Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2015, 19:14   #114
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
17 Kaldezeita

Po trudnej batalii z ropiejącą raną i magią leczniczą Felix znów był zdrowy. Niestety życie nie było zbyt miłe i musiał wypełnić obowiązek, który do tej pory odkładał.

- Panie Ivanie - zaczął mówić do towarzysza, który sam zaoferował, że mu będzie towarzyszył - jeżeli dalej chcesz iść ze mną do Ursuli to zapraszam.

Zatrzymał się przed drzwiami.

- Dobrze, naprawdę dobrze, że jesteś ze mną. To nie wyrok śmierci ani nic okropnego, ale ludzie boją się tego faktu. Wciąż pamiętam reakcję ojca, gdy się dowiedział, że jestem czarodziejem i że muszę jechać do Altdorfu. Zapewne pokrzyżowałem mu jakieś ważne plany związane ze mną, ożenkiem, nową ziemią i władzą. Mam wrażenie, że w pewien sposób tamtego dnia umarłem w jego oczach... No to zaczynajmy z dobrymi nowinami.

Wziął ostatni głęboki wdech i zdecydowanie zapukał do drzwi.

- Pani Ursulo!

Grzecznie zaczekał, aż im otworzy.

- Pozwoli pani, że wejdziemy. Mamy ważną sprawę dotyczącą pani syna do omówienia.

- Mam dobrą wiadomość, ale najpierw jeszcze raz się w pełni przedstawię. Felix von Welf imperialny czarodziej. Chciałem wyjaśnić, dlaczego znaleźliśmy pani syna wraz z elfami. Nie wiem, w jaki sposób do nich trafił, ale znam powód, dla którego elfia czarodziejka postanowiła się nim zaopiekować, zamiast zostawić w lesie samemu sobie.

- Pani syn jest jednym z dość rzadkich ludzi posiadających talent magiczny i to znacznych rozmiarów. Dlatego zamiast go zostawić, elfka prawdopodobnie chciała go przyuczyć. Pani syn musi - położył akcent na to słowo - musi nauczyć się kontrolować swoje zdolności. Inaczej grozi mu, jak i całej wiosce, niebezpieczeństwo. Z tego powodu zamierzamy pomóc mu się dostać do Riesenburga, gdzie rezyduje czarodziej, który mógłby go wziąć na termin. O ile nienauczony stanowi zagrożenie, o tyle praca zwykłego czarodzieja to dosyć egzotyczny, ale dobrze płatny i dość bezpieczny fach. Naprawdę chciałbym móc prosić panią o zgodę, ale w tej sytuacji dla dobra Burkharda to nie jest opcja, a konieczność. Choć z perspektywy lat mam pewność, że nie jest to wcale zła rzecz - dopowiedział, lekko uśmiechając się do dobrych wspomnień z czasu pobytu w akademii.

Ursula jako nieutulona w żalu wdowa nie wydawała się wylękła i znękana, tylko zhardziała i zgorzkniała. Na jej twarzy zastygł dziwny grymas, oczy zmętniały, a myśli odpłynęły w dal.

- Burkhard zawsze był w pewien sposób odmienny od reszty dzieci. Zawsze taki małomówny, nieśmiały i układny. Nonnweilerczycy żartowali sobie, że zostanie poetą. Jakim to chłopcem trzeba być, żeby być obiektem takich żartów? Właśnie... - uśmiechnęła się. - Poniekąd się cieszę, że ktoś zainteresował się jego bystrym umysłem. Jakie to życie czekałoby go tutaj? A do Riesenburga wcale nie jest tak daleko - westchnęła głośno. - O mnie nie musicie się martwić, otuchy dodają mi spotkania modlitewne wdów z okolicznych wiosek prowadzone przez Barbarę Markurth z Eutzsch - odważyła się spojrzeć na Iwana i Felixa, a w jej oczach nie było ani łez ani strachu.

Przysłuchujący się rozmowie Iwan usłyszał czyiś stłumiony jęk u progu drzwi. Ktoś musiał podsłuchiwać…

Jeżeli wieści o mocach Burkharda rozniosą się po wiosce, może zrobić się nieciekawie, pomyślał Iwan, który w tym samym czasie bez słowa wyjaśnienia skoczył do drzwi i otworzył je na oścież.

Za drzwiami stał Heiner, wyraźnie zaskoczony gwałtowną reakcją żołnierza.

- Do diabła, co z wami?! Człowieka chcecie na śmierć wystraszyć?!

- Przepraszam… - odparł Iwan, lecz jego głos był beznamiętny i oschły. – Po dwóch tygodniach w Steigerwaldzie nauczyłem się reagować w ten sposób na każdy podejrzany dźwięk… Pan zapewne ma jakąś sprawę do Pani Ursuli? – bardziej stwierdził niż zapytał.

- Tak, chciałem tylko to oddać - pokazał drewnianą zabawkę. Był to koń na kółkach. - Widać mały Burk musiał gdzieś zapodziać swego wierzchowca. Kim byłby rycerz bez rumaka? - uśmiechnął się.

- Dziękuję Heiner. To miłe z twojej strony - odpowiedziała Ursula i wzięła zabawkę.

- Nie ma za co. Pójdę już, nie będę wam przeszkadzać. Miłego dnia!

Bramin odprowadził Heinera wzrokiem, posyłając mu pusty i ewidentnie sztuczny uśmiech. Gdy ten wyszedł, Iwan poczekał chwilkę po czym wyjrzał za drzwi, upewniając się, czy aby na pewno pozostali sami. Po krótkiej chwili ponownie zamknął drzwi i westchnął.

- Mamy spodziewać się jakichś kłopotów, jeżeli Nonnwelierczycy dowiedzą się o zdolnościach Burkharda? - pytanie skierował do Ursuli.

- A może niczego nie słyszał? Heiner to dobry mąż... - powiedziała niepewnie. - Taka plotka zdążyłaby oblecieć księstwo, zanim wy zdążylibyście założyć buty.

- Ehh… Miejmy nadzieje, że jest z niego rzeczywiście dobry mąż… - powiedział Iwan, po czym rozejrzał się po pokoju, a następnie znów zwrócił się do Ursuli. - Czy ma pani tu może jakąś broń?

- Mam miecz po mężu, a czemu Herr pyta?

