Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2015, 01:24   #115
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
33 Kaldezeita 2514 KI

za tropem Gerharda - relacja Jochena

- Miejscowym to on nie był, ale swój chłop, a przynajmniej takim się wydawał... Pochodził bodajże z wioski Calbe, leżącej na północ stąd - odpowiedział Heiner na pytanie Iwana o pochodzenie Gerharda.

Podobno nie istnieją niebezpieczniejsi wrogowie niż najbliżsi, gdy opęta ich zło. Gerhard albo był szalony, albo był żądny czegoś, co gdyby jeno znał, nie ośmieliłby się stawić temu czoła. Sięgał po coś, czego nie było dane mu sięgnąć, a co dopiero użyć, bo była to rzecz, której ciasny rozum wieśniaka nie mógł pomieścić.

Niewielka grupka jeźdźców - Iwan, Jochen i Erillan - wyruszyła dziarsko z Nonnweiler w dżdżysty poranek, dygocąc na grzbietach swych koni. Idąc śladem porywacza, zboczyli z doskonałej w swej konstrukcji Drogi i zaczęli poruszać się po miękkim gruncie. Gdyby nie czarna wilczyca Erillana, która okazała się niezrównana w czytaniu tropów, pościg za Gerhardem byłby jak szukanie mrówki w rozległym lochu. Zbrodniarz nie skierował się do Eutzsch, tak jak myśleli wartownicy, tylko nad brzeg jeziora, następnie przez las w stronę pól zrujnowanego Fensterbach i dalej, w ostępy Steigerwaldu - w teren, którego awanturnicy nie byli pewni.

Zimny wiatr buszował w trzcinach i szeptał w koronach drzew. Pogoda była tak niepewna jak i przyszłość śmiałków. Kilka ciężkich kropli deszczu spadło na twarz i oczy ścigających, jednak nie zapowiadało się na nagłą i srogą ulewę. Wszędzie dookoła panowała przygnębiająca cisza. Poruszali się przez pustą i opuszczoną wieś jak duchy zapomnianej i dawnej przeszłości.

Wilczyca była coraz bardziej pobudzona - uciekinier musiał być już blisko. Jednak zanim wjechali do płytkiego parowu, Erillan, w stanie niemałego napięcia zmysłów, zwrócił uwagę bohaterów na inne ślady. Rychło upewnił się, że są to odciski kopyt - w większości zdradzały podobieństwo do końskich, jednak niektóre były trójpalczaste i pazurzaste. Czymkolwiek te wierzchowce nie były, dosiadający ich jeźdźcy musieli patrolować teren nie dawniej niż kilka dni temu, po czym zawrócili z powrotem do lasu.

Na widok podejrzanych śladów Iwan odruchowo sięgnął po kuszę i nałożył nań bełt. Broń trzymał ostrożnie - tak, aby podczas jazdy przypadkiem nie wystrzeliła. Z reakcji wilka mogło wynikać, że zbliżali się już do Gerharda… Lub do zwierzoludzi. Natomiast bliskość Steigerwaldu zmuszała żołnierza do zwiększenia czujności. Rozglądał się i nasłuchiwał ze zdwojonym wysiłkiem. Starał się również zachować kamienną twarz, jednak zażarcie modlił się w duchu by nie musieli wchodzić ponownie w głąb tego przeklętego lasu.

- Sprawa jest prosta… Najpewniej natkniemy się na zwierzoludzi. Miejmy nadzieję dorwać skurwiela wcześniej, jednak ryzyko jest duże. Mogę jechać z wami dalej, nie straszne mi to. Pytanie tylko, czy jesteście skłonni zaryzykować dla tego dziecka? - powiedział elf.

- Ta… - odparł Iwan, szczerząc zęby w uśmiechu. - Kobiety w mieście i tak myślą, że jestem rycerzem. Jak się dowiedzą, że stchórzyłem, to cała magia pryśnie…

Jochen tylko skinął głową. W końcu po to tutaj przybyli, by odzyskać dziewczynkę, a nie żeby uciekać na sam widok podejrzanych śladów.

