Wątek: Narrenturm
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2015, 13:36   #10
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Fragmenty zaczerpnięte od piotrka.ghosta i Noraku

Jaromir zamykał kolumnę uciekających, dlatego chcąc nie chcąc poganiał kuksańcami opieszałych, lub tych którzy tchu już nie mieli. Nie miał ochoty zostawać dziś bohaterem, licznej grupie dzikich zielonoskórych sam mógłby dawać odpór ledwie przez kilka długich minut, ale gdyby miał ratować się kosztem kulawej baby to jakby sobie w twarz splunął, toteż gnał, poganiał i ciągnął za sobą kogo popadło. Zwabieni okrzykami dwóch krasnoludów, które pojawiły się znikąd, wbiegli między resztki murowanego przybytku, kiedyś zapewne będącego karczmą. Ściany od biedy można było uznać za całe, gdzieniegdzie czerniło się wąskie okno, wszystko przykrywał nawet dach, co Gniewisz w ogóle poczytałby za luksus, gdyby mieli tu nocować. Mając jednak w bliskiej perspektywie krwawe starcie kozak miarkował, czy drewno pod powałą dość jest mokre, na wypadek gdyby jakiej zielonej bestii przyszło do łba próbować ich tutaj podpalić.


Wojacy zapędzali wszystkich do środka, gdy wtem spośród drzew wyleciał na rumaku ktoś nowy. Nie trzeba było geniusza, by poznać w nim długouchego przedstawiciela elfiej rasy. Tamten wyglądał jakby sto diabłów go goniło, jednak na ten moment nikt groźny za nim nie wypadł z kniei. Niedźwiedź nie mędrkował skąd tutaj w takim momencie nietypowa przybłęda, bo sam zjawił się w grupie cokolwiek z przypadku, ale otaksował go spojrzeniem po czym zniknął w ciemnej izbie zostawiając powitania bieglejszemu w tej dziedzinie duetowi, który niedawno jego tak wylewnie witał.

Gdzie kto się chował mało obchodziło kozaka, nie było miejsca na ziemi gdzie dało się skutecznie ukryć stado rozpłakanych matek z dzieciakami, tym bardziej przed węszącymi jak diabły zielonymi pokrakami. Tym trzeba było odpowiedzieć siłą i to najlepiej podaną na grocie strzały i ostrzu topora, prosto do pyska.

Khazadzi wyglądali na takich co to dwa razy tłumaczyć im nie trzeba jak się walczy z orkiem, więc nie przejmował się co będą robili, żołnierze coś między sobą organizowali, a elf… mniejsza z elfem. Niedźwiedź rozejrzał się dokoła oceniając którędy najłacniej byłoby wedrzeć się do środka, gdzie ściany najmocniejsze, a gdzie okno najbardziej do strzelania zdatne. Dwoje drzwi po przeciwnych stronach, lufty wąskie, ale do strzału zdatne, a powała zgodnie z przewidywaniami tak mokra, że nie było co turbować głowy pożarem, jeno kropla czasem z niej spływała by prysnąć na nieosłoniętym czole. Wokół panowało napięcie, ale Gniewisz zrobił się nagle dziwnie wesół, jakby nadchodzący bój bardziej cieszył go niż trwożył.

- No, kompany wy moje z bożej łaski, których bijem pierwszych? - zagadał do towarzyszy podkręcając szelmowsko wąs.

- Ty se wąsów nie kręć ino do roboty się bier. - Stwierdził Wolfgrimm.

Nie podobało mu się nastawienie kozaka, był zbyt lekkomyślny i nie myślał o innych. Wiadomo dupa jest ważna ale z honorem trza przez życie iść, trochę kopalnianego wychowania byłoby mu pomocne, ale nie był to czas, ani miejsce na próby uczenia honoru.

- Trzeba umocnić karczmę na tyle na ile się da a wszelkie dojścia zawęzić do minimum. Nie możemy pozwolić zeby zielone nas obeszły bo wtedy kaplica. Te panie żołnierz - Zwrócił się do człowieka, z którym rozmawiali wcześniej na trakcie. - Wiela tych orków tam za wami tropi?

- Ha! - odparł Kislevita cokolwiek niekonkretnie, bo już wyglądał przez zrujnowane okienko i mocarną łapą sprawdzał wytrzymałość stropowej belki, wciąż wspierającej kawałek górnego piętra. Odpowiedzi na pytanie krasnoluda nie dosłyszał.

- To mi wygląda na harasze stanowisko. - Dodał już jakby do siebie, po czym odwrócił się do krasnoluda.

- Nie wiem z czegóż i kiedy chcesz tu wznosić fortyfikacyje, mości krasnoludzie, ale zanim zabunkrujesz się tu jak w hrabiewskim zamczysku zważ jedno. Ta banda od wielu dni ściga kobiety, malczików i kilku rannych wojaków, niechybnie wietrzą w nich łatwy łup. Na pewno nie spodziewają się by drogę zastąpiła im grupa bitnych wiarusów, tedy gdybyśmy uderzyli na nich solidnie i z zaskoczenia bardzo możliwe, że zwyczajnie rzucą się do ucieczki.

