Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2015, 23:04   #25
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Tydzień zaczął się z grubej rury, nie ma co. Tara potrzebowała kilku chwil, żeby jej mózg zaczął pracować na tyle, by połączenie poszczególnych faktów stało się możliwe bez potęgowania syndromów dnia poprzedniego. Cholera, przecież był poniedziałek, dlaczego budzik nie zadzwonił?!
Dopiero po trzech sekundach przypomniała sobie, że komórkę zostawiła w mieszkaniu śpiącej tuż obok Jenny, tak samo jak większość garderoby, zdrowy rozsądek i parę innych rzeczy. Do tego oczywiście musiał przybyć Piąty Jeździec Apokalipsy i zobaczyć ją w stanie totalnej rozsypki.
Stare powiedzenie, że poniedziałek jest najgorszym dniem tygodnia nigdy nie miało dla Lantany aż takiego sensu jak w tym momencie.
Spojrzała w dół na czubek głowy JC, unoszący się i opadający zgodnie z rytmem oddechu, jej oddechu na litość boską! Fakty poprzedniej nocy wracały powoli, wprawiając Tarę w coraz większe niedowierzanie. No to popłynęła po całości...
Wiedziała, że jeśli w końcu wyrwie się z kieratu, to będzie ciekawie. Nie zakładała jednak że aż tak.
Ewakuacja bez budzenia sąsiadki była niemożliwa. Chcąc nie chcąc, Tara potrząsnęła delikatnie jej ramieniem.
- Hej, budź się śpiochu. Lilly mnie woła, muszę wstawać...no już Jenny, otwieramy oczy i przetaczamy się na drugą połowę łóżka. Nie zmuszaj mnie do użycia środków przymusu bezpośredniego...

-Tara? Czy to już.... ranek?- ziewnęła JC powoli się budząc i powoli unosząc z wygodnej poduszki jaką stanowił biust Lantany. Uśmiechnęła się ciepło spoglądając wprost w oczy Tary.-Dzień… dobry… Dobrze spałaś?

- Mhmm, jak kamień - potwierdziła kiwając głową i podniosła się na łokciach do pozycji półleżącej, a z jej ust wydobyło się głośne ziewnięcie - Jest raaaaaaano… ehh, Lilly coś chce. Możesz jeszcze pospać jak chcesz, a jak nie to...śniadanie? Chyba da się upolować w naszej lodówce coś, co wciąż nadaje się do jedzenia i nie jest płatkami kukurydzianymi.

- Nie wiem… czy powinnam… sytuacja i tak jest… skomplikowana.- wydukała JC siadając i przyglądając się Tarze. Ostrożnie i delikatnie musnęła palcami pod kołdrą skórę uda Lantany, po czym szybko cofnęła dłoń.-Ja.. rozumiem… naprawdę… trochę wypiłaś… trochę sytuacja wymknęła się spod kontroli. Trochę… za dużo powiedziałam… Ja sobie zdaję sprawę, że rankiem, pomysły z wieczora nie są… nie wydają się już tak… sensowne. Po prostu zapomnijmy o całej sprawie. Znajdź mi jakieś wygodne jeansy, to wymknę się cichutko i “wczoraj” przejdzie przeszłości. Bez konsekwencji jakichkolwiek.

Decyzję podjęła pod wpływem chwili, nie roztrząsając zbędnych, negatywnych aspektów. Zrobiło się jej cholernie żal zagubionej Jenny, próbującej nie robić swoją osobą żadnych problemów. Wiedziała, że jeśli czegoś nie zrobi, dj’ka wycofa się na z góry ustaloną pozycję i minie długi czas, nim znowu będą mogły rozmawiać bez dystansu.
- Możemy...spróbować znaleźć ci jakieś spodnie lub spódnicę jeśli wolisz - zaczęła ostrożnie, przyglądając się jaką reakcję wzbudzą jej słowa - potem zjemy śniadanie i zobaczymy, czy w wiadomościach będą mówić o wczorajszej eksplozji. Co ty na to?

- Zgoda… spodnie… Ja mam te pończochy na sobie i wyglądałabym w spódnicy trochę… Chyba nie chcę zakładać mini...teraz.- uśmiechnęła się ciepło i nieśmiało JC. Wstała i nachyliła się po leżący na ziemi pas do pończoch, nie zwracając uwagi na to że wypina swe cztery litery osłonięte frywolnymi majteczkami w kierunku Tary. Dobry znak. Widać że czuła się tu swobodnie i bezpiecznie.