- Ach, to nic takiego - odparł nieco weselszym tonem, jednak w tym samym czasie rzucał spojrzenia w stronę drzwi. - Chyba po prostu w dalszym ciągu przemawia przeze mnie nieufność i swego rodzaju paranoja nabyta w Steigerwaldzie.

Obserwujący zajście czarodziej machnął ręką.

- I tak kiedyś będzie trzeba powiedzieć. Nawet jak ktoś się dowie, to krzywda się nie stanie. Z pomocy guślarki Karli korzystają, więc nawet jak się dowiedzą o malcu to najwyżej mu grozi wygnanie za palisadę. Co do żałoby to nie ma potrzeby. Nauka to nie wyrok, a szansa na dostatnie i nawet spokojne życie. Czarodziej, który nie jest szkolony wyłącznie do oddania życia za ojczyznę, to dobry fach. To człowiek wykształcony, co pismo sporządzi lub odczyta, trochę w prawie podpowie, może jeszcze pomoże z leczeniem czy eliksir przygotuje, a to wszystko nie biorąc pod uwagę użycia magii. Z tym możliwości są ogromne szczególnie, że Bukhard wydaje się być bardzo uzdolniony. Jeżeli tylko starczy mu wytrwałości, może osiągnąć wielkość. Gdyby nie moja wąska specjalizacja, sam bym się zabrał za uczenie go.

- Przekonał mnie pan, panie Felixie. Pozwalam wam zabrać mojego syna do Riesenburga. Mam nadzieję, że nie zapomni o mamie i będzie ją często odwiedzać... - uśmiechnęła się ciepło.

25 Kaldezeita 2514 KI

Nastał wieczór. Wolfgang Eisenhauer po skończonej musztrze wracał do swoich, gdy to, co nagle ujrzał, dosłownie zaparło mu dech w piersi. Ohydnie tłusty starzec nieudolnie przyczaił się z tyłu jednego z gospodarstw, aby pogrążyć się w potwornej uczcie. Z uniesionej do góry ręki zwisało trzymane za ogon kociątko, najwyraźniej nieświadome swego losu. Śmiałek jęknął tylko, bądź syknął, i zakrył oczy. Kotek został połknięty w jednym kawałku przez grubasa, który wcale nie przejmował się ani futrem zwierzęcia, ani tym, że było wciąż żywe, gdy je połykał. Na wargi dziada wypłynął uśmiech ulgi…

Wolfgang doskoczył rychło do grubasa, wyciągając miecz. Słyszał o zjadaniu kotów, czy psów, gdy głód przycisnął albo oblężenie było, ale żaden człowiek nie zeżarłby na surowo i w dodatku wciąż żyjącego zwierzęcia. Pobyt w Steigerwaldzie tak go wyczulił na punkcie różnych potworności, że tylko wysiłkiem woli udało mu się powstrzymać od ucięcia łba dziadowi. A wstrzymywało go tylko to, że głupio by się później czuł, gdyby miał się przed towarzyszami tłumaczyć, że mścił się za kociaka.

- Czym ty u licha jesteś, spaślaku!? - zapytał, mierząc sztychem w gardziel kotożercy.

- Mama! Szybko! Mama! - nieopodal rozległ się krzyk rozczochranej dziewczynki, gdy przyparte mieczem pulchne oblicze dziada rozciągnęło się w obwisłą, bladą maskę.

- Na bogów... - zapracowana wieśniaczka, która przybiegła, oderwawszy się od swych codziennych zajęć, nabrała głęboko powietrza, zrozumiawszy, co się stało. - Błagam, Herr nie robi mu krzywdy! Mój tato postradał zmysły... - objęła Wolfganga za kolana i prosiła nieskładnie o litość, zapewniając o niewinności i braku jakichkolwiek złych intencji dziada-kotożercy. - Drogi Albert... Na starość przypomina bezmózgie zwierzę, które słyszy i widzi, ale nic nie rozumie... - łkanie wstrząsało histerycznie drobnym ciałem. - Ciągle je, czasami nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co wkłada sobie do ust... On nie chciał zrobić nic złego, proszę mi uwierzyć...

Żądni sensacji Nonnweilerczycy zaczęli zbierać się jeden po drugim.

Landsknecht niepewnie spojrzał na dziada. Jemu ten spaślak kojarzył się bardziej z jakimś mutantem, czy demonem, ale często słyszał o różnych takich przypadkach, gdy na starość człowiekowi odbijało. Do tej pory jednak uważał takie zdarzenia raczej za karę boską, czy przypadek opętania piekielnego. Mógł się jednak mylić, a miejscowym najwidoczniej nie przeszkadzał. Czy naprawdę miałby się kłócić z wieśniakami, ryzykować, że ich wyrzucą i ogólnie pożreć się z nimi z powodu małego kota?

Schował miecz do pochwy i obrzucił niechętnym spojrzeniem Alberta. Następnie podniósł kobietę z klęczek i zwrócił się do niej:

- Jeśli tak sprawy wyglądają i nikt przez niego nie ucierpiał, to nie ma powodu do obaw, nie skrzywdzę go. Chociaż chciałbym, żeby go zobaczyli moi przyjaciele Felix i Thurin. Są uczeni, może coś zaradzą.

Nie minął kwadrans, nim na miejscu zjawił się Thurin.

- Zjadł kota? - Thurin się obruszył. - Do jasnej cholery! Szaleńców trzyma się w odosobnieniu, a nie, do kurwy nędzy, pozwala się im wałęsać po okolicach! Niemowlaka też by zeżarł! Głupia jesteś kobieto? Czy po prostu równie zidiociała jak ten twój tatko? No?

- Trzymamy go na strychu, ale przecież pracujemy, tak jak każdy. Nie możemy sobie pozwolić na to, aby ktoś pilnował go cały dzień i całą noc…

- Spokojnie - powiedział Wolf, choć przyznawał słuszność Thurinowi. - Zamówimy u kowala sztabę i zablokujemy drzwi, żeby nie mógł wyjść, gdy nie będzie cię w pobliżu, kobieto. Wtedy już chyba nie będzie sprawiał nikomu kłopotów. Ale żebym nie widział takiej sytuacji drugi raz, rozumiemy się?

- D-d-dobrze... - tylko tyle zdążyła wyjąkać kobieta. Jej krewni chwycili dziadka pod pachę i postarali się jak najszybciej zniknąć, aby słyszeć jak najmniej zabobonów, uszczypliwych komentarzy i drwin.

