Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2015, 22:54   #1
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[Autorski] Tower of God - Piętro 4 [+18]


Tower of God

Piętro 4



Każde miasto posiada zawsze przynajmniej dwie warstwy. Jedną jest ta widoczna dla wszystkich. Obszar gdzie wszyscy są względnie szczęśliwi, gdzie tysiące bezimiennych wobec siebie jednostek mija się codziennie, jakoś współżyjąc w tym ogromnym ulu. Istoty lubią tą warstwę, uwielbiają myśleć o niej jako o tej słusznej i jedynej. Nie dopuszczają do siebie myśli, że gdzieś tam istnieje mrok i brud. Dlatego też tak często biedni i potrzebujący są dla nich niewidzialni. Zaś gdy kawałek mroku wmiesza się w ich idealny świat, sieje on wielką panikę. Wyciek narkotyków do szkoły, napaści, gwałty i porwania – to były elementy drugiej warstwy które potrafiły przeniknąć na powierzchnię. Wypierane przez umysły ludzi, odsuwane i ignorowane. Jednak dla niektórych ta brudna, spowita w mroku powierzchnia była głównym światem. Miejscem gdzie każdego dnia było trzeba walczyć… ale również takie gdzie nie było osób nieważnych. Nie można było ignorować nikogo, bowiem każdy zignorowany łatwo mógł podejść do naszych pleców, korzystając z immunitetu niewidzialności. Bowiem gdy uczysz się kogoś nie zauważać, nieświadomie dajesz mu najgroźniejszą broń.

~*~

Kobieta przykuta do ciężkiego operacyjnego stołu krzyczała głośno. Grube skórzane pasy z cichym trzaskiem napinały się, gdy jej ciało napinało się w konwulsjach. Żyły szczególnie te na szyi i ramionach były wyraźnie widoczne i grubsze niż zazwyczaj. Pulsowały coraz owych mocniej wraz z każda porcją specyfiku, który wyrywał jej krzyk bólu z gardła. Strzykawka po raz kolejny zanurzyła się w jej ciało, a spieniona ślina wymieszana z krwią, powoli opuszczała jej usta. Dziewczyna zamarła, naprężona niczym struna. Jej usta drgały w bezgłośnym wołaniu o pomoc, a stół był coraz bardziej brudny od wydzielin których jej ciało nie potrafiło w bólu utrzymać na miejscu.
- Ahhh nareszcie trochę ciszy… – jej oprawca westchnął, odkręcając kurek. Ciepła woda uderzyła w jego ręce, z których dopiero co zdjął gumowe rękawiczki. – Chociaż trochę szkoda… myślałem, że idziemy w dobrym kierunku. A tutaj znowu klapa… –dodał do jednego ze swych asystentów. – Jeżeli przez trzydzieści minut nie drgnie, wrzućcie ją do bali i podajcie kolejny obiekt badawczy. Idę wypić kawę. – stwierdził odwiązując zakrwawiony fartuch i niedbale rzucając nim na wieszak. Wychodząc z Sali nucił cicho pod nosem.

~*~

Tymczasem w tej powszechnej dla wszystkich warstwie miasta trwał kolejny dzień pracy. Niektóre instytucje pracowały już parę godzin, inne dopiero co podnosiły rolety w wystawowych oknach. Po ulicach latały chmary gazetowych robocików. Małe boty działały bardzo prosto. Podczepiało się do nich ATS, po czym wybierało się gazety jakie chciało się nabyć. Odpowiednia kwota była przesyłana do ich właściciela, a klient otrzymywał wybrane produkty w jakiej chciał wersji – papierowej, elektronicznej, a nawet jako audiobooka… zależy ile chciało mu się płacić. Gazety jak to gazety – nie zawsze były wiarygodne, a wiele wydawnictw pokazywało różne zdarzenia w różny sposób. Najczęściej tylko jedna rubryka była podobna – oferty pracy. W wieży, miejscu gdzie zderzało się tysiące światów, potencjalnych pracowników i miejsc pracy nie brakowało. Dlatego też działy ofert były często rozległe i zawierały różnorodne propozycje. Jednak Ci zaprawienie w szukaniu roboty, dobrze wiedzieli co jest ciekawe lub nietypowe. W dzisiejszych numerach, pojawiło się zaś kilka nowych ofert, których starzy wyjadacze nie mogli widzieć w gazetach przez ostatnie parę dni. No tak w końcu zbliżał się test na kolejne piętro który należało opłacić, pracodawcy wyczuwali okazje do naciągania pracowników, więc ilość ofert musiała wzrosnąć.



Henry


Geniusz ziewnął, przecierając lekko oczy. Jego kubek z kawą był już dawno pusty, ale nawet magiczny czarny płyn nie mógł zwalczyć nudy. Jego palce stukały w klawiaturę z zadziwiający tempem, ale stosik dokumentów podrzuconych przez szefową jakoś nie chciał szybko się zmniejszyć. Mimo, że tam skąd pochodził… no można powiedzieć, że był tam „dość dobrym” informatykiem, to tutaj widział kilka swoich braków. Na przykład tych w kończynach. Boks obok zajmował sporych gabarytów, ośmioramienny humanoid, który pracował na czterech klawiaturach naraz, dostając za to stosunkowo wyższe wynagrodzenie. Co prawda nie wyglądał w koszuli i okularkach tak dobrze, jak Henry, ale jego konto na pewno posiadało więcej zer.
Naukowiec westchnął i już miał wracać do pracy, gdy w framugę jego boksu zapukała delikatna dłoń, po czym reszta szczupłego ciała wkroczyła do środka.


Młoda kobieta o długich różowych włosach, oraz zaszczytnym 160 centymetrach wzrostu. Była przedstawicielką przypominającej ludzi rasy, więc określenie jej tym mianem zapewne nie byłoby obraźliwe. Jej piersi były proporcjonalnie do postury niewielkie, oraz skryte pod materiałem białej kozuli, oraz czarnej marynarki. Mimo, że dwa guziki były rozpięte, nie odsłaniały zbyt wiele. Luka – szefowa Henrego, poprawiła okulary zerkając na niego.
- Jak idzie? Chciałam Ci dorzucić coś jeszcze, ale widzę, że średnio się wyrabiasz… – stwierdziła, opierając się plecami o ścianę jego miejsca pracy.

Strife


Postać w żółtym stroju Ninja o zakrytej twarzy kiwała się lekko na boki. Jej oponent już ledwo trzymał się na nogach, a ona dobrze o tym wiedziała. Nim ten zdążył zareagować, jej but zapoznał się z jej twarzą. Ogłuszony przeciwnik zachwiał się, gotowy w każdej chwili upaść. Jednak zamaskowany adept tajemnych sztuk nie miał zamiaru na to pozwolić. Chwycił za swoją maskę, zerwał ją z siebie, wraz ze skórą, zostawiając jedynie nagą czaszkę. Powietrze napłynęło do jego płuc, a po chwili opuściło je w postaci płomienia, który pochłonął sylwetkę pokonanego.


Zaraz po tym akcie upokorzenia przegranego na ekranie pojawił się olbrzymi, ociekający krwią napis Fatality.
Strife wściekle cisnął padem w kąt, niemal go nie rozbijając. Jego przeciwniczka miała zaś do tego adekwatny komentarz.
- Lolololo! Jesteś takim nobem Strife że aż trudno w to uwierzyć! Trzy razy z rzędu dostałeś zniszczony i to do tego flawless victory… – zaśmiewała się jego współlokatorka o wdzięcznym imieniu Lina. Jednak jej oczy błysnęły złowieszczo, gdy podsunęła wyżej swe wielkie okrągłe okulary.


Nie była brzydką dziewczyną, ale na okładce playboya tez by nie wylądowała. Szczególnie w domowym dresie który miała teraz na sobie. Potargane włosy w czerwonym kolorze, były niedbale zapięte w kucyk, by nie przeszkadzały w czasie gry. Biust (no bo na co innego Strife miałby się patrzyć?) prawie codziennie wydawał mu się inny. Nieraz był niemal niewidoczny spod niezliczonej warstwy tshertów i dresów, ale czasami gdy przyuważył dziewczynę tylko w koszulce, wydawał się całkiem spory.
- Wiesz co oznaczają trzy porażki? Idziesz wywalić śmieci i kupić żarcie. –stwierdziła, ciskając w niego brudnym kubkiem po spagetii z proszku.

Zafara


Zafar poprawił gumowe rękawiczki, oraz chirurgiczną maskę tak by zasłaniała jak najwięcej twarzy. Praca była jedynym miejscem, gdzie nie mógł paradować w swym normalnym stroju, z czym czuł się dość nieswojo. Zamiast swego czarnego płaszcza z kapturem, miał do dyspozycji biały kitel, oraz zestaw błękitnych wspomagaczy każdego lekarza- czepek, maskę, rękawiczki i folie na buty. Za jego plecami kręcili się inni chirurdzy, a w powietrzu krążyło sporo dronów. Robociki nosiły leki, pomagały w operacjach, oraz leczyły mniej wymagające urazy – jednym słowem zastępowały pielęgniarki. Na ostrym dyżurze rzadko kiedy była chwila na oddech – szczególnie na Pietrze które było olbrzymia metropolią. Wypadki zdarzały się co rusz.
- Mreheheheh jak tam Zaf, dużo dziś nieszczęśników? – zagadał go jeden z lekarzy, zdejmując swoją maskę na brodę.


Doktor Hrogar był istotą dziwaczną. Trudno było powiedzieć czy w swej rasie był przystojny, jednak dla większości humanoidów wyglądał po prostu dziwnie. Miał około metra osiemdziesięciu, z czego jakieś trzy czwarte stanowiły chude jak patyki nogi. Były one zupełnie nieproporcjonalne względem okrągłego niczym piłka ciała, z którego niemal od razu wyrastała głowa, pomijając takie elementy jak szyja. Facjata wyposażona była w długi ostry nos, takie same uszy, oraz wypełnione ostrymi kłami usta. Wargi doktora miały barwę fioletu, a potrafiły wygiąć się w tak szerokim uśmiechu, że niemal dotykały przypominającego bliznę tatuażu zaczynającego się na wysokości oczu. A raczej na wysokości małych czarnych okularów, bo one zawsze były na twarzy lekarza – niektórzy gdybali czy to aby nie jego prawdziwe oczka, którym natura nadała taka pokrętną formę. Hrogar zajmował się tutaj głównie ranami otwartymi bez udziału ciał obcych – sztuce której Zafara wolał unikać, wszak jego umiejętności przydawały się przy innych schorzeniach.
- O następna parka… – zauważył dziwaczny doktor, gdy robociki wiozły na noszach dwóch kolejnych pacjentów. Z ciała jednego wystawał spory metalowy pręt, który przechodził gdzieś w okolicach wątroby… drugi nie miał widocznych bora żen ale krzyczał w niebogłosy.
- Mrehehehehhe którego bierzesz? –zagadnął, zacierając dłonie o cienkich palcach, po czym naciągnął maskę na usta.

Pango


Pango siedział na murku. Zewsząd otaczały go bloki które lata świetności miały już dawno za sobą. Na sporej ilości balkonów suszyła się bielizna właścicieli, a niektóre zajmowane były przez osoby które wyszły zapalić. Gdyby w wieży istniało piętro przedstawiające odległą krainę Polskę, to miejsce w którym siedział Pango byłoby wycinkiem Sosnowca. Stroił swoją gitarę, co jakiś czas przesuwając pazurem po strunach by sprawdzić dźwięk. Jego znajomy Wilczur gdzieś poszedł, więc musiał mieć oko na ich aktualne miejsce zamieszkania. Metalowa konstrukcja stała niedaleko, sprawiając, że ostatnio wskaźnik przestępczości mocno się w okolicy obniżył.
Pango był obserwowany. Wiedział o tym i gówno z tym robił – bo po co? Zwłaszcza, że obserwatorzy byli nieszkodliwi. Były to bowiem dzieciaki, wiszące do góry nogami na pobliskim trzepaku, oraz kilka które bawiły się w pobliskiej piaskownicy. Zerkały to raz na miśka, raz na idącą w jego stronę przedstawicielkę ich grupy wiekowej.


Była to dziewczynka która na oko nie mogła mieć więcej niż 6 lat. Ubrana w lekko poszarpana i umorusana fioletowa sukieneczkę, oraz szara koszulkę pod nią. Jej włosy były dość mocno potargane i przydałoby im się mycie, ale ktoś zadbał by układały się w jako taką fryzurę. Uśmiechała się miło, niosąc nad głową… coś. Pango nie miał pojęcia co to. Było różowe, glutowate i sporo szersze od dziewczynki. Kiedy ta w końcu podeszła do samozwańczego muzyka, widzowie mogli spostrzec, że są niemal tego samego wzrostu – czyli niewielcy.
- Dzień dobry mały panie grubasku. – przywitała się wesołym głosikiem, z rozbrajająca szczerością. – Mama mówi, że mimo że jest pan mały jak ja, to umie pan naprawiać rzeczy. Naprawi mi pan grubasek zabawkę? –zagadnęła, upuszczając przed nim na ziemię różowy przedmiot. Dopiero teraz Pango dostrzegł że to jakaś Przytulanka z dziwnego materiału, która chyba powinna skakać, ale cos w mechanizmie się popsuło. Świecące czarne oczka zabawki wpatrywały się zaś prosto w osiedlowego mechanika.




Ryo


Ryoku polerowała blat jednego z barowych stołów. Po za tym, że podawała istota wszelakim piwa i jedzenie to często gęsto robiła też za kelnerkę i konserwatora powierzchni płaskich. Czyli typowa dorywcza praca u szefa który chce mieć wysoka jakość przy jak najmniejszych nakładach. Także jej strój musiał być odpowiedni – pa, pa marzenia o nożach i katanie, które czekały grzecznie w domu i szatni. Zamiast nich dostała typową dla kelnerek czarną spódniczkę do kolan, białą koszule i fartuch. O tyle dobrze, że mogła mieć też spodnie i nie musiała paradować z gołymi łydkami. Jedyną Bronia jaką miała do dyspozycji był cięty język… no i strzelba schowana pod lada na wszelki wypadek – szefo jakoś nie lubił myśli, że ktoś mógłby tu wejść w celach rabunkowych. Mało komu chciało się rabować kasę gdy w twarz mierzyła mu lufa shotguna.
- Ryo rusz tyłek do tamtego stolika, goście już dłuższa chwile czekają, aż ktoś ich obsłuży! Ruch jest mały nie wy-wi-niesz-się! – pogonił ją kucharz wyłaniając się ze swego miejsca pracy, przy ostatnich słowach kręcąc wesoło drewniana łyżką między grubymi palcami.

Kuchcik był… osobą specyficznego wyglądu.



Powiedzieć o nim, że był dość blady, to jak mówić, że wampiry dość nie lubią słońca. Był definicją wyblakłej skóry, a przynajmniej w kręgu osób które dotąd dziewczyna poznała. Ponadto posiadał nieproporcjonalnie duża twarz, do swych małych oczków i nosa, co chyba próbował nadrobić zapuszczając coraz dłuższe i gęstsze brwi. Ciemne długie loki opadały mu na plecy – zamiast czapki kucharskiej zaopatrzył się w odpowiednio skondensowane shinso, które chroniło potrawy przed jego owłosieniem. Był wysoki niemal na dwa metry i równie szeroki, pokaźny brzuch był chroniony czas tylko poplamiony fartuchem – kuchcik nie wyznawał odzieży od pasa w górę. Nazywał się chyba Jo-Ji-Ja,ale Ryo dalej nie była pewna czy to nie po prostu jakieś jego powiedzonko.

O stoliku wiedziała, ale nie paliło się jej tam ruszać, gdyż siedział przy nim…


… znany jej blondyn na wózku. Co prawda wymienił swój pojazd na o wiele nowocześniejszy model, napędzany zapewne Shinso, ale bez wątpienia był to Książe. Cóż los bywa złowieszczy i ma dziwne poczucie humoru przysyłając tego, zapewne bogatego mężczyznę do dość podrzędnej knajpki. Odpalał on właśnie kolejnego papierosa, rozmawiając… no a jakże, ze swym wiernym ochroniarzem, S-Drowem.


Zbrojny miał jak zawsze sroga i ponurą minę. Jednak nie miał na swym ciele zbroi, zamiast niej odziany był w dobrze skrojony garnitur, w którym prezentował się całkiem przystojnie. Co prawda Ryo wiedziała, że można on materializować hełm i zapewne resztę pancerza, ale miał na tyle kultury by nie paradować po mieście w pełnym rynsztunku. Siedział ze skrzyżowanymi ramionami co jakiś czas pomrukując coś, lub krótko odpowiadać Księciu, który miał chyba dość dobry humor.
No to hej ho, do roboty by się szło… czyż nie?

Hermes & ???


Obszar za ciężka kurtyną wrzał. Wielu muzyków wszelakiej maści kręciło się w tę i z powrotem, z kolei inni siedzieli polerując swoje instrumenty na błysk. Stres dawał się we znaki wielu, co objawiało się nerwowym stukaniem butów o posadzkę jak i szelestem wywołanym ciągłym wstawaniem. Jedynie dwóch było potencjalnie spokojnych, Hermes jak i osobnik na którego wołali po prostu Grajek. Ten pierwszy bowiem był pewny, że jest najlepszy. Drugi bo miał najzwyczajniej w świecie na to wszystko wyjebane. Co ma być to będzie, jak się mu nie uda nic się nie stanie, a jak tak to zarobi.
Ale o cóż chodziło w tym zamieszaniu?
Ano o osóbkę która można było podglądać przez szparę między kurtyna a bokiem sceny.


Był to Makai, osobnik o którym większość słyszała. Najlepszy latarnik klasy E, oraz renomowany reporter. I to o tą druga kwestie się rozchodziło. Chłopak szukał materiału o artystach, bowiem w mieście zbliżał się zamknięty pokaz talentów. Sam udział w nim mógł zapewnić spory przypływ kredytów, a wygrana sławę i jeszcze więcej numerów na kącie. A pozytywna recenzja spod pióra (a dokładniej klawiatury) Makaia, była niemal równoznaczna z wstępem na imprezę. Dookoła chłopaka krążyły jego latarnie, przygotowane do zapisywania wszystkich dźwięków. Dwa małe boty siedziały na oparciu jego krzesła, gotowe na zapisywanie wszystkiego co ich właściciel im powie. Sam młodzian zaś obserwował w skupieniu i ze spokojem występ kolejnego już z kolei grajka.
- Po tym występie idzie Ogwer! – krzyknął organizator, wskazując wielkiego osobnika wyposażonego w puzon. – A potem ty i ty! –dodał wskazując najpierw Hemersa, a potem siedzącego pod ścianą Grajka.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 16-02-2015 o 23:08.
Ajas jest offline