Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2015, 10:54   #112
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
13 Kaldezeita 2514 KI, wieczór

wioska Nonnweiler

- Erillan wrócił! - krzyknął Roran, a jego słowa potwierdziło poruszenie, jakie zapanowało w Nonnweiler.

rankiem tego samego dnia

Szary świt zakradał się już na równinę. Erillan otworzył oczy w chłodnej jasności poranka. Powieki jeszcze ciążyły, a ciało domagało się snu, lecz nie mógł narzekać. Pogranicze nigdy nie było spokojną krainą; od zarania dziejów jego mieszkańcy znajdowali się w stanie ciągłego pogotowia, zagrożenia i trudów.

Przy położonej wyżej chacie zaczął szczekać pies - jakiś mężczyzna wrzasnął ze złością i zwierzę zamilkło. To Sidortschuk - ponury olbrzym - czekał już na elfa. Nadeszła pora by ruszyć w drogę.

- Zawsze gdy nasze życie było zagrożone, wykorzystywaliśmy znajomość własnego kraju, w walce uciekając się do sposobów banitów z Odłogów, którzy stosują gwałtowne napaści i szybkie odwroty, zanim zagrozi im utrata wielu ludzi. To nasza jedyna przewaga - opowiadał, a na jego twarzy malował się odległy grymas wspomnienia.

Minęli ogrodzone pola i chaty rolników. Szeroki pas łąk zlewał się z ciągnącym na południe lasem. Dotarli do krętej ścieżki, jednej z wielu maleńkich żyłek wyrzeźbionych w szmaragdowej bryle kniei.

Pożarli już prawie dwie imperialne mile drogi i byli blisko pól Fensterbach. Przez cały czas przepatrywacz miał wrażenie, że coś ich obserwuje, coś zimnego i nieustępliwego, co z pewnością nie darzyło ich sympatią. Nerwowe napięcie graniczące ze strachem było niemal namacalnie. Liście szeleściły niczym żywe stworzenia, poruszane wiejącym z północy zimnym wiatrem. Sidortschuk, idący z przodu, mruczał do siebie pod nosem, bardziej przeszkadzając niż pomagając trzymającemu się daleko z tyłu Asrai, który bezgłośnie stawiał kroki. Stary żołnierz nie podzielał niepokoju leśnego elfa. Taki wojak jak on musiał mieć z dobre sto wypraw na karku i niestraszne mu było zalesione odludzie.

Mimo że był spięty bardziej, niż tropiący ofiarę drapieżnik, nic nie ostrzegło Erillana i jego wilka, gdy na Sidortschuka czekała śmierć w zasadzce. Chłop szedł nieświadomy niby owca na rzeź, gdy dostał znikąd silny cios drzewcem włóczni w tył głowy i runął na drzewo, nieomal tracąc przytomność.

Nikt nie poruszał się równie cicho jak zwierzoludzie, dzieci lasu, spłodzone w bezbrzeżnych, czarnych jak atrament kniejach. Dwa na wpół bestialskie stworzenia, które mogły być demonami lub bogami, wynurzyły się zza pni, niby przyczajone mordercze cienie. Obydwa wyglądały jak groteskowe hybrydy człowieka i byka, lecz ich potworna koszmarność nie kończyła się na kazirodczej krzyżówce, mającej źródło w czasach, kiedy bestie i ludzie porozumiewali się wspólnym językiem. Leśny diabeł, który boleśnie zdzielił Sidortschuka, w drugiej ręce trzymał własną głowę, zwisającą na długiej, wiotkiej szyi, a pysk drugiego monstrum był rodem z szaleńczych koszmarów - w rogatej głowie byka tkwiła para żabich ślepi.

Wargi gorów rozchyliły się niczym u krwiożerczych bestii, obnażając pożółkłe kły, a z pysków ciekła piana… Zaskoczyły człowieka, choć nie dostrzegły elfa. Obie strony odniosły połowiczny sukces swoich planów.

- Nie zbliżaj się - rzucił ostrzegawczo Sidortschuk. Jego głos załamał się, jak głos chłopca. Dłonie żołnierza drżały, może pod ciężarem oręża, a może z zimna, mimo że przewyższał każdą z bestii o głowę.

Zwierzoczłek wysunął rękę, w której znajdowała się wieńcząca długą szyję głowa, jak człowiek szczujący psem, a pysk parsknął ze wściekłości. Żabiooki zaczął się zbliżać. Wynaturzenia warczały między sobą w swym prymitywnym języku, a bestialskie rysy odzwierciedlały upiorne podniecenie.

