Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2015, 23:12   #117
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Riesenburg

Riesenburg... Ani Thurin ani Roran nie wiedzieli, co sprowadziło tu ich współbratymców. Nie pozostawili kronik i przyczyny ich wędrówki spowite były tajemnicą milczenia. Lecz zbudowana tutaj warownia i ich sposób życia dawały powód sądzić, że żyli w ciągłym strachu. Drobne utarczki z miejscowymi nie mogły nigdy być aż tak poważne, by zmusić krasnoludy do takiej przezorności.

Pomnikiem przeszłości, raczej skromnym - był kamienny taras wysoko w skałach, wycięty dla nie wiadomo jakiego celu. Jedyną niezwykłością tej gładkiej płaszczyzny skalnej były głęboko w niej wyryte kształty stwora, którego przyjął za swój znak pierwszy książę: gryfa. Każdy kolejny władca, który zagarniał ciężką ręką kamienny tron i jeszcze cięższą ręką go dzierżył, przyjmował mityczne zwierzę za swój herb. Nie było inaczej w przypadku Güntera Zahna, który rozdarte rewolucją Kirchheimbolanden przywłaszczył sobie tak, jak się zrywa dojrzałe śliwki z drzewa.

"Gród Olbrzymów" był miastem pełnym prastarych krasnoludzkich iglic, ale także kalenic, kominków z nadstawkami i kurków na dachach, mostków, wierzb, cmentarzy - niekończący się labirynt uliczek, stromych, wąskich i krętych, z górującą pośrodku wieżycą siedziby księcia, którego nie ośmielił się nadkruszyć ząb czasu - niezgłębiony gąszcz domów, nieporządnie nawarstwawiony, pokrzywiony na wsze strony niby stos dziecięcych klocków. Były tu prastare sklepiki i tawerny: cieniste, kamienne mury, szyldy poskrzypujące w powiewach Meisterwindu, ganki z kolumnami i groteskowe kołatki łyskające w świetle sączącym się z małych, zasłoniętych okien na wyludnione, brukowane podwórza. Wysunięte nad ulice piętra budynków chyliły się ku sobie, niemal się stykając, przez co mieszkańcy czuli się prawie jak w tunelach, a zimą śnieg w mniejszym stopniu zasypywał bruk.

Młodzi jesteście - mówiły mury, wieże i przybytki - ale my jesteśmy stare. My jesteśmy niezwyciężone, niezniszczalne, a wy przeminiecie, a więksi przyjdą po was. Więksi byli przed wami.

- Barokokarr - szepnął Roran do Thurina. Po krasnoludzkich zabytkach przesunęło się srogie spojrzenie żołnierza.

- Zapomniany ojciec architektury - dopowiedział czeladnik run. Barokokarr był krasnoludem, który według legend zasłynął talentem do budowy ogromnych pomieszczeń nie wymagających jakichkolwiek punktów podparcia, zaklętych pokojów-zagadek z podłogą w szachownicę, labiryntów będących zgubą dla licznych plemion goblinów czy głęboko spoczywających kompleksów podziemnych, w których powietrze było tak świeże jak w Athel Loren.

- Absurdalnej architektury... - poprawił zachmurzony Roran. Ceniony za swój geniusz Barokokarr okrył brodaczy hańbą, gdy w podeszłych latach jego rzemiosło stało się sztuką dla sztuki, w dodatku niezrozumiałą - długie korytarze prowadzące donikąd, niekończące się płaskorzeźby i freski, tajemne przejścia w miejscach najbardziej oczywistych czy pułapki w często używanych przez brodaczy tunelach. Do dzisiaj trwają spory, czy Barokokarr to rzeczywiście krasnoludzki przodek, czy bóg gnomów.

- To już wiemy, skąd się wzięły podziemne wybuchy - zauważył Thurin, wspominając plotkę, którą awanturnicy zasłyszeli bodajże od Karli. Czeladnik run przypomniał sobie wszystkie dawne opowieści o Barokokarrze manifestującym się poprzez cykliczne niszczenie lub przebudowywanie fragmentów swych dzieł.

