Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2015, 16:10   #4
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Pióro trzasnęło zostawiając na pergaminie irytującą plamę inkaustu. Poznaczonymi ciemnym granatem dłońmi wyrzuciła je na bok i szybko sięgnęła po następne. Ustami poprawiła zaimpregnowaną lotkę i wróciła do urwanego zdania. Nie minęło kilka chwil, a notka odfrunęła w kierunku stosika jej podobnych, który zaczynał już piętrzyć się obok biurka. Z tuby wyjęła następny pergamin. Słowa same z niej spływały. Szybsze niż myśli. O krok wyprzedzające szafirowe oczy, które galopowały między pergaminem, a rozłożonymi na ekranach wielkimi krasnoludzkimi księgami, których zaśniedziałe inkatenacje pochodziły z setek lat przed nastaniem Ery Smoka. Szybsze nawet niż serce Kronikarki, którego wartki rytm wypełniał ciało ekscytacją i podnieceniem. Wnioski, fakty, powiązania… Całe sieci ukrytych przed okiem człowieka prawd, których wielkość wykracza poza wszelkie wyobrażenia. Których wielowiekowość przysłaniała krótki epizod Smauga Złotego. Przeplatała w jednym kręgu Cień i Wolne Ludy Północy. Stojąc ponad wszystkim. I mimo to pozostając niezauważoną. Objawiając się jedynie w drobiazgach. Takich jak czarny nóż u pospolitego łuczarza z leśnej osady…
Drzwi zaskrzypiały. Do środka ereborskiego skryptorium wszedł sędziwy krasnolud. Brunatny kaptur, oraz popielatą brodę miał obficie przyprószone śniegiem. Nie odezwał się. Ona również. Nadal pisała.
Podszedł do dwóch mosiężnych kandelabrów i w miejsce zimnych już i wypalonych resztek ogarków, założył nowe świece. Dopiero teraz poczuła jak bardzo od półmroku piekły ją oczy.
- Czas już Pani Fanny - powiedział - Musisz odpocząć.
- Nie - pokręciła głową, której jednak nie uniosła nadal kończąc notatkę - Nie potrzebuję. I jeszcze kilka innych ksiąg chciałabym zobaczyć. Tu gdzieś wypisałam tytuły…
- Pani Fanny, jest środek nocy. Czas wrócić do domu.
- Ale naprawdę nie jestem…

Urwała. Bo dopiero teraz poświęciła chwilę by spojrzeć na ereborskiego kronikarza, na którego twarzy malowała się troska. I na skryptorium. Całe wyścielone jej notatkami, mapami i pergaminami.
Odłożyła pióro jakby zawstydzona. Przyłapana. Przygryzła dolną wargę, wstała od biurka i zaczęła zbierać zostawione przez siebie rzeczy.
- Bardzo przepraszam. Nie chciałam nadużyć gościnności.
Krasnolud pomógł jej z notatkami pozostawionymi na biurko. Po te na podłodze się nie schylał. Nie przez premedytację jednak. Wiedziała już, że cierpiał na plecy.
Pod koniec wyjął z pliku pergaminów ten, na którym zapisała brakujące jej do dalszych badań tytuły.
- Przyjdź Pani po nie do mnie. - mruknął zza gęstej brody - Ale za tydzień - Zawahał się jakby niezadowolony z tonu jakim to powiedział - Spis zbiorów jest nadal niekompletny...
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.


Bursztyn przywitał ją w progu swoim zwyczajowym sposobem. Wskakując przednimi łapami i pyskiem próbując sięgnąć jak najwyżej by polizać swoją panią po policzkach. Oczywiście tuby z notatkami przy tym musiały jej upaść. A wolała nie budzić męża.
- No już, już… Lepiej? - powiedziała jedną ręką zbierając pergaminy, a drugą drapiąc rudzielca za uchem.
W sypialni było cicho. Przebrała się. Wsunęła pod kołdrę. Przylgnęła do mężowskich pleców. Przez chwilę myślała o tym, że go kocha. Że chciałaby go obudzić i się z nim podzielić dzisiejszymi odkryciami. To było takie przyjemne. Nie mieć w końcu tych wątpliwości co niegdyś. Jednocześnie mieć go przy sobie i nie bać się. I zamiast lękiem żyć głodem dnia następnego i tego co może wówczas odkryje. Miała tydzień na przestudiowanie sporządzonych dotychczas notatek i wypracowanie kolejnych wniosków. A także…
Odpływając myślami, ułożyła się na plecach. Uśmiech malował się na jej twarzy gdy wbitymi w strop oczami wodziła po sekretach Rhovanionu…


