Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2015, 11:24   #1
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
[Warhammer II ed] Złoto dla naiwnych: Arabia

Galvin
Dla krasnoluda dni mijały bardzo szybko, bowiem ten musiał udać się ponownie do Barak Varr w celu odebrania swojej nagrody. Browar jaki podarował mu król prezentował się naprawdę okazale. Trzech czeladników, których dostał do pomocy również wyglądało na kompetentnych i przygotowanych do ciężkiej pracy. Gdy tylko wszystko było ustalone, a wszelkie formalności dopełnione piwowar mógł ruszać z powrotem do Baronii. Wiadome było, że nim produkcja ruszy minie trochę czasu, lecz krasnolud miał przeczucie, że jego marzenie powoli spełnia się. Jordie miał zając się wynajęciem ochrony dla pierwszych transportów do Baronii, podczas gdy Galvin miał dobić targu z karczmarzami w Wolfowej twierdzy.
Tym oczywiście zajął się od razu po powrocie, i choć nie było to łatwą sprawą, to w końcu wytargował uczciwe ceny, za dostarczany towar. Także rozmowy z Deuvalem o wykorzystaniu kilku żołnierzy jako grupy chroniącej przerosły oczekiwania Khazada. Generał rozumiejąc i widząc jakie zyski może przynieść krasnoludzki browar dla Baronii, oddał pięciu żołnierzy, którzy mieli dołączyć do najbliższego transportu. Ta piątka miała być standardową ochroną, która miała chronić i strzec wszelkich dostaw od Browaru Migmarsona. Oczywiście Baronia będzie pobierała od tego należne honorarium, jednak jego cena była do zaakceptowania przez krasnoluda.
Teraz krasnoludzki mędrzec musiał poświęcić swój czas na przygotowania do wędrówki. Pościg zapewne nie będzie łatwy, a i droga przed najemnikami miała być długa.

Gomez / Laura
Od kiedy było tylko wiadome, że Wolf zamierza ścigać Bragthorne’a , Laura poczęła czynić przygotowania do wyprawy. Jej przygoda z Gomezem, rozwinęła się bardziej niż początkowo zapewne to zakładała. Poza seksem owa dwójka spędzała sporo czasu na rozmowach, czy wspólnych treningach, jednak to właśnie noce należy głównie do nich. Często ich zabawy słyszeli Ci, którzy zajmowali pobliskie komnaty, bowiem ani jedno ani drugie nie należało do zbyt dyskretnych. Sam akrobata musiał przyznać, że nocne zmagania ze swoją partnerką dość mocno go wyczerpywały i kosztowały go wiele sił. Sigmaritka bowiem, była zmienna niczym pogoda, i raz lubiła długie, czułe pocałunki , a raz trzeba było ją totalnie zdominować, by ta mogła osiągnąć pełnię satysfakcji ze spółkowania. Porywczy charakter Laury, oraz jej skłonność do różnych, dziwnych rzeczy czasem mogła przerażać nożownika, lecz przede wszystkim nakręcała go coraz mocniej na nią.

Dla Laury nawet świadomość tego, że jest w ciąży, nie zmieniła wiele w jej charakterze i sposobie bycia. Jedyne czego nie zrobiła do tej pory, to nie poinformowała o swoim stanie Gomeza. To zadanie stało przed nią.

