Świtało. Wpadające przez okna pierwsze promienie słońca rozświetlały unoszący się we wnętrzu głównej izby całun karczemnego kurzu. Można było obserwować tor lotu dowolnej drobiny. Jak na przemian to unosiła się to opadała. Tańczyła w świetle, lub znikała w cieniu ścian. A czasem jakby porywana niewyczuwalnym w zatęchłym wnętrzu wiatrem, uciekała przez okno izby, prosto na ulicę budzącej się ze snu Dali.
Ostatni z biesiadników, ciemnowłosy bardyjski rycerz siedział przy samym kontuarze opierając się oń na przedramionach. Z obróconą na bok i jakby zbitą ciężarem nocy ku dołu głową i uparcie wbitemu w okno i wstający za nim ranek, spojrzeniu, nie sprawiał jednak wrażenia pijanego. Jakby na złość miejscu, w którym zabawił. I na złość jemu samemu.
- Zostaw… Pozwól mu to zrozumieć.
Jej głos brzmiał mądrze. W taki sposób w jak brzmią książki. Jakby już gdzieś ktoś kiedyś spisał taką historię.
A jednak stojąc obok niej i patrząc na odbiegającego w stronę tłumu pakujących się właśnie pobratymców Ragnacara, czuł gdzieś w głębi siebie jakiś mrok. Jakiś fałsz. Chłopiec, którego poznał wtedy nieopodal kurhanu Rathfica odszedł bowiem w przeszłość. We wspomnienia i w zapisane dłonią Fanny kartki Kroniki Dzikich Krajów. Tego dnia gdy zaznał pierwszej konsekwencji swojej decyzji raniąc strzałą pozbawionego sumienia grasanta i sługę, większego od siebie sługi Cienia, Othberta. Przypieczętowując swój los z wartkimi wodami historii, które swym nieposkromionym nurtem gnały ku Bitwie o Stary Bród.
Młody Ragnacar sobie tego nie uświadamiał. Na pewno nie. Ale tym razem wróci do Kamiennego Brodu jako mężczyzna. Okaleczony. Zraniony. Oziębły. I twardy. Jak serce Dzikich Krajów. Mężczyzna, który mimo swego młodzieńczego jeszcze wieku był mu przyjacielem.
A gdy przyjaciele w złości i nieporozumieniu się rozstawali, Cień Mrocznej Puszczy uśmiechał się. Szeroko i tak wyczuwalnie, że Mikkel od razu pożałował, że posłuchał Fanny. Fanny, która jak zwykle miała rację.
- Bywaj zdrów Ragnacarze…
Tego samego ranka wyruszyli z Fanny odwiedzić grób Iwgara Pszczelarza.
Bardyjczyk uniósł się na stołku i wyciągnąwszy się, sięgnął pod szynkwas z drugiej jego strony. Wymacać kolejną butelkę nie było trudno. Odkorkować również. Nie łudził się, że to będzie ta, która da mu to po co przyszedł tu wczorajszego wieczora ze Steinarrem. Dwóch braci w dobrych nastrojach z brzęczącymi groszem trzosikami. Mile widziani przez oberżystę. Chętnie obsługiwani przez karczemne służki. I jeszcze chętniej udzielający się w śpiewach i tańcach, o które trudno tego wieczora nie było przez wzgląd na coraz liczniejszych w Dali gości z odległego Dorwinionu z wina i pieśni sławnego.
Mijające jednak wczoraj godziny, miast zatracenia przynosiły tylko coraz intensywniejszy natłok ciężkich refleksji. Póki Steinarr trzymał się na nogach, a karczma huczała od zabawny, łatwo dawało się go zagłuszyć. Nawet nie zwracać nań uwagi. Teraz już nie było ani sensu, ani sposobu by się bronić. A Bardyjczyk uciekać przed porażką nie zamierzał. Co więcej nawet zdawał się czerpać ze stawania wobec niej jakąś satysfakcję.
Napełnił stojący przed nim pucharek i uniósłszy go w powietrze jakby pozdrawiając kogoś i przechylił do ust.
- Spokój jego duchowi!