Tydzień później pokłócili się. Ale nie tak jak zawsze. Nie kilkoma zbyt prędko wypowiedzianymi słowami i ciszą zwróconych do siebie pleców. Krzyczał na nią. Nie pozostała dłużna. A może było na odwrót? To już nie miało znaczenia. Nie rozumiał. A ona musiała to robić, żeby go nie nienawidzić. I co ważniejsze była Kronikarką. Nie mogła tego tak po prostu zostawić. Okłamywać siebie i jego. Tak okrutnie, tak dużymi słowami. Domem. Rodziną. Dziećmi. Ale to była jej krew, jej dziedzictwo i jej wybór. Takich rzeczy nie można się wyrzec. A jak ktoś twierdzi, że tak robi to jest albo tchórzem o życiu pozbawionym znaczenia, albo kłamcą wobec samego siebie i tych którzy pragną jego miłości bez kłamstwa. Kłamcą. Przeklętym kłamcą!
Przed płaczem uratowały ją obiecane przez ereborskiego Kronikarza księgi. Uratowały i uspokoiły.
Taka była prawda. On był Wędrowcem. A ona Kronikarką. Większej ilości słów ten rozdział już nie wymagał.






Świtało. Wpadające przez okna pierwsze promienie słońca rozświetlały unoszący się we wnętrzu głównej izby całun karczemnego kurzu. Można było obserwować tor lotu dowolnej drobiny. Jak na przemian to unosiła się to opadała. Tańczyła w świetle, lub znikała w cieniu ścian. A czasem jakby porywana niewyczuwalnym w zatęchłym wnętrzu wiatrem, uciekała przez okno izby, prosto na ulicę budzącej się ze snu Dali.
Ostatni z biesiadników, ciemnowłosy bardyjski rycerz siedział przy samym kontuarze opierając się oń na przedramionach. Z obróconą na bok i jakby zbitą ciężarem nocy ku dołu głową i uparcie wbitemu w okno i wstający za nim ranek, spojrzeniu, nie sprawiał jednak wrażenia pijanego. Jakby na złość miejscu, w którym zabawił. I na złość jemu samemu.


- Zostaw… Pozwól mu to zrozumieć.
Jej głos brzmiał mądrze. W taki sposób w jak brzmią książki. Jakby już gdzieś ktoś kiedyś spisał taką historię.
A jednak stojąc obok niej i patrząc na odbiegającego w stronę tłumu pakujących się właśnie pobratymców Ragnacara, czuł gdzieś w głębi siebie jakiś mrok. Jakiś fałsz. Chłopiec, którego poznał wtedy nieopodal kurhanu Rathfica odszedł bowiem w przeszłość. We wspomnienia i w zapisane dłonią Fanny kartki Kroniki Dzikich Krajów. Tego dnia gdy zaznał pierwszej konsekwencji swojej decyzji raniąc strzałą pozbawionego sumienia grasanta i sługę, większego od siebie sługi Cienia, Othberta. Przypieczętowując swój los z wartkimi wodami historii, które swym nieposkromionym nurtem gnały ku Bitwie o Stary Bród.
Młody Ragnacar sobie tego nie uświadamiał. Na pewno nie. Ale tym razem wróci do Kamiennego Brodu jako mężczyzna. Okaleczony. Zraniony. Oziębły. I twardy. Jak serce Dzikich Krajów. Mężczyzna, który mimo swego młodzieńczego jeszcze wieku był mu przyjacielem.
A gdy przyjaciele w złości i nieporozumieniu się rozstawali, Cień Mrocznej Puszczy uśmiechał się. Szeroko i tak wyczuwalnie, że Mikkel od razu pożałował, że posłuchał Fanny. Fanny, która jak zwykle miała rację.
- Bywaj zdrów Ragnacarze…
Tego samego ranka wyruszyli z Fanny odwiedzić grób Iwgara Pszczelarza.