Ruda odetchnęła z wyraźną ulgą, zaraz jednak opanowała się i wyszczerzyła zęby w drapieżnym uśmiechu. Mogła pozwolić sobie na ekspresję póki JC stała odwrócona tyłem. Nie chcąc stać jak kołek, podeszła do szafy.
- Bierz co chcesz - machnęła zachęcająco ręką w stronę pokaźnego stosu ubrań i wyłożyła pokrótce propozycję planu działania - Spodnie są na dole, kiecki na wieszakach...częstuj się. Chcesz wziąć prysznic? Przyniosę ci czysty ręcznik i obudzę ekspres do kawy.

-Nie wiem czy powinnam… W końcu i tak… przeszkadzałabym za dużo. Nie chcę jeszcze zajmować wam prysznica. W domu mam własny.- rzekła beztroskim tonem JC dopinając pończochy i ruszyła w kierunku szafy, by wyłuskać z niej jeansy dla siebie. Zażartowała przy tym cicho.-Poza tym… mogło by mnie pokusić, by pogapić się jak wy się myjecie. Nie ma co… ryzykować. Lilly jeszcze śpi, prawda?

- Nie przeszkadzasz w najmniejszym stopniu - Lantana przewróciła oczami i dodała wesoło - może uda się zamontować kamerkę w łazience. Miałabyś wgląd w sytuację kiedy chcesz...ale to jak będziesz grzeczna, szybko się ubierzesz i dotrzymasz mi towarzystwa przy śniadaniu, tak na początek. A Lilly? Już wstała. Chciała pożyczyć ode mnie telefon, bo rozwaliła swój...chyba. Kiepsko kontaktuję, gdy ktoś zaraz po przebudzeniu zawraca mi głowę pytaniami.

-Nie wygłupiaj się…- JC spłoniła się na samą myśl o kamerce. I zabrała do ubierania spodni... dość obcisłych spodni, ale pasujących do zmiętego t-shirta którego nosiła. Potem rozejrzała się za swymi okularami. -To co proponowałaś w kwestii śniadania? I Lilly też zje z nami?

- Pewnie tak, zobaczę co i jak. Przyjdź do nas, jak będziesz gotowa - ruda rzuciła w progu i mrugając konspiracyjnie, wyszła z pokoju. Trzeba było złapać młodą póki gościa nie było w pobliżu. Lepiej, żeby nie palnęła czegoś głupiego. Poza tym Tara była ciekawa co stało się w nocy na mieście. Może media znów działały, bo w to, że Lilly cokolwiek pamięta...cóż, w to jakoś szczególnie nie wierzyła.

Lilly akurat zajęta była przełączeniem kanałów w telewizorze… każdy z nich był opatrzony hasłem “NO SIGNAL”. Zerknęła przez ramię na Tarę i rzekła.- Co jest do diaska? Moja komórka padła, internetu nie ma, telewizja… też. Opłaciłyśmy chyba wszystko prawda?

- Tak, opłacałam wszystko - Tara skwitowała sytuację cichym prychnięciem, włączając ekspres. Sytuacja robiła się wybitnie nieciekawa. Może byli w stanie wojny, a one to przespały? - W nocy doszło do jakiegoś wybuchu...nie wiem, nie pytaj. Nie pchałam się na pierwszy ogień, tylko zgarnęłam JC do nas i poszłyśmy spać. Ty już chrapałaś, więc nie zarejestrowałaś, że sieć padła...źle, że jeszcze tego nie naprawili. Trzeba przejść się po piętrach, może któryś z sąsiadów ma jakieś informacje. Zajęłabyś się tym? - spojrzała na Lilly z wyraźną prośbą - Nawet nie zdążyłam wypić porannej kawy. Bez tego gryzę, drapię i pluję jadem… jesteś ubrana, skocz do Wade’a. Jeśli ktoś ma cokolwiek wiedzieć, to pewnie on, a jak nie to ktoś inny. Szczęśliwie mieszka tu dużo ludzi.

