Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2015, 00:50   #7
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Każdy w mniejszym, bądź większym stopniu jest więźniem własnych przyzwyczajeń. Tara Lantana nie stanowiła wyjątku.Codziennie powtarzała ten sam ciąg porannych zadań, zaprogramowanych w podświadomości, wypalonych w mózgu na wzór ścieżek z płyty cd.
Rytuał.
Zawsze to samo, w tej samej kolejności i o identycznej porze. Czysta automatyka, dzięki której ciało wykonywało szereg podstawowych czynności bez udziału otępiało umysłu. Ten budził się powoli, opornie osiągając coraz wyższe obroty, aż do wielkiego przełomu w postaci pierwszej, porannej kawy.

Otworzyć oczy, sięgnąć lewą ręką pod poduszkę, by wyciągnąć hałasujący telefon. Wyłączyć budzik, jak zwykle wyświetlający 5.45 i odrzucić irytujące ustrojstwo na drugi koniec łóżka. Zastanowić się nad dniem wolnym, wzięciem dłuższego urlopu i zmianą branży.
A może wyjadę na Alaskę? - mózg tworzy pierwszą, w miarę spójną myśl, podczas gdy ciało podnosi się do pozycji pionowej i idzie w stronę łazienki, naciskając po drodze guzik ekspresu.

Przecież istniało tyle ciekawszych zawodów. Spokojniejszych. Bez konieczności użerania się z coraz to bardziej absorbującymi klientami...lub co gorsza niekompetentnymi podwykonawcami. Mogłaby pracować zdalnie z niewielkiego domku, ukrytego gdzieś pośrodku mroźnej głuszy...gdyby dochodził tam internet, albo telewizja. Albo cywilizacja ogólnie.

Strugi zimnej wody zmywają resztki snu, do głosu dochodzi bardziej pragmatyczna część rozumu. Tara uwielbiała swoją pracę, ale jak każdy miewała czasem wątpliwości. Szczególnie przed ciężkim, nerwowym dniem.

Klienci pokroju przyszłych państwa Mansonów nie trafiali się ot tak - to już była wyższa półka. Magiczny klucz otwierając wrota do zleceń trzy razy lepiej płatnych niż te, które Lantana realizowała do tej pory. Wreszcie nie będzie musiała martwić się niskim budżetem, szukaniem tanich ale wyglądających ekskluzywnie zamienników. Skończy się gimnastyka i płaszczenie przed jaśnie państwem z salonów sukien ślubnych, byle tylko wcisnęli jej klientkę w jakiś sensowny termin.

Jeszcze tylko jedno zlecenie i biorę urlop - obiecała sobie, zakładając szlafrok. Zawsze tak mówiła, a potem łapała kolejną fuchę i następną. I tak w kółko. Od pięciu lat.

Kawę wypiła z laptopem na kolanach, robiąc przegląd prasy codziennej. Przelatywała kolejne nagłówki artykułów, wyszukując co ciekawsze informacje, sprawdziła też pogodę. Co prawda ilu synoptyków, tyle prognoz na nadchodzący dzień, jednak z pięciu, czy sześciu dało się wyciągnąć jakąś średnią. Wszyscy zgadzali się co do jednego - będzie słonecznie i ciepło.
Parasolkę można zostawić w domu.

Raz jeszcze rzuciła okiem na maila od Alice-prawie-Manson, upewniając się co do czasu i miejsca dzisiejszego spotkania, choć obie informacje wyryły się kobiecie w pamięci w chwili gdy pierwszy raz przeczytała wiadomość. Gdyby ktoś obudził ją w środku nocy bez zająknięcia wyrecytowałaby “piątek o 9.30 w Michael Symon's Roast”.

Po kawie przyszedł czas na lekkie, zdrowe i pożywne śniadanie - przynajmniej takie zawsze planowała. Śniadanie jest podstawowym i najważniejszym posiłkiem, dającym energię na cały nadchodzący dzień...bla, bla, bla - pierdoły.
W praktyce łapała w przelocie dwie garście chrupek kukurydzianych i zapijała je sokiem pomarańczowym, o ile upolowała jakiś w lodówce. Kiedy Lilly przypadał obowiązek robienia zakupów, Tara miała całkowitą pewność, że oprócz przeklętych kukurydzianek nie znajdzie nic, co mogłaby zjeść bez ryzykowania reakcji alergicznej.

Następnym punktem planu było zaszpachlowanie niedoskonałości twarzy i przykrycie grzbietu warstwą ubrań. Koszula w białe pasy, ołówkowa spódnica, rajstopy i buty na obcasie - wszystko w ciemnych, stonowanych kolorach. Przyjrzała się krytycznie swojemu odbiciu w lustrze. Może i powinna założyć coś optymistyczniejszego?
W końcu był piątek.
Po chwili zastanowienia dorzuciła do kompletu jedwabną apaszkę w barwie soczystej zieleni, przełamującą powagę i surowość stroju. Zadowolona z efektu spojrzała na zegarek. Do spotkania zostały raptem dwie godziny - akurat, by przed wyjściem spakować katalogi, fotoalbumy i wpić jeszcze jedną kawę.