Podczas gdy Erillan z wilczycą rozglądał się za śladami, Iwan zauważył smużkę dymu wznoszącą się ponad drzewami, niedaleko przed nimi. Wyglądało to tak, jakby ktoś rozpalił niewielkie ognisko.

Ujrzawszy dym, Iwan odruchowo wskazał nań kuszą, dając do zrozumienia towarzyszom, że są już blisko. Zsiadł z konia i rozejrzał się za najbliższym drzewem lub kawałkiem jakiegoś pala, do którego można by go przywiązać.

- To pewnie on… Z dzieckiem w worku pewnie nie ucieknie daleko, nawet jak uda mu się nas zauważyć. Skoro tak beztrosko wznieca ogień, to zapewne nie obawia się zwierzoludzi, ale z pewnością ściągnie ich uwagę, więc lepiej trzymajmy się blisko siebie – stwierdził Iwan.

Erillian, nie zsiadłszy z konia, skierował się na nim w stronę ogniska. Dał sygnał wilczycy gwizdkiem by była czuja i trzymała się blisko. Człowiek pewnie się spłoszy, wilk jednak szybko go dopadnie.

Konie i wilczyca zaczęły zdradzać niepokój. Wierzchowce popędzane w głąb parowu wyłamywały się z krótkim trwożliwym kwikiem i co rusz usiłowały zboczyć. Mało brakowało, żeby odmówiły zrobienia choćby kroku dalej, gdy przed oczyma śmiałków zamajaczyła zielonkawa poświata, nieuchwytna z początku i blada jak upiory świtu. Błyszczała coraz jaśniej i coraz migotliwiej, w miarę jak rzedniały kryjące ją zasłony liści. Sercem poświaty był gęsty, ciężki, oblepiony kopciem płomień, który wydawał się pełzać, zamiast tańczyć. Gdyby zielony śluz dało się przeistoczyć w ogień, zapewne wyglądałby jak to ognisko. Płonęło u wejścia do niewielkiej groty.

- To zwykłe fajerwerki - skwitował Iwan, który znał zwyczaje pograniczników. - Używamy takich podczas festynów wszelkiej maści.

Jochen zsiadł z wierzchowca i przywiązał wodze do rosnącego w pobliżu drzewka.

Wkrótce zobaczyli twarz Gerharda i w tejże chwili śmiertelna udręka trwogi i litości rozdarła ich serca. Bo nie była to ludzka twarz, ani w ogóle jakiejś żywej istoty, lecz zielonkawa maska cierpienia. Zapadłe policzki, nienaturalnie błędne oczy, trupia bladość i zraszający ją zimny pot, zrodzony z potwornego wysiłku ducha, wszystko w tej twarzy wyrażało wielkie cierpienie, ale i wielką zarazem siłę - siłę, która chciała ujarzmić nieprzeniknione wijące się cienie prymitywnymi zabobonami wieśniaków. Spękane wargi mamrotały coś w regularnych odstępach czasu, a ramiona i dłonie malowały czerwoną farbą - czyjąś krwią? - rytualne znaki na rozpostartym płótnie... Zaraz! Nie były to okultystyczne symbole, lecz twarz dziewczynki! I to dziewczynki leżącej tuż nieopodal Gerharda, na płóciennym worku, z takim samym woreczkiem ziół, jaki Iwan widział pod głową Annemarie. Żołnierz odetchnął z ulgą - pierś Tiny poruszała się rytmicznie. Jedynie jej nadgarstek był rozcięty i bezwładnie zwieszony nad niewielką miską, w której Gerhard co jakiś czas maczał pędzel. Chłop wydawał się tak zajęty, że można by go dotknąć wyciągniętą ręką, a wciąż była szansa, że nie dostrzegłby gości.

- Jeśli zrobi coś dziwnego będę strzelał. Spróbuj Iwanie zajść go po cichu i ogłuszyć. Pasuje ci to? - elf spytał przyjaciela.