Tak jak fanatyczka miała swoją tajemnicę, tak i on miał swoją. Praktycznie każdego wieczora, gdy tylko zamykał oczy, nawiedziały go nocne mary. Wspomnienia z przeszłości, gdzie nerwy, emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem powracały. Z tą jednak różnicą, że jego żona, żyła. Nie umierała. Nie chciała umrzeć. Pragnęła by Gomez ją przytulił, pocałował i wybaczył. Słyszał jej głos, który szeptał mu, jak bardzo go kocha i jak bardzo go przeprasza. Chciała wybaczenia, i obietnicy, że ten już nigdy jej nie zostawi. Początkowo zjawa nie była natarczywa, lecz po pewnym czasie, zaczynała gonić swojego męża. Ścigała go niczym, myśliwy polujący na swoją ofiarę, by w końcu go dopaść. Dotyk zimnych, wręcz lodowatych dłoni upiora, paraliżowały go. Serce zatrzymywało swe bicie, ciało odmawiało posłuszeństwa i wtedy stawała do niego twarzą w twarz. Tak kończyło się większość snów, i za każdym razem Gomez budził się czując jak lodowata dłoń ściska mu serce, krople potu spływają mu po czole, a on gwałtownie próbuje łapać powietrze. Do tej pory jednak udawało mu się nie obudzić swojej obecnej oblubienicy.

Karl
Dla drużynowego cyrulika okres 49 dni, które miał do swojej dyspozycji, był bardzo pracowity. Przygotowanie laboratorium, które miało zajmować się produkcją mikstur, a w dalszej przyszłości przyjmowaniem chorych i rannych, okazało się nie lada wyzwaniem. Przygotowanie budynku, rozmieszczenie sprzętu oraz zatrudnienie ludzi do pomocy było czasochłonne i męczące. Do tego Karl również musiał znaleźć czas na przygotowywanie mikstur. Sam proces ich tworzenia, okazał się najbardziej ekscytującą częścią, bowiem zarówno robienie spisu składników, jak i dokładne obliczanie proporcji w jakich mają być użyte było równie ciekawe, niczym obserwowanie niedźwiedzia podczas zimowego snu.
Cały sprzęt oraz umeblowanie zostało odpowiednio rozmieszczone. Gdy znaczna część składników została dostarczona Karl mógł zająć się w końcu przygotowaniem swoich ludzi do pełnienia przydzielonych im zadań.
Samo przeszkolenie, przekazanie swojej wiedzy, zamysłów czy planów na działanie laboratorium, również nie było rzeczą łatwo. Nie raz, nie dwa myślał, że ich jedynym przeznaczeniem jest znaleźć się na jego stole operacyjnym. W tych dniach, jego pracownia często była miejscem, gdzie można było usłyszeć krzyki, dźwięki upadających metalowych przedmiotów, czy wyzwisk sięgających po dziadów, pradziadziadów. To były długie, ciężkie i bardzo ciągnące się dni, jednak koniec końców, udało się. Kosztowało go to wiele nerwów, nie przespanych nocy, ale on sam pod koniec musiał przyznać, że warto było tak “cierpieć”. Teraz mógł zająć się tworzeniem poszczególnych mikstur.
Część z nich udało się stworzyć, i cyrulik mógł być z siebie zadowolony. Kilka mikstur leczących, wzmacniających przeciw chorobom, czy zestaw antytoksyn mógł okazać się niezwykle pomocny, przy nadchodzącej wyprawie

Lotar
Lotar postanowił wykorzystać czas, jaki miał zanim wyruszą w dalszą podróż, poświęcając go głównie na treningi. Początkowo ćwiczył bez rękawicy, chcąc dojść do jak największej wprawy gdyby musiał walczyć jedną ręką. Było to jednak trudne i męczące.
Z czasem jednak korzyści jakie miał z noszenia i używania rękawicy, były tak duże, że stała się ona nieodłącznym elementem jego ubioru. Komfort jaki zapewniała, zarówno przy walce jak i w wykonywaniu codziennych czynności, sprawił że dla najemnika rękawica stała się bezcenna. Do tego nie czuł już bólu, ani uporczywego swędzenia w miejscu, gdzie kiedyś były całe palce. Sama także wymiana magazynka do wielo-strzałowej kuszy, a także ładowanie go było znacznie prostsze, i nie trwało to już tak długo.
Dzień za dniem mijał, lecz im dłużej przygotowania do wymarszu trwały, tym większe zniecierpliwienie pojawiało się w duszy Lotara. Sam nie wiedział dlaczego tak było, ale gdzieś w głębi duszy pragnął już wyruszyć. Czuł się niczym pies uwięziony na łańcuchu, który pragnie pobiegać i zaznać wolności. Każdego dnia zwalczał w sobie chęci, by po prostu wyruszyć nie czekając na resztę. Był on jednak człowiekiem pragmatycznym, jasno myślącym i wiedzącym jakie ma szanse powodzenia samotna podróż, toteż zaciskał zęby i spokojnie czekał.
Dla niego te odczucia były czymś nowym, ale i normalnym. Chęć zwiedzenia świata, wyrwania się z Baronii, gdzie choć życie było bezpieczne to jednak monotonne. Codzienne te same ściany, te same powtarzane czynności sprawiały, że czuł się on trochę klaustrofobicznie. W końcu jednak dzień wyruszenia nadszedł.

