Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2015, 01:19   #7
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
stworzone przez: zacna większość towarzystwa

Manfred na przyjęcie wystawione przez Der Rittera przybył jako jeden z pierwszych gości. Ubrany w czysty, choć nie wystawny strój. Choć starał się nie dać tego po sobie poznać, podziwiał rozmach zorganizowanej przez szlachcica uczty. Nie było mu dane wcześniej widzieć tak suto zastawionych stołów. Po przywitaniu się z organizatorem zasiadł w standardowym dla siebie miejscu, starając się usiąść tak, by za jego plecami znajdowała się ściana a zarazem mając widok na wchodzących gości. Przelotnie oceniał ich wzrokiem, ciekaw z jakimi to towarzyszami przyjdzie dzielić mu tą poważna misję. Zarazem zapach dobrego jadła i porządnych trunków kusił tak mocno że nie mógł odmówić sobie chociaż skromnego poczęstunku. Czekając na pierwszy oficjalny toast, Manfred bez pospiechu sączył kufel porządnego krasnoludzkiego piwa.

Jego uwadze, jak i każdemu nowemu członkowi drużyny, nie mogła umknąć postać elfki. Wysoka i smukła, o chłodnym spojrzeniu jako pierwsza znalazła się w sali. Połowę jej twarzy pokrywały paskudne blizny po ogniu. Czujny obserwator mógł dostrzec, że schodzą one na szyje i nikną pod kołnierzem, aby pokazać się ponownie na dłoniach.
Youviel nie odzywała się ani do nowych, ani do służby. Jednak ta druga nauczyła się już, że jak elfka będzie coś chciała to zrobi to sama, albo powie. Zbyt często byli odganiani niczym natrętne muchy.
Kobieta patrzyła czujnie na każdego nieznanego jej człowieka… i jednego khazada. Niezrażona niezręczną ciszą jaką mogła spowodować drążyła swoim spojrzeniem na wylot. Dostrzegała wiele i oceniała, bezlitośnie i bez słów. Czekała niczym cierpliwy drapieżnik, niemal nie wykonując żadnych ruchów. Poza drobnym stukaniem palcem o ramie. Ciągłym i nieustającym.

Gdy Lotar zjawił się na pożegnalnej wieczerzy, niewiele osób siedziało już przy stołach. Skinął głową obecnym, po czym zajął miejsce obok elfki. Do jej blizn się przyzwyczaił i nie robiły one na nim żadnego wrażenia.

Wielka była galvinowa radość, kiedy w sali ujrzał, że do ich kompaniji dołączy grupka osób, na których z pewnością będzie można polegać. Głównie tyczyło się to Kapłana Sigmara i Zabójcy Trolli. Srebrzystowłosy krasnolud hojnie lał wszystkim do kufli swoje własnoręcznie warzone piwo, którego smak był bogaty. Ba! Można powiedzieć, że był godny królów… szczególnie gdyby porównać go ze smakiem cieńkusza z ludzkich karczm.
Dlatego też krasnolud nie żałował nikomu. I każdy dostał pełen kufel, nawet Ci którzy nie chcieli (chyba że im etos zabraniał czy inna przysięga). Na koniec napełnił swój zdobiony okuty, drewniany kufel i zasiadł przy stole między Sigmarytą Hansem, a Zabójcą Wolfgrimmem.
- Rad jestem, że pośród tej kompani znajdzie się kolejny khazad oraz posłaniec Młotodzierżcy. - rzekł na przywitanie - Jestem Galvin, syn Migmara, uczeń Josefa Bugmana… a obecnie doradca Rittera Wolfa.

Będący w kwiecie wieku, postawny, łysy mężczyzna zasiadł do wspólnej wieczerzy. Ba! Do prawdziwej uczty! Przebył kawał drogi z obecnie zdawałby się dalekiej północy, jaką zdawało się dżdżyste Imperium, tu, na południe, poprzez górskie przełęcze, mosty, trakty i drogi. Taaak… Kawał drogi. Jeszcze nigdy nie zapuszczał się tak daleko, zwłaszcza na południe. Pierwszy raz w życiu znalazł się po południowej stronie Gór Czarnych.
Ale to już było. Co ich i jego czekało, tego jeszcze nie wiedział. Modlił sie jedynie by nie sprawić zawodu i podołać zadaniom i planom jakie mieli wobec niego dobrzy bogowie a zwłaszcza jego patron i opiekun o przydomku Młotodzierżcy. Ku jego czci i chwale zmówił modlitwę dziękczynną przed rozpoczęciem uczty. Jednak gdy się zaczęła i jego małomówny zazwyczaj styl bycia się rozweselił i nie omieszkał korzystać z obfitości stołów i gościny. Miał dość praktykologiczne podejście i skoro było okazja sie najeść i napić to nie omieszkał sobie odmawiać. Napędzane wojnami i kampaniami doświadczenie nakazywało jak najbardziej korzystać póki można.