- Może i racji trochę masz, człowieku z północy, jednak pamiętaj coby zawsze zakładać gorsze sytuacji raczej niźli te lepsze bo cie zawód spotkać może. - Powiedział do Kislevity. - Bunkrować się nie mam zamiaru, jeno przejście zawęzić w miarę możliwości żeby trudniej zielonym było do kobit i dziatek dość i żeby nas od tyłu nie mogli zajść, ot co. Nie ucz krasnoluda walki z zielonoskórymi.

- Nie moja to rzecz. Zielony czy nie, pada tak samo. - Skwitował sprawę kozak i począł wspinać się na wcześniej upatrzoną pozycję na belce obok wąskiego wywietrznika, wystarczającego jednak by złożyć się do strzału.

Miał zamiar szyć stamtąd z łuku, a gdy nadarzy się sposobność zeskoczyć komu na łeb z wielgachnym toporzyskiem w dłoniach. Zadowolony ze swojego planu Jaromir kucnął na wysokości, by łepetyną nie wystawać i zawołał do naburmuszonego khazada:

- Nie turbuj głowy, brodaty druchu, jakby który się tu wdarł to mu łacno łepetynę zgolę.

Klara stała głębiej w sieni pół-uchem przysłuchując się rozmowie i schodząc z drogi Kozakowi jak najszybciej. W myślach analizowała otoczenie, do tego nadawała się najbardziej. Dwóch rannych wojowników, dwóch krasnoludów, elf i kozak. Dwa wejścia do karczmy. Dwie ścigające grupy. A pośrodku wszystkiego ona, z ciężką nieporęczną włócznią, rosnącym przerażeniem i brakiem bladego pojęcia co robić. Torbę z medykamentami zostawiła w piwnicy wśród przerażonych kobiet. Zaczęła powtarzać zawartość by uspokoić drżenie rąk. Około metra bandaży w niewiadomym stanie, trochę gazy ale patrząc po karczmie znalazło by się pewnie sporo pajęczyny, tylko z chlebem gorzej. Dwie przygarście ziół przeciw zakażeniom, pół woreczka proszku oczyszczającego, pozostałość z Praag oraz jeden, nie dwa flakoniki anestetyków. Gdyby je rozwodnić może starczyło by i na cztery słabsze porcje. Gorzej z narzędziami medycznymi. Trzeba będzie sobie radzić czym popadnie. W okolicy pewnie znajdzie się jeszcze trochę ziół, które uśmierzą ból. Chyba coś na pospolite trucizny również się znajdzie ale tego nie była pewna. Przede wszystkim musi przeżyć. Nic im po tym wszystkim, jeżeli nie będzie w stanie im pomóc.

Z zewnątrz Klara nie wyglądała najlepiej. Palce aż pobielały, zaciskając się na drzewcu. Rozbiegany wzrok krążył od weteranów po krasnoludów. Twarz wyrażała jedynie przerażenie. Nie wiedziała co tak naprawdę ma robić. Najchętniej skuliła by się w jakimś kącie czekając na ostateczność.

Jaromir przysiadł na swoim stanowisku pod powałą i naciągnął cięciwę na łęczysko. Napiął ją wsłuchując się czy cichutki brzęk jest taki jak powinien, po czym pogładził swoją broń z zadowoleniem. Przeczesał też palcami pióra strzał, wziął kilka w garść by nie tracić czasu na dobieranie ich z kołczana i wycelował przez okienko na błotnistą ścieżkę. Oczyma wyobraźni widział już wraże czerepy, zupełnie nieświadome zagrożenia z wysoka.

Gdy skończył swe zabiegi znowu zerknął do wnętrza i w oczy rzucił mu się młodzian trzymający włócznię. Chłopaczek trząsł się jak osika, a broń trzymał cokolwiek jakby owce chciał nią zaganiać, za nisko i zbyt blisko grotu. Postawa też była nie taka jaką widuje się u wojów, do tego stał dłuższą chwilę po środku izby najwyraźniej nie wiedząc co czynić.

- Hej, ty tam! - Zagadał do niego Kislevita. - Nie stój jak wór zboża! Stawaj pod ścianę podle drzwi i jak jaki zielony pysk się wsunie to kłuj go aż mu się odechce, a chyżo!

Zaraz jednak stracił zainteresowanie młodzianem, który niezbyt się go usłuchał, zaczem wrócił do swojego okienka i błotnistego za nim widoku. W kozaku biły się ze sobą dwie nadzieje. Jedna, że bitwa okaże się szybka i nie przyjdzie w niej brodzić w cudzych flakach, a druga, że nie będzie to jedynie nudnawe starcie z mizernym wrogiem, który z kwikiem ujdzie gdy strzały zaczną świstać wokół.

- No, Tyrze i ty Ulryku, stary zbóju. – Szepnął kozak owijając dłoń zbożnym wisiorkiem. – Niechby ta bitka przyniosła nam trochę radości.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 21-02-2015 o 13:44.
Dziadek Zielarz jest offline