26 Kaldezeita 2514 KI

- Najmocniej przepraszam Herr, ale czy mogłabym zająć chwilkę? - spytała Iwana młoda kobieta, która obserwowała jego jazdę konną.

Na widok niewiasty Iwan rozpromienił się, a słowo „Herr” wywołało w nim istną euforię, z którą nie miał zamiaru się kryć. Najwidoczniej odporność na magię to nie jedyna z właściwości tajemniczej zbroi - potrafiła zwykłego najemnika przekształcić w oczach innych w szlachetnego rycerza. Wystarczyło nabrać jeszcze rycerskich manier i odziać pelerynę z herbem, by Iwan mógł w samym Riesenburgu uchodzić za szlachetnie urodzonego.

- Ależ oczywiście – rzekł, posyłając jej serdeczny uśmiech, po czym zaczął ostrożnie schodzić z konia. Dopiero niedawno jego rany zagoiły się na tyle, by mógł wznowić swój trening, a więc wolał nie zbłaźnić się przed damą, spadając z wierzchowca.

- Chciałam tylko zapytać... - zanim zdążyła to zrobić, Iwan już był zauroczony jej wyraźnymi rysami, pełnymi klasycznego piękna; świetlistymi oczami i włosami, które były kaskadą ciemnej piany. - Czy Herr albo jego towarzysze zamierzają pojechać konno do Riesenburga w najbliższym czasie? Mam sprawę, która nie cierpi zwłoki...

Po chwili dodała:

- Przepraszam najmocniej, nie przedstawiłam się. Viola Hahn.

Będąc pod wielkim wrażeniem jej urody, Iwan ukłonił się lekko i wyciągnął w jej stronę rękę. Następnie starając się w jak najlepszym stopniu odwzorować zwyczaje rycerskie, ucałował delikatnie grzbiet jej dłoni.

- Iwan Bramin - przedstawił się, po czym od razu przeszedł do rzeczy. - Jeżeli nie wynikną w tym czasie żadne komplikacje, to planujemy wyruszyć w ciągu tygodnia, może dwóch. Jeżeli ten czas Pani nie przeszkadza, to byłbym gotów zająć się tą sprawą.

- Nawet Herr nie wie, jak jestem wdzięczna! - nieomal krzyknęła rozpromieniona. - Termin mi jak najbardziej odpowiada. Chciałam zdążyć przed połową Ulriczeita i wygląda na to, że się uda. Każdy dzień się liczy…

- Mam nadzieje, że nie weźmie Pani za zuchwalstwo, jeśli ośmielę się zapytać, w jakiej sprawie chce Pani zawitać do Riesenburga?

- Bliska mi osoba trafiła do więzienia i zamierzam wpłacić za nią kaucję. Nie chciałabym, żeby obchodził swych urodzin za kratkami, Herr rozumie…

- Oczywiście. W takim razie, dzień lub dwa przed wyjazdem postaram się Panią poinformować.

- Jeszcze raz dziękuję z całego serca i do zobaczenia - rzekła dźwięcznym głosem.

31 Kaldezeita 2514 KI

- Dziwolągu, chodź no tu! - na słowo "dziwoląg" ręka Erillana drgnęła i strzała świsnęła obok tarczy ćwiczeniowej. Synowie Sidortschuka, Heinz-Werner i Christian, zmierzali w jego stronę, wyraźnie podchmieleni.

Wiedział, co się teraz stanie. Ludzie byli tacy… Przewidywalni. Będą go obrażać, wypytywać o zwiad, na końcu oskarżą o śmierć ojca. Nie bał się ich, ale ktoś zostanie ranny, a każdy był przecież potrzebny wiosce. Erillian instynktownie się rozejrzał, poszukiwał wzrokiem kompanów albo jakiejś trzeźwej grupki chłopów czy starszego wioski. I czym prędzej udał się w tamtą stronę.

- Chcecie gadać, to pogadamy tam. - krzyknął do pijanej młodzieży.

Thurin odwrócił się od grupki rzemieślników.

- Zaczekajcie moi drodzy - podszedł do elfa i gównażerii. - Co to ma znaczyć dzieciaczki? Za dużo piwka, do mleczka maminego przyzwyczajeni? No już, zająć się czymś pożytecznym, albo przynajmniej nie plątać się pod nogami. Mam drugi raz powtarzać?

Skrzyżował na muskularnej piersi przedramiona i spojrzał spode łba na młodzieńców.

Pijani w sztok młodzieńcy rzucili tylko kilka przekleństw przez zaciśnięte zęby i zrezygnowali z zaczepek. Ciekawe, na jak długo...

któregoś Kaldezeita 2514 KI

Któregoś z kolei dnia pobytu w Nonnweler, gdy jesienne słońce skryło się już dawno za drewnianą palisadą, a mieszkańcy z wolna udawali się do swych domostw, dzielna grupa awanturników zasiadła na miękkich stogach siana w stodole łaskawego Pita, by przedyskutować plany na przyszłość. Na części z nich wciąż widniały paskudne rany, jednak wszyscy wydawali się być we względnie dobrym nastroju. Bowiem w końcu nie musieli stawiać czoła dziczy, śpiąc z bronią pod ręką niepewni dnia następnego. Okryci kocami i stertami siana nie przejmowali się chłodem, a dach – mimo dziur – chronił ich przed deszczem. Nawet myszy wydawały się im na tyle przychylne, że nie podgryzały nikogo w nocy. Jednak czy taki stan rzeczy pozostać miał na dłużej? Zapewne narada, którą mieli właśnie odbyć, określi ich dalsze losy.

Pierwszy postanowił odezwać się Iwan, opierający się dotychczas wygodnie o ścianę stodoły w jej ciemnym kącie, gdzie pierwszej nocy uścielał swe gniazdo.

- Chyba odkładaliśmy tę rozmowę już zbyt długo Panowie, co? Wszystko ładnie, pięknie się układa, ale co dalej? Jak wyzdrowiejemy pędzimy do Riesenburga? Po tak długim czasie wszyscy pewnie zapomną o liście gończym, zwłaszcza, że nie mieli nawet naszego szczegółowego opisu.