-Właśnie… ehmmm… Co właściwie robiłyście z JC?- zapytała Lilly z błyszczącymi od ciekawości oczami wpatrzonymi w Tarę.-Czyżbym coś przegapiła?

- Tak, przegapiłaś początek wojny, atak terrorystyczny...albo coś w podobnym klimacie - spojrzała na kuzynkę z politowaniem - Miałyśmy z JC babski wieczór, a jak zaczęło się źle dziać, zgarnęłam ją do nas, coby nie siedziała sama w czterech ścianach. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

-Ech… Atak terrorystyczny? Jakoś nie wychodzi nam ta wojna z terroryzmem.- westchnęła Lilly rozdzierającym tonem głosu. Zamyśliła się marszcząc brwi.-Ale dlaczego w jednym łóżku?
Zanim Tara zdążyła odpowiedzieć, pojawiła się JC w jeansach Lantany i spytała obracając się, by je zaprezentować.-Mogą być/
-Babski wieczór, tak?- Lilly się zamyśliła próbując przetrawić tą sytuację.

- Mogła spać albo ze mną, albo z tobą...z tym że druga opcja niosła ze soba ryzyka zostania obrzyganą. Lilly...wiesz co to znaczy mieć umiar? Jakim cudem wróciłaś wczoraj do domu? - Lantana zmarszczyła brwi i zmieniając gładko temat, spojrzała na kuzynkę potępiająco.

- Nie jestem pewna… mam nadzieję, że z Aiko. A może z tym przystojniakiem… albo...z tą blondyną. Boże.. mogłam zgubić Aiko!- Lilly zaczęła panikować.- A miałam ją pilnować!
Po tych słowach wybiegła z pokoju i skierowała się do drzwi. A JC spojrzała zaskoczona Tarę, nie bardzo rozumiejąc co się wydarzyło na jej oczach.
Zupełnie jakby nic niezwykłego się nie stało, Lantana wyciągnęła z szafki dwa kubki i obróciwszy się w jej stronę, spytała:
- Słodzisz?

-Łyżeczkę… Czy coś się stało?- zapytała JC podchodząc do Tary.-Wdepnęłam w jakiś rodzinny dramat.

- To Lilly - machnełą ręką, jakby samo stwierdzenie wyjaśniało wszystko. Zakrzątała się przy ekspresie, przelewając gorącą kawę do szklanek - Własnie sobie przypomniała, że miała wczoraj pilnować Aiko i na dobrą sprawę nie pamięta czy wróciły razem...wiesz. Lilly - powtórzyła.

- To prawda… Ale Aiko jest dość samodzielna. I silna I bardzo seksowna.- zachichotała JC próbując herbaty.-Ale chyba powinnam odpuścić ten temat, prawda? Robię się monotematyczna.

- W ten sposób nigdy na nią nie patrzyłam - Lantana zamyśliła się, otwierając lodówkę - ale fakt. Jest niezła...jajka, ser, pomidory. O, nawet mleko jest i płatki chyba też. Na co masz ochotę?

-Mhhmmm.. - wymruczała cicho JC, po czym szybko dodała nieco nerwowo.-Pomidor i ser wystarczy. A ty co planujesz skonsumo… zjeść?

- Najpierw? Kawę - parsknęła - A potem się zobaczy. Pewnie identyczny zestaw, nie jestem wybredna...a to co jest wygląda smakowicie - zakończyła, przelatując mimochodem wzrokiem po sylwetce JC.

-To kto kroi chleb, a kto smaruje kanapki?- zażartowała JC i zamyśliła się.-Mogę o coś zapytać… O coś… prywatnego?

-Jasne, pytaj - Tara usiadła dopiero, gdy na stole pojawiły się bułki ze słonecznikiem i wafle ryżowe.

-Kim była pierwsza dziewczyna, którą pocałowałaś?- wydukała zaczerwieniona JC pochylając się ku kanapkom, by ukryć swą twarz za kurtyną włosów.

- Katie, koleżanka z klasy. Pojechałyśmy na wycieczkę szkolną...i tak jakoś wyszło. - ruda wzruszyła ramionami - Wiesz...namiot, środek lasu i dwie siedemnastolatki w jednym śpiworze…

-Wiem.. wiem..- potwierdziła szybko JC i napiła się herbaty.- I jak było? Mi za pierwszym razem… serce niemal wyskoczyło z klatki piersiowej.