Lord Beorn wzniósł swój garniec miodu w górę, a w ślad za nim szybko poszli jego thainowie i zebrane tego wieczora na Carrock głowy anduińskich klanów. Wzniosło też kielichy małżeństwo z Dali, oraz Helmgut i wielu innych Beorneńczyków.
- Spokój! - powtórzył lord Beorn
- Albowiem jakiekolwiek błędy popełnił, jako mieszkaniec Kamiennego Brodu, świadectwem czynów swych i własną śmiercią, błędy wszelkie w moich oczach odkupił. Za Odericka!
Brunhilda również była tu obecna. Jej oblicze było nieruchome. I mokre od łez. I jeśli się nie mylił to i Fanny wydawała się smutna. Nie jednak za kogoś kto zmarł. Bardziej za kogoś kto nadal żył.
- To nic - szepnęła mu w odpowiedzi na pytające spojrzenie. Uśmiechnęła się. Ale w jej oczach również szkliły się łzy. Tego dnia w tęsknocie i żalu nie było tego dziwnego piękna, które urzekło ją podczas pierwszych odwiedzin w domu Beorna.
Zaraz po toaście podniósł się Helmgut. Wielki woj o prostej twarzy minę miał zaciętą. Usta ściśnięte. Spojrzenie wbite w stół. Zapadło milczenie. W końcu odezwał się. Najpierw niewyraźnie, jednak z każdym zdaniem coraz mocniej. To co mówił dotyczyło Odericka. Jego osiągnięć. Było w zwyczajach ludów północy dobrze wspominać zmarłego. To co jednak Mikkela od razu uderzyło to pierwsze wypowiedziane przez olbrzyma słowa. “Syn mój…”
Czy zawiódł tego dnia gdy wysłał go z Ratharem nad rzekę? Czy Oderick mógł samodzielnie ujść z rąk Valtera?
Wątpliwości. Dzisiejszego dnia nie męczyły go już tak jak wtedy gdy się dowiedział o śmierci młodzieńca. Czas wszak uczy człowieka z większym rozsądkiem patrzyć na przeszłość niż na teraźniejszość i gdzieś głęboko w sercu Bardyjczyka pojawiało się przekonanie, że Oderick choć niczemu winien nie był, pisane mu było stać się owym wspomnianym przez Fanny kamyczkiem większej historii. A jego tragiczny w skutkach wypadek w walce z Rathfikiem był pierwszą drobiną, dzięki której Stary Bród pozostał w rękach Wolnych Ludzi Północy. Co było na swój okrutny sposób dobrą wróżbą na przyszłość.
Tym bardziej, że porażka bandytów Valtera w bitwie, nie była odniesionym wtedy jedynym zwycięstwem.
Opatrywany po bitwie przez córkę Helmgut znów wyglądał jakby miał dla kogo żyć. A Brunhilda nie była już tylko samotną wdową, której jednym towarzyszem będzie własny cień.
- Za Odericka - powtórzył raz jeszcze na zakończenie przemowy olbrzyma z Kamiennego Brodu, Lord Beorn, wznosząc garniec z miodem
- Syna Helmguta.
Odstawił pusty kubek. Leżący u podstawy lady rudy pies uniósł łeb i spojrzał na mężczyznę pytająco. Ten w odpowiedzi patrzył przez chwilę na niego po czym zeskoczył z wysokiego karczemnego zydla. Świat zakołysał się pod zastałymi nogami. Na tyle mocno, że rycerz musiał poświęcić drobną chwilę na odzyskanie pełni władz nad członkami. Chwilę, po której wyprostował się niemalże dumnie. Wyciągnął z trzosika kilka ocalałych monet i zostawiwszy je na ladzie, ruszył w kierunku wyjścia. Pies zerwał się na ten widok. Trąciwszy dłoń mężczyzny mokrym nosem, radośnie wybiegł na zewnątrz. Dal przywitała ich obu rześkim wiosennym powietrzem, które słaby zimny wietrzyk przyniósł od północy. Był środek marca 2948 roku III Ery Światła. Drugi dzień w nowych dziejach miasta, którego nie mogła opisać żadna Kronika.