Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2015, 13:50   #6
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Brand New Universe


Tanu? Deus?

To były pierwsze słowa jakie usłyszał nowonarodzony wszechświat. Rozeszły się one po nieograniczonej pustce z prędkością przekraczającą prędkość światła. Przekraczającą wszystko co w jego świecie ograniczone było prawami fizyki - z prędkością boskich myśli.
Odpowiedzi jednak nie było.
Nie minęła wieczność, nie minął rok, nie minęła sekunda, ani nawet jej ułamek. Nie miała jak minąć, bo nie istniał jeszcze upływający czas. Nie istniała materia. Nie istniało prawo grawitacji, prawo zachowania masy, toeria względności. Nawet prawa dynamiki, kirchoffa i inne o których niegdyś tak dogłębnie uczył się na studiach zwyczajnie przestały istnieć. Dokładnie jak w programie wyborczym pewnego kandydata na prezydenta z wszechświata którego cykl właśnie dobiegł końca - nie było niczego. Niczego poza Henrym który jako jedyny mógł doświadczyć bezkresnej pustki. Otchłani w którą został wtrącony po wsze czasy. A przynajmniej dopóki cykl i tego wszechświata nie zatoczy pełnego koła tylko po to by wszystko znowu zostało na zawsze wymazane. Czy tym właśnie był Albert? Czy tego właśnie chciał? Jego wiecznego istnienia w nicości?
Jednak nie to było najgorsze. Najgorsza była ogarniająca go zewsząd cisza. Tak wszechogarniająca że czuł jak się dusi, mimo że nie miał płuc które wymagałyby dostaw tlenu. Samotność tak przytłaczająca że chciało mu się płakać, mimo że nie posiadał oczu które mogłyby ronić łzy.
Dopiero to mu o czymś przypomniało. W jego myślach pojawił się pierwszy obraz. Wyłaniająca się z nicości sylwetka. Była to z pewnością postać człowieka. Niczym nie wyróżniający się dość chudy młody mężczyzna z potarganymi włosami i krótkim zarostem osoby która ma zbyt dużo innych spraw na głowie by pamiętać o regularnym goleniu. Mężczyzna którym kiedyś był.
Potem wyobraził sobie pustkowie w którym się znajdował. Ciągnąca się w nieskończoność martwa spękana ziemia na horyzoncie której majaczyły równie martwe wzgórza. Nad nim zaś rozciągało się nieskończone niebo przesłonięte gęstymi chmurami, skrywającymi pustkowie w półmroku. Nie poruszały się jednak, gdyż nie było wiatru który wprawiałby je w ruchu. Jedynymi siłami które Henry zdołał sobie wyobrazić były grawitacja, która przyciągała jego ciało ku ziemi z wartością równą dokładnie 9,80665 metrów na sekundę do kwadratu oraz promieniowanie elektromagnetyczne o zakresie 380-780 nanometrów potocznie nazywane światłem, dzięki któremu jego oczy mogły widzieć tą scenerię.


