Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2015, 22:09   #8
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

-Grasz tymi kartami, czy zamierzasz się do nich modlić?- zrzędliwy głos Wade’a przerwał skupienie graczy, wszystkich poza adresatem pytania.
-Nie muszę się modlić o sukces. Bóg jest po mojej stronie.- odparł z ironicznym uśmieszkiem Bert. – W końcu przetrwałem piekło na ziemi. A ty chcesz się przekonać, czy mówię prawdę?
- To zamierzasz podbijać stawkę, wymieniać karty czy…-
burknął Wade.- Chłopie, nie mamy całej nocy na twoje dumanie.
- Niektórzy już ziewają z nudów. Chłopie. Zastanawiasz się, jak baba przy wyborze butów.
- Zażartował Alistair.
- Nie popędza się geniusza.- odparł głośno Bert.
-Nie jesteś geniuszem.- burknął Wade.
- Twoje żetony twierdzą inaczej.- skontrował Bert kartami wskazując sporą pulę żetonów, z których duża część zaczynała jako pula Wade’a.
- To jak obstawiacie jutrzejszy mecz? Detroit Pistons zwyciężą… w końcu grają u siebie.-wtrącił ostrożnie Brian zerkając na Wade’a. Kowalsky tylko parsknął ze śmiechem.- Nawet nie wiem czy mi się chce o tym gadać. Koszykówka to nie sport dla mnie… Baseball to sport. Football amerykański to sport. Koszykówka to wariactwo. Banda kolesi w krótkich spodenkach gania od kosza do kosza.
- Soccer… też jest podobny. Banda kolesi gania od bramki do bramki…-
wtrącił Bert.
- Soccer to inna sprawa. Kwestia patriotyzmu.- mruknął Wade… fan europejskiej piłki nożnej.
- Nie rozumiem tego twojego patriotyzmu. Soccer, siatkówka…i to europejskie ligi.- westchnął Brian. – I football amerykański oraz baseball. Ale nie koszykówka i boks. Dziwne.
- A hokej? -
Dodał swoje trzy grosze i jeden żeton do pokera Alistair. - W Kanadzie za nim szaleją? Albo ten, no, jak mu tam, ten gdzie gania się za piłeczką z siatką na kiju jakby hokejowej. Pokręcone, kanadyjskie gry. Z tymi Kanadyjczykami zawsze było coś nie tak. inaczej. Za dużo francuskiej krwi, ot co.
- To kwestia różnego rodzaju patriotyzmu… Ciężko to wam zrozumieć. Z pewnymi rzeczami trzeba się urodzić po prostu. Wypić z mlekiem matki.-
speszył się Wade.
- Kanadyjczycy są dziwni, ale czego się spodziewać pod odszczepieńcach od żabojadów.- Bert sarknął gniewnie. -Ale i tak lepsi od tego kainowego plemienia.
Z jakiegoś powodu Bert i Rose Bernsteinowie nie cierpieli Francuzów, mimo że znali ów język i Bertowi zdarzało się kląć po francusku.
- Dobry wieczór. - rzekł wchodząc do środka uśmiechający się, mężczyzna w okularach. Wiekowo przy zebranych graczach zaniżał raczej średnią ale w całym domu zaliczał się raczej do górnej półki wiekowej. Zdecydowanie było mu bliżej wieku emerytalnego niż poborowego.
- Znalazłoby się jeszcze jedno miejsce? - zaczął podchodząc i wymieniając uśmiech z resztą zebranych sąsiadów. Widać było, że ma dobry humor bo zazwyczaj po pracy wracał do siebie. Dziś też wrócił ale nabuzowany pozytywną energią po popołudniu z Kimberly jakoś nie miał ochoty go spędzać sam w czterech ścianach. Przebrał się wiec tylko w bardziej domowe dresy, zabrał na dół czteropak piwa, dwie butelki wina, różowego bo lubił, i paczki jakiś snaków które trzymał “dla gości” i w końcu zazwyczaj sam je zjadał gdy odleżały swoje. Rzadko bowiem miał gości. A w domyśle trzymał je dla swoich dzieci bo może jakby kiedyś tak wpadły…
- Sypnij dolarami… żetony po jednym. Nie wolno kupić więcej niż 200 dolców, to w końcu rozgrywka towarzyska.- odparł przyjaźnie Wade.- A nie poker na prawdziwe pieniądze.
-Gdyby był na porządne sumy, to byśmy gospodarza kamienicy puścili w skarpetkach. Nieprawdaż Bert?-
zażartował Brian, a Bert tylko skinął głową.
- Witajcie, zdecydowałem się wyjść ze swojej nory. Znajdzie się miejsce? - pod usłyszeniu tych słów w drzwiach można było zobaczyć chudą sylwetkę pewnego młodzieńca. Świeża twarz, mimo, że mieszkał w bloku od paru dobrych lat, większość jego interakcji z sąsiadami sprowadzała się do “dzień dobry” na klatce schodowej. Był wyraźnie speszony i raczej nie wyglądał na specjalnie społeczną osobę. Jego ubranie wskazywało, że niedawno wrócił z pracy - w niewygodnej marynarce i dopasowanej do niej spodniach dość mocno wyróżniał się n a tle zgromadzonych osób. Na jego twarzy pojawił się niezręczny uśmiech.