- Z moją zbroją nie ma mowy o jakimkolwiek cichym poruszaniu się. Może ty Jochenie spróbujesz? - żołnierz przyciszonym głosem zwrócił się do kupca.

- Spróbuję - odparł Jochen.

Zamienił kuszę na miecz, po czym ruszył w stronę Gerharda. Co prawda pomysł z ogłuszaniem wydał mu się dość dziwny, ale ostatecznie można było spróbować.

Odrobinę żałował, że Uwe powędrował do Ogrodów Morra. Z pewnością miałby wiele do roboty. O wiele pożyteczniejszej niż uganianie się za Karlą.

Kroczek po kroczku Jochen podchodził do Gerharda. Nagle pod stopą awanturnika niespodziewanie trzasnęła gałązka i chłop zerwał się z przeraźliwą szybkością, niby nagle zwolniona cięciwa. Przykleił się do ściany płytkiej groty, dysząc ciężko i odgrażając się pędzlem. Oczy zionęły mu nienawiścią i szczerzył zęby. Wilczyca zaszczekała.

- Po coś tu przyszli?! - zapytał głucho. - Nie powstrzymacie mnie! Muszę uratować wioskę!

Erillan oczom nie dowierzał. Mężczyzna poderwał się na nogi i zdążył się podnieść, nim elf zdążył spuścić cięciwę. Ruszył w stronę mężczyzny. Celował tak, by zdążyć strzelić nim ten wykona znów coś niespodziewanego.

- Dobra. Nim ktokolwiek z nas zrobi coś głupiego i nieodwracalnego: mów, w jaki sposób rozlanie krwi niewinnego dziecka ma ocalić wieś? Tylko bez bełkotu, jasno i klarownie - powiedział Erillan.

Jochen już chciał darować sobie wypytywanie, skoro tym zajął się Erillan, ale jedno pytanie jednak wpadło mu do głowy.

- I kto ci podpowiedział ten wspaniały plan? - spytał.

Kupiec tylko przygotował się do walki - na wypadek, gdyby Gerhard zrobił coś mało rozsądnego i mało przyjaznego.

- I ścisz głos… - powiedział Iwan, który jako ostatni wyłonił się zza krzewów. W dalszym ciągu dzierżąc naładowaną kuszę, zbliżył się do zielonego “ogniska” i trzewikami swej zbroi zaczął zasypywać je ziemią. Przez cały czas dokładnie lustrował szaleńca wzrokiem.

- Moja babcia zawsze tak robiła... Namalowanie podobizny najmłodszego dziecka jego własną krwią chroni przed złymi duchami stamtąd - zobrazował Steigerwald zamaszystym ruchem pędzla. - Przecie nie skrzywdziłbym mojej córki bez powodu! Będzie żyć i nawet nie będzie pamiętać tego wydarzenia. A wy... - warknął przez zaciśnięte zęby. - Tylko sensacji szukacie, zamiast faktycznie nam pomagać!

- Ty natomiast bezmyślnie naraziłeś życie swojej córki zabierając ją do tego lasu i okaleczając – odparł sucho Iwan. – Obiecałem sprowadzić Tinę z powrotem i tak zrobię. Jeżeli tak bardzo tego pragniesz, to dokończ swe dzieło i zgiń tu z rąk zwierzoludzi… Albowiem żadne wiejskie zabobony nie powstrzymają ich przed poderżnięciem ci gardła.

- Okaleczając? To tylko kilka kropli krwi! A zwierzoludzie odejdą, jak tylko dokończę, co zacząłem.

- Mroczne siły powstrzymać może jedynie stal i odwaga – rzekł żołnierz. – Nawet najpotężniejsza magia nie jest w stanie dokonać tego równie skutecznie, a co dopiero zwykłe malowidło. Nie będę zmuszać cię byś ruszył z nami, ale jeżeli choć trochę troszczysz się o swą córkę i żonę to nie poświęcisz się w tak głupi sposób.

- Musicie mi pozwolić dokończyć! To jedyna nadzieja dla Nonnweiler! - awanturnicy nie mieli przesadnego szacunku dla ludowych bajań, jednak Gerhard nie zamierzał prędko odpuścić.