To miejsce idealnie odzwierciedlało jego obecne odczucia. Bo czyjeż inne miałoby odzwierciedlać? Wszak był jedyną istotą w tym wszechświecie. Choć nawet tego nie mógł być do końca pewnym. Wiedział co widzi swymi oczyma, jak i to że ich nie potrzebuje. Wszystko co znajdowało się za jego plecami, cały świat w momencie w którym mrugał, nic nawet na moment nie przestawało być krystalicznie widoczne w jego umyśle. Widział jednocześnie każde ziarno piasku i atomy z których się składało. Zawieszone w powietrzu i w chmurach cząsteczki pary wodnej. Mieszaninę 78,084% azotu, 20,946% tlenu, 0,934% argonu, 0,0360% dwutlenku węgla i sześciu innych gazów które napełniały jego płuca z każdym wdechem.
W tym momencie naszło go pewne pytanie.
- Why am I alive? - rozeszło się w idealnie nieruchomym powietrzu z prędkością dźwięku, odbijając się w końcu echem od wzgórz na horyzoncie i powracając do uszu Henriego gdzie bębenki oraz kostki słuchowe przetwarzały drgania z powietrza na zrozumiałe dla jego neuronów sygnały elektryczne które jego mózg interpretował jako dźwięki.
Po tej odpowiedzi zapadła na powrót niczym nie zakłócona absolutna cisza. Coś o co rodzice i nauczyciele w jego świecie często prosili dzieci, nie zdając sobie sprawy że jest to polecenie niemożliwe do spełnienia i gdyby rzeczywiście doświadczyli jej chociażby przez minutę w swoim życiu, to nigdy więcej nikogo by o nią nie prosili.
Jednak ironia z jakiegoś powodu nie chciała opuścić Henriego. “Dlaczego żyję?” To pytanie zadawał prawie każdy człowiek we wszechświecie który zniknął i nigdy nie powróci. Zadawał je z nadzieją, chociażby podświadomą, że ktoś z góry na nie odpowie. Tymczasem on - nowy i jedyny bóg tego wszechświata sam również je zadawał. Komu? Sobie? Nikomu? Następne pytania na które rzekomo wszechwiedzący bóg nie znał i nie mógł znać odpowiedzi.
Henry stał tak, rozważając wszystkie filozoficzne pytania które zadawała sobie dawna ludzkość. Znowu nie minął nawet ułamek sekundy, gdy czas który właśnie stworzył zatrzymał się. Boskie myśli nie były ograniczone prędkością światła z którą przepływały impulsy w ludzkich mózgach.
A odpowiedzi? Teraz gdy rozumiał już w 100% naturę wszechświata z którego przybył udało mu się znaleźć kilka. Tak, bóg istniał i miał was gdzieś. Nie, nie byliście sami. Nie byliście nawet nainteligentniejszą z ras we wszechświecie, mimo że to wy ostatecznie zadecydowaliście o jego losie. Nie, większość z waszych religii była bełkotem fanatyków i tylko kilku z was którzy doznali oświecenia było w stanie zrozumieć czym tak naprawdę była duchowość.
Tak, koniec świata od zawsze miał nadejść i właśnie doświadczyliście go na własnej skórze.
Wszystkie pytania na które ludzie sami mogli znaleźć odpowiedź i które nie miały teraz dla niego żadnego znaczenia. Zaś wszystkie te które na które odpowiedzi pożądał wciąż pozostawały dla niego niemożliwą do rozwikłania enigmą.
- Is that what multiverse really is!? - zapytał, rozkładając ręce w geście bezradności. - One humongous pile of bullshit and irony!? Who am I!? Where am I!? Why am I!? Why even god can’t answer these qeustions!? Can I please just die and get it over with!? I don’t want to BE anymore!


Krzyki Henriego rozchodziły się dookoła i powracały do niego ogłuszającym echem. Uderzały one w niego raz po raz niczym bokser na ringu. Niczym Borys Jankovic który powaliłby go jednym uderzeniem zmutowanej pięści. Czemu to jemu nie pozwolił wygrać i zrealizować swojego marzenia? Wtedy Nigdy nie musiałby przechodzić przez to piekło. Mógłby przynajmniej w spokoju umrzeć i zniknąć wraz z wszystkimi ludźmi których znał i kochał.
Ktoś jednak zdecydował się mu odpowiedzieć. W języku którym płynne posługiwanie się możliwe było tylko dla osób wywodzących się z pewnego środkowoeuropejskiego kraju, czy też dystryktu, którym przez większość czasu nie interesowała się reszta świata.
- Nie, nie możesz - Henry usłyszał znajomy głos. - Sam tego chciałeś. Wolna wola, pamiętasz?
Znikąd pojawiła się przed nim druga postać. Był to młody blondwłosy chłopak mający może piętnaście wiosen. Dość wysoki jak na swój rzekomy wiek i ubrany w ciemnozielony strój przypominający mundur.