- Jeśli coś się znajdzie, to… y… poczekajcie chwilę, przebiorę się w coś normalniejszego.
Wyszedł.
- Im więcej…- tyle zdążył powiedzieć Wade nim Harris zawrócił nagle. A Bert wzruszył ramionami dodając.- Nie ma się co dziwić. Wydukał więcej niż dzień dobry, więc jest postęp.
- Takie pokolenie…-
wzruszył ramionami Wade.- Nic tylko ten internet i telewizja. Nie potrafią docenić starych dobrych zabaw.
- Hej, wróciłem. -
George wrócił, ubrany już bardziej “po cywilnemu”, w bluzę oraz stare, znoszone dżinsy.
- W co grywacie? Widzę, że w pokera. Chętnie pogram. - zajął miejsce na najbliższym krześle. Szeroko uśmiechnięty, popatrzył na innych graczy. Zdecydowanie odstawał wiekiem.
- Sportowe rozgrywki, młody człowieku. - Powitał go Alistair.
- Nie strasz go sportem… toż to chudzina.- zażartował Wade.
- Gdyby to był prawdziwy sport, to byś ty wygrywał Wade.- sprostował sytuację Bert tasując karty.- A nie ja… Poker to gra umysłu, kontroli nad sobą, taktyki, pamięci i odrobiny szczęścia.
- Albo tylko szczęścia.-
dodał Wade.
- Generalnie też kontroli pęcherza, panowie - uśmiechnął się Dowson. - A propo... przepraszam na chwilę. Przy okazji zrobię miejsce nowym graczom.
- Och, jak wspaniale. Kontrola umysłu i farta to coś, co lubię. Tak, świetnie. -
George zatarł ręce.
- Sportowe rozgrywki w drobnych stawkach - rzucił Charlie wchodząc do ich mieszkania rozrywki.
- Znów ten poker, eh pamiętam jak ostatnio z wami zagrałem, musiałem przyjąć kilka projektów więcej i zarwać trzy noce aby wyjść na swoje, więc dziś chyba sobie odpuszczę rozgrywkę ale chętnie popatrzę jak inni grą
- Ee… Co będziesz tak stał i patrzył? Usiać i zagraj z nami. Może tym razem pójdzie ci lepiej? Trzeba myśleć pozytywnie. Jak ktoś jest nastawiony negatywnie to już jakby w połowie oddawał zwycięstwo. No ale… Może ja za bardzo jestem nastawiony ostatnio na walkę z tym cholernym Chińczykiem… Wiecie, że kupił nowy telewizor? Na pół ściany! No jak on mógł?! Jak ma takie dobre te swoje sajgonki i inne takie to po co ludzi mami telewizorem na pół ściany co? - początkowo Karl mówił żartobliwie ale pod koniec gdy temat zszedł na “tego cholernego Chińczyka” już tak z wyczuwalną nutą pretensji i żalu do Skośnookiego za jego “oszukańczy” numer z telewizorem.
- Nie dziękuje, na prawdę nie mam dziś nawet nastroju na grę w której trzeba zgrabnie blefować. Za dużo na głowie, posiedzę, pogram na konsoli i to wystarczy. Następnym razem się skuszę na partyjkę.-dodał jeszcze Charlie.
- Jeszcze trochę a prawdziwe Chińczyki nas najadą. Wtedy tym twoim nie będziesz się musiał martwić.- wtrącił ponuro Wade.
-Bzdura… Ty i twój defetyzm. Chiny się teraz bogacą nie w głowie im wojna.-wzruszył ramionami Brian, po czym zwrócił się do Karla.- To może ty zrób to… jak to się nazywa.... karaoke?
-Nie słuchaj go… Karaoke? Banda pijaków fałszujących do muzyki, to już lepiej załatw jakiegoś komika ze stand-upem co wieczór.- mruknął Wade z wyraźnym niesmakiem na obliczu. Widać nie lubił karaoke.
-Jeśli ten Chińczyk potrzebuje telewizora do prowadzenia knajpy, to długo nie pociągnie.- zawyrokował Bert i zmienił temat.- To co jutro. Poker?
-Poker… Koszykówka to nie dla mnie.-
stwierdził Wade.
- Na mnie nie licz. Mam rocznicę.- stwierdził Bert, a Brian dodał.-Ja tam koszykówkę lubię, ale oglądnę u siebie.
-Alistair? Karl? Charles?- spytał Wade zerkając także George’a czekając na ich deklarację w kwestii jutrzejszego wieczora.
- Jako, że dziś sobie odpuściłem to jutro chętnie zagram, z góry zaplanuje sobie dzień tak żeby wieczór mieć wolny.- stwierdził Charlie.
- Ja jeszcze nie wiem. Nie mogę obiecać. - odpowiedział z zastanowieniem w głosie właściciel “Karl’s Food”. Zastanawiał się. Karaoke? Komik? Nawała Chińczyków opanowujących to miasto? Miał nad czym rozmyślać na resztę wieczoru nawet jeśli większość z tego to w sumie żarcik.
- Tak, chętnie i jutro z wami posiedzę - George skrzywił się na samą myśl o następnym dniu. Biblioteka, ech. Nie znosi tego miejsca.- Co do chińczyków - wszyscy wiemy, że małe to, wredne i wszędzie tego pełno. Takie małe pchły.

