Powiedzmy sobie szczerze, że wycieczki szkolne nie należały do najciekawszych zajęć. Właśnie kumpel ściągnął mu „Imię Róży” na ebooka i Jim jadąc szkolnym autobusem czytał sobie o mnichach anno domini 1327. No nie. Mnisi. Zero walki, zero rycerzy. Jakieś filozoficzne ględzenie o teologii, ale … gdzieś w trzecim rozdziale załapał klimat. Jim wsiąkł w XIV wiek.
Przebudzenie było brutalne w postaci awarii autobusu. Pięknie. Jak zwykle złośliwe maszyny psuły się na bezludziu. Jakby jechali konno, to nie byłoby problemu. Pomyślał śmiejąc się w duchu. Zebrał swoje graty i zgodnie z poleceniem wziął jakiś dziewczyński plecak. Taki z Różowym. Nawet niezbyt ciężki. - Panie Aspectro. – Jim zgłosił się podnosząc rękę – Mogę iść z przodu jeśli dostanę latarkę.
Zaproponował.
Cztery mile to nie było tak znów dużo. Powinni dać radę. Wkrótce jednak zapadł zmierzch i Jim mimo wszystko poczuł się nieswojo. Okolice nie wyglądała na sympatyczną.
Przyłapał się na tym, że rozgląda się po lesie za jakimś solidnym kijem. Na szczęście nie brakowało tego towaru i Jim wkrótce znalazł kawał dębowej pały. Solidny, ale nie za ciężki. Taki jakim bawił się, gdy z kumplami z roty odtwarzali ryciny z Lichtenauera.
Poczuł się pewniej, gdy miał cokolwiek innego w ręku poza latarką. Po za tym miał się czym podpierać.
Zganił się w duchu. Wyobraźnia płatała mu figle. Co się mogło stać? Okolica nieprzyjemna, to prawda, ale przecież są w Stanach. To pewnie przez gadanie Erika. Ponti potrafił być naprawdę irytujący.
Postanowił pomyśleć o czymś przyjemnym dla poprawienia humoru. Suki. O tak ta dziewczyna mu się podobała. Ładna, zgrabna i umiała jeździć konno. Marzenie. Jim chciał się nauczyć jeździć konno. Przy okazji spyta ją, czy nie wkręciłaby go do klubu jeździeckiego. Chłopakom szczeny poopadają, jak na spotkanie przyjedzie wierzchem. Ha!
W wyobraźni już widział się zbrojno i konno na turnieju, jak galopuje z kopią i tarczą. Prawdziwy rycerz …
Aż podskoczył, gdy Sally się wydarła. Co jest? Odruchowo poświecił w miejsce wskazane przez dziewczynę. To tylko strach na wróble i blondynki. Co za ulga. By pokryć zdenerwowanie powiedział. - Weźmy trochę kukurydzy. W końcu nie wiadomo kiedy będziemy jeść kolację.
Jak powiedział, tak zrobił i nim ruszyli dalej zerwał parę kolb.
Po jakimś czasie idąc przodem dostrzegł światła, a potem stojący w oddali dom. Nie przyznałby się do tego, ale poczuł ulgę. Okolica była dziwna i Jim czuł tu się , mówiąc delikatnie nieswojo.
Na odpoczynek jednak się nie zapowiadało. Gdzieś zginęła dwójka z nich. Na sakramentalne pytanie Aspectro „kto idzie” nikt się nie zgłosił. Typowe.
Jim spojrzał na Thomasa z politowaniem i rzucił w niego plecakiem z różowym. - Łap. – zawołał. - „Tchórz, zanim umrze, kona wiele razy, walecznych jedna tylko śmierć spotyka”, ale chyba tego nie znasz. Tommy.
Odwrócił się do nauczyciela. - Ja pójdę. Może zabłądzili i wrócili się do autobusu. Trzeba to sprawdzić.
Spojrzał z uśmieszkiem na kolegów. - Ktoś idzie z nami? Cykory. |