***

Rozmawiając z młodą parą, Tara nie mogła z początku pozbyć się natrętnej myśli.
Jak wychodzić za mą, to tylko bogato.
On był dobrze zbudowanym, zadbanym brunetem po pięćdziesiątce, wyciśniętym w garnitur od Armaniego i ze złotymi RayBanami na nosie, ona niespełna dwudziestoletnią siksą ze zoperowanym biustem, tlenioną blond grzywą i obowiązkowym miniaturowym pieskiem na kolanach. Za kieckę, którą nosiła, normalny człowiek przeżyłby trzy miesiące i nie ograniczał się jedynie do kromki chleba i kubeczka wody. Patrząc na nią Tara popadała w kompleksy. Sama dobijała pod trzeci krzyżyk, a jej największym osiągnięciem życiowym była spłata kredytu na rozruch firmy. Jednak sposób w jaki ta dwójka na siebie patrzyła, przeczył pierwszemu wrażeniu odnośnie celu ich związku.

Przeciwieństwa się przyciągają, nie ocenia się książek po okładce - powiedzenia może i wyświechtane, lecz wciąż pozostawały aktualne. Stosując się do nich szybko złapała kontakt zarówno z Alice jak i z jej przyszłym mężem Adamem. a każdy dobry sprzedawca wiedział, że znalezienie wspólnego języka jest kluczem do sukcesu.

-O to, to mi się podoba! - blondynka trajkotała jak najęta, celując palcem w zdjęcie, przedstawiające bukiety panny młodej. Dwusetny w ciągu ostatniej godziny - Nie całość, bo jest jakaś taka za skromna... ale te kwiatki są urocze. Jak róże, ale nie do końca. Chcę takie, tylko w bardziej…- zawahała się, szukając odpowiedniego słowa.

- Wyjątkowym wydaniu? - Tara podpowiedziała i widząc potwierdzenie w postaci szerokiego uśmiechu klientki, kontynuowała - Nie ma najmniejszego problem. Każdy jest robiony indywidualnie. Pełny, czy zwisający - dobierzemy tak, żeby wszystko dobrze współgrało i z suknią i z dodatkami..a piwonie rzeczywiście są piękne, do tego w tym sezonie wyjątkowo modne. A jeśli chodzi o całą oprawę ceremonii? Macie już jakieś wyobrażenie?

Właścicielka kieszonkowego pieska zaczerwieniła się i rzuciła mężowi niepewne spojrzenie.
-No bo wiesz… - zaczęła nieśmiało -To najważniejszy dzień w naszym życiu. Chciałabym, żeby wyglądał jak z bajki.

- Plener w ogrodzie i kareta ciągnięta przez białe konie?

Energiczne potrząsanie głową i szeroki uśmiech starczył za najlepszy komentarz.
Piętnaście minut później podpisali kontrakt.


***


Spotkanie przeciągnęło się i nim ostatecznie uścisnęli sobie ręce na pożegnanie, wybiła piętnasta. Jeśli Tara chciała coś jeszcze tego dnia załatwić, musiała spiąć się w sobie. Co z tego, że był piątek? Dla niej wszystkie dni tygodnia wyglądały tak samo - składały się z przeplatających się ze sobą faz snu i pracy. Nie pamiętała kiedy ostatni raz wyrwała się z przyjaciółmi do klubu, czy kina. O tym kiedy ostatnio była na jakiejkolwiek randce wolała nawet nie myśleć. Podobne wydarzenie śmiało dało się datować na wczesny mezozoik.

Nie brakowało jej towarzystwa - cały czas z kimś rozmawiała, żartowała i prowadziła negocjację. Czasem wystarczyło, że przysiadła gdzieś na chwilę i zaraz obok mościł się całkiem obcy człowiek, by zacząć gadać, ot tak. Lilly żartowała, że Tara przyciąga do siebie ludzi...ale żaden nie zostaje na dłużej.
- Po tym zleceniu skombinuję sobie życie prywatne...jakiekolwiek. - powiedziała do swojego odbicia w samochodowym lusterku i momentalnie parsknęła śmiechem.
Zawsze tak mówiła, a wychodziło...jak wychodziło.

Żeby nie myśleć o pustym mieszkaniu, sięgnęła po telefon. Sprawdziła szybko która z godnych polecenia cukierni znajduje się najbliżej. Następne doradztwo z Mansonami co prawda miało się odbyć dopiero w niedzielę, ale pierwsze wywiady i wstępne terminy u fotografów, cateringowców i cukierników lepiej zaklepywać zawczasu, coby potem nie obudzić się nagle z ręką w nocniku.
Dobrze chociaż, że suknię klientka miała już sprowadzoną, a jakże, z Europy.
Kto bogatemu zabroni?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 13-03-2015 o 00:53.
Zombianna jest offline