na własne oczy upewnić się co do losów swojej rodziny. Jak na złość jednak, nikt nie wybierał się do dziedziny Beorna, a samotna podróż tak długim szlakiem równała się samobójstwu...

Irgun pokręciła głową, przypominając sobie cały ten mętlik w swojej głowie, kiedy miotała się po Esgaroth, usiłując znaleźć sposób, by jak najszybciej wyrwać się w kierunku domu. Koszula powędrowała na sznurek; zanim sięgnęła po następną rzecz, ktoś zawołał ją od progu. Stojąca w drzwiach chaty kobieta podobna była do Irgun niczym kropla wody; wysoka, wyprostowana, z długą "kosą" złotych włosów sięgającą za biodra. Była szczuplejsza niż łowczyni, a w kącikach oczu i ust zaczęły zbierać się drobne, delikatne zmarszczki. To była Ofala, jej starsza siostra. Niedawno została mamą; jej twarz, zazwyczaj surowa i poważna, miała w sobie nutkę łagodności i ciepła, kiedy spoglądała na trzymane w rękach dziecko. Zza niej wynurzył się czarnowłosy, zarośnięty mężczyzna o nieco dzikim spojrzeniu - Evrik, jej mąż.

- Przeziębisz się - powiedziała Ofala kategorycznym tonem. Mimo upływu lat - a może właśnie dlatego - pierwsza córka Ingwara nadal uważała, że musi opiekować się swoim "niepoważnym rodzeństwem" i czasem była bardziej uciążliwa niż wyrozumiała Helva, ich matka. - Zrobiłam grzane wino z reszty tych zapasów, które przywiozłaś. Napij się na rozgrzewkę. - Ofala przepuściła Evrika, który przeszedł przez podwórze i podał Irgun parujący kubek. Ta z wdzięcznością przyjęła podarunek, grzejąc palce i wydychając z błogością ciepły, korzenny aromat.
- Będę musiała wyprawić się po nowy zapas! - zaśmiała się, powodując, że siostra skrzywiła się wyraźnie - Zdrowie Gwiny, mam nadzieję, że jej też jest tak samo ciepło, jak mi... - uniosła kubek w górę i upiła solidny łyk, czując jak przyjemne uczucie rozchodzi się od żołądka po całym ciele.


Gwina... być może przedsiębiorcza handlarka winem z dalekich krain nie zdawała sobie z tego sprawy, ale jej pojawienia się w życiu Irgun był prawdziwym wybawieniem. W Gwinie musiało płynąć więc szalonej, awanturniczej krwi niż tej spokojnej, kupieckiej - kto zdrowo myślący bowiem wpadłby na pomysł, by zamiast sprawdzoną drogą wzdłuż gór próbować przekroczyć Mroczną Puszczę w jej najwęższym miejscu? Droga ta, choć szybsza, była doprawdy podróżą przez nieznane - i groźne - tereny, na których wciąż zalegał Cień, a po lasach snuły się pomioty Nekromanty. Nikt więc nie kwapił się do pomocy w tak ryzykownym przedsięwzięciu, ale Irgun szybko pozbyła się jakichkolwiek wątpliwości - tylko podróż z tą karawaną dawała jej szansę na prędkie odwiedzenie domu. Dołączając do małej załogi nie uważała na początku, by - pomimo krążących wśród ludzi opowieści - ta podróż była szczególnie trudna czy uciążliwa. Była wszak zaprawioną w bojach z przyrodą podróżniczką, która z niejednego pieca chleb jadła - i przeżyła więcej niż wielu z przechwalających się po karczmie awanturników. Kilka razy spotkała swój koniec, twarzą w twarz, tak blisko, że czuła nadchodzącą na nią ciemność. Jak wtedy, kiedy załamał się pod nią lód na rzece, a ona wpadła w lodowatą topiel z całym podróżnym bagażem, który ściągał ją niczym kotwica w dół. Albo wtedy, gdy po długim pościgu za starym, upartym odyńcem, przyparta do ściany bestia rzuciła się na nią, wyrywając w jej udzie paskudna ranę; cudem tylko nie wykrwawiła się na śmierć.

Lecz te wszystkie paskudne momenty, wpisane w jej fach jako niezbywalne koszty bycia wolnym ptakiem, blakły wobec strachu, który gnał Irgun naprzód, kiedy karawana mozolnie drążyła sobie drogę wśród ciemnych drzew Mrocznej Puszczy. Strachu o rodzinę - i to, co zobaczy, kiedy wreszcie dotrze na miejsce. Czy niebezpieczeństwo zostało na pewno zażegnane? Czy może nad Anduiną dopalają się właśnie dymiące zgliszcza?