Na stole bilardowym obok grających w pokera mężczyzn leżała przyniesiona przez Berta gazeta. Pozostawiona zresztą przez niego później. Zapomniana. Tak jak artykuł na pierwszej stronie.



Z wyjątkowo krzykliwym tytułem przyciągającym uwagę do mniej sensacyjnej treści.
W kierunku Ziemi zmierza meteor. Czy będzie ona przyczyną zagłady ludzkości?
Zauważony niedawno przez teleskopy obiekt niebieski jest o połowę mniejszy niż szacunkowy rozmiar meteoru, który przyczynił się do wymarcia dinozaurów. Wedle astronomów nam jednak nic nie zagraża. Obiekt powinien minąć Ziemię w wystarczającej odległości. Tym razem przynajmniej.
Problemem bowiem jest fakt, że ów meteor został zauważony zbyt późno, by można było zareagować na jego obecność w układzie słonecznym. Co się stanie następnym razem, gdy obiekt takiej wielkości będzie podążał trajektorią oznaczającą uderzenie w naszą planetę? A taka możliwość istnieje, bowiem ów meteor pochodził prawdopodobnie z obłok Oorta, sferycznego obłoku, składającego się z pyłu, drobnych okruchów i planetoid obiegających Słońce w odległości od 300 do 100 000 jednostek astronomicznych. Obszaru którego najwyraźniej my nie potrafimy nadzorować, mimo posiadania dziesiątek teleskopów i radioteleskopów. I mimo że problem takich meteorytów jest znany nam od wielu lat, ani rząd USA ani ONZ nie wypracowało żadnych porozumień międzynarodowych i planów na wypadek takiego zagrożenia.

Bo cóż sensacyjnego jest w stwierdzeniu oczywistości?

DETROIT LATO 2010 dzień -1


Przelatujący meteor był więc jedynie czymś co mogło ekscytować jedynie fanów astronomii. I trafił do gazet głównie ze względu na swe rozmiary. Znawcy tematu wiedzieli, że trzecią planetę od słońca co jakiś czas bombardują różne meteory które najczęściej giną po drodze do jej powierzchni spalając się w wyniku tarcia w atmosferze. Podobnie jak czasem ludzkie wytwory pozostawione na orbicie lub różne kawałki śmieci. Tak czy siak meteor trafiał do wiadomości jako egzotyczna ciekawostka. W 2010 świat miał ciekawsze rzeczy do robienia niż gapienie się w niebo.