Oczy Henriego rozszerzyły się, a twarz zamarła w wyrazie czegoś pomiędzy błogością i niedowierzaniem.
- Jacek? - zapytał gdy po dłuższej chwili udało mu się odzyskać zdolność mowy.
-Yo! - uśmiechnął się głupio chłopak. Patrzył na Henriego niepewny. Pewnie sam nie wiedział co powiedzieć. I tak mieli dużo czasu. Mniej więcej wieczność. W końcu dojdą do wniosku co chcą zrobić. - W sumie, może teraz go zrozumiesz. - dodał po chwili, patrząc w górę, na niebo, którego jeszcze nie było. - Cóż...pewnie kiedyś będziesz i mógł przestać istnieć. Najpierw jednak, chyba był jakiś powód dla którego z wszystkich ludzi to ty tak bardzo chciałeś tą rolę.
- Ale… to było zanim… zanim doświadczyłem tego. Tego czego chciał Albert - odparł Henry, obejmując się ciasno ramionami z wyrazem przerażenia w oczach. - Nie zniosę tu wieczności z nim. Ale ty! Przecież ty tu jesteś! Ty lepiej go znasz i wiesz jak sobie z nim radzić. Pomóż mi proszę… zrób to za mnie. Odtwórz Ziemię taką jaka była i zamknij mnie w tym ciele. Taka jest moja wola! - ostatnie zdanie wykrzyczał, a brew drżała mu w tiku nerwowym jak gdyby tracił zmysły.
- Nie bądź żałosny. - Jacek zdjął swoje spojrzenie z Henriego. - Niby co ja mam zrobić? Jestem dalej częścią ciebie. Wygrałeś swoją nagrodę, to wszystko co jest i będzie. - nie był zbyt pocieszający, z drugiej strony, nie było wiele, co mogło być. - To nie będzie takie złe, jak już zaczniesz tworzyć. - “Aż wymyślą wojnę, albo coś”, dodał w myślach, nie dzieląc się tym jednak z Henrym.
- Nie takie złe mówisz… - pokręcił głową Henry, wyraźnie nieprzekonany. - Co ktoś taki jak ty może wiedzieć o tym co jest złe dla człowieka? Urodziłem się jako twój twór. Nawet nie wiesz jakie to traumatyczne przeżycie stracić swoje ciało i stać się… kompletnie inną istotą. Czy ty byłeś kiedykolwiek człowiekiem!? Wiesz w ogóle co to uczucia i ludzkie myśli!? Stworzyłeś nas tylko po to by zostawić nas naszemu własnemu losowi… naszym własnym decyzjom...
Jacek milczał przez chwilę. Nie miał dla siebie wytłumaczenia. - Tak...stworzyłem kilka takich grup…”ras”, jak to nazywacie. Na wielu światach. Moja wyobraźnia też się kiedyś kończy. To intrygujące oglądać, jak samoistnie istoty się rozwijają. - westchnął. - Ale ostatecznie to u was się pojawiłem, gdy to… - spojrzał ponownie na niebo. - Miało znowu dość.
- Albert… dlaczego? - zapytał Henry, próbując zrozumieć. - Dlaczego istnieje ktoś taki jak on? Jeśli w jakiś sposób powstał… to może da się go w jakiś sposób pozbyć? Czy istniał już zanim ty się pojawiłeś?
-Był. Z tego co wiem, mógł tu być od początku. W końcu to zauważysz. Im więcej tworzysz, tym więcej zaczyna się niszczyć. Samo z siebie, niezależnie od tego co zrobisz. - jego twarz też nie była zbyt wesoła. - Jeżeli stworzysz zbyt dużo, nabierze formy.
Henry nagle sobie coś przypomniał, a drżenie mięśni ustało i uspokoił się nieco.
- Obiecałem… obiecałem sobie i Charlotte. Że stworzę świat w którym będą mogli być szczęśliwi - jego wzrok stał się nieobecny, a ten zaczął rozglądać się dookoła, jak gdyby szukał najładniejszego miejsca w którym mógłby postawić domek. W końcu jednak jego spojrzenie skupiło się z powrotem na Jacku. - Czy jeśli stworzę samą Ziemię to on nie zdoła nabrać formy? Nigdy więcej się nie pokaże? Czy ludzie będą mogli żyć w spokoju w świecie który dla nich zbuduję?
-Z początku, pewnie nie. - przytaknął. - Będzie spał. Ale ludzie też będą tworzyć i się rozwijać. W końcu, gdy zacznie pojawiać się, być więcej, niż nie być… - westchnął. Nie musiał dokańczać. - Nie martw się. To trochę zajmie. W końcu zauważysz, że teraz jest twój najlepszy okres.


- Tak, to brzmi dobrze - zgodził się w końcu Henry i uśmiechnął się blado. Wtem pustkowie zniknęło zastąpione pokojem. Było to jego mieszkanie, odtworzone dokładnie tak jak je zapamiętał. Za oknem świeciło słońce i ćwierkały ptaki, a przy komputerze z wieloma monitorami siedziała Juliet, nie zwracając najmniejszej uwagi na niego oraz Jacka. Henry zaś rozpostarł szeroko ręce.


- Zrobię to! Odtworzę ten świat takim jakim był! - zawołał, chyba próbując bardziej sam siebie przekonać że wszystko pójdzie po jego myśli. - Zrobię to dla was! Charlotte! Jueliet! Nikito! Mamo! Tato! Borysie! Wszyscy będziecie żyli w moim świecie i przysięgam że zrobię wszystko by ten nie skończył tak jak poprzedni! Słyszysz, Albert!? Gdy nadejdzie ta chwila, znajdę sposób by raz na zawsze cię powstrzymać! Nic nie powstrzyma geniuszu szalonego naukowca! Khahahahaha! - szalony śmiech rozszedł się po pomieszczeniu, a Jacek uśmiechnął się i kiwnął głową z zadowoleniem, po czym obydwaj zniknęli, a miejsce w którym się znajdowali zastąpiła próżnia którą szybko wypełniło powietrze powodując lekki podmuch wiatru.
Juliet na moment odwróciła się od komputera i rzuciła okiem na okno które było zamknięte.
- Ah, te przeciągi… może powinnam zamieszkać z kimś kto nie żyje w starej rozpadającej się chałupie - westchnęła, po czym wróciła do przeglądania stron internetowych. Oby dzisiaj Henry nie dzwonił do niej znowu plotąc bzdury o tym jak potrzebuje wsparcia na swojej tajnej misji.
 
Tropby jest offline