Youviel
Czterdzieści dziewięć dni dla elfki ciągnęło się niemiłosiernie. Z jednej strony mogła wykorzystać ten czas by dojść do pełni sił, i zaleczyć wszystkie rany. Oczywiście te fizyczne, bowiem to co działo się z jej psychiką było zupełnie inną sprawą. Utrata dziecka, fakt że już nigdy nie będzie mogła go posiadać, oraz to wszystko co ją spotkało od przybycia do Księstw Granicznych odcisnęło na jej psychice piętno. Coraz większa drażliwość, wieczorne wlewanie w siebie alkoholu, a także gęsty słowotok towarzyszący każdej dyskusji był czymś co mogło zaskoczyć nawet i Wolfa. Dla niej jednak, te drobne zmiany, były praktycznie nie zauważalne. Gdy tylko fizycznie była gotów na wstanie z łóżka, każdą wolną chwilę spędzała na treningu. Każdy dzień przynosił poprawę, i łowczyni wiedziała, że nim wyruszą w dalszą podróż będzie gotowa. Pragnęła wyruszyć w drogę i uwolnić świat od tej zarazy, i jednocześnie wyzwolić duszę swojego nienarodzonego syna. To uczucie jednak pieczołowicie skrywała przed oczami innych.

Do tego dochodziły jeszcze sny oraz wizje, które miewała coraz częściej. Za każdym razem zdawało się jej jakby była kimś innym lub przebywała w obcej skórze. Widziała czyimiś oczami góry Appucini,a ostatnimi dniami mury miasta Luccini. Czuła gniew, nienawiść, oraz pogardę dla żyjących, która wprost kipiała ze środka tej osoby. Jednak wszystko to zawsze trwało bardzo krótko, a przebudzenie było bolesne i za każdym razem, piekła ją blizna w miejscu, gdzie dostała sztyletem od Bragthorna. Nieprzespane noce zdarzały się jej coraz częściej, lecz nie wpływało to zbytnio na jej koncentrację czy codzienne funkcjonowanie. Zaczynała przywykać do tego.