- Jak z facetem, tylko trochę mniej nachalnie - parsknęła na samo wspomnienie tamtego wybryku - Szczerze to dla mnie bez różnicy. Liczy się człowiek ogólnie, a nie to co ma lub nie ma między nogami. Teraz mów jak to było u ciebie...jeśli chcesz oczywiście.

- U.. mnie? Miał to być szczeniacki wygłup. Taki eksperyment po tym jak Dorothy zerwała z chłopakiem. Ja wtedy miałam chłopaka, ale… wypadało mieć wtedy chłopaka. I pocałowałyśmy się z ciekawości. Dla mnie było to odkrycie czegoś niesamowitego, dla niej coś ciekawego. Trochę potem eksperymentowałyśmy z Dorothy, a potem…- westchnęła smętnie i wyraźnie zmarkotniała.-... potem nasza znajomość okazała się dla niej zabawą. I odstawiła mnie na bok, gdy poznała nowego chłopaka. Ja… nie potrafiłam jej odstawić.

-[i] Człowiek to nie zabawka[ /i] - mruknęła niewyraźnie, wgryzając się w kanapkę - Trzeba jasno wyłożyć czego się po danej sytuacji oczekuje, żeby później nikt nie cierpiał niepotrzebnie. Tak...łatwiej żyć, zresztą co ja ci będę gadać głupoty - zawahała się, ale dość szybko prychnęła pod nosem i podjęła temat - Ile najdłużej wytrzymałaś z jedna kobietą?

- Byłyśmy młode... głupie i… jakoś nie potrafiłam jej się przyznać, że… dla mnie to było coś więcej niż dla niej.-westchnęła cicho JC.- A potem tak jakoś… nie było zbyt wiele… partnerek. Zresztą lubię dziwne rzeczy.
Czerwieniła się na twarzy coraz bardziej.- Ale nie ma co mówić o przeszłości. Tylko o przyszłości… To… wybierzemy się może razem na jakiś film, czy coś?
W tej chwili jak burza do pokoju wpadła Lilly wołając od razu.-Meteor spadł! Jak mogłaś to przegapić Tara. Przecież lubisz astronomię.

Pierwszym, co przyszło Lantanie do głowy było :”bo obracałam twojego faceta...parokrotnie, miałam masę roboty przed Mansonami i w końcu zamiast siedzieć w domu i grać odludka, wylazłam do ludzi, lądując finalnie w łóżku z sąsiadką?”
Powstrzymała się jednak i jedynie wzruszyła ramionami:
-Meteo...szlag...i ja to przegapiłam? - westchnęła, jednocześnie plując sobie w brodę. Upadek meteorytu...i to tuż pod nosem! Musi przynajmniej zobaczyć jak wygląda miejsce katastrofy. - Ostatnio miałam dużo pracy? Wiesz...rachunki same się nie opłacą - zakończyła spoglądając na kuzynkę z miną “oplacam wszystko sama od pół roku. Czuj się winna”.

-Więc o czym tak plotkujecie? Aiko wróciła żywa… to plus. Wróciła sama… to minus. My byłyśmy dwie ostre laski i nie wyrwałyśmy wspólnie żadnego faceta na pełnej piwa i prochów sali dyskoteki. Fatalny wieczór.- odparła dramatycznym tonem Lilly. -Może powinnyśmy dołączyć do waszego wieczoru?

-A co u Gregorego? - Tara z niewinna miną dolała sobie kawy - Też z wami był?

-Nie… I nie mów mu co robiłam. Chociaż wyrywałyśmy chłopaka dla Aiko to… mógłby poczuć się zazdrosny. Tym bardziej, że chyba się… z kimś całowałam.- zamyśliła się Lilly i zerknęła na Tarę i JC.-A wam co najwyżej pozostało cmoknięcie się nawzajem…
I ta uwaga sprawiła, że JC zakrztusiła się herbatą, po czym zaczerwieniona dodała.-Skąd ten pomysł?
-Noooo… przyjacielskie buziaki Tary w policzek?- Lilly zdziwiła się tak gwałtowną reakcją dj-ki.