Thurin oderwał się od czytanej księgi medycznej. Przetarł wierzchem dłoni zmęczone gałki oczne i wstał, wychodząc ze snopu wpadającego do stajni światła.

- Jak dla mnie, to przy najbliższej okazji możemy ruszyć do Riesenburga. - rzekł. - Zmienimy scenerię, sprzedamy nagromadzone łupy, a za zarobione w ten sposób monety uzupełnimy zapasy. A tam podejmiemy daleko idące decyzje, które nic, ale to nic nie wniosą - beknął. - Albo wniosą. Kto wie?

- Nie możemy zostawić tak tych ludzi! - powiedział Wolfgang. - Oni przyjęli nas i kurują, powinniśmy im pomóc w walce ze zwierzoludźmi.

- Mówiąc "przy najbliższej okazji" - Thurin smarknął - miałem na myśli "aż skończymy naszą robotę tutaj". Też nie zamierzam zostawić miejscowych na pastwę losu.

- Wy i ten wasz heroizm… - rzekł Iwan. - Mam nadzieję, że nie chcecie pomagać w ten sposób każdej napotkanej wiosce, przez którą będziemy przechodzić. W tym tempie to chyba nigdy nie dotrzemy do Riesenburga… - z utęsknieniem rozmarzył się o karczmianym gwarze i fetorze, którego nie uświadczył już od tak dawna. - Niech wam będzie. Mam już w sumie spory zapas opowieści, którymi zajmować będę pijane dziewki, ale kolejna do kompletu nie zaszkodzi.

- Ależ z ciebie pesymista - chrząknął krasnolud. - By rzec krótko, obiecuję ci, że będę się ograniczał. A w zamian wisisz mi piwko, albo dwa. Kiepsko stoję z funduszami…

- Obowiązkiem silnych jest chronić słabych, panie Ivanie - powiedział Felix, patrząc w sufit z źdźbłem siana w ustach. - Tak samo obowiązkiem słabych jest wymierna wdzięczność za ochronę. Możemy pomóc, jeżeli jesteśmy w stanie i jeżeli cokolwiek za to dostaniemy. Pomóc w obronie musimy i tak, bo to w naszym interesie, ale by im naprawdę pomóc trzeba wyjść do wroga i go wyciąć. Jeżeli tylko nas potrzebują do walki, to lepiej spożytkujemy ten czas gdzie indziej. Ośmiu ludzi w tą czy w tą to przy takiej skali nic nie znaczy. Możemy pomóc wymiernie jeżeli potrzebują planowania i dowodzenia nad operacją. Tylko jakimi siłami dysponujemy i co potrafią? Jeżeli w okolicy jest dość ludzi, by wygrać, to gdy zwierzoludzie uciekną, pospolite ruszenie się rozejdzie i po jakimś czasie potwory wrócą. By wygrać trzeba otoczyć ich i zgnieść jak robactwo. Do tego najlepiej uderzyć z trzech stron jednocześnie. Tylko czy wiejska milicja jest w stanie taki manewr przeprowadzić? Czy my potrafimy to zorganizować? Ja w swoje umiejętności wierzę, a wy? Najważniejsze, czy oni mają odwagę zaatakować?

- Łatwo powiedzieć “iść i wyciąć” - wtrącił się milczący do tej pory Jochen. - Jaką masz gwarancję, że to pospolite ruszenie nie ucieknie, gdy tylko zobaczą paru mutantów? To nie jest doborowa piechota. Niezbyt wierzę w to, że oni są w stanie się porozumieć i wspólnie stawić czoła wrogowi, a jak nie ruszą wszyscy razem, to nawet niewielka grupka mutantów poradzi sobie z takim wiejskim wojskiem.

- Kto z nich nie pomyśli sobie: “ja pójdę do lasu walczyć, a tam moje kobita zostanie sama” - dodał po chwili Jochen.

Roran przez cały czas przebywania w osadzie stronił od towarzystwa a wieczorami zapijały smutki piwem i gorzałą, którą zakupił od wieśniaków. Nie chciało mu się z nikim gadać. Ciągle przeżywał śmierć Bhazera, a także Moritza. Denerwowało go że reszta przyjęła te straty z takim spokojem. Roran spędzał czas wolny na ćwiczeniu walki dwoma toporami, przeważnie samotnie, jedynie od czasu do czasu szukał partnera do fechtunku, którego przeważnie znajdował w postaci Wolfganga lub Ivana.

Roran długo zwlekał przed odezwaniem się. Przepłukał zaschnięte gardło, splunął i zaczął:

- Pytasz co robimy dalej? Dziwi mnie, że w ogóle pytasz. Jedna sprawa połączyła nasze losy i dalej jest nie rozwiązana. Mianowicie mieliśmy się zająć Eugenem i jego mutantami, którzy wydymali nas na samym początku naszych przygód. Jestem taki, że spłacam długi, więc dopytuję się po co ta dyskusja i kiedy w końcu się nimi zajmiemy? Poza tym Moritzowi też bardzo zależało na rozwiązaniu kwestii tego całego Edmunda. Można to potraktować jako jego ostatnią wolę. Jemu chyba nie odmówicie, prawda? - zakończył krasnolud.

Po czekał chwilę i odniósł się do ćwiczenia wieśniaków:

- W Górskiej Straży nie raz nie dwa musieliśmy na szybko uczyć walki i obrony jakichś osadników czy kupców i tutaj zgadzam się z Jochenem. Tak łatwo nie da się wyuczyć woli walki i hartu ducha, nie wspominając o prostym machaniem dzidą czy mieczem.

- Jeśli chcemy tak bardzo rozwiązać problem ze zwierzoludźmi to proponuję wytypować grupę zwiadowczą i w jakiś sposób zaganiać przeciwników do pułapki, w której reszta drużyny ich wyrżnie. Mogę pójśc z Erillianem na ochotnika, już nie raz się zakradałem na patrolach, więc sobie poradzimy.

- Do cholery, czyście oczadzieli? - warknął Thurin. - Uczynię pewną dygresję i po raz kolejny rzeknę, że logicznym sposobem na Eugena jest zostawienie go w spokoju. Powtarzam, tylko głupiec chce mieć do czynienia z plugawym Chaosem. Udajmy, żeśmy owych demonów nigdy nie widzieli i tyle w kwestii. Zaś co do odwagi miejscowych, to w polu… W polu może im odwagi i hartu ducha braknąć. Ale tu, w wiosce, gdy będą bronić swych rodzin? Przeciwnie, będą walczyć odważniej niźli zawodowi żołnierze. Zresztą to pogranicznicy, twardsi niźli mieszczuchy. O co jak o co, ale o ich odwagę to bym się nie kłopotał.