A przecież, gdyby nie ten zakopany pod sercem lęk, podróż mogła być jednym z przyjemniejszych wspomnień z jej życia; bez niespodzianek, przez nieznane, ciekawe tereny, w zacnej kompanii... Biedny Waleran! Jak Irgun miała wytłumaczyć mu, że jego awanse - ujmująco proste i niewinne - przyjęłaby z radością, ale w zupełnie innych okolicznościach? Że gdyby nie to, że *musiała* wrócić do domu, z chęcią uległaby jego namowom i zimę spędziła we Wschodniej Zatoce? Zajmowało ją zupełnie co innego, i choć wtedy nie patrzyła na to z tej strony, dopiero później uświadomiła sobie, że jej chłodne zachowanie musiało zranić uczucia młodego drwala. Może kiedy przyjdzie im się spotkać następnym razem, los będzie dla nich obydwojga łaskawszy?

Całe szczęście w drodze nie spotkały ich większe kłopoty niż jedna potyczka z przerośniętymi pająkami, jakie uznawała mroczny cień puszczy za swoje tereny łowieckie. Drużyna sprawnie dała sobie z nimi radę - jak na tak okropnie wyglądające istoty, pajęczaki były nadzwyczaj tchórzliwe i zwiały, napotkawszy zorganizowany opór - zostawiając po sobie kilka wyżartych jadem dziur na ubraniach, jednego rozszarpanego kuca i pęknięte beczki. Część z ich drogocennej zawartości użyźniła ziemię Mrocznej Puszczy; resztę Gwina rozdała swoim ludziom, bo nie zostało wystarczająco dużo, by był z tego jeszcze jakiś profit. To właśnie to wino piła teraz Irgun na mrozie, przywołując wraz z jego smakiem kolejne wspomnienia.

Oddała wciąż ciepły, ale już pusty kubek Evrikowi i sięgnęła po kolejną sztukę odzieży. Na samym dnie balii zaplątał się zwój zszarzałych bandaży, wciąż mających na sobie rdzawe plamy krwi i żółtawe, tłuste ślady po leczniczych maściach, które nie chciały zejść pod najsilniejszym ługiem. Ale to były zaledwie wspomnienia tego, co szczęśliwie przeszło; w domu Ingwara te skrwawione strzępki tkaniny nie były już więcej potrzebne.


To była pierwsza rzecz, jaką zobaczyła, wracając do domu: suszące się na podwórku szarpie i okrwawione prześcieradło. Strach zawładnął Irgun silniej niż nigdy dotąd; kolana ugięły się pod nią niebezpiecznie, i dopiero widok Wulferda - jej najmłodszego brata - uwolnił z niej strumień łez ulgi. Bitwa od Bród - inaczej niż poprzednia wielka potyczka - okazała się łaskawą i nie zabrała nikogo z rodziny Irgun. Wulfred paskudnie oberwał i przez długie miesiące nie mógł dźwignąć się z łóżka, ale wylizał się w końcu z ran, choć nie odzyskał jeszcze pełni zdrowia. Pozostali dwaj bracia - bliźniacy Beranald i Berangar wyszli z bitwy bez szwanku, choć walczyli w samym jej środku. Przenieśli się bliżej Samotnej Skały, bliżej dużego zgrupowania Beornowych wojów - i Irgun nadal martwiła się o ich los.

Całą zimę spędziła opiekując się rannym, pomagając Helvie i Ofala w gospodarce i cały czas mając uważanie na to, czy niedobitki armii Valtera nie czają się gdzieś w dziczy, gotowe uderzyć na bezbronne domy w dogodnym dla siebie momencie, kiedy zima utrudniała wymianę wieści między ludźmi i nadejście posiłków. Ale nic takiego się nie stało; z każdym kolejnym dniem zimy, który Irgun spędziła, krążąc jak pies wokół swojego rodzinnego obejścia, czuła jak ciężar strachu powoli maleje. A teraz, kilka dni po tym jak słońce uwolniło rzeki z okowów lodu, poczuła, że jej rodzina jest znów bezpieczna, a ona sama - wolna od krępujących zobowiązań.

Skończyła wieszać pranie, obstukała miskę z resztek wody i pogwizdując pod nosem, weszła do domu. Wnętrze było przytulne i ciepłe; kiedy mieszkali tu w siedem dusz, chata wydawała się zbyt mała, ale dla pięciu osób - i niemowlaka - była w sam raz. W środku było wręcz gorąco; w umieszczonym centralnie palenisku wesoło trzaskały solidne szczapy, a tańczące po ciemnych ścianach płomienie ożywiały zawieszone na ścianach myśliwskie trofea: poroża jeleni, szable dzików... i niedźwiedzie łby. Po śmierci ojca i zbliżeniu się do Ennaldy Irgun zaprzestała polowania na tych władców dziczy, ale wcześniej z jej ręki zginął niejeden niedźwiedź - a głowa pierwszego przez nią zabitego, brunatnego samca, nadal wisiała na honorowym miejscu. Ingwar nie miał oporów przed zabijaniem niedźwiedzi - za skóry których płacono szczodrze - a nawet, jak potem skonstatowała Irgun, czynił to z jakimś mściwym zacięciem. Co, rzecz jasna, nie przysparzało ani jemu, ani jego dzieciom dobrego imienia wśród Beorna i jego ludzi. To były jednak dawne dzieje; ojciec odpokutował swoje winy bohaterską śmiercią w Bitwie Pięciu Armii, a jego rodzina powoli odzyskała swoje miejsce wśród Beorningów.