Zapomniany bóg podobno potrafił też zasiać ziarno swego szaleństwa w kolejnych pokoleniach architektów, i to nie tylko krasnoludzkich. Według uczonych Oskara Lefevre i Jeana-Pierre’a Lafontaine boska inspiracja nie ominęła nawet Konstantego Drachenfelsa…

Wolfgang

- Zeszłej i poprzedniej zimy, kiedy byłem jeszcze chłopcem, widziałem, jak ludzie zamarzali z zimna. Ludzie opowiadają o zaspach głębokich na czterdzieści stóp i o wiejącym z północy lodowatym wietrze, lecz prawdziwym wrogiem jest chłód. Skrada się cicho; najpierw trzęsiesz się, dzwonisz zębami i tupiesz, marząc o grzanym winie i miłym ognisku. Potem chłód przenika cię, wypełnia twoje ciało i nie masz już siły z nim walczyć. Łatwiej jest po prostu usiąść albo położyć się spać. Podobno na końcu nie czujesz bólu. Słabniesz i ogarnia cię senność; wszystko zamazuje się i czujesz, jakbyś tonął w morzu ciepłego mleka. Ogarnia cię błogi spokój.

- "Gra o Tron", G. R. R. Martin

Marni mieszkańcy ponurego kraju w minorowych nastrojach pokonywali marne dni, żyjąc w cieniu ciemnego lasu kryjącego smętne wzgórza. Wolfgangowi wydawało się, że owej monotonnej szarości będzie bez końca. Ranki były mroczne, zimne i przygnębiające. Bywały takie dni, kiedy żołnierz miał na sobie co najmniej trzy płaszcze, a mimo to trząsł się ostentacynie. Jednak śnieg był najmniejszym złem, jakiego należało oczekiwać. Wolfgang miał wrażenie, że coś obserwuje Nonnweiler, coś zimnego i nieustępliwego, co z pewnością nie darzyło ludzi sympatią. Z kolei wieczorem już nie zimno, a opadająca na las zwarta ściana ciemności sprawiała, że czuł dreszcze na całym ciele. Liście szeleściły niczym żywe stworzenia, poruszane wiejącym z północy zimnym wiatrem. Mimo zmęczenia landsknechtowi nie udawało się zasnąć, nawet odpocząć. Leżał napięty jak ktoś, kto lada chwila spodziewa się wezwania do broni.

Jednak w głębi ducha Sigmaryta musiał przyznać, że się nie bał. Wypełniało go wielkie szczęście i odwaga i w każdej chwili stanąłby naprzeciw całej armii najeźdźcy Lecz było to wspanialsze niźli odwaga bitewna, bowiem skłaniało się ku życiu, a nie śmierci.

Następca Daniela Rappa, wystawiony na ciekawskie - i nieraz wrogie - oczy nowych poddanych, nie zamierzał popełnić tych samych błędów, co jego poprzednik. Cierpliwie studiował rozkład ziem byłego Kirchheimbolanden i mówił o potrzebach poddanych. Uważnie słuchał wieści i nawet wtedy, kiedy były tak zniekształcone, że trudno było odróżnić zmyślenie od prawdy, nie wahał się działać. Wkrótce osiemdziesiąt ciężkozbrojnych pograniczników o twardym wejrzeniu zjawiło się w Nonnweiler i okolicznych wioskach. Dla mieszkańców był to krzepiący widok, a dla Wolfganga konieczność podporządkowania się srogim wojownikom Wallerfangen. Patrzyli na niego wprost, zuchwale, aczkolwiek z pewnym uznaniem i niechętnym podziwem, a on odwdzięczał się podobnym spojrzeniem.

Armia jest podobno jak miecz - nie wolno pozwolić jej zardzewieć. Jednak mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, a cały ten czas był spędzony wyłącznie na mętnym poczuciu niepokoju i nierealności. Nic się nie wydarzyło. Z ciemnych chmur nie spadła nawet kropla deszczu. Nonnweilerczycy żyli w cieniu, który nie skrywał żadnych szponów, żadnych żółtych kłów gotowych wyskoczyć z cienia. Dzikie zawodzenie Meisterwindu towarzyszyło ludziom aż do wiosny. Gdy zimny, porywisty wiatr, smagający całą krainę przez długie miesiące przestał wiać, Wolfgang musiał zastanowić się, co dalej. Minęło wiele czasu, odkąd wymachiwał mieczem. Oddziały najemników wracały do Riesenburga - mógł się zabrać razem z nimi. Wobec niektórych żółnierzy odczuwał nawet ciepłe poczucie braterstwa, jednak tak naprawdę chciał znowu zobaczyć swych towarzyszy, którzy pewnie chwytali się dorywczych prac w Riesenburgu, by jakoś przetrwać do wiosny.