- Z tego co nam wiadomo, to Eugen wrócił do swoich interesów… - zaczął Iwan. - Z pewnością ruszył na zachód do Riesenburga, albo jeszcze dalej, by wykupić kolejną grupę niewolników. Jest po wojnie, a więc tych z pewnością nie brakuje. Być może jak tam w końcu dotrzemy, to trafimy na niego, ale… - tu na chwile się zaciął. - Nie wydaje mi się by to Eugen odpowiadał za te mutanty. Ponoć wracając miał ze sobą większość swojej straży, a sami widzieliście, jak grubo tam ścielały się trupy… Tamten jegomość na białym koniu mógł rzucić na niego, czy nawet na nas jakiś urok. Sami słyszeliście, co Laurelandil o nim mówiła…

Iwana przeszył dziwny dreszcz na samą myśl o wydarzeniach z tamtego dnia. Szczerze wolał trzymać się od tego z daleka.

- Ech… - Thurin westchnął. - Jak mówiłem, znajdźmy jakiegoś łowcę czarownic, który nie chce akuratnie nas pozabijać, powiedzmy mu, co wiemy i skończmy z tą sprawą.

- Wracając do głównego tematu. Kiedy wszyscy wyzdrowieją, jedziemy odstawić Burkharda do Riesenburga czy zostajemy? Pamiętacie chyba o jego zdolnościach do przyciągania zła? Nonnweilerczycy może poradzą sobie ze zwierzoludźmi bez naszej pomocy, w końcu od dawna żyją na pograniczu, ale jeżeli dojdzie do tego banda mutantów z demonem na czele… To już inna sprawa. Po oddaniu go pod opiekę przyjaciela Felixa moglibyśmy tu wrócić. - Po chwili Iwan dodał: - Mam także zobowiązanie względem pewnej ślicznej damy, której obiecałem bezpieczny transport do Riesenburga.

- Zabierzmy tego dzieciaka jak najdalej stąd, potem zaś tu wróćmy. Skoro chcesz, pojedź tam z dziewką… I kimś, kto potrafi jeździć konno, może nawet dwoma takimi ktosiami, po czym wróć - rzekł Thurin.

Wolfgang siedział do tej pory w ciszy. Nie znał się na wielu sprawach, ale to do czego go Sigmar powołał, wykonywał sumiennie. I miał zamiar to wykonywać… To, do czego się urodził.

- Dobrze prawicie, zabierzcie stąd dzieciaka. Magia nie powinna być nieujarzmiona, na dziczy. Ale ja z wami nie pojadę.

Powstał i spojrzał w oczy każdemu z towarzyszy.

- Muszę tu zostać, taką mam powinność. Ci ludzie nie poradzą sobie z nawałą Chaosu, trzeba im bezwględnie pomóc. Choć mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, to nie mam wątpliwości, że wyprawa do Riesenburga nie będzie tylko krótką wycieczką, zapewne zabawicie tam dłużej niż planujecie. Tymczasem tutaj ludzie będą musieli dawać sobie radę z przeklętymi zwierzoludźmi. Mam nadzieję, że zrozumiecie mnie.

Postawa Wolfa zdziwiła Rorana, ale w pełni ją rozumiał. Siedział chwilę by zebrać znów myśli. Dokładnie to nie wiedział, co chce zrobić. Wiedział, że na pewno nie może sobie pozwolić na stratę kontaktu z Felixem, gdyż tylko dzięki niemu mógł wrócić mu stary kolor skóry. Musiał to przemyśleć…

Wulf nie czuł się jeszcze w pełni u siebie w nowej kompanii. Był im wdzięczny - dzięki nim mógł wywrzeć pomstę, choć swoich towarów nie odzyskał.

- Ja też zostanę. - podjął decyzję - wielokrotnie przed niebezpieczeństwami szlaku chronili mnie zwykli wieśniacy. Czas odpłacić widać nadszedł.

- Mnie natomiast - Thurin wstał. - życie miejscowych przestało ostatnimi czasy interesować, co więcej, mam ich teraz za niezrównoważonych i zidiociałych, co rzutuje na fakt, iż ruszyć zamierzam do Riesenburga wraz z tymi z naszej kompanii, którzy również się tam wybierają.

Po chwili namysłu Roran rzekł:

- Ścigania Edmunda nie mam zamiaru porzucić więc albo z wami albo we dwóch z duchem Moritza będziemy go ganiać. Nie mówię, że musimy już teraz, ale macie mi obiecać że wrócimy do tej sprawy - skończył zadowolony z siebie. Zdjął ręce z piersi, wsadził za pas z toporami i po chwili kontynuował:

- Teraz, w najbliższej przyszłości, to chyba do miasta muszę się udać. Mam umowę z Felixem. Mam nadzieję, że ciągle aktualna? - spojrzał na czarodzieja. - Chyba że moja obecność nie jest konieczna, wtedy wsparłbym Wolfganga. Szkoliłem większych wsioków niż ci tutaj więc i z nich można spróbować zrobić wojaków. Co do samego rozdzielania, to nie wiem, czy to dobry pomysł. Kończyło się to zwykle trupami. To chyba nie powinna być nasza domena… - zamyślił się krasnolud,

Roran zmieniał zdanie jak rękawiczki. To nie było do niego podobne. Jednak jego wcześniejsze zdanie było podyktowane tym, że chciał jak najszybciej ruszyć w pościg z Eugenem i dalej coś robić, a nie leżeć i spać. Miał już tego dość.

33 Kaldezeita 2514 KI

- Kojarzę tę lalkę... - powiedział Iwanowi pewnego dnia Heiner. - Należała do Tiny, córki mojej kuzynki, Annemarie. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak jeden z tych najemnych zbójów, ciemnoskóry wielkolud, zabrał dziewczynce zabawkę i sycił się nieszczęściem dziecka - śmiałek uświadomił sobie, że wspomnianym olbrzymem musiał być ten sam wojak, który nieomal dopadł Jochena. - Jednak z tą laleczką wiąże się dłuższa historia, którą mogę ci opowiedzieć, jeśli raczysz wysłuchać - młodzieniec zwilżył usta.