- A zatem śmierć! - krzyknął wojak, unosząc miecz nad głowę.

Wściekle poprowadzona włócznia wbiła się w ciało z krwi i kości, zabijając mężczyznę, zanim zdążył odsunąć się od drzewa i wymierzyć cios. Dławiąc się krwią, wydał ostatnie tchnienie. Twarz zastygła w grymasie niedowierzania i zaskoczenia.

Erillanowi wydawało się, że bezgłowy stoi bezczynnie i syci się widokiem martwego ciała, jednak powód owej bierności był bardziej trywialny - grot włóczni utkwił na dobre w trupie i pniu. Korzystając z okazji, która nie mogła się powtórzyć, Asrai napiął cięciwę i posłał podobną błyskawicy strzałę. Monstrum zachwiało się ze zduszonym krzykiem, gdy stal rozerwała jego włochate muskularne ramię. Ślepia posłały elfowi płonące nienawistne spojrzenie. Stwór w desperacji podwoił wysiłki, jednak nadal nadaremno.

Zasłaniając się nabitą kolcami tarczą, żabiooki runął niczym szarżujący byk, z toporem nastawionym do śmiercionośnego ciosu. Jednak nie spodziewał się, że przepatrywacz zamiast stając dzielnie do walki, rzuci na niego sieć. Bestialska trawestacja ludzkiego ciała, krwawiąc z połowy tuzina ran, wiła się pod okrutnym dotykiem rozrywających haczyków jak schwytane zwierzę. Las wypełnił się budzącym lęk zawodzeniem, wyrażającym ból i oszołomienie. Asrai śmiał się z potwora, a jego śmiech najeżony był groźbą, która doprowadzała gora do szału. Elf wiedział, że zdesperowany zwierzoczłek będzie groźnym przeciwnikiem, gdyż zmącony zdumieniem i gniewem prymitywny umysł będzie wkładał w każdy cios potwora całą swoją furię, gdy tylko odzyska swobodę ruchów.

Długoszyjny, widząc bezcelowość swych wysiłków, upuścił głowę na trawiaste podłoże i - siarczyście przekląwszy w mrocznej mowie - chwycił włócznię oburącz, jednak złośliwość rzeczy martwych nie dawała łatwo za wygraną.

Erillian tylko się uśmiechnął. Powstrzymał wilka krótkim:

- Czekaj głupi.

Sam zamiast rzucać się do walki podniósł z ziemi łuk. Dopiero z bliska elf zobaczył oczy zwierzoczłeka - niebieskie, lecz niebieskie taką głębią, jakiej nie znajdzie się w oczach ludzkiej istoty. Ich błękit płonął niczym lód. Szalone ślepia obserwowały drzewiec łuku, lotkę strzały ujętą w smukłych palcach Asrai, napinaną cięciwę… Bestia poczuła ostatni przypływ wściekłości. Rozległ się wysoki odgłos podobny do przepełnionego bólem krzyku zwierzęcia.

Usłyszawszy skowyt i wydobywszy włócznię z pnia drzewa, długoszyjny zaczął uciekać w stronę skraju lasu. Ryczał ile miał siły w płucach, a w krzyku nie pobrzmiewała wyłącznie panika - krył się w nim jeszcze jakiś obrzydliwy, podstępny syk.

Erillan posłał jeszcze bez entuzjazmu strzałę w kierunku uciekającego. Spokojnie wycelował, lecz nie liczył na duży efekt, i słusznie. To cholerstwo miało kompanów. Zwiadowca o tym wiedział. Nie byli zapewne bardzo blisko, lecz wystarczająco, by dłuższa pogoń narobiła mu problemów.

Odzyskał sieć w kilku szybkich, oszczędnych ruchach. W jednym miejscu, gdzie utknęły haczyki, szybko poradził sobie odcinając je z kawałkiem ciała. Odciął również głowę. Luźno zwisała w siatce. Zawinął ją tylko w kawałki jakichś szmat.

Podbiegł do ludzkiego towarzysza i upewnił się o jego losie. “Twoja śmierć nie pójdzie na marne”, pomyślał. Krótka komenda gwizdka nakazywała Szarpaczowi być czujnym. Gdyby coś wyczuł lub usłyszał, da znać swojemu panu. Elf szybko zabrał strzały od człowieka i poświęcił krótki moment na sprawdzenie, co ten miał przy sobie.