- Miło mi cię poznać Galvinie, synu Migmara. Ja jestem Hans Manstein z Essen. Czy mógłbyś mi wyjawić skąd pochodzisz? - był ciekaw czy khazad pochodzi z którejś ze sławnych twierdz rozsianych po górach czy też może z któregoś z miast Imperium a może jeszcze skąd indziej. Na razie jednak przybił jego drewniany kufel swoim we wspólnym toaście.

- A z niedaleka. Mój ojciec jest Thanem klanu prowadzącego faktorię handlową przy Starym Krasnoludzkim Trakcie na Przełęczy Czarnego Ognia.

- Powitać, powitać - zaczął Wolfgrimm, mimo przynależności do klanu Zabójcow i często samotnego trybu życia smutasem nie był, a i oferta dobrego napitku nastrajała do pogawędki. - Wolfgrimmem mnie zwą, a rodu oraz twierdzy, z których pochodzę z przyczyn wiadomych nie podam, myślę, że będzie to zrozumiałe - przedstawił się sięgając po zaproponowany kufel i dziękując skinieniem głowy. Szybko umoczył wargi w złotym trunku, wypił niemalże pół kufla jednym haustem, otarł wąsa i kontynuował -Powiedzieć trza kuzynie, że sam Bugman by sie twego napitku nie powstydził, godnie reprezentujesz swojego nauczyciela, trzeba ci to oddać.

Na dobre słowa Galvin tylko uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Weselmy się i posilajmy. Niedługo zejdzie się reszta towarzystwa i Wolf będzie miał pewno do powiedzenia parę słów. Zacny to człowiek, który języka po próżnicy nie strzępi, więc warto będzie się przysłuchać.
-Racje masz, warto sie posilić i napoić, szczególnie przed wyprawą, wtedy nigdy nie wiadomo kiedy wygód się zazna i co sie na ruszt trafi - powiedział khazad plując na około przeżuwanym akurat mięsem, kożystał z uczty jak mógł, dawno mu się nie przytrafiło tak dobre jedzenie.

Manfred jak dotąd przyglądał się w milczeniu na resztę. Jeden z członków wyprawy pochodził z Essen, ciekawiło go czy to ta ciesząca się złą sławą miejscowość w Ostmarku. Lecz największe wrażenie zrobili na nim dwa krasnoludy a także elfka. Choć spotykał już przedstawicieli tych ras, nie miał jeszcze okazji na bliższą znajomość a teraz wspólna podróż mogła to zmienić. Chociaż biorąc pod uwagę zabójczy wzrok długouchej nie był pewny czy będzie to sympatyczna osoba. Czarodziej obdarzył elfkę jedynie krótkim spojrzeniem, nie żeby się jej bał ale nie chciał ujść za niegrzecznego wpatrując się w jej twarz którą szpeciły blizny po oparzeniach. W tym czasie posmakował piwa Galvina i pokiwał głową w niemiej aprobacie, było naprawdę dobre. Jedno z lepszych a może i najlepsze jakie dotąd pił. Samemu mając aparaturę i składniki mógł przyrządzić miksturę znaną pod nazwą „piwo Bugmana” ale jego wywar smakowo nie zbliżał się do trunku srebrzystowłosego krasnoluda.

-To ciekawe jak smakuję autentyk od samego Josefa…- wyszeptał, uświadamiając sobie jak sporo brakowało mu jeszcze umiejętności. Magik uznał jednak że była to dobra okazja by się przedstawić. Zwrócił się do krasnoluda i dwójki siedzącej obok niego.

- Zacny trunek Panie Galvin. Istne niebo w gębie. Jestem Manfred Landstreicher z Elsterweldu Miło mi panów poznać.