Wolf
Dla Wolfa mijające dni były bardzo ciężkie i pracowite. Nigdy nie zdawał on sobie sprawy, jak wiele obowiązków, może mieć władca. Ciągłe listy, na które trzeba odpowiadać, posłowie czy ambasadorzy szukający posłuchu i uwagi. Dzień za dniem mijał, a najemnikowi mogło się zdawać, że teraz bliżej mu do biurokraty niż do wojownika. Nawet generał Deuval co chwilę chciał jakiś zapewnień, potwierdzeń na dokumentach, bądź rozkazach dla żołnierzy. Dla człowieka czynu, było to męczące i nie lada wyzwanie. Do tego dochodziły sprawy podatków, ściąganie należności od kupców i inne jeszcze bardziej “fascynujące” rzecz, po których Ritter Lois dostawał cholery.
Także opieka nad ranną elfką nie należała do najłatwiejszych zadań, ale jak ciężko było to tylko sam Wolf raczył wiedzieć.
Gdy jednak miewał już dość, zawsze wykonywał taktyczny odwrót do komnaty, by zapoznać się z najnowszymi raportami dotyczącymi przebiegu walk, czy listami które przesyłali jego sojusznicy.
Pierwszy z listów jakie rzuciły się w oczy “młodemu” władcy, był adresowany z Kolegium Śmierci. Sprawa, którą przedłożył listownie, musiała trafić nawet od Ametystowych Czarodziei.
Herr Ritter
Zaiste informacje, które nam przesłaliście są niepokojące i zatrważają nasze serca. Niestety na tą chwilę nie mamy nikogo kto mógłby dołączyć do waszej wyprawy. Jednakże aby nie było że Kolegium Śmierci pozostaje obojętne na wasze prośby, chcemy wam wskazać osobę, która może być pomocna w waszych poszukiwaniach. W mieście El-Haikk (All-Haikk), które znajduje się u wybrzeży, powinniście odszukać Magistra Maximilliana Wernera. Jego dom znajduje się w części świątynnej, a dom jego zbudowany z czarnej cegły, będzie się rzucał wam w oczy. Pokażcie mu to pismo, i przedłużcie sprawę z jaką przychodzicie, a on wam z pewnością pomoże na tyle na ile będzie umiał.
Życzę wam powodzenia,
Mistrz Kolegium Śmierci Esnar Mortz,


Takich listów było sporo, gdzie poszczególne frakcje życzyły powodzenia, zwracały uwagę na to jakie niebezpieczeństwa mogą czekać uczestników tej wyprawy. Dopiero list od pewnej kompanii Handlowej z Nuln, był wart zainteresowania. Rycerz wziął do ręki papier i powoli pochłaniał informacje w nim zawarte, popijając sobie piwo przy tym.
Herr Ritter
W imieniu Domu Kupieckiego Jaegera chcielibyśmy dołożyć cegiełkę do tej wyprawy. Choć ramienia zbrojnego, który mógłby wspierać nie możemy przysłać, to informacje, którymi chcemy podzielić się powinny wspomóc wasze działania. Zapewne będziecie potrzebować transportu, toteż radził bym udać się do portu w Luccini, i odnaleźć kapitana Paolo Maldiniego. Ma on pod swoją komendą doskonałych marynarzy, a także Kogę o wdzięcznej nazwie “Królowa Mórz”. W załączeniu do listu, przesyłamy dodatkowe dokumenty, które proszę pokazać kapitanowi. Dom Kupiecki Jaegera pokryje wszelkie koszty transportu. Jeśli byście mieli jakiekolwiek problemy z zakwaterowaniem, polecam karczmę “Złoty paw”. Przedstawicie weksle, dzięki czemu to nasz Dom Kupiecki poniesie koszty waszego pobytu.
Z wyrazami szacunku,
Otto Jaeger


I tak mijały mu kolejne dni. Spotkania, listy, ambasadorzy aż w końcu zaczęli się zjeżdżać ochotnicy. Przeróżna menażeria osób, które w jakiś sposób zostały przysłane by dołączyły do tej wyprawy. Ex najemnik wiedział jednak, że dobór ludzi do tej dziwnej zgrai, jaką była jego kompania nie będzie łatwy ani prosty. Ich grupa była pełna swoistych indywiduów, o różnorodnym charakterze. Tu potrzeba była rozwaga, którą musiał się cechować dobry przywódca. W końcu jednak wybór został dokonany, a dni do wymarszu można było policzyć na palcach jednej ręki.