Erillan nie śledził uważnie toku rozmowy - jego wilczyca, mimo że chłop nie okazał się agresywny, nadal była zjeżona i denerwowała się coraz bardziej. Na pobliźnionym obliczu bohatera położył się cień najokropniejszej grozy. Tylko elf o wyostrzonych jak u wilka zmysłach mógłby wyczuć zbliżający się tętent kopyt. Ognisko... Przepatrywacz uczuł żgnięcie lęku.

- Jaki z ciebie stary głupiec! Jeśli w lesie czają się wrogowie, to ogień jest ostatnią rzeczą, jakiej nam trzeba - wyrwało się Erillanowi. - Mamy poważne kłopoty. Jest ich czterech. Albo i pięciu.

Czterech czy pięciu... Co za różnica, pomyślał Jochen. I tak o tych czterech czy pięciu za dużo. Jedyna nadzieja w tym, że część z nich da się załatwić z zaskoczenia.

- Walczymy czy uciekamy? Ja bym spróbował wziąć ich z zaskoczenia.- stwierdził elf.

- Walczymy - rzekł Iwan, po czym zwrócił się do Gerharda. - Bierz Tine i ukryj się gdzieś. Jak spadnie jej chociaż włos z głowy, to zwierzoludzie będą twoim ostatnim zmartwieniem...

- Dziecko niech schowa w krzaki a sam niech bierze miecz i walczy - powiedział Erillian cierpko. - Przez niego tu jesteśmy!

- Zepsuliście wszystko! Zepsuliście! - krzyczał w gniewie Gerhard, lecz jego głos był pełen lęku. Wydawał się osobą, która żyła ze strachu, a żaden z awanturników nie miał teraz czasu dodawać mu pasem odwagi jak małemu dziecku. Korzystając z okazji, chłop przerzucił córkę przez bark i wziął nogi za pas.

W nozdrza śmiałków uderzyło zimne, leśne powietrze Steigerwaldu, które miało w sobie coś złowieszczego, co przejęło ich do szpiku kości, jakby chciało wyszeptać, że nie ma dla nich ucieczki przed zapomnieniem lub śmiercią.

Podczas gdy Erillan wdrapywał się na drzewo, a Iwan krył się za pniem - obaj gotowi do strzału - Jochen wdrażał w życie plan zasadzkę z liną między drzewami. Jednak porzucił swój plan na widok sylwetek jeźdźców, którym przyglądał się z drżeniem serca.

- Bogowie... - powietrze wypełniło się posępną trwogą.

Daremnie się łudzili, że ich prześladowcami będą podobni w jakimś stopniu ludziom jeźdźcy na wierzchowcach. Galopujące stworzenia były trudne do opisania, wyglądały jak ucieleśnienie wizerunków bogów zrodzonych w wyobraźni jakiegoś prymitywnego plemienia. Zdumiewające niczym potwory z koszmarnych snów szaleńców hybrydy byka, człowieka i konia, ryczące w straszliwie nieziemskim języku, dudniły kopytami, by zabić garstkę śmiałków w sposób, przed którym wzbrania się ludzka mowa.

Desperacki deszcz strzał spadł. W nacierającym stadzie zapanował chaos. Jedna z bestii padła ciężko. Inna na widok krwi sączącej się z ran wstrzymała szaleńczy galop, parsknęła i wycofała wgłąb lasu. Trzy włócznie wciąż się zbliżały, by zaśpiewać śmiertelną pieśń i zgromadzić okaleczone trupy u kopyt centigorów.

Zamiast rozpierzchnąć się na wszystkie strony, jak zrobiliby to rażeni paniką pogranicznicy, śmiałkowie stanęli dzielnie do walki. Każdy inny mąż na ich miejscu wolałby walczyć przeciwko tuzinowi mężczyzn. Jednak miecz w dłoni, w przeciwieństwie do nieporadnej próby ucieczki, dawał chociaż marne pocieszenie, jakim była obietnica żołnierskiej śmierci.