- Widzisz? To u nas rodzinne, ale spokojnie, nie rzucamy się na losowo wybranych przechodniów - odparła ze śmiechem, klepiąc sąsiadkę po plecach i spojrzała na Lilly - Zawsze przed snem Kwadrat dostaje całusa w czoło. JC też dostała, żeby się nie czuła pokrzywdzona. To normalne, no nie? - spytała, puszczając Młodej oko.

-Nooo.- uśmiechnęła się Lilly wesoło.I zaczęła przekazywać inne informacje.- Byłam u Wade’a. Powiedział, że wiszą jakieś plakaty na słupach. Że atmosfera nad miastem jest zanieczyszczona. I że telefony działać nie będą. Wychodzisz gdzieś przed południem Tara? Bo miałabym wiadomość do przekazania Gregory’emu.
-Jak to nie będą działać?- zapytała JC zaskoczona.
-Nie wiem. Poza tym… widziałyście wczoraj czy przedwczoraj Terrence’a Cartera? Sara Harper się o niego martwi.- Lilly dopowiedziała kolejną sensację.

Tara słuchała i markotniałą coraz bardziej. Cholera...dlaczego akurat teraz, gdy miała w garści zlecenie życia? Czemu cały ten cyrk nie mógł się rozpocząć, gdy już obsłuży Mansonów, zgarnie honorarium i rozsiadając się wygodnie w fotelu, zacznie przebierać w wysokopółkowych propozycjach?
- Cholera...będę musiała zdalnie załatwić tych przeklętych dekoratorów i florystkę - trzasnęła ze złością kubkiem o stół - To na dwóch końcach miasta...pięknie po prostu. Nienawidzę poniedziałków. Dobra...co gdzie i jak chcesz Gregoremu przekazać? Mogę robić za smsa, wszystko mi jedno. - zamknęła oczy i odliczywszy do dziesięciu, otworzyła je ponownie i na spokojnie dokończyła - Nie widziałam naszego dziennikarza. Może wpadł w cug i przepił ostatnie kilka dni. Sara pukała do niego i jej nie otworzył? Poprośmy Wade’a o klucz zapasowy - przeniosła wzrok na Jenny -Pogadasz z wujkiem? Jeżeli coś mu się stało i potrzebuje pomocy...albo się powiesił? Trupy latem strasznie szybko zaczynają cuchnąć.

-Jasne… Pogadam. Myślę że mój wujek to załatwi.- uśmiechnęła się ciepło JC i zamyśliła.- A radio działa?
-Chyba nie.- zawyrokowała Lilly.-Skoro komórki nie to…
-To pewnie i tak dostanę bezpłatny urlop. Mogę ci pomóc Tara. I tak nie będę miała nic do roboty.- rzekła z uśmiechem JC. A Lilly dodała z uśmiechem.-To mogę ci pomóc w pracy.

- A potem pójdziemy pooglądać meteoryt? - spytała z nadzieją, udając małą dziewczynkę proszącą mamę o kupno nowej lalki - Meteoryty są fajne, zobaczysz sama, JC…

-Czemu nie… to będzie takie romantyczne.- zaśmiała się JC, a Lilly wzruszyła ramionami.-Gdybyście wzięły odpowiednich chłopaków ze sobą, to pewnie tak.

- Dobry pomysł, młoda! - Tara wstała od stołu i z szerokim uśmiechem minęła kuzynkę - Może Gregory da się wyrwać na taki romantyczny spacer. Skoro technologia wzięła wolne, nie powinien mieć aż tak dużo pracy…Idę się umyć. Za dwadzieścia minut wyruszamy, dobrze JC?

- Ok… ja też powinnam się umyć… może więc pójdę do siebie.- zaproponowała JC, a Lilly dodała.-Ej… Gregory’emu wystarczy moja romantyczna bielizna. Pewnie jest wyposzczony po weekendzie.
Wstała i ruszyła do swego pokoju, by napisać notatkę dla swego chłopaka.

- Na pewno, Lilly, na pewno - Tara szepnęła pod nosem. Dobrze, że nic się wczoraj nie stało...i przedwczoraj. Naraz zatrzymała się i wróciła biegiem do salonu, łapiąc JC nim ta przekroczyła próg - Jestem głupia! Skoro są aż takie problemy z komunikacją, Mansonowie będą chcieli przełożyć wesele! Pojadę do nich i wszystko ustalę, to zajmie maksymalnie godzinę z delikatnym hakiem. Zorientuję się po drodze, czy kina też szlag trafił...jeśli tak to wrócę i przejdziemy się na spacer, albo skoczymy do sklepu po produkty i razem coś ugotujemy żeby zjeść przy filmie w domu - wyrzucała z siebie na szybko kolejne słowa, wyraźnie zdenerwowana wizją odwołania ceremonii przez klienta-numer-jeden - Poszukałabyś przez ten czas profilaktycznie czegoś do obejrzenia i mojego telefonu? Został gdzieś u ciebie.