-No ba Panie Magistrze! - niemalże zakrzyknął Wolfgrimm przechylając się nad stołe, tak żeby widzieć czarodzieja -Miejmy nadzieję, że zapas mości Galvin ma obfity coby sie w podróży można było raczyć tym wspaniałym trunkiem to przynajmniej nudno nie będzie. Nie umielibyście panie magigu jakiejś hipnozy na nim zrobić, żeby naważył więcej piwa, albo jakiegoś magicznego pomnożenia? - zaśmiał się rubasznie

Na twarzy Manfreda zagościł lekki uśmiech.
-Proszę nie przesadzać z tym magistrem, ten tytuł jest przeznaczony dla bardziej doświadczonych i niestety nie mam w asortymencie takich sztuczek.

-
Czarodziej zaśmiał się, trochę do siebie. Pociągając długi łyk piwa zastanawiał się ile to doświadczonych czarodziej łamie postulaty dekretu o magii używać zaklęć do tak błahych spraw. Domyślał się że pewnie wielu.

- Mam jednak nadzieję że Pan Galvin ma jeszcze trochę zapasu i nie pożałuję go na tę noc. Chociaż nie jestem piwowarem to proces warzenia piwa na poziomie amatorskim jest mi znany. Muszę pogratulować, tak wspaniałego efektu.

Do komnaty, w której Wolf urządził ucztę, weszła też niewysoka, drobna dziewczyna. Ubrana była dość skromnie, ale czysto. Kto by mógł przypuszczać, że dane jej będzie uczestniczyć w tak wystawnej uczcie? Dziewczyna rozejrzała się, uniosła brew ze zdziwienia. Pierwszy raz w swoim dość młodym życiu dane jej było zobaczyć tak mocno uginające się pod jedzeniem stoły. Uśmiechnęła się. W sali było już dość tłoczno i gwarno. Skinęła głową niechcąc przekrzykiwać nikogo ani nikomu przerywać.

- Witajcie, jestem Elena Whitfoot. Dotarłam tu z Altdorfu - powiedziała niezbyt głośno. Kto miał słyszeć, pewnie usłyszał. Rozejrzała się w poszukiwaniu wolnego miejsca i siadła. Przyglądnęła się drużynie. Niezbyt natrętnie obserwowała gości. Kiedy krasnolud podszedł do niej z piwem, podziękowała z wdzięcznością. Pierwszy łyk musiał być dla niej zaskoczeniem, bo trunek okazał się dla niej dość mocny. Z racji, że po chwili do komnaty wszedł Wolf i niemo poprosił o atencję.

Młody człowiek, ubrany od stóp do głowy na czarno, przystanął przy elfce spoglądając na jej blizny. Niewiele robił sobie z jej groźnej miny i złowrogiego milczenia, po chwili skłonił się sztywno i udał w stronę stołu. Gdy krasnolud siłą wcisnął mu w dłoń kufel piwa, podziękował skinieniem głowy i pociągnął spory łyk. Z uznaniem spojrzał na kufel i pozwolił sobie na kolejny, gdyż trunek był przedni. Młodzieniec znalazł sobie miejsce z którego mógł obserwować innych uczestników uczty. Musiał przyznać że baron nie poskąpił jadła ani napitków, więc zapowiadała się długa i ciekawa biesiada. Rozsiadł się wygodnie i słuchał, czasami tylko pociągając z kufla. Czekał na gospodarza i oficjalne przedstawienie obecnych. Jego uwagę przyciągała zwłaszcza drobna dziewczyna która niedawno weszła, wydawało mu się że przedstawiła się jako Elena, ale nie miał pewności, gdyż głośna rozmowa krasnoludów i sigmaryty niemal zagłuszyła jej słowa.

Drzwi komnaty otworzyły się z cichym jękiem i po chwili do środka weszła wysoka, czarnowłosa kobieta o pokrytej bliznami, ponurej twarzy. Planowo uczta miała pełnić funkcję wieczoru zapoznawczego, pozwalającego na chwilę oddechu i ostatni być może moment na spokojne wychylenia wspólnie kufla, jednak korbacz wiszący u boku nowoprzybyłej zdradzał brak chęci do integracji, a spojrzenie którym obrzuciła resztę zgromadzonym trudno było nazwać przyjaznym. Usiadła na pierwszym z brzegu krześle i zgrzytając zębami przyglądała się każdemu po kolei z miną wściekłego psa, gotowego ugryźć pod byle pretekstem.