Dopiero z bliska awanturnicy ujrzeli, że bestie różniły się między sobą pewnymi cechami szczególnymi, które potęgowały wrażenie nieczystości, niesamowitości, nieprzyjazności i nienormalności.

Jochen rzucił struchlałe spojrzenie w stronę wielkouchego centaura. Skamieniały ze zgrozy Leonhardt wyjąkał kilka słów po krasnoludzku, które choć nie miały dla niego żadnego znaczenia, aktywowały runy na jego mieczu. Znaki rozbłysły, a dzielny mąż poczuł się tak, jakby miecz i jego ramię stanowiły jedność. Niesiony euforią, wymierzył desperackie dźgnięcie z takim impetem, że nieomal dosięgnął monstrum przez zaskoczenie. W ostatniej chwili stwór ciemności zdołał sparować cios tarczą tak, że klinga zahuczała o krawędź tarczy, zostawiając na ostrzu szczerbę i spychając straceńca o krok w tył.

"Będę sprzedawać skórki wydry w piekle", pomyślał kupiec. Poczuł dławiącą w gardle mieszaninę fetoru konia i człowieka, którą nasilił skradający się deszcz. Błyszczące oczka centigora emanowały nieludzkim, zatrważającym okrucieństwem. Włócznia śmignęła ze straszliwym świstem w powietrzu i z potężną furią wbiło się w obojczyk nieszczęśnika. Bestialskie szparki zapłonęły niczym kule ognia. Jochen zachwiał się i wygiął, zalany krwią. Potwór ryknął ponuro, ale jego ofiara już tego nie słyszała. Słyszała tylko bicie serca, które stanęło w gardle niemal dusząc. Upuścił miecz, przyciskając dłoń do rany. Broń i tak już nie była mu potrzebna. Nie miał siły, by się zamachnąć, by wyprowadzić kolejny cios. Co mu pozostało? Uciekać? Czekać na śmierć? Modlić się? Okrutnik szczerzył kły. Jochen uświadomił sobie, że musiał wyglądać jak szamocąca się z kwikiem istota.

Iwan krzyknął, widząc siłę tego ciosu. A może to nie śmiałek krzyczał, tylko chór upiornych strzyg cwałujących na skrzydłach Meisterwindu? Wokół Jochena rosła powoli kałuża ciemnej purpury, gdy żołnierz rozpoczynał upiorną walkę z szablozębnym wynaturzeniem. Sfora z muskułów i kości spadła na niego niczym młot. Grot włóczni rozdarł nabiodrnik, raniąc mięsień pod nim. W oczach śmiałka płonęła nienawiść nie mniejsza od sadystycznego okrucieństwa zwierzoczłeka. Rozpoczęła się desperacka gra między sprytem i szybkością a wrogą siłą i dzikością.

Pokryty białymi wrzodami bluźnierczy mieszaniec cisnął włócznią jeszcze zanim warcząca, obnażająca długie żółte kły głowa wilczycy dopadła jego nogi. Rzucił z morderczą precyzją, jakiej nie dorównałby żaden dzielny wojownik ani potężny myśliwy. Jednak Erillan ledwie zarejestrował strumień purpury buchający ze straszliwej rany - utrata równowagi otrząsnęła jego umysł z krwawej pajęczyny.

Wydawało mu się, jakby spadał całą wieczność. Chciałby, żeby tak było, żeby od ziemi dzieliło go tysiąc mil, gdyż te kilka metrów do zimnej trawy Steigerwaldu było ostatnimi ziarenkami klepsydry jego życia.

Sześć.

Pięć.

Cztery.

Trzy.

Dwa.

Jeden.

Czując nadciągającą śmierć, Iwan przestał się wahać. Nie miał wątpliwości, że umrze tu wraz z towarzyszami. Z dala od cudownych par kobiecych oczu, od śmiejącej się gawiedzi w karczmie, od reszty towarzyszy, oczekujących na nich w Nonnwelier. Wiedział, że nie zostanie bohaterem żadnej heroicznej historii opowiadanej przez dzielnych podróżników. Ostatnim, który przekaże tą krótką balladę o waleczności, miało zostać zatrważające echo przeklętego lasu.

Jednak Iwan nie miał zamiaru dać satysfakcji Steigerwaldowi, który od dawna zastawiał na niego swe sidła. Choćby w ostatnim geście pogardy miał splunąć nań krwią, nie pozwoli zmieszać się z błotem. Wijąc się wokół drzewa, Iwan postawił wszelkie swe siły, by obejść monstrualną bestie i wbić weń ostrza swej broni.

Iwan dyszał ciężko, wyczerpany, a pot z jego czoła parował. Pojedynek toczył się nieprzerwanie, człowiek i bestia nacierali na siebie co chwilę. Oczy żołnierza spoczęły na uniesionej w górze włóczni, obserwowały ślizgające się po niej zimne światło słońca. Straceniec zacisnął dłonie na brzydkich pałaszach z rękojeścią zniszczoną od potu i ostrzami wyszczerbionymi od licznych walk - to był ten moment, kiedy mógł zaatakować z flanki. Wstąpiła w niego otucha, lecz tylko na krótką chwilę. Nawet nie wiedział, co zrobił źle. Czy nie tak ocenił dystans, czy zasłonił się o sekundę za późno. Poczuł przypływ wściekłości jeszcze zanim okrutna broń przedarła się przez fartuch. Przez myśl przebiegło mu, że chętnie skreśliłby w pośpiechu kilka słów, coś jak wyznanie, jakieś pożegnanie. Przecież znał już litery, mógł to zrobić. Tylko kto by to przeczytał?

Leśną ciszę rozdarł przeraźliwy krzyk wilczycy spotęgowany echem.

Leżący z rozbitą od ciosu drzewcem głową Jochen obserwował, jak para konioludów tratuje kopytami zakutego w stal młodzieńca, tratuje jego wspomnienia, jego dobrą naturę, jego marzenia.


Lecz był tu ktoś jeszcze. Leonhardt nie wierzył własnym oczom. Przez moment myślał, że nieznajomy był w istocie porzuconym strachem na wróble, jednak nie widział nigdy kukieł, które by się poruszały i mówiły. Półnagi brodaty starzec był cały pokryty ropiejącymi wrzodami. Prosty kapelusz z szerokim rondem skrywał jego oblicze. Nieznajomy oparł się na żelaznym pręcie niedaleko od Jochena i, wskazując na pokrytą krwistym brokatem stertę żelaza jaka została z Iwana, powiedział mentorskim tonem:

- Widzisz? Przeżyjesz, żeby wyciągnąć z tego naukę.

Dziad położył na piersi Jochena mały podłużny przedmiot zawinięty w śnieżnobiałe bandaże i odszedł w stronę lasu.

Jochen pogrążył się w ciemności.

Felix wysłuchał, co Jochen ma do powiedzenia. Bez zaangażowania. Wiedział, co się stało, gdy tylko zobaczył kupca wracającego samotnie. Opowieść tylko potwierdziła przypuszczenia, że towarzysze nie żyją.

- Kolejny dobry człowiek stracony. Ilu jeszcze to cholerne miejsce zabierze? Coraz bardziej mam wrażenie, że to miejsce, las i wioska to śmiertelna pułapka. Ufamy wałom i palisadzie, które stają się naszą klatką. Wyruszmy póki możemy, zabierzmy tą dziewczynę, co z nią Iwan rozmawiał i chłopca. Wszystko, co możemy dla niego zrobić, to wypełnić jego obietnicę - stwierdził czarodziej.

- Aha, panie Jochenie dobrze, że chociaż ty wróciłeś. Kiedy możemy być gotowi do drogi? - zapytał Felix.

Jochen przez moment milczał.

- Moja wina. - Pociągnął kolejny łyk piwa. - Przynajmniej częściowa. Mogłem ich namówić do ucieczki. Może wtedy by nam się udało. - Westchnął ciężko.