Gottfried von Goethe
Czarny Strażnik po wielu dniach męczącej podróży dotarł w końcu do Baronii. Twierdza ukryta u podnóża Gór Czarnych mogła sprawiać wrażenie potężnej i prężnie zarządzanej. Wszędzie, gdzie gołym okiem nie sięgnąć, trwały szkolenia, musztry a żołnierze byli w ciągłej gotowości. Gottfried podczas wędrówki widział spalone wsie, nocami słyszał orcze bębny czyli wszystko to co mówiło, że nadchodzi ponowne Waagh.
To jednak nie było celem wędrówki Templariusza, który niósł ze sobą listy od swojego Mistrza. Miał je przekazać niejakiemu Ritterowi Lousowi Wolfgangowi, do którego miał dołączyć. Słowa Mistrza mówiły jasno, że ma dołączyć do tej wyprawy, i póki cele Rittera są szlachetne służyć mu.
Jego przybycie nie mogło umknąć nikomu, bowiem rycerz w czarnej zbroi, oraz na czarnym koniu nie mógł pozostać niezauważony. Gdy w końcu znalazł się przed obliczem władcy Baronii, któremu wręczył list czekając, na dalszy ciąg wydarzeń.
Herr Ritter
Twój list, w którym zawarłeś swe ostrzeżenie Panie nie może zostać pominięty przez Zakon Czarnego Kruka. Naszym obowiązkiem i prawem, którego żądamy, jest byś przyjął do swej wyprawy naszego przedstawiciela. Będzie nim Gottfried von Goethe. Jest to człek szlachetny, zaprawiony w boju a co najważniejsze, wierny ideałom Morra. Być może nasz templariusz wyda wam się aż nazbyt żywiołowy, jednak jego wiedza i siła ramienia będzie dla was użyteczna.
Gdy w grę wchodzi zagrożenie ze strony nieumarłych nie możemy siedzieć bezczynnie i patrzeć z założonymi rękoma. Liczymy, że przyjmiecie go w swoje szeregi, i będziecie traktować go jako jednego z was. Jeśli podróżujecie do Arabii, zapewne będziecie wypływali z Luccini. Tam też znajduje się największa siedziba Zakonu. Nie omieszkajcie wstąpić, i odwiedzić Mistrza Severusa. Brat ten, jest Kapłanem, którego wiedza i mądrość może wam pomóc w dalszych poszukiwaniach owej istoty, którą zwiecie Bragthornem. Może wydać się wam szorstki, lecz jest on człowiekiem wielkiej wiedzy i doświadczenia. Bywał on nie raz, nie dwa w Arabii i tamte ziemie zna dość dobrze.
Z wyrazami szacunku,
Ojciec Manfred


Ritter w spokoju przeczytał list, by koniec końców, przystać na prośbę Ojca Manfreda. Gottfried dostał własną komnatę, a jego konia zaprowadzono do stajni, gdzie mieli go doglądać koniusze. Teraz Morrycie pozostało czekać na to kiedy wszyscy będą gotowi do wyruszenia w podróż.