Bardyjczyk uniósł się na stołku i wyciągnąwszy się, sięgnął pod szynkwas z drugiej jego strony. Wymacać kolejną butelkę nie było trudno. Odkorkować również. Nie łudził się, że to będzie ta, która da mu to po co przyszedł tu wczorajszego wieczora ze Steinarrem. Dwóch braci w dobrych nastrojach z brzęczącymi groszem trzosikami. Mile widziani przez oberżystę. Chętnie obsługiwani przez karczemne służki. I jeszcze chętniej udzielający się w śpiewach i tańcach, o które trudno tego wieczora nie było przez wzgląd na coraz liczniejszych w Dali gości z odległego Dorwinionu z wina i pieśni sławnego.
Mijające jednak wczoraj godziny, miast zatracenia przynosiły tylko coraz intensywniejszy natłok ciężkich refleksji. Póki Steinarr trzymał się na nogach, a karczma huczała od zabawny, łatwo dawało się go zagłuszyć. Nawet nie zwracać nań uwagi. Teraz już nie było ani sensu, ani sposobu by się bronić. A Bardyjczyk uciekać przed porażką nie zamierzał. Co więcej nawet zdawał się czerpać ze stawania wobec niej jakąś satysfakcję.
Napełnił stojący przed nim pucharek i uniósłszy go w powietrze jakby pozdrawiając kogoś i przechylił do ust.


- Spokój jego duchowi!
Lord Beorn wzniósł swój garniec miodu w górę, a w ślad za nim szybko poszli jego thainowie i zebrane tego wieczora na Carrock głowy anduińskich klanów. Wzniosło też kielichy małżeństwo z Dali, oraz Helmgut i wielu innych Beorneńczyków.
- Spokój! - powtórzył lord Beorn - Albowiem jakiekolwiek błędy popełnił, jako mieszkaniec Kamiennego Brodu, świadectwem czynów swych i własną śmiercią, błędy wszelkie w moich oczach odkupił. Za Odericka!
Brunhilda również była tu obecna. Jej oblicze było nieruchome. I mokre od łez. I jeśli się nie mylił to i Fanny wydawała się smutna. Nie jednak za kogoś kto zmarł. Bardziej za kogoś kto nadal żył.
- To nic - szepnęła mu w odpowiedzi na pytające spojrzenie. Uśmiechnęła się. Ale w jej oczach również szkliły się łzy. Tego dnia w tęsknocie i żalu nie było tego dziwnego piękna, które urzekło ją podczas pierwszych odwiedzin w domu Beorna.
Zaraz po toaście podniósł się Helmgut. Wielki woj o prostej twarzy minę miał zaciętą. Usta ściśnięte. Spojrzenie wbite w stół. Zapadło milczenie. W końcu odezwał się. Najpierw niewyraźnie, jednak z każdym zdaniem coraz mocniej. To co mówił dotyczyło Odericka. Jego osiągnięć. Było w zwyczajach ludów północy dobrze wspominać zmarłego. To co jednak Mikkela od razu uderzyło to pierwsze wypowiedziane przez olbrzyma słowa. “Syn mój…”
Czy zawiódł tego dnia gdy wysłał go z Ratharem nad rzekę? Czy Oderick mógł samodzielnie ujść z rąk Valtera?
Wątpliwości. Dzisiejszego dnia nie męczyły go już tak jak wtedy gdy się dowiedział o śmierci młodzieńca. Czas wszak uczy człowieka z większym rozsądkiem patrzyć na przeszłość niż na teraźniejszość i gdzieś głęboko w sercu Bardyjczyka pojawiało się przekonanie, że Oderick choć niczemu winien nie był, pisane mu było stać się owym wspomnianym przez Fanny kamyczkiem większej historii. A jego tragiczny w skutkach wypadek w walce z Rathfikiem był pierwszą drobiną, dzięki której Stary Bród pozostał w rękach Wolnych Ludzi Północy. Co było na swój okrutny sposób dobrą wróżbą na przyszłość.
Tym bardziej, że porażka bandytów Valtera w bitwie, nie była odniesionym wtedy jedynym zwycięstwem.
Opatrywany po bitwie przez córkę Helmgut znów wyglądał jakby miał dla kogo żyć. A Brunhilda nie była już tylko samotną wdową, której jednym towarzyszem będzie własny cień.
- Za Odericka - powtórzył raz jeszcze na zakończenie przemowy olbrzyma z Kamiennego Brodu, Lord Beorn, wznosząc garniec z miodem - Syna Helmguta.


Odstawił pusty kubek. Leżący u podstawy lady rudy pies uniósł łeb i spojrzał na mężczyznę pytająco. Ten w odpowiedzi patrzył przez chwilę na niego po czym zeskoczył z wysokiego karczemnego zydla. Świat zakołysał się pod zastałymi nogami. Na tyle mocno, że rycerz musiał poświęcić drobną chwilę na odzyskanie pełni władz nad członkami. Chwilę, po której wyprostował się niemalże dumnie. Wyciągnął z trzosika kilka ocalałych monet i zostawiwszy je na ladzie, ruszył w kierunku wyjścia. Pies zerwał się na ten widok. Trąciwszy dłoń mężczyzny mokrym nosem, radośnie wybiegł na zewnątrz. Dal przywitała ich obu rześkim wiosennym powietrzem, które słaby zimny wietrzyk przyniósł od północy. Był środek marca 2948 roku III Ery Światła. Drugi dzień w nowych dziejach miasta, którego nie mogła opisać żadna Kronika.






Nie miał żadnych śladów. Postarała się o to. Jedyne jej notatki jakie znalazł w koszu na śmieci nie miały w sobie niczego co mogłoby go jakoś naprowadzić na miejsce gdzie szukać. Nawet rozmowa z ereborskim kronikarzem nie przyniosła żadnych efektów. Krasnolud potrafił mu wskazać księgi, które studiowała, ale przyznał, że swoimi wnioskami i odkryciami się z nim nie dzieliła. Nowoprzybyli podróżni w dalijskich karczmach również nie przypominali sobie by ją gdzieś widzieli. Także poczyniony przez Lagorhadrona ptasi zwiad wieści nie przyniósł. Przepadła niczym za sprawą jakiejś złej magii. Jak kamień w wodę. Zostawiając mu tylko karteczkę z jednym słowem: “Przepraszam”.
Dlatego dzień później straciwszy nadzieję poszedł się upić ze Steinarrem w ich ulubionej gospodzie. Oczywiście niczego bratu nie powiedział. Nie chciał już działania, żałowania i pomysłów. W ogóle nie chciał o tym myśleć. Przynajmniej przez ten jeden dzień…

Następnego dnia przygotował się sam do wyjazdu. Zgłosił to królowi Bardowi, który ongiś wyraził wdzięczność rycerzowi za jego czyny za puszczą. Nie śmiał jednak, choć słowa pchały mu się na usta, prosić o wstawiennictwo króla w swojej prywatnej sprawie. Szczęśliwie, czy to przez wzgląd na bezcenność rodu Kronikarzy, czy może ze wspomnianej wdzięczności nie musiał. Król jak widać rozumiejąc w czym rzecz, sam z siebie zaproponował by Mikkel reprezentował królestwo Dali w krajach za Puszczą podczas Zgromadzenia Ludów w Rhosgobel. Mikkel bez wahania na to przystał. Imię takiego Patrona jak Bard na królewskim piśmie w niektórych miejscach może okazać się bezcenne. Już na samo zakończenie rozmowy król, gdy faktyczna audiencja dobiegła końca, zasugerował też, że w zgromadzeniu może brać udział wiele osób o bardzo rozległej wiedzy i daleko sięgających znajomościach. Jak choćby sam Radagast Bury, który najwięcej wie o tym co się dzieje w dziczy Rhovanionu...
Rycerz podziękował i obiecał wypełnić swoje zadanie. Po drodze jednak miał też w planie odwiedzić Esgaroth i tamtejszego bibliotekarza, z którym Fanny wymieniała korespondencję listową.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 17-02-2015 o 22:46.
Marrrt jest offline