Na przykład Terrence Carter miał “utarczki” z prawnikami. Sprawa utknęła w dziale prawnym. Ktoś doniósł szefostwu Toyoty o pyskówce Stevensona, a ci poprzez swych prawników zaczęli działać na rzecz wytłumienia smrodku legalnymi środkami naciskając na gazety, których dziennikarze uczestniczyli w tej niefortunnej konferencji. W końcu koncern nie chciał być kojarzony z jakimiś nielegalnymi praktykami.
Tyle że niewiele mógł zrobić. Poza składaniem oczywiście deklaracji iż ewentualne działania inżyniera Stevensona są jego osobistą inicjatywą, a nie są oficjalną polityką koncernu i wszelkie insynuacje tego typu będą automatycznie skutkowały pozwem sądowym. I oznaczało to stępienie wymowy artykułu jaki przygotował Carter. Perełka nie błyszczała już tak pięknie, zwłaszcza gdy na głównej stronie pojawił się artykuł Hernando Cortiza dotyczący nepotyzmu i korupcji w Department of Motor Vehicles. Terrence mógł sobie pluć w twarz. Poszedł bowiem po najmniejszej linii oporu. Zdobył bowiem ciekawy materiał i zamiast dalej drążyć temat, odwalił fuszerkę i dał prościutki artykulik.
Ale na swoje usprawiedliwienie Terrence miał długie i zgrabne nogi… należące oczywiście do Annabelle Clarkson.
W ramach “pokuty” dostał specjalne zadanie od szefa. Ponieważ specjalistka od kujonów i nerdów miała akurat urlop macierzyńsk , ktoś inny musiał odbębnić okolicznościowy artykuł do naukowych ciekawostek. Wypadło na Terrence’a. Ot, przejazd do najbliższej uczelni, wywiad z jakimś jajogłowym na temat meteorytów, parę fotek...ot, artykuł zapchajdziura. Wpierw jednak musiał przysiąść przy telefonie i ustawić sobie ten wywiad z jakąś poważaną uczelnią.

Alistair Dowson znalazł się w sytuacji dość niespodziewanej, gdy do jego drzwi zapukała Mindy Hoover z wyraźnie strapioną miną. Ważne sprawy wzywały ją na rajd po miejskich urzędach czy szpitalach. Alistair nie do końca to rozumiał, bowiem Mindy tłumaczyła sytuację dość nerwowo i chaotycznie. W dodatku w tej rozmowie przeszkadzała jej nieco trzpiotowata i bardzo żywiołowa Alice. Dziecko które było powodem pojawienia się Mindy w mieszkaniu Alistaira. Potrzebowała bowiem, by ktoś zajął się Alice podczas, gdy ona uda się na miasto. A ponieważ sytuacja w jakiej się znalazła zaskoczyła ją z przysłowiową ręką w nocniku… Mindy w swej desperacji zwróciła się do Alistaira właśnie.
I rzeczywiście wydawała się zdesperowana. Zostawienie swej pociechy z sąsiadem nie było pewnie jej pierwszym pomysłem. Ale zawiodły zapewne inne alternatywy i Mindy znalazła się pod ścianą. Była wyraźnie zestresowana tą sytuacją. Dłonie jej drżały, usta drżały… wypowiedzi się rwały.
Czy więc Alistair mógł w takiej chwili odmówić pomocy tej kobiecie?

Charlie Belanger siedział w domu podczas tego weekendu.Pisanie od nowa strony okazało się zajęciem żmudnym i nużącym. Nie miało żadnego powiewu nowości jakim było jej tworzenie od podstaw. Nie było w tym żadnej kreatywności, nie było zabawy. Było tylko benedyktyńskie wręcz przeszukiwanie kodu strony i przerabianie jego fragmentów, by wreszcie zadowolić klienta. Człowiek… zwłaszcza młody i energiczny jak Charlie, nie mógł tego robić przez kilka godzin z rzędu. Więc urozmaicał sobie tą katorgę przerwani na surfowanie po necie, granie w gry MMO i inne rozrywki. Do czasu aż internet się urwał, a jego próby zaowocowały okienkiem.