Wolfgrimm
Krasnoludzki zabójca siedział sobie w karczmie “Brązowy kloc” i popijał jakieś szczyny, bowiem tego piwem nie można było nazwać. Gdy kolejne procenty, z dużą domieszką wody, zaczęły wchłaniać się w jego organizm zdarzył się dziwny wypadek. Niby nic wielkiego, ale wpadający na krasnoluda goniec, wylał odrobinę tego złotoustego płynu z Khazadzkiego kufla. No dla jednych taka rzecz to drobnostka, ale dla Wolfgrimma był to doskonały powód do dania w ryj chamowi. Uderzenie nie było silne, bo lekki plaskacz w policzek, nie powinien wyrządzić wielkiej krzywdy. Jednak człeczyna nie był wielkich rozmiarów i uderzenie sprawiło, że ten zrobił piruet, kręcąc się wokół własnej osi. Taka akrobacja wystarczyła, żeby goniec zapaskudził ze strachu własne spodnie i począł trząść się ze strachu. Krasnolud wówczas machnął ręką, rzucając głośno, że takiego bić to szkoda ręki. Człeczyna postanowił odkupić piwo, przy okazji wspominając krasnoludowi, o pewnej wyprawie. Niby że do Arabii, że jakiś człowiek tytułujący się Ritterem, szuka śmiałków. Zapewne skoro tak było, to taka wyprawa cechowała się niebezpieczeństwem i pewno rychłą śmiercią, której tak bardzo szukał Wolfgrimm.
Dopijając piwo w “locie” krasnolud wziął swoje toboły i ruszył w kierunku Baronii. Daleko nie miał, lecz po drodze stanął na przeciw mniejsze bandzie zielonoskórych zwiadowców. Nie wielka przeszkoda, z którą poradził sobie. To że podczas tej drobnej potyczki, jakiś gobas rozorał mu łuk brwiowy, a inny zostawił mu w policzku swój ząb, nie stanowiło wielkiego problemu. I tak krwawiący, z dziwnym czymś w policzku Wolfgrimm stanął przed Herr Ritterem Wolfgangiem Louisem, zwanym po prostu Wolfem.
Rycerz miał wielki dylemat, bowiem zabójca w grupie to pewne kłopoty, ale i … dodatkowa para rąk, które potrafią przyjebać. Nie zawsze to odbywa się najbardziej oczekiwanym momencie, i nie zawsze taka forma “dyskusji” jest idealnym rozwiązaniem ale, jak się nie ma co się lubi, to trzeba polubić krasnoluda. Bogowie musieli być szaleni, a może po prostu Wolf na starość miękł. Mógł też nawet stwierdzić, że pomoże krasnoludowi odnaleźć chwalebną śmierć. W końcu grzechem było by nie pomóc bratu krasnoludowi w potrzebie. Co tam trolle, w końcu mieli do ubicia pradawne zło.
Khazad dostał swoją małą komnatę, gdzie mógł spokojnie i w ciszy zapijać swoje smutki, czekając dnia w którym będzie można wyruszyć w dalszą podróż. I być może sen o chwalebnej śmierci spełni się.


Hans Manstein
Dla Hansa dzień w którym wezwał go do siebie Mistrz Signatus nie wskazywał, że przyniesie on wielkie zmiany dla jego samego. Niestety los lubi płatać figle, i gdy przełożony pokazał mu list od niejakiego Rittera Wolfganga Louisa, nie trzeba było wielu słów. Kapłan, drugich święceń, nie potrzebował słów swojego przełożonego, by zrozumieć czego się od niego wymaga. Spakował on więc swoje rzeczy, sprawdził na mapie gdzie znajduje się dokładnie Baronia, i ruszył wypełnić swą powinność. Signatus jeszcze u bram klasztoru wręczył mu listy polecające, które miał wręczyć Ritterowi.
Droga do Baronii nie była usłana różami. Wojna to straszna rzecz, o czym Sigmarita wiedział doskonale. Nadciągająca fala Waagh miała wkrótce uderzyć na krasnoludzkie twierdze w Czarnych Górach. Jaki miał być wynik tego, nawet tak doświadczony wojownik nie mógł przewidzieć. Mógł mieć tylko wiarę i nadzieję, że atak zostanie odparty a wróg pokonany.
Gdy przekroczył mury twierdzy, z łatwością dostrzegł że i tu szykowane są jednostki, które zapewne lada dzień wyruszą w kierunku gór. Można było więc się domyślać, że władca tego miejsca, musiał być dobrym sojusznikiem krasnoludów. Dla Kapłana mogło to być ważne, pod kim przyjdzie mu służyć.
W końcu znalazł się przed obliczem rycerza, któremu daleko było do wymuskanych szlachciców czy też wypudrowanych magnatów noszących zbroję na niedzielnych paradach. Wolf był człowiekiem czynu, o czym świadczyły jego blizny a także oczy. To one, a przynajmniej tak mówią bardowie, że są zwierciadłem duszy. Kapłan, sądząc po symbolach, zapewne Sigmara stanął przed władcą Baronii i wręczył mu list polecający.