- Annemarie otrzymała ją od Helmuta Wittmana, Nonnweilerczyka, który całe życie trudnił się fachem przewodnika. Bystry mąż i do tego o złotym sercu, mówię ci. Zawsze, gdy wracał z kolejnej wyprawy, kupował córeczce lalkę. Mała Sabine uzbierała ich pokaźną kolekcję, gdy pewnego dnia zachorowała - zmarszczył czoło. - I nie dane było jej ujrzeć kolejnego świtu... - przerwał na dłuższą chwilę. - Helmut do dzisiaj trzyma na strychu wszystkie lalki swojej ukochanej córeczki. Żadnej się nie pozbył, poza jednym wyjątkiem. Ofiarował właśnie tę zabawkę Tinie za to, że Annemarie wspomogła rodzinę Wittmanów, gdy nastały ciężkie lata, a on był daleko stąd. Pewnie podziękowałby ci tak samo za znalezioną zgubę, jak jej obecna mała właścicielka - uśmiechnął się - ale niestety nie będzie mógł tego uczynić. - Jakiś czas temu do Nonnweiler zawitał mężczyzna, który miał dla niego zlecenie, jakiego tylko Helmut byłby w stanie się podjąć. Chodziło o podróż na południe, wzdłuż Drogi. A może źle się wyraziłem: nie wzdłuż, a na sam koniec - powiedział z zabobonnym lękiem w oczach. - Podobno tym mężczyzną był ktoś z Riesenburga. Szeptali, że znał się na czarach, a przynajmniej na takiego wyglądał.

- Wiadomo może co ten mężczyzna chciał tam znaleźć? Wyruszli tylko we dwójkę? Jak dawno? - wypytywał ewidentnie zaintrygowany historią Iwan.

- A kto by to zrozumiał... Poza tym, wybierać się tylko w dwóch w tamte rejony? Mój umysł ciemnieje, kiedy usiłuje to pojąć. Zapłata była podobno sowita. A jak dawno... Pamięć może mnie mylić, ale to było dzień, dwa, no góra trzy przed waszym przybyciem. Może z jego żoną pogadaj? Powinna więcej wiedzieć. Mieszka w takim małym gospodarstwie, o tam - pokazał na zabudowania przy północnej bramie.

- Tak więc zrobię. Dzięki - powiedział żołnierz, po czym ruszył w kierunku gospodarstwa.

Iwan zapukał do drzwi malutkiego, acz przytulnego i malowniczego domu. Nie doczekał się odpowiedzi - usłyszał tylko kobiecy głos nucący prostą melodię. Dochodził ze strychu.

- Jest ktoś tam? - powtórzył pukanie.

Śpiew umilkł.

- Proszę do środka! Już schodzę! - odpowiedziała pospiesznie rozśpiewana kobieta.

Żołnierz wszedł do surowej izby, pozbawionej jakichkolwiek luksusów. W pomieszczeniu panował ziąb. Po skrzypiących i rozchwierutanych schodach prowadzących na strych zeszła - jak Iwan się domyślał - żona Wittmana. Wyglądała na spokojną kobietę, która była przyzwyczajona do powtarzających się cyklicznie długich okresów samotności i która nie szukała niczyjego towarzystwa. Wyglądała jeszcze młodo, ale zdawało się, że w jej żyłach płynie już chłód nadchodzącej starości. W rękach trzymała lalkę ubraną w strojną suknię i igłę z nawleczoną nitką.

- Słyszałam o was, cała wieś mówi o pomocnych podróżnikach - uśmiechnęła się. Ale chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać, prawda?

- Iwan Bramin – przedstawił się, a następnie spojrzał na trzymaną przez kobietę lalkę. – Bardzo przepraszam za najście, ale przyszedłem zwrócić coś, co kiedyś podobno należało do Pani męża.

- Miło mi, Claudia-Almut. Tak, a cóż to...

To powiedziawszy, śmiałek wyciągnął przed siebie rękę, w której znajdowała się skradziona przez najemników lalka.

Kobieta zaniemówiła.

- Nie spodziewałam się kiedykolwiek jej ujrzeć ponownie... - wzięła lalkę w ręce. Po chwili przerwy powiedziała: - Cieszę się, że ich zabiliście. Oni nie znali litości - rzekła łagodniejszym głosem. - I zasłużyli na bezlitosną śmierć.

Claudia spojrzała liliowymi oczyma na Iwana.

- Jednak ta laleczka nie należy już do mnie. Herr powinien ją zwrócić jej prawowitej właścicielce - uśmiechnęła się. - Rozumiem więc, że istnieje jeszcze jakiś powód, któremu zawdzięczam tę rozmowę?

- W rzeczy samej… - przyznał. – Tak się składa, że chwilę temu rozmawiałem z Heinerem i to on powiedział mi do kogo należy ta lalka. Napomknął mi również o pani mężu i jego ostatnim zleceniu. Sprawa zaintrygowała mnie i chciałbym dowiedzieć się więcej na temat człowieka, który go wynajął i dlaczego chciał udać się właśnie w tamte regiony.

- Jak to mój mąż powiada: wino jest czerwone, a kobiety delikatne, ale nie myśl, że pozwolę im przeszkadzać w interesach - uśmiechnęła się łagodnie i wzięła głęboki oddech. - Mąż miał przede mną wiele sekretów, ale nie pozwoliłabym mu wyjechać, gdybym nie znała imienia jego towarzysza, czy zleceniodawcy. Nazywał się Dehm, Jörg Dehm. Wiem tylko, że był z Riesenburga i parał się... Jak to określić? Wiedzą tajemną? Jeśli Herr miał nadzieję na spotkanie się z Helmutem, to niestety nie mogę przewidzieć, kiedy wróci. Powiedział mi tylko, że to nie będzie rutynowe zlecenie i że nie wie, ile potrwa. Tylko tyle potrafię powiedzieć...

- Jörg Dehm? – zapytał z niedowierzaniem. Słyszał bowiem już o tym jegomościu. W dodatku całkiem niedawno. – Niemożliwe… - powiedział i westchnął ciężko. Zaszokował go fakt, że ów czarodziej, pod którego opiekę mieli wkrótce oddać Burkharda, jest tym samym czarodziejem, który kilka tygodni temu wyruszył w niebezpieczną podróż. Cóż za zrządzenie losu.