Chwilę później na spotkaniu pojawił się ciemnowłosy żylasty wojownik, jego twarz nosiły ślady świeżych, choć niezbyt głębokich zadrapań. Usiadł koło czarnowłosej, która posłała mu kuksańca w bok na powitanie. Mężczyzna jęknął i w odwecie przesłał kobiecie całusa. Również i on nie był zbyt gadatliwy, wyciągnął nóż i zaczął czyścić nim paznokcie, delektując się zdziwionymi i może zszokowanymi spojrzeniami, które taksowały ich uroczą parę.

Nikły uśmiech pojawił się na ustach Gottfrieda gdy nowo przybyli starali się zrobić wrażenie. Ciągłe przebywanie z osobami w obecności których nawet najodważniejsi rycerze czuli się nieswojo spowodowało że nie miał problemów z panowaniem nad swoimi uczuciami. Nie żeby odmawiał “starej dużynie” zdolności bojowych, w końcu przetrwali liczne niebezpieczeństwa i zdobyli baronię, ale żadne z nich nie miało wprawy we wzbudzaniu postrachu. Widać było że starają się zaznaczyć swoją dominującą pozycję w grupie, izolując się od pozostałych zanim ci się nie wykażą. Wszystko wskazywało też na to że romanse są chlebem powszednim tej grupy. Myśl ta spowodowała że przeniósł wzrok na Elenę i przyjrzał się jej uważniej. Wyprawa zapowiadała się na długą, więc może...

Tak to czasem bywa, że pewne rzeczy Elena czuła podskórnie. Ktoś się gapi. Jak nic, ktoś się na nią gapi. Szybko dość (przynajmniej w jej mniemaniu) zlokalizowała Gottfrieda. Nawiązała kontakt wzrokowy, a z jej mimiki niewiele dało się wyczytać, prócz pytaniem o cel takiego patrzenia. Wiedziała od Wolfa, że część osób się zna, ale nie zdążyła jeszcze rozgryźć wszystkich. Część relacji była nazbyt widoczna, ale inne? Szaroniebieskie i szarozielone oko wpatrywało się w mężczyznę, by w końcu kącik ust Eleny drgnął w górę.

- Czyżby Waszmość zoczył coś, czym powinnam się przejąć? - zapytała dość spokojnie. Najwidoczniej ta sytuacja rozbawiła ją w jakiś sposób.
Gottfried spojrzał w różnokolorowe oczy dziewczyny. Musiał przyznać że podobała mu się nie tylko z wyglądu, ale także z zachowania. Zastanawiał się przez chwilę czy jej słowa były odprawą czy zaczepką. Jego zdolności do nawiązywania kontaktów z kobietami były nieco zardzewiałe, więc przez chwilę szukał odpowiednich słów. Jednak nawet te niezbyt chciały mu przejść przez gardło, gdyż nawet pomimo dyspensy ciężko było mu zaniechać ślubu milczenia. Z drugiej jednak strony musiał zapoznać się z towarzyszami, a najlepiej było to zrobić przez rozmowę.

- Nie, ale ja ujrzałem i się przejąłem. - udało mu się wreszcie przełamać. Jego głos był głęboki, lecz lekko chrapliwy gdyż nie mówił od kilku tygodni.[i] - Ponieważ nie wiem czy będzie oficjalna prezentacja, pozwól pani że się przedstawię. Jestem Gottfryd von Goethe, … - [i] przez chwilę wahał się czy podać nazwę zakonu, ale zdecydował że nie będzie niczego ukrywał, wzajemne zaufanie było niezbędne. - … Czarny Strażnik. - czekał na reakcję patrząc dziewczynie w oczy. Dopiero teraz mogła się przekonać jak chłodne jest spojrzenie rycerza i jak wiele wzbudza niepokoju.