Herr Ritter
Zakon Sigmara od wieków stał na straży porządku i prawa. Nigdy nie złożył i nie złoży broni przed niebezpieczeństwem, jakim jest chaos i nieumarli. Hans Manstein, jest kapłanem drugich święceń, mającym zadatki na kapłana bitewnego. Jego ramię, duch i wiara będzie Ci służyły podczas tej wędrówki. Liczymy, że nie odrzucisz pomocy, którą Ci oferujemy i że zagrożenie o którym wspomniałeś w swoich listach, jest prawdziwe. Pokładamy nadzieję, że nie szukasz oklasków, chwały i rozgłosu tam gdzie go nie ma. Ten, który wręcza Ci te listy, jest doświadczonym w polu wojownikiem, którego pomoc powinieneś przyjąć. Rozumiemy, że jest to Twoja wyprawa, więc będzie on służył Ci radą, pomocą i siłą póty sprawa będzie słuszna.
Z poważaniem,
Przeor Zakonu Sigmara Signatus


Ritter ze spokojem przeczytał dokument, a potem zamienił parę słów z kapłanem. Po chwili wiedział już, że ten człowiek, będzie idealnie nadawał się do jego drużyny. Pozostało przydzielić mu komnatę, wikt i opierunek. A Hansowi czekać na dzień wymarszu.

Manfred z Elsterweldu

Gdy tylko Manfred przeczytał list jaki mu pozostawił jego mistrz, ten wiedział jedno. Trzeba było ruszać, i to szybko. Czas naglił, a droga jaką musiał przebyć była długa i niebezpieczna. To jednakże miało zahartować go, i doświadczyć.
Była noc, gdy dotarł pod mury Baronii, lecz nie niepokojony przez strażników udał się do karczmy. Wśród tłumu bawiących się, przypadkiem dostrzegł mężczyznę, który nie wyglądał ani na szlachcica ani na rycerza, a mimo to wszyscy zwracali się do niego “Herr Ritter” lub “Wolf”. Przypadek? Nie możliwe, tym bardziej, że młodzieniec nie wierzył w przypadki. To musiał być on.
Korzystając z okazji, kiedy ten w spokoju i samotności sączył piwo, Manfred podszedł do niego i przysiadł się bez słowa. Położył na stole list, drugi który mu zostawił Mistrz Nicodemus, i wręczył go Wolfowi. Ten otworzył go i zaczął czytać.

Herr Ritter,
Nie znamy się, a mimo to otrzymałem wasz list. Niepokojące wydarzenia w nich opisujesz zaprawdę, toteż wysyłamy wam człowieka, który może wnieść trochę do waszej wyprawy. Choć jest początkującym członkiem naszego Kolegium, to jego wiedza, zapał do pracy, chęci mogą wiele przynieść dobrego. Do was jednak będzie należała decyzja czy go przyjmiecie pod swoje skrzydła, i włączycie do wyprawy. To jak wiele wam on powie o sobie, zależy tylko do niego samego. Musicie jednak pamiętać, że cień towarzyszy nam przez całe życie. Dobrze jest mieć go po swojej stronie, gdy nadejdzie prawdziwy mrok.
Mistrz Kapituły Cienia
Nicodemus


Gdy weteran skończył czytać list zauważył, jak litery zaczynają blaknąć i zanikać. Po chwili trzymał biały papirus, na którym pozostał tylko symbol przedstawiający miecz sądu. Ritter wiedział już z kim ma do czynienia. Ciężko było odrzucić taką pomoc, nawet w postaci takiego młodzieńca. Załatwienie komnaty nie było żadnym problemem, i w ten oto sposób do najemników Wolfa dołączył Manfred. Tak również się przedstawił władcy Baronii. A to co mu powiedział, miało pozostać między nimi dwoma.