- Jak tylko stanę trochę na nogi - dodał po chwili - to wyjeżdżam.

Thurin spokojnie obejrzał poharatanego Jochena. Byli ludzie gorący i zimni, a Thurin niewątpliwie był tym pierwszym, agresywnym, porywczym, skorym do wybuchów gniewu…. Albo bezinteresowej pomocy. Czasami jednak, przy chwilach smutnych, dotykających krasnoluda pośrednio, bądź też bezpośrednio, odczuwał on swoisty chłód, kleszcze ze stali zaciskające gardło, wbijające Thurinssona w stan względnej melancholii.

- Szkoda - powiedział nieobecny, gdzieś na prawo od Jochena, jakby spodziewał się, że Iwan kryje się za kupcem, gotów wyskoczyć i się roześmiać. - Iwan był najlepszym towarzyszem, jakiego możnaby mieć w tej głuszy, poza nią zresztą też. Potrafił wprawić w śmiech… I złość. Ale był nieustraszony, lojalny… Był mi dobrym przyjacielem. A Erillian… Krótko go znałem, ale był… Lepszy od większości elfów. Nie był wyniosły, raczej pragmatyczny i myślę, że do kogo… Do jakiego boga nie pójdą, wpuści ich obu, ba, co więcej, da im w zaświatach miejsce godne bohaterów.

Zrezygnowany krasnolud odetchnął zatęchłym, przesyconym oczekiwaniem powietrzem.

- Dobrze mówisz, Felixie. Czas już ruszać. To… Wydarzenie pokazuje, że nasza obecność tutaj nie zmieni ewentualnego losu miejscowych. Na niewiele się zdamy zresztą… Dużo już zrobiliśmy dla Nonnweiler, ale nie tylko, nie tylko… Ruszajmy. Do Riesenburga, gdziekolwiek, byle tak szybko, jak szybko zebrać się zdołamy. A potem zróbmy coś, coś dla siebie, dla naszego zysku i korzyści.

- Im szybciej pojedziemy, tym lepiej - powiedział Jochen. - Zabrać by trzeba co się da, na handel, i w drogę ruszać.

Trzy puknięcia. Do stodoły wszedł Heiner, który cały dzień żył w nieustannym nerwowym napięciu. Straszliwa wieść musiała już rozpłynąć się po Nonnweiler, jak to bywa zawsze, gdy zacznie się zwykłe wiejskie gadanie. Zwykła rzecz po niespotykanym wydarzeniu. Niepodobna było jednak zaprzeczyć, że w powietrzu wisiał jakiś niepokój. Można było dobrotliwie obśmiać lęki przesądnych wieśniaków, ale gdy ludzie zaczynają fantazjować, poważni uczeni nie mają już nic do roboty - zabobonni chłopi wszystko potrafią wymyślić i we wszystko uwierzyć.

- Herren... Rozumiem, że pewnie wolelibyście teraz odpoczywać, ale... - rzucił struchlałe spojrzenie, nie wiedząc, jak wysłowić swą prośbę. - Co się stało Tinie i Gerhardowi? Muszę powiedzieć Annemarie prawdę, choćby niewiadomo jak bolesną.

- Prawda jest najgorsza z możliwych - powiedział Jochen. - Dopadły ich zwierzoludzie. Szczegółówo nie zamierzał opisywać, co zostało z Gerharda i Tiny.

- Nie zdołaliśmy ich ocalić - dodał. - Pochowałem ich - powiedział Jochen i wypił solidny łyk piwa. - Tak prowizorycznie dość. A potem ruszyłem do wioski.

- To niemożliwe - odezwał się przerażonym szeptem. - My też umrzemy, prawda? - rzekł głosem postarzałego nagle człowieka. Z wysiłkiem zdobył się na uśmiech. - Jeśli będzie potrzebowali pomocy, to wiecie, gdzie mnie szukać - powiedział Heiner i wyszedł, nie czekając na odpowiedź.

Kolejna śmierć wśród towarzyszy? Roran mógł pojechać z nimi… Nie wiedział, czy by pomógł, bo z tego, co słyszał od Jochena, to wyglądało na pogrom, ale wiedziałby, że zrobił wszystko aby pomóc. Winił siebie za to. Przez pół dnia nie rozmawiał z nikim i mało co opuściłby wyjazd Jochena.

Nie miał mu tego za złe, on nigdy nie był żołnierzem - niech ratuje resztę swojego życia jeśli taka jego wola. Pożegnał się z nim poklepał po plecach i rzekł:

- Bywaj towarzyszu, obyś miał więcej szczęścia niż przez ostatnie miesiące podrózując z nami.

Roran miał dość. Tak naprawdę został już tylko on sam. Mathias nie żyje, Iwan także, Jochen odszedł. Z karawany, z której udało im się przeżyc w czwórkę został tylko on. Byli jeszcze Thurin i Felix którym także się upiekło. Chyba jakieś fatum nad nimi czuwa, ciągle ktoś chce ich dopaść.

Widział, też strach i oczekiwanie najgorszego wśród chłopów. Wiedział że oni się stąd nie ruszą, ta ziemia to wszystko co mieli. Sam wiedział, że zostanie tutaj równa się samobójstwu… Trochę go to korciło, ale postanowił trzymać się maga i jego śmiesznej małpki, bo wiedział, że możliwe, że to jedyny sposób na odwrócenie mutacji, która zniszczyła jego ułożone życie.

Nie miał wiele tobołów i był gotów do podrózy w każdej chwili. Co do handlowania, to mógł coś nieść na swoich barkach, ale nie znał się na tym i nie miał nastroju więc po prostu zaprzestał odzywania się w tej sprawie, a skupił się na rozmyślaniu nad utraconymi towarzyszami…

- Ruszajmy. - rzekł lakonicznie Thurin. - Jochenie, czy być może wraz z Felixem, czy też Wulfem, zakupiłbyś jakoweś towary, jeśli o handel idzie? Znasz się na tym.

Jochen skinął głową. Zakup towarów i sprzedaż z zyskiem był dobrym sposobem na pomnożeniu majątku ich małej grupki, a i chłopom przyda się z pewnością to, czym dysponowali goście. Na przykład broń.

Thurin zerknął ku Wolfgangowi. - Pewien jesteś, że zostać chcesz? To twoja decyzja, ale też pewne samobójstwo - lepiej by było, byś zabrał się z nami.

Wolfgang skinął głową Rozciętej Gębie.

- Tak, zostanę. Czy to śmierć? Być może. Zapewne. Ale mam taki obowiązek. Gdybym teraz zostawił tych ludzi, już nigdy nie mógłbym spojrzeć sobie w twarz. Wiem, że zrozumiesz, przyjacielu.

Nagle landsknecht wyciągnął pistolet i wręczył go khazadowi.

- Pamiętam, że chciałeś go poprzednio. Weź go, na pamiątkę. Jak się znowu zobaczymy, to chcę widzieć, jak kurki na dachach odstrzeliwujesz! - rzekł, w uśmiechu szczerząc swe równe zęby. Wiedział, że pewnie nie ujrzy ponownie swych towarzyszy. Jednak Wolf się tym nie przejmował. Całe życie parł do przodu, z uśmiechem na ustach i ogniem w oczach, nadstawiając karku. I nigdy nie żałował niczego w swoim życiu. Dlaczego miałby się teraz bać śmierci?

Krasnolud przyjął broń.

- Dziękuję. - Thurin uśmiechnął się. - Nie zapomnę o tobie, przyjacielu. Dużo razem przeszliśmy. Ech… pozostanę w Riesenburgu wraz z Jochenem, rozkręcimy biznes. Reszta pewnie prędzej, czy później pocznie pracować w terenie, rozumiesz, ale bedę oczekiwał informacji o tobie. Jeśli zachowasz życie, oczekuję cię w mieście.

- No i zawsze możecie liczyć na pewne zniżki - dodał Jochen.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: psionik, Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Lord Melkor

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 16-04-2015 o 12:45.
Lord Cluttermonkey jest offline