Choć nikomu Wolfgang nie przyznał się do tej myśli, za każdym razem gdy pociągał za struny pamięci miał przekonanie, że uśmiercenie demona tamtej nocy zapobiegło większej tragedii. W zakątku jego świadomości jednak nadal był lęk przed Chaosem - złe duchy z każdym posępnym i krwawym eonem były coraz przebieglejsze, a ludzie słabli i degenerowali się. Nie zapobiegł katastrofie, tylko odsunął ją w czasie, pomyślał. I aż skóra ścierpła mu na tę wstrętną myśl…

Widząc niezdecydowanie Wolfganga, stary Nimptsch pewnego dnia usiadł koło niego i powiedział:

- Każda przyszłość jest jak wachlarz, rozłożona na wiele dróg, które mają swój początek w danej chwili. Wybierzesz, to pójdziesz jedną drogą, wybierzesz inaczej, podążysz inną, trzecią czy czwartą... Lecz w końcu żaden człowiek nie ucieknie od nakreślonego wzoru ani nie pójdzie mu wbrew. Przed tobą leży twój. Idź ostrożnie, jak leśnik. I pamiętaj: masz w sobie głębię, a jeżeli nauczysz się z niej czerpać, będzie ci ona lepiej służyć niż jakakolwiek tarcza lub miecz wykuty przez najzręczniejszego z kowali.

Wolfgang milcząco podziękował starcowi. Zima spędzona w Nonnweiler dała żołnierzowi okazję do rozmyślań, a wisząca nad okolicą groźba ze strony zwierzoludzi sprawiła, że te rozmyślania miały bardzo poważny charakter. Eisenhauer ponownie odczuł z całą siłą ten niepokój, który sprawiał, że coraz bardziej stawiał swe życie na szali i wciąż podbijał o nie stawkę, ten niepokój, który odmawiał mu prawa do założenia rodziny i spokojnego żywota. Pory roku się zmieniały, lata mijały, ludzie orali, żęli i zbierali. Ale też byl inni, którzy nie żęli i nie orali, ale zabierali ludziom to co najcenniejsze, ich życia, ich nadzieję, ich wiarę. Były to demony, demony smutku i strachu, których rodzicami były jednak demony z ciała i krwi, demony mieszkające w lasach. Monstra takie jak to, które zabił. Potwory takie jak te, które zabrały mu przyjaciół w Steigerwaldzie.

Od jakiegoś czasu wiedział, że nie może tu zostać. Częściej niż miecz, brał do ręki młot, szczypce, czy szydło. Czuł, że choć wioska niewątpliwie potrzebowała pomocy, to nie tego oczekiwał od niego Sigmar. Mądrze prawił Nimptsch, ale jak on miałby znać wolę bożą? Być może cały ten czas błądził, w końcu czy coś po sobie zostawił, czy coś osiągnął? Niegodziwcy, których zabił zostaną zastąpieni przez nowych, podobnie jak bestie z lasów. Zbliżał się do końca czwartej dekady życia, ale wciąż nie potrafił wypełnić swego przeznaczenia.

Udał się przed wioskę i rozejrzał się. Z jednej strony droga wiodła ku Riesenburgowi, tam, gdzie byli jego przyjaciele. Z drugiej zaś, był las Steigerwald. Mroczny, podstępny, czający się, czyhający na ludzi. Miejsce, w którym gromadzą się Ciemne Siły. A po tym, jak zabił Uwego Schmitza, szalonego inkwizytora, te Potęgi mogą bezpiecznie nękać ludzkość. Wolf nie żałował swego czynu, wiedział, że Schmitz czynił zło, zasłużył na taki koniec. Ale kto go miał teraz zastąpić? Kolejny samotny wariat?

Eisenhauer rzucił ostatnie wyzywające spojrzenie w stronę Steigerwaldu, po czym obrócił się na pięcie i szybkim krokiem wrócił do Nonnweiler. Musiał się jak najszybciej spakować, by zdążyć się pożegnać ze wszystkimi i załapać się na wspólną podróż z najemnikami. Wiedział już, co ma zrobić. Nie będzie kolejnym Schmitzem, ale nie da też Siłom Mroku zatriumfować. Miał teraz cel, o wiele wyraźniejszy niż wcześniej i za tą wizją miał zamiar podążyć.


 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: psionik, Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: wolny czas

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 21-04-2015 o 12:02.
Lord Cluttermonkey jest offline