Śmiałek ruszył dalej. Nie wiedział, czy podejmując tą decyzję i poświęcając własne życie, toczy przegrany bój. Gdzieś w pobliżu grasowała cała banda zwierzoludzi, jednak Erillan nie chciał zawieść pokładanych w nim nadziei, nie chciał zawieść w misji - przepełniłaby go wtedy pogarda dla samego siebie. Westchnął ciężko. Silne członki i bystre oczy miały dzisiejszego dnia zostać wystawione na ciężką próbę. Zerwał się do biegu, narzucając sobie maksymalne tempo, jakie mógł utrzymać, pozostając równocześnie ostrożnym. Starał się mylić ewentualną pogoń, zostawiając fałszywe ślady, gdzie tylko mógł.

Niektóre z domów Fensterbach znajdowały się w stanie kompletnej ruiny, za to inne, mimo że opuszczone, nadal wyglądały na przytulne. Cała wioska była cicha – była to dziwna cisza, jakby ponure wyczekiwanie. Tu i tam ziały niedopalone szczątki dobytku i walały się popioły. Erillan przemierzał wypalone obszary, które niegdyś były żyznymi polami.

Bieg powoli stawał się torturą. Nagle zmrużone oczy Asrai błysnęły złowrogo. Wyprawa okazała się o wiele bardziej niebezpieczna, niż należało się tego spodziewać. Zwierzoludzie pochwycili jego trop i w zastraszającym tempie zmniejszały dystans. Tym razem było ich pięć i bez wyjątku były to groteskowe sylwetki. Obok długoszyjnego pojawił się pięcioręki, uzbrojony w adekwatną ilość ciężkich noży, który mógł uchodzić za jedno z mitycznych bóstw o zwierzęcych głowach, którym ciągle jeszcze oddawano cześć w dalekich wschodnich krainach. Daleko za nimi nadbiegali pozostali. Na widok ponad trzymetrowego olbrzyma Erillan zamarł jak posąg z bazaltu. Po plecach pełgał zimny dreszcz. Błyszczące oczka wynaturzeń emanowały nieludzkim, zatrważającym okrucieństwem.

Lecz w szerokich, ciemnych cudownych oczach elfa nie było strachu. Na widok opuszczonej chaty rybaka i przycumowanego stateczku odzyskał pewność siebie.

- Jam syn surowej ziemi, chowany pod dachem nieba – rzekł do siebie, posyłając jedną strzałę za drugą.

Długoszyjny, z drzewcem drżącym w klatce piersiowej, począł chwytać powietrze jak ktoś, kto wpadł do lodowatej wody. Wił się w konwulsjach, gdy trafiony strzałą pięcioręki bluznął czarną krwią i opuścił wszystkie ramiona, jak gdyby stracił panowanie nad kończynami. Zaskoczony własną niemocą parskał ze wściekłości, jednak zrezygnował z dalszego udziału w polowaniu.

Nie tracąc cennych chwil, elf wraz z wilkiem zerwał się jak strzała ku porzuconej łodzi rybackiej. Drżącymi dłońmi odcumował statek i odepchnął się długim drągiem od pomostu. Mimo żelaznych nerwów, łucznik był bliski wybuchu. Istoty o zepsutych duszach i chorych umysłach, pałające nienawiścią do wszystkiego, czego nie zdołały jeszcze zrujnować, nacierały dalej, mimo deszczu śmierci. Asrai patrzył w ich ślepia, próbując doszukać się w nich przebłysków inteligencji i choć w najmniejszym stopniu pojąć intencje zadziwiających stworów, lecz było to niemożliwe.

Usłyszał dziki ryk molocha. Pysk potwora zwrócił w jego stronę rubinowe oczy. Posłany długim łukiem deszcz strzał spadł na monstrum. Bestia solidnie krwawiła z ran na szyi, ramionach i nogach, z żył nabrzmiałych szaleństwem. Szaleńczy pęd zdawał się nie słabnąć, aż w pewnym momencie zgasł jak zdmuchnięta świeczka.

I wtedy Ranald zakopał się pod ziemię.

Przepatrywacz nie miał czasu dochodzić, czy uśmiercił kolosa. Żądne krwi demony zbliżały się, aby dopełnić masakry. Dobiegnąwszy do brzegu, rzuciły z rozpędu włócznie. Jeden grot rozdarł ramię elfa. Nie zdążywszy się uchylić, ze straszliwym wrzaskiem zachwiał się i wygiął, gdy drugi oszczep przeszedł na wylot przez jego udo, przygważdżając go do pokładu łodzi. Z rany, której ślad miał nosić aż do śmierci, obficie popłynęła krew. Pot z jego czoła i purpura parowała w blasku słońca.