Ofala krzątała się gdzieś w głębi domu; Evrik usypiał dziecko. Przy ogniu siedział tylko Wulfgar, wyciągając do przodu okaleczone nogi. Ciało może wciąż miał słabe - nigdy zresztą nie cieszył się dobrym zdrowiem - ale w jego świetlistych oczach przeglądał się bystry umysł. Jego ręce pracowały zręcznie i szybko, a spod palców sypały się skręcone wiórki jasnego drewna. Strugał jakąś figurkę; od kiedy musiał spędzić zbyt wiele czasu w łóżku, snycerka stała się jego sposobem na zabijanie czasu i pomocą podczas rozmyślań. Irgun nie chciała rozpraszać brata; rozdziała się ostrożnie przy wejściu i po cichu ruszyła w głąb domostwa, gdzie w solidnej skrzyni miała odłożony swój podróżny dobytek.

Wyciągała i kładła na łóżku kolejne rzeczy: solidne, wzmacniane skórzanymi łatami spodnie, grubą koszulę, znoszoną, ale wciąż ulubioną pelerynę... Na koniec dobyła z dna skrzyni mocną, skórzaną kurtę; pogładziła gładką powierzchnię twardej skóry, przeplotła na nowo rzemienie i uśmiechnęła się lekko; może przez to siedzenie w domu przez zimę nie złapała na tyle sadełka, by wciągnięcie na siebie pancerza było męczarnią. Wszystko leżało gotowe do spakowania i wędrówki; do jutrzejszego poranka wyschnie jeszcze ostatnia para onuc, a Irgun zrobi przegląd wnyków i haczyków na ryby, a potem... potem...

Odwróciła się - może nieco zbyt gwałtownie - kiedy usłyszała za sobą szuranie kroków i tłumiony kaszel. Helva, jej matka, stała kilka kroków dalej, przyglądając się poczynaniom córki z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Irgun poczuła się nagle bardzo, bardzo głupio, niczym dziecko przyłapane na rzeczy, której nie powinno absolutnie robić. Dawno już minął wiek, w którym bez szemrania słuchała się słów rodziców i przerastała swoją rodzicielkę o dobrą głowę, a jednak wciąż spojrzenie szarych oczu Helvy, choć wyblakłe i zmęczone, potrafiło zadziałać na nią lepiej niż jakiekolwiek ostre słowo.
- Matko, ja... - zaczęła, ale Helva tylko pokręciła głową.
- Jesteś zupełnie jak ojciec. Gdyby nie dzieci, uciekłby na koniec świata - starsza kobieta uśmiechnęła się lekko - Wiem, że jak przychodzi wiosna, nie możesz już usiedzieć na miejscu. Nie martw się; damy sobie radę. Możesz iść. Zima za nami; nic się już złego nie stanie.
- Nie wybieram się daleko... - odparła zmieszana Irgun, ale w łagodnym spojrzeniu Helvy wyczytała, że jej matka i tak wie lepiej, jak kończą takie deklaracje. W przeciwieństwie do Ofali, Irgun wdała się raczej w Ingwara, który - mimo upływu lat i trudów, z jakimi borykał się przez całe życie - nigdy nie zatracił nuty awanturnictwa. Helva wolałaby zapewne, gdyby i Irgun osiadła w końcu w domu, znalazła męża, dochowała się dzieci... ale jak miało by to się spełnić, skoro łowczyni była w ciągłym begu, poszukując wciąż nowych miejsc i doznań? Pozostawało więc tylko czekać...


I tak, wczesnym przedwiośniem, kierowana długimi promieniami złotego słońca, Irgun Słomiana wyruszyła po raz pierwszy tego roku na nowy szlak. Z początku faktycznie nie wyprawiała się zbyt daleko, zwiedzając tylko znane jej miejsca i sprawdzając, co zmieniło się na bliskich jej drogach. Odwiedziła braci w okolicach domu Beorna i odnowiła dawne znajomości. Lecz im dni stawały się dłuższe, a powietrze cieplejsze, tym dłużej nie było jej w domu, i wędrowała coraz dalej - do Starego Brodu, gdzie założyła sobie tymczasowy obóz i dalej, wzdłuż rzeki. Ptaki śpiewały już pełną piersią, ziemia zieleniła się kobiercem trawy i pierwszymi kwiatami, a Irgun łowiła ospałe jeszcze ryby, pluskała się w czystej wodzie i snuła coraz śmielsze plany wypraw na koniec znanych jej map. To miał być dobry rok...


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 18-02-2015 o 12:57.
Autumm jest offline