- Czy coś się stało?

Po krótkiej chwili zadumy Iwan spojrzał na Claudie i rzekł.

- Och, a więc chyba właśnie oszczędziła nam pani mnóstwa zachodu, albowiem mieliśmy w planach odwiedzić tego czarodzieja w Riesenburgu. Dziękuję. Jeżeli ten czarodziej wróci z Pani mężem, a nas tu nie będzie, to proszę mu przekazać, że mój przyjaciel Felix von Welf chciał się z nim widzieć. Już nie będę zawracać szanownej pani głowy, muszę jeszcze zwrócić pewnej dziewczynce jej własność – uśmiechnął się. – Jeszcze raz, serdecznie dziękuję.

- Dobrze, przekażę pańskie słowa. Niech bogowie mają Herr w opiece.

Gdy Heiner ponownie ujrzał Iwana, zagaił:

- I co? Dowiedziałeś się czegoś przydatnego?

- Można tak powiedzieć – stwierdził. – Muszę jeszcze tylko zwrócić lalkę. Mógłbyś zaprowadzić mnie do swojej kuzynki i jej córki?

- Do Annemarie? Jasne. Jeszcze dzisiaj jej nie widziałem, więc z chęcią się przywitam - uśmiechnął się. - Chodź za mną - oboje ruszyli przez wioskę, która już żyła nadchodzącym ubojem bydła i młóceniem zboża.

- Zasłony są jeszcze zaciągnięte? Co za rodzina śpiochów. A pomyśleć, że Karla pomagała kiedyś mojej kuzynce w radzeniu sobie z bezsennością. Często dręczyły ją koszmary, pociła się w nocy i dostawała skurczy z niewiadomego powodu... Obudźmy ich, tylko nie gwałtownie. Mam klucz, Annemarie dała mi tak na wszelki wypadek.

Heiner wszedł stąpając ostrożnie i starając się nawet oddech ściszyć, by nie zbudzić śpiącej w skromnej izbie młodej kobiety o błyszczących lokach i czerwonych ustach. Iwan jakby cały czas był nieobecny - przejmował się tym, że wiedział tak mało, gdy przede wszystkim potrzebne mu były wiadomości. Dopiero gdy jego towarzysz zauważył szeptem, że po Gerhardzie - mężu śpiącej królewny - i jej córce, nie ma innego śladu niż pofałdowany koc, przykre myśli rozpierzchły się i uświadomił sobie, że coś się dzieje...

- A co to... - młodzieniec wyjął spod głowy swej kuzynki woreczek wypchany mocno pachnącymi ziołami. - Ach tak. Woreczek na uspokojenie. Wystarczy jeden położony pod poduszkę i nie trapią cię przywidzenia. O tym mówiłem. Annemarie dostała zapas ziół od Karli. Tylko ktoś tym razem wyraźnie przesadził z dawką... Będziemy musieli poczekać, aż się obudzi, by to wyjaśnić.

Rozglądając się po domu, Iwana jedynie zaciekawił leżący koło drzwi kawałek kredy, który wyglądał tak, jakby wypadł komuś z ręki i się połamał. Jednej części brakowało - ktoś musiał ją podnieść. Młodzieniec schylił się nad znalezionym przedmiotem. Podniósł kredę i zaczął się jej z zaciekawieniem przyglądać. Cała sytuacja wydawała mu się nader dziwna i niepokojąca.

- A nie możemy jej teraz obudzić? – zapytał. – Może to znów moja paranoja, ale nieswojo się tu czuje. Nie dziwi cię, że nigdzie nie ma ani jej męża ani córki? Kiedy rano wstawali powinni zauważyć, że woreczek jest zbyt mocno napchany tym zielskiem. W dodatku powinni chociaż wyjąć go spod jej głowy.

- Nie obudzi się tak szybko - odpowiedział Nonnweilerczyk, rozglądając się. - Brakuje ubrań Gerharda i małej. Musieli gdzieś wyjść. Poczekaj... - Heiner wyszedł i wrócił.

- Koń jest... Na bogów, nie wiem, jakiej diabelskiej sztuki tu użyto! - chłopa ogarnęło rozdzierające uczucie bezradności. - Proszę, pomóż mi. Musimy coś zrobić, kogoś powiadomić. Nie mogli sobie tak po prostu zniknąć!

- Przypilnuj Annemarie i rozejrzyj się czy nie ma tu jeszcze czegoś niepokojącego – odparł. – Pobiegnę po moich towarzyszy i popytam przy okazji, czy ktoś przypadkiem nie widział Gerharda i Tiny – już miał wybiec z pokoju, gdy nagle zatrzymał się w drzwiach. – Kto dziś miał stróżować przy bramie?

- Przy której bramie?

Iwan zamyślił się na chwilę, po czym wypalił:

- Przy wszystkich. Jeżeli chcemy wiedzieć, czy ktoś opuszczał dzisiaj wioskę, to musimy zwrócić się właśnie do nich.

- Przy północnych stał na pewno Ralf Egerer przy jednej i Thilo Harms przy drugiej. A na południu do świtu miała być kolej brata Thilo, Georga.

- Dobrze więc. Za chwilę powinien zjawić się tu któryś z moich towarzyszy. Może dostrzegą tu coś więcej, albo uda im się szybciej ją przebudzić. Popytam się jeszcze czy Gerhard przechodził dziś przez bramę, a później też tu przyjdę – powiedział Iwan, po czym wybiegł z domu.

Będąc już na zewnątrz, rozejrzał się wokół w poszukiwaniu pierwszego lepszego dzieciaka. Szybko namierzył swój cel i podbiegł do niego.

- Hej, mógłbyś coś dla mnie zrobić? – zapytał. – Znajdź tego pana z małpką i resztę osób, które przyjechały tu wraz ze mną kilka tygodni temu i przekaż by szybko przybiegli do tego domu. Jak to prędko zrobisz, to dostaniesz w zamian pieniążka.

- Najpierw pieniążek!

Iwan westchnął, zdenerwowany każdą stratą cennego czasu. Sięgnął do sakiewki i wyciągnął jednego miedziaka, którego wręczył dzieciakowi.