Posępny Erillan stał jak zbroczona krwią opoka. Chwiał się na nogach. Wiedział, że nie wytrzyma tak długo. Jeszcze próbował szpikować strzałami płynących ku łodzi okrutników. Woda jeziora czerwieniła się, jednak oni dalej sunęli by zarąbać samotnego wojownika. Ranny próbował zyskać na czasie, rzucając na jednego z nich sieć. Gdy upojeni nadchodzącym triumfem wdrapali się na pokład, wilk skoczył ku nim, mocując się w tańcu śmierci. Elf podniósł głos do opętańczego krzyku, gdy ostatnia niefortunna strzała zraniła jego ukochanego towarzysza…

Nie mogąc znieść myśli o tym, że zostanie zaszlachtowany jak owca w rzeźni, stracił przytomność.

Jednak los mu sprzyjał i oto żył, choć nie był pewien, czy śmierć nie byłaby lepsza niż mizeria i bezlitosne tortury. Przywiązany do masztu, był bity i kaleczony przez obłąkane, egoistyczne, perwersyjne kreatury. Odzyskiwał i tracił przytomność, a każda kolejna chwila stawała się bardziej nieznośna od poprzedniej. Przypomniał sobie wszystkie dawne opowieści o okrucieństwie zwierzoludzi, że aż go zemdliło. Słyszał głosy, słyszał wycia, słyszał echa. Jego ciało stało się płótnem dla bezbożnych znaków, rytych nożami przez diabelskie pomioty. Bezrozumne zawodzenie demonów sprawiało, że nękały go najszkaradniejsze sny i chwile ekstatycznej trwogi...

Zaprawdę to dziwne, że uszedł z życiem i o zdrowych zmysłach. Sądząc po truchle jednego ze zwierzoludzi, musiało między nimi dojść do kłótni. Lecz czemu ten, który wygrał pojedynek, zostawił Erillana samego sobie? Czy los elfa miał być ostrzeżeniem? Czy jego ciało miało stać się pustym naczyniem nawiedzanym przez podziemne demony z zapomnianych wieków? Umysł Asrai ciemniał, kiedy usiłował to pojąć.

Udało mu się oswobodzić. Półnagi, poturbowany i posiniaczony, z połamanym łukiem i strzałami, pozbawiony jakiegokolwiek ekwipunku i najdroższego zwierzęcego przyjaciela, przypomniał sobie, co powiedział martwemu Sidortschukowi:

"Twoja śmierć nie pójdzie na marne."

- Kto idzie! - wezwał elfa szorstki głos. - Zostań na miejscu, dopóki cię nie rozpoznamy! O, patrzcie: nareszcie coś, co nie ma kopyt i rogów!

- Jestem elf Erillan ruszyłem do was z ostrzeżeniem z wioski Nonnweiler, wraz z Sidortschukiem. Po drodze dopadli nas zwierzoludzie, jestem ciężko ranny, pomóżcie - uniósł w górę ręce w geście czystych zamiarów i ani drgnął.

Zdeterminowani łucznicy chwilę się zastanawiali. - Frank, uchyl bramę - wydał rozkaz jeden z nich. - Idź powoli i z widocznymi rękoma!

Elf ruszył powoli jak na siebie nawet bardzo powoli, wszak nie był w najlepszym stanie. Z radością przekroczył bramę osady...

13 Kaldezeita 2514 KI, wieczór

wioska Nonnweiler

- Traktowali mnie jak zły omen, jakbym miał sprowadzić na nich rychłe nieszczęście - opowiadał towarzyszom Erillan. - Jeden z nich nieomal rzucił się na mnie z pięściami z tego powodu! Jednak zapewnili mi wszelką opiekę, jakiej potrzebowałem, a także odzienie i broń, bym bezpiecznie dotarł z powrotem do Nonnweiler, ale nadal mam nieodparte wrażenie, że robili wszystko to tylko dlatego, by się mnie jak najszybciej pozbyć - powiedział z nieskrywaną goryczą. - Jeśli o zwierzoludziach mowa, ludzie z Heisterbach o nich wiedzą, chociaż jeszcze nie byli obiektem ataku. Nikt nie wychodzi poza palisadę. Wolą póki co obserwować, co się dzieje, choć jak zagrożenie będzie duże, to pewnie pomogą - elf przypomniał sobie Güntera Thönnessena, piwowara z długimi zatłuszczonymi wąsiskami i rozbieganymi oczkami, który nie wzbudzał najmniejszego zaufania. - Banda tchórzy...

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 28-02-2015 o 11:09.
Lord Cluttermonkey jest offline