Odpowiedź Gottfryda lekko zbiła z tropu Elenę. Nie spodziewała się takich słów. Z tego wszystkiego spojrzała po sobie. Tym bardziej się zastanowiła, bo nie miała ani plamy ani też niestosownie się nie ubrała. Cóż, nie zrozumiała tego, co mężczyzna do niej powiedział. Kiedy znów zaś wypalił do niej per "pani", o mało co nie wylała na siebie piwa, jakie trzymała w dłoni. Uśmiechnęła się serdecznie. Taka z niej pani, jak z koziej dupy trąbka. I pewnie by tak odpowiedziała, gdyby nie ten niefortunny kufel i kołyszące się w nim piwo. W razie czego odstawiła naczynie na stół.

- Jestem Elena. Żadna ze mnie pani, więc cóż - dziewczyna wzruszyła ramionami. Wyglądała na lekko zakłopotaną. Żeby to ukryć, zapytała - Co się stało, Panie, że postanowiłeś dołączyć do tej wyprawy?

Gottfried zdawał sobie sprawę że szansa na to że Elena jest mężatką jest nikła, jak miał jednak to rozpoznać? Teraz już wiedział. W tej zróżnicowanej grupie oni byli chyba najmłodsi więc wyróżniali się na tle starych wyjadaczy. Rycerz rozejrzał się po sali, wyglądało na to że niektórzy zdążyli już się nieco wstawić żłopiąc bez opamiętania piwo, słychać było rozmowy. Musiał się dostosować, choć jak dla niego powiedział już wszystko. Spojrzał na dziewczynę i zastanowił się czy słyszała o Czarnej Straży? Chyba każdy w Starym Świecie wiedział kim są milczący, odziani w czarne zbroje rycerze chroniący Ogrody Morra przed rabusiami, porywaczami zwłok, a nierzadko też przed ghulami, nekromantami, wampirami czy innymi stworzeniami mroku.

- Wyprawę tą traktuję jako swój obowiązek, jestem Czarnym Strażnikiem. - stwierdził spokojnie. Miał tylko nadzieję że jednak nie będzie musiał wyjaśniać czym się zajmuje w ramach swych obowiązków. Tylko bardzo nieliczne kobiety były w stanie wytrzymać choć chwilę z mężczyzną który na co dzień obcował ze zmarłymi.

- Jednak nie wiem co mogło skłonić tak młodą osobę jak waćpanna do uczestnictwa w tak ryzykownej wyprawie. - spytał, inną sprawą było że skoro baron Wolfgang zdecydował się ją przyjąć to musiała mieć jakieś zdolności które uznał za przydatne. Szlachcic ponownie obrzucił wzrokiem sylwetkę dziewczyny i przyjżał się jej dłoniom. Nie miała budowy wojowniczki, ani odcisków od broni, czym więc się zajmowała?

Czarodziej chociaż nie zwracał szczególnej uwagi na rycerza, ani na jego z rozmowa z niewiastą o różnokolorowych oczach usłyszał jak wspomniał o swym zakonie. Czarna Staż Morra. Choć Mafred nie znał szczegółów wiedział że to organizacja wyspecjalizowana w walce nieumarłymi. Miał nadzieję że nie ma do czynienia z fanatykiem. Taki mógłby mu utrudnić gromadzenia informacji o Bragthornie. Lecz za wcześnie było by wydawać na ten temat osąd. Może uwagę strażnika przyciągnie coś innego podczas wyprawy? Nim jednak czarodziej odpłynął zbyt daleko myślami wrócił do biesiadowania.

Powtórzył, że jest Czarnym Strażnikiem. Więc się nie przesłyszała. Uniosła jedną brew. Ale chyba mówił prawdę. Wolała na tym etapie nie dopytywać o szczegóły, choć zwykle "dlaczego obowiązek" aż cisnęły jej się na usta. Stąd też jej usta otworzyły się i zamknęły. Nie wyglądał. Zupełnie nie wyglądał.

- Ostatnio wszystko, czego się nie podejmę, zalicza się do ryzykownych. Podejrzewam, że przy takim obrocie spraw, to nawet ugotowanie sobie czegoś może się okazać dla mnie walką o życie. - zaśmiała się z własnego żartu, by po chwili dokończyć: - Można powiedzieć, że mam zlecenie z ramienia Kolegium Ametystu. Okazało się, że praca dla nich wykonywana jest bardziej złożona niż na początku przypuszczano. Stąd moja obecność tutaj. Dodatkowo okazało się, że nasze cele są zbieżne. Stąd jestem... I Elena, żadna waćpanna..
 
Asderuki jest offline