WTF.?!

Rankiem Tara Lantana poznała Gregory’ego Lardetsky’ego… Podczas śniadania, nigdy go nie spotykając, nigdy z nim nie rozmawiając, nie widząc go ani raz na oczy. Wystarczy że Lilly się w nim zadurzyła, od pierwszego wejrzenia i od trzeciej wspólnej kawy. Musiała się swym szczęściem podzielić z rodziną, toteż Tara wysłuchiwała dość długiego i szczegółowego monologu na temat “jeszcze nie, ale wkrótce może chłopaka lub byłego chłopaka” swej kuzynki. Nie nowina. Lilly umiała podrywać chłopaków. I szlifowała tę umiejętność regularnie się zakochując. Tak… z miesiąc, dwa po rozstaniu z poprzednim. Tak więc Tara musiała wysłuchać jego wszystkich zalet podejrzewając, że za tym monologiem kryje się coś więcej. Tym razem Lilly starała się wyraźnie podkreślić, że ten… może być tym ostatnim. Co prawda poprzedni też niby mieli być, ale…
Prawdziwe intencje kuzynki pojawiły się pod koniec monologu.
- Zaprosiłam go na kolację do mnie… to jest do nas, więc… Możesz tak na wieczór, znaleźć sobie coś do roboty... poza domem?- zapytała ostrożnie Lilly z niewinną minką.

George Harris musiał uznać ten telefon za nieoczekiwany. Po pierwsze nie spodziewał się telefonu od starego przyjaciela ze studiów jakim był Henry Bowman. Tym bardziej, że przyjaciel było w tym przypadku określeniem na wyrost. Bardziej kolega pasowałoby, choć… to też nie odpowiadałoby rzeczywistości. Idealnym określeniem byłoby, “osoba która studiowała to samo co ja w tym samym czasie i miejscu”. Ot, rozmawiali wiele razy, wymienili się kilkanaście razy notatkami, pomagali sobie czasem, ale po za tym… Harris nie potrafiłby powiedzieć, o Bowmanie nic poza jednym faktem. Był przebojowy, już na studiach zdobył stypendium zagraniczne, a także dziewczynę. Harris nie widział Bowmana od czasów studiów, nie słyszał o nim nic. I zapewne Henry również nic nie słyszał o Harrisie. A jednak… zdobył jego numer i zadzwonił do George’a. Czemu teraz właśnie? I czy Harris powinien zgodzić się na spotkanie?

Kłopoty, kłopoty, kłopoty… ostatnio było to słowo prześladujące Karla Hobbsa. Kłopoty z konkurencją, kłopoty z pracownikami… właściwie z jedną pracownicą, ale taki przykład demoralizował.Póki co nie było jeszcze kłopotów z płynnością finansową firmy, ale Hobbs był pewien, że i te wystąpią z czasem. Szlag.
Dość. Nie zastanawiać nad tym, nie stresować, nie denerwować. Karl co prawda był zdrowy jak koń, ale miał też swoje lata. Nie warto testować wytrzymałości organizmu niepotrzebnym stresem, zwłaszcza, że weekend i tak był ciężkim wyzwaniem dla jego baru. Wyzwaniem, które należało podjąć i pokonać. Zysk bowiem uzyskany na weekendzie, był wystarczającą nagrodą. Bowiem właśnie weekendowe zyski pozwalały zarobić Hobbsowi na tyle by utrzymać pasożyty i wytrzymać nacisk konkurencji. Dlatego też ten okres, był tak ważny i jego ekipa musiała się na zadaniu. Cóż, przynajmniej ta pracująca część ekipy.
Obecnie Karl zajmował się sprawdzaniem stanu spiżarki, by w razie czego zamówić brakujące produkty, gdy podszedł do niego Larry wyraźnie zmieszany i próbujący o czymś powiedzieć. W końcu poruszył temat mówiąc.
- Bo… Ja rozmawiałem na dzielnicy i… można by spróbować załatwić sprawę Marii. Znaczy… jest taka osoba, dość dobra… tak słyszałem. Prywatny detektyw. Można by… popytać czy dałoby się coś zrobić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-03-2015 o 20:03.
abishai jest offline