-Ccco?- zupełnie zdezorientowana tym nagłym nadmiarem informacji JC z początku nie zrozumiała o czym mówiła Tara. By po chwili skinąć głową.-Tak. Tak… Dobrze.
-Telewizja nie działa, więc film raczej z DVD. Wątpię by moja kancelaria jednak została zamknięta, więc.. albo się pospieszysz, albo będziemy się razem myć pod prysznicem.- wtrąciła Lilly, wywołując wyraźną czerwień na twarzy JC. Panna Hopkins to zauważyła i skomentowała.-Dobrze się czujesz? Masz ciągle jakiś rumieniec, może to gorączka?

- Syndrom dnia poprzedniego - Lantana rozłożyła ręce, zgarniając Lilly i spychając ja w stronę korytarza - Nie wszyscy są tak przetrawieni wódą, że nie czują komplikacji dzień po. Idź tą notkę pisać do swojego rycerza na białym koniu. Słowo honoru, dokonam na tobie rytualnego mordu, jeszcze trochę. - nadawała cały czas w drodze do łazienki, zostawiając młodą gdzieś po drodze. Liczyła, że zajmie się sobą i da sąsiadce ulotnić się cichaczem na bezpieczną pozycję.

I to jej się udało. Lilly ruszyła dokończyć pisanie miłosnego liścika, a JC zdołała opuścić ich mieszkanko. Tara miała łazienkę dla siebie. A gdy wyszła Lilly już czekała z liścikiem i uśmiechem.-Podrzuć to pod wypisany na kopercie adres, tak przy okazji. Nie wiem jak ci dziękować kochana kuzynko.

Kobieta przyjęła wiadomość i schowała ją do torebki, uprzednio wyciągając z niej trzy puste paczki po papierosach.
- Kupię kawałek ziemi w Alabamie i posieję tam oset - ze śmiertelną powagą wręczyła blondynce garść zbędnych śmieci - Będziesz go zbierać ręcznie, w pełnym słońcu, kurzu i pyle...i bez kremu z filtrem

-Masz strasznie ponure pomysły. Myślę że…- Lilly nachyliła się ku Tarze i cmoknęła ją w policzek.-... potrzebny ci chłop, taki do którego mogłabyś się tulić wieczorem i czuć się jak księżniczka, a potem jak… dzikuska z barbarzyńcą. Znajdziemy ci takiego z Gregorym.

- Dzięki mała - Tara zachichotała, kręcąc głową z wyrazem czystej rezygnacji, wymalowanym na twarzy - Ale to za parę tygodni. Na razie trzeba pozałatwiać inne sprawy. Zresztą wyobrażasz sobie...a zresztą nieważne -machnęła ręka i skierowała się do wyjścia -Może w tym szaleństwie jest jakaś metoda…


***


Sprawy z Alice-Prawie-Manson udało się załatwić w kwadrans. Pech chciał, ż przyszły pan młody wyleciał z miasta w niedzielę wieczorem, a przez paraliż komunikacyjny i odcięcie miasta kontakt pozostawał niemożliwy. Lantana jedynie kiwała głową, próbując uspokoić roztrzęsioną blondynkę. W drodze do jej rezydencji, dorwała jeden z plakatów informacyjnych, porozwieszanych po całym mieście jak wątpliwego uroku ozdoby choinkowe. Zostali zamknięci na Bóg jeden raczył wiedzieć ile czasu, bez możliwości i perspektyw na zmianę położenia. Żeby zająć myśli klientki czymś optymistycznym, Tara zostawiła jej wszystkie posiadane katalogi i albumy, wskazując na te zawierające coś ciekawego. Razem z nimi wręczyła wizytówkę z adresem mówiąc, że gdyby dziewczyna chciała o coś zapytać, lub po prostu pogadać, niech wpadnie na kawę.

Wracając do samochodu, poczuła ulgę. Nie straciła zlecenia, rozłożyło się ono jedynie w czasie. Spokojniejsza, zasiadła za kółko i ruszyła ku centrum. Ruch na ulicy był w miarę normalny, ale zwiększyła się ilość patroli. Prawie na każdym skrzyżowaniu dało się zauważyć ludzi w charakterystycznych mundurach...nawet takich, którzy większą część życia spędzili za wygodnym biurkiem


***


Tara nie widziała nigdy giełdy podczas normalnej pracy, ale ten ogólny chaos na jaki się natknęła przypominał jej mrowisko rozwalone petardą. Brak kontaktu ze światem wywołał panikę i narady zarządów… choć chyba niewiele z nich wynikało. Niemniej znalazły się osoby, które wskazały Tarze biuro Gregory’ego.

Chaos zdawał wdzierać się w każdą dziedzinę życia. Mijając masę spieszących dokądś ludzi, Lantana ze zdumieniem uświadomiła sobie jak bardzo współczesne społeczeństwo uzależnione jest od zdobyczy techniki. Wystarczyła jedna, permanentna awaria i już świat nie wiedział co ma dalej robić. Niegdyś ludzie funkcjonowali całkiem sprawnie bez arsenału elektronicznych cacuszek, podłączonych do wielkiej, globalnej sieci 24 godziny na dobę. Technologia rozleniwiała - a skutki tego lenistwa dało się zauważyć dosłownie wszędzie.
Miało to i swoje dobre strony - niektórym naprawdę przyda się przerwa od Facebooka.
Znalezienie odpowiednich drzwi, wręczenie wiadomości, wymiana paru uprzejmych banałów i powrót do domu - plan był prosty, ale takie lubiły brać w łeb najchętniej.
-Kogo ja chcę oszukać? - mruknęła do siebie, pukając trzy razy we framugę.

-Proszę wejść.- krótka spokojna odpowiedź na jej pukanie. Pewnie Gregory spodziewał się posłańca, ale nie takiego jak ona.

Z uprzejmym uśmiechem nacisnęła klamkę i przekroczyła próg gabinetu, rozglądając się ciekawie dookoła.
-Masz jedną nową wiadomość - zaczęła zamiast powitania, naśladując charakterystyczny ton automatycznej sekretarki - Pierwsza nowa wiadomość. Otrzymana od: Lilli Hopkins - w jej dłoni pojawiła się biała koperta z bazgrołem na wierzchu.

Gregory był sam. To mogła być dobra lub niedobra wiadomość dla Tary. Podobnie jak zaskoczone spojrzenie mężczyzny, wędrujące po jej ciele od stóp do głowy.
-Tara co ty… wyglądasz tak profesjonalnie i elegancko.-wydukał zaskoczony. Jego biurko było pełne papierów zadrukowanych jakimiś tabelkami. A sam mężczyzna przypominał już tego przystojniaka, którego przyprowadziła Lilly, a nie tego samca który posiadł Tarę w kuchni.

-Cześć Gregory - odpowiedziała wesoło, idąc powoli w kierunku rozmówcy i wachlując się dzierżonym kawałkiem papieru - Niezłe biuro...i widoki też całkiem niezłe. Bardzo przeszkadzam?

-Tak szczerze… to nie bardzo. Nie mamy kontaktu z giełdami światowymi, w tym i z matczyną giełdą nowojorską. Jesteśmy ślepi jak… krety.- splótł dłonie razem mówiąc.-Ale… szczerze powiedziawszy, prędzej spodziewałbym się diabła tutaj niż ciebie. Myślałem, że mocno zaszaleliśmy w niedzielę.

-Nikt się nie spodziewa hiszpańskiej Inkwizycji - parsknęła, marszcząc groźnie czoło i z chytrym uśmiechem przesunęła część papierzysk z biurka, by móc na nim przysiąść - Hmmm...niedziela? Pamiętam jakby to było wczoraj, a może się mylę? - udała że się nad czymś poważnie zastanawia, lecz zaraz wzruszyła ramionami -Sms jest płatny według taryfy operatora, to tak na marginesie.

-Tara… próbuję wymyślać wymówki, by nie robić tego co… właśnie robię.- dłoń mężczyzny spoczęła na kolanie Tary i powoli przesunęła się po udzie wsuwając pod spódniczkę Lantany muskając skórę jej uda.-U was nic się nie stało? Trochę się o was martwiłem wieczorem, gdy nie mogłem się dodzwonić.

- Obyło się bez tragedii - Lantana momentalnie spochmurniała - Chociaż w pierwszej chwili myślałam, ze to atak terrorystyczny, albo coś podobnego. Najadłam się strachu, nie powiem. Walnęło solidnie, zaraz zaroiło się od straży, policji i pogotowia...a przecież mieszkamy spory kawałek od parku. Prawie jak jakaś wojna.

-To prawda. U mnie w dodatku były problemy z zasilaniem w wieżowcu…Ciemno i cicho, systemy bezpieczeństwa zamykały mieszkańców w domach. Totalny horror. Nadmiar elektroniki dookoła szkodzi.- rzekł żartobliwie Gregory jedną dłonią otwierając kopertę i wyjmując list od Lilly, drugą bezczelnie wodząc po udzie Tary pod spódniczką. Ta dłoń była widoczna pod materiałem, więc...kolejny gość Gregory’ego mógł to zauważyć.

- W takich momentach cieszę się, że zamiast elektronicznego dozorcy mamy Wade’a - mruknęła, obserwując poczynania rozmówcy. Czekała na moment aż wszędobylska ręka zawędruje na wewnętrzną stronę ud, a gdy tak się stało, z niewinną miną złączyła nogi i ścisnęła je z całej siły.

Gregory zamarł na moment czując jak wpadł w pułapkę. Niemniej poruszał palcami robiąc dobrą minę do złej gry.
-A jak ktoś wejdzie?- mruknął starając się brzmieć obojętnie. Po czym skupił się na czytaniu pisma od Hopkins.-Mam do was wpaść… wiesz co Lilly planuje?

- Taka duża, poważna firma. Pracownicy chyba wiedzą jak się puka? - uniosła krytycznie brew, gapiąc się na tył listu - Możemy się spodziewać wszystkiego. Z ciekawości: kiedy ta wizyta niby ma być? Możliwe, że wpadła na kolejny genialny pomysł...jak to Lilly. Wkrótce się przekonasz, czemu nazywamy ją Piątym Jeźdźcem Apokalipsy.

-No.. pukają, tylko czy wtedy wypuścisz? Bo mam wrażenie, że niekoniecznie. Lilly napisała, że ma ochotę na romantyczny wieczór a nawet noc. I resztę zostawiła mi. Z uwagi na tą całą godzinę policyjną… wolałabyś żebym zabrał Lilly do siebie czy… został u was na noc?- zapytał Gregory nadal starając się poruszać palcami dłoni swej uwięzionej przez Tarę.

-A masz w planach pomylić pokoje? - przekrzywiła głowę, uśmiechając się delikatnie.

Gregory zaśmiał się cicho i spoglądając w oczy Tary spytał.-A chciałabyś bym pomylił? Uważam że i tak bardzo wykorzystuję sytuację na moją korzyść. Nie chciałbym, żebyś uznała że nie daję ci spokoju.
Tymczasem ktoś zapukał do drzwi i odezwał się kobiecy głos.-Mogę wejść?

- To samo mogę powiedzieć o sobie - rozchyliła uda, zwracając uwięzionej między nimi dłoni wolność i wstała z biurka. Żarty żartami, ale zachowanie pozorów stać musiało na pierwszym miejscu. Na wszystko przyjdzie czas.

-Proszę.- rzekł Gregory przełykając nerwowo ślinę. Do środka weszła kobieta w typowo korporacyjnym mundurze.


Przyjrzała się bacznie Tarze, po czym zwróciła wprost do Gregory’ego.- Panie Lardetsky raport dla pana Wolfberga jest już gotowy?
- Tak. Oczywiście panno Wiliams.- rzekł z uśmiechem Gregory wstając i oddając teczkę z dokumentami.-Tyle ile można było zrobić w obecnej sytuacji. Już wiadomo co nieco na temat dalszego dnia ?
-Nie… obawiam się że nadal obradują. Jeśli znajdzie pan czas, to…- znów baczne spojrzenie na Tarę.-To może pan poczekać u mnie na kawie.
- Nie chcę się narzucać, zresztą mam teraