Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2015, 22:37   #1
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
[Wiedźmin] Nowy Świat



Północne Królestwa, Kaedwen. Kilka godzin na północ od Ban Glean


Ban Glean na samym początku swojego istnienia było zaledwie fortem, postawionym blisko granicy z Redanią i Aedirn, mającym zabezpieczyć ten rejon przez jakimiś potencjalnymi zbrojnymi wypadami. Ciągle służył temu celowi, stacjonowała tu bowiem tak zwana Bura Chorągiew - silna jednostka lekkiej jazdy, pełniąca również służbę w patrolach w okolicy, szczególnie wzdłuż granicy i jednocześnie rzeki Pontar. Wyrosłe obok fortu miasteczko opierało się właśnie o tę rzekę z północnej jej strony. W tym miejscu rzecz jasna wybudowano również most, jedyny w promieniu wielu kilometrów. Po ostatniej wojnie to on stanowił granicę między królestwami, które tak po prawdzie trochę mniejszą wagę przywiązywały do dokładnego mierzenia własnych granic. Wystarczały im problemy wewnętrzne, z którymi się borykali i to pewnie przez tego typu sprawy Arina i Mark nie napotkali żadnego patrolu, mimo, że znajdowali się już zaledwie kilka godzin od Ban Glean.

Podróż od bezimiennej wioski zajęła im niemal dwa tygodnie, podczas których wiedźminka zabiła kilka pomniejszych stworów takich jak utopce i przepędziła głęboko w las następnych kilka chochlików. Potwory mnożyły się i coraz bardziej zagrażały ludziom, lecz okolica była biedna i mało zamieszkana, przez co to co zarobiła wystarczyło im zaledwie na pokrycie kosztów podróży. Nic nie zostało. Miasteczko, do którego zmierzali, miało być pierwszym ludniejszym i bogatszym miejscem praktycznie od wyruszenia z Kaer Morhen.
- To jedno z tych miejsc, które zawsze wstaną na nogi. Podczas wojny zostało splądrowane, ale ostatnio jak tam byłem niewiele pozostało z tego śladów. Leży na praktycznie na granicy trzech państw, to ściągnęło kupców i cwaniaków jak świeże łajno ściąga muchy - Alez opowiedział dziewczynie to co wiedział o tym miejscu.

Słońce świeciło wysoko na niebie. Dni stały się już całkiem przyjemnie ciepłe i długie, a im dalej od gór i północy, tym było cieplej i mniej pochmurno. Od dwóch dni nie widzieli jednej nawet deszczowej chmury, a las dookoła nich przestał być taki gęsty. Ciepłe promienie słońca przebijały się przez korony drzew. Szlak wydawał się pusty, ostatni kupiecki wóz z obstawą spotkali poprzedniego dnia, gdy zmierzał na północ, ku stolicy Kaedwen.
Jak to jednak zwykle bywało, sielska atmosfera musiała się skończyć. Za następnym zakrętem ujrzeli bowiem, stojący w poprzek drogi, niewielki acz elegancki powóz, niewątpliwie należący do jakiegoś wielmoży. Konie tupały nerwowo kopytami, a z kozła zwisał dobrze ubrany stangret.
- Niech to, albo przyciągamy same problemy, albo świat naprawdę staje się ponurym miejscem - Alez wymruczał, sięgając po swój poczerniony miecz.
Wiedźminka nie skomentowała jego słów. Zdążyła się już przyzwyczaić do niespodzianek, które zsyłał im los. Wzięła do ręki stalowy miecz. Konie były całe i tylko nieznacznie zaniepokojone, a więc sprawcą napadu nie było ani zwierze ani jakiś grasujący w tej okolicy potwór. Nie wyczuwała też magii.
Zręcznie zeskoczyła z Rudego przerzucając nogę przez siodło i ostrożnie ruszyła w kierunku powozu uważnie rozglądając się na boki i wypatrując przeciwników. Mark pozostał na swoim wierzchowcu, trzymając się w pewnej odległości od kobiety i wypatrując niebezpieczeństwa. Doskonały słuch pozwolił Arinie wychwycić, że mruczy coś o kupnie kuszy lub łuku. Ptaki śpiewały, a las szumiał. Żaden ze zmysłów nie wychwytywał potencjalnego niebezpieczeństwa. Ktokolwiek to zrobił, wyglądało na to, że już dawno się oddalił. Zbliżając się wiedźminka dostrzegła drugiego trupa w środku powozu, ładnie ubranego mężczyznę w średnim wieku, chociaż to trudno było z całą pewnością określić. Szlachcic nie miał oczu, a krew zalała większą część jego twarzy. Konie zastrzygły uszami i zarżały wyczuwając zbliżającą się kobietę. Alez wreszcie też zeskoczył z wierzchowca.
- Bogata kareta, a ochroniarzy nie widać. Myślisz, że to oni zabili i obrabowali?

Podejście jeszcze bliżej nadal nie pozwoliło dostrzec śladów walki. Stangret wyglądał jakby skręcono mu kark, ale ani on, ani trup w środku nie zdążyli zareagować na tę napaść. Co więcej, u paska wielmoży ciągle zwisała zamknięta sakiewka, a przy nim samym, jakby rozmyślnie położony w sposób pozwalający uniknąć zalania krwią, leżał rozwinięty pergamin, na którym ktoś napisał:
"Na cóż mu oczy gdy krzywd nie dostrzega, życie dziś jego kresu dobiega, Sam nie odejdzie, z nim przyjaciele, waszego czasu jest już niewiele."

Arina wsunęła miecz do pochwy i najpierw dokładnie przyjrzała się obrażeniom zadanym mężczyźnie i ewentualnym śladom pozostawionym w powozie. Nikt nie umierał szybko od samego usunięcia oczu. Przyczyna musiała być głębsza. Wiedziała z własnego doświadczenia, że wydłubywanie lub wycinanie oczu było brudną robotą i mogło pozostawić sporo śladów na napastniku. Z kolei on mógł je rozprowadzić po drodze, po której się poruszał.
Potem postanowiła rozejrzeć się w koło w poszukiwaniu śladów ewentualnych napastników. Odpowiedź na pytanie wojownika mogła wiele wyjaśnić jeśli chodzi o okoliczności śmierci mężczyzny.
Zataczając krąg wokół powozu i koni, zaczęła uważnie przyglądać się ziemi wokół nich poszukując wskazówki ilu było napastników, skąd przyszli dokąd odeszli. To co ujrzała na ciele zamordowanego, stawiało nowe pytania. Oczy najwyraźniej zostały wycięte nożem, nie wyglądało to na robotę żadnego prymitywnego stworzenia. Najdziwniejszy jednakże był fakt, że ofiara nie próbowała nic z tym zrobić. Na nadgarstkach nie było śladu sznura, powóz nie był cały we krwi, jak zdarzyłoby się, gdyby ofiara się szamotała. Umarła od wykrwawienia. Mark zerknął do środka i zważył w dłoni sakiewkę.
- Monety i klejnoty. Zdecydowanie to nie był rabunek.
Wszystko nie wydarzyło się dawniej niż kilka godzin wstecz. Śledząc ślady Arina doszła do wniosku, że powóz najwyraźniej jechał od strony Ban Glean, a towarzyszyło mu kilku jeźdźców. Trakt tu był jednak twardy, nie potrafiła stwierdzić czy była to pogoń, czy ofiara została zaskoczona przez towarzyszy lub ochronę. Jeźdźcy prawie na pewno zawrócili w stronę miasta lub tam jechali, bo tak wskazywało największe skupisko końskich kopyt mniej więcej trzydzieści metrów od obecnego położenia karocy. Nie umiała jednak nawet podać dokładnej ich ilości.

- Najwyraźniej ktoś ma tutaj porachunki i próbuje je wyrównać. - Stwierdziła w końcu zakończywszy rozpoznanie. Jeśli jechała z nim ochrona mogli sami zaatakować lub uciec gdy pojawiło się niebezpieczeństwo. Nie widać nigdzie śladów innej walki. Pewnie nie uda nam się dowiedzieć nic więcej zanim nie dotrzemy do miasta. Myślisz, że powinniśmy się do tego mieszać? - Spojrzała na towarzysza pozostawiając mu decyzję.
- Na pewno powinniśmy powiadomić władze. Wystarczy, że ja to zrobię - wskoczył ponownie na wierzchowca, chowając miecz do pochwy. - Wolę nic tu nie ruszać i nic nie zabierać. Kilka osób powinno mnie w mieście odrobinę pamiętać, w razie czego.
- Nie wszyscy, którzy pojawią się na tej drodze mogą być tego samego zdania. Jeśli chcesz powiadomić władze może lepiej bym tu została i popilnowała tego miejsca?
- Do miasta jeszcze kilka godzin - pokręcił głową. - Nie ma sensu zostawać. Tym biedakom tutaj i tak nic nie pomoże, a ich powozu ze sobą zabierać nie mam ochoty. Aż takich znajomości tam nie mam.
- Skoro tak. Ruszajmy w drogę! - Wiedźminka dołączyła do towarzysza dosiadając konia. - Mam tylko nadzieję, że nie będziemy mieli z tego powodu kłopotów.
 
Sekal jest offline