- Pan z małpką da ci później drugi.

Żołnierz wpadł w złość - dopiero przy ostatniej bramie uzyskał jakiekolwiek informacje:

- Panie, jeszcze nie świtało, gdy wyszedł przez bramę w stronę Eutzsch. Dźwigał duży worek i mówił, że ma coś ważnego do załatwienia. Nie wyglądał podejrzanie, więc go wypuściliśmy. Ja bym Gerharda zatrzymał? Nie ma mowy. Nie miał ze sobą Tiny, a skąd to pytanie? Znikła? Niemożliwe, pewnie gdzieś się zaszyła, wie Herr jak to jest z dziećmi.

Słowa stróża spadły na niego niczym grom. Już wcześniej miał złe przeczucia, ale dopiero teraz ogarnęła go prawdziwa zgroza. Wobec usłyszanych informacji Iwan nie mógł mieć złudnych nadziei. Tina najprawdopodobniej była już martwa, a jej ojciec gdzieś uciekł. Nie mając czasu na zastanowienia, dlaczego Gerhard postanowił dokonać tak okrutnego i plugawego występku, Iwan ruszył pędem w stronę domu Annemarie, gdzie powinni znajdować się jego towarzysze. Nie miał najmniejszego zamiaru porzucać tej sprawy, w końcu Gerhard ruszył pieszo, a więc konno powinni dać radę go dogonić.

- Jadę z tobą - rzekł Erillian i ruszył po swego konia.

- Najpewniej w worku ją wyniósł - powiedział Jochen. - Ogłuszył lub uśpił, związał i wyniósł. Wszak to żaden problem, skoro z dzieckiem miał do czynienia, a nie z dojrzałą niewiastą. Jadę z tobą.

- Nie mam konia i prędzej bym chyba z niego spadł, więc tylko was spowolnię - powiedział Wolf, choć jego serce rwało się do czynu. - Zostanę z ludźmi i będę pilnował porządku.

- Nie wiem dlaczego Gerhard mógł zabrać dziewczynkę i mam nadzieje, że przewidywania Jochena okażą się prawdą. Ale lepiej by było, gdyby ruszyło nas więcej. Mamy chyba dodatkowego konia. Gdybyśmy nie odnaleźli wyraźnych śladów, to moglibyśmy się rozdzielić i przeszukać rozleglejszy teren - powiedział Iwan. - Heinerze ruszysz z nami? Ty znasz te tereny o wiele lepiej, niż ktokolwiek z nas.

- Wolałbym zostać z Annemarie na wypadek, gdy się obudzi - powiedział, głaszcząc kuzynkę po włosach. - Lepiej żeby dowiedziała się o ponurych rewelacjach od kogoś bliskiego, niż od przypadkowych osób.

- Ruszyłbym z wami, ale jeździć nie umiem i nie mam na czym. - rzekł Thurin. - Więc i ja będę musiał tu zostać. Powodzenia.

- Ach, zapomniałbym! – rzekł Iwan ciągnąc za lejce. Koń parsknął i po kilku krokach odwrócił się w stronę towarzyszy, którzy postanowili pozostać we wiosce. – Dziś dowiedziałem się od pewnej kobiety, że czarodziej imieniem Jörg Dehm był tu kilka tygodni temu i wraz z pewnym przewodnikiem ruszył na południe. Do dziś nikt ich nie widział… Kiedy wrócimy, będziemy musieli ponownie przedyskutować sprawę podróży do Riesenburga – Iwan ponownie pociągnął za cugle, a koń tym razem bez żadnych uwag skierował się w stronę bramy Nonnweiler.

W tym momencie trafione przez Felixa celnym kopniakiem wiadro poleciało w powietrze.

- Niech to szlag! - Krzyknął łapiąc się za głowę.

- Niech jedzie z nami - kontynuował czarodziej po przerwie. - Obiecałem, że malec trafi do Riesenburga, do czarodzieja i słowa dotrzymam. Choćbym tym czarodziejem miałbym być ja dopóki Dehm nie wróci.

Roran wiedział, że nie pomoże w poszukiwaniach, więc jedynie pożyczył szczęścia tym, którzy udali się w pościg.

- Skoro nie ma tam czarodzieja, to nie mamy co się spieszyć, prawda Felixie? - zagadał krasnolud. - Poza tym, jak myślisz, czy muszę być obecnym w Riesenburgu, czy twój znajomek jest w stanie na odległość znieść działanie tego czaru? To dosyć ważne sprawy, a ja jestem zbyt nieświadomy działania tak wielkiej magii.

- Nie rób sobie nadziei, że mistrz Dehm zna odpowiedź na ten problem, bo możesz się rozczarować.

Felix odwrócił się w stronę krasnoluda i rozejrzał się, czy miejscowi nie są przypadkiem w okolicy.

- Spotkać z nim się chcę, bo ja nie wiem, co to jest i najlepszym co mogę zrobić to spytać o pomoc kogoś, kto się zna na tym lepiej niż ja. Tylko czarodziej może nawet nie być potrzebny. Jeżeli moglibyśmy skorzystać z jego biblioteki i laboratorium, to może moglibyśmy sami do czegoś dojść. Mam parę pomysłów co do badania, ale one wymagają twojej obecności i braku świadków.

- Z teorii na świecie istnieje osiem typów magii. Dla uproszczenia ich postrzegania my ludzie nazywamy je kolorami, każdy typ ma swoje efekty i specyfikę. Najpierw pewnie trzeba zbadać z jakim typem magii mamy do czynienia, a potem dalej myśleć, co z tym zrobić.

- Zresztą z miastem są związane inne rzeczy. To był napój, tak? - nie czekał na odpowiedź. - Może więc w mieście jest jakiś alchemik, który słyszał o czymś podobnym? Poza tym nie chcę tutaj być, jeżeli zwierzoludzie zaatakują. Nikt nie atakuje gdy wie, że przegra, tylko wtedy, gdy wie, że wygra. Jeżeli zdecydują się na atak, to miejsce, mimo naszej pomocy, może być śmiertelną pułapką. Jeżeli chcemy im pomóc faktycznie, a nie umrzeć chwalebnie, musimy ściągnąć wsparcie. Z tym nam może pomóc najszybciej lokalna władza w Riesenburgu.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 16-04-2015 o 12:04.
Lord Cluttermonkey jest offline