Elena
Wyciągniecie złodziejki z więzienia uratowało ją od spędzenia tam wieczności. Strażnicy praktycznie zapomnieli o dziewczynie, którą uwięziono na polecenie Merccucia. Szczęście jednak jej sprzyjało, i została postawiona przed oblicze Wolfganga. Gdy wyszło na jaw dla kogo ona pracowała, i co potrafi, ten przyjął ją bez wahania.
Do wyruszenia miała dość dużo czasu by przemyśleć swoje błędy, a także szkolić swoje zdolności. Wieczorami, gdy nikt nie widział, włamywała się do pokoi, domów nigdy jednak nic nie zabierając z nich. Bardziej skupiała się na samym wejściu i wyjściu, tak by nikt się nie zorientował.
Ze swojej komnaty co dzień, widziała jak przybywają nowe persony do Wolfa. Zapewne to były te posiłki o których wspominał. Część z nich zostawała, a część z nich była odprawiana. W końcu jednak dzień wymarszu był już bliski. Pozostał jeden dzień i jedna noc.

Wszyscy
9 Vorhexen 2522

Ta zima była zaprawdę dziwna, bowiem tak szybko jak pojawiły się pierwsze płatki śniegu, tak szybko również stopniały. Słońce w większość dni, świeciło mocno co przy mroźnym wietrze, dawało przyjemne odczucie. Z jednej strony zimny, muskający policzki wietrzyk, a z drugiej strony, przyjemne i grzejące promienie słońca padające na twarz.
W górach co wieczór pobrzmiewały wojenne bębny, rogi i trąby. Nie było osoby w Księstwach Granicznych, która by nie wiedziała o nadciągającej wojnie. Pojedyncze hordy zielonoskórych napadały na małe wioski mordując, paląc i grabiąc. Potężne siły nieprzyjaciela zaczęły gromadzić się wśród gór, tworząc potężną armie. Pogłoski mówiły, o kilkunastu tysiącach, które prowadzi jakiś potężny ork. Według jednych miał on nawet dwie głowy, ale jak to z pogłoskami, mitami bywa, zawsze bywają one przesadzone. Jedno było pewne, nadchodzące bitwy będą długie i krwawe. Sojusz ludzi i krasnoludów z dnia na dzień przybierał na sile, pokazując że dawne pakty i wspólnie przelana krew nie odeszła w niepamięć. Te sprawy jednak nie dotyczyły naszych bohaterów. Oni mieli jednak inne plany i cele, a także innego wroga. To imię dla tych, którzy się z nim już zmierzyli, pozostanie na zawsze w ich pamięci. Bragthorne.

Dzień przed wyjazdem, Ritter Wolfgang postanowił wydać przyjęcie, ucztę. Chciał by cała drużyna spotkała się przy jednym stole, lepiej poznała i przy okazji nasyciła swe brzuchy porządnym jadłem i napitkiem. Mieli przed sobą wiele dni drogi, a nie sposób było przewidzieć w jakich warunkach przyjdzie im wędrować i zakładać nocleg. Chciał też w ten sposób podziękować ludziom, którzy zechcieli narażać życie z nim. Kazał przygotować komnatę, zebrać służbę, która miała zadbać o wszystko.

Stoły zostały suto zastawione. Misy pełne ziemniaków, warzyw, pieczone kurczaki, garny pełne gorącego gulaszu, prosiaki z jabłkiem w mordzie czy porozwieszane pęki kiełbasy. Jedzenia było w bród i każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Do tego dwie beczki pełne piwa krasnoludzkiego piwa (Galvinowego), oraz rozstawione dzbany wypełnione po brzegi wytrawnym, czerwonym winem. Wszystko to było przygotowane. Ogień płonął spokojnie w kominku, skąd dochodziło ciche skwierczenie palącego się drewna.

Gdy wszyscy w końcu się zebrali przy stole, kielichy zostały napełnione przez służbę, można było wznieść pierwszy toast. Za oknami w tym czasie Mannslieb jasno połyskiwał, przypominając że dziś jest pełnia księżyca. Ostatnia przed Nocą Wiedźm.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 25-03-2015 o 21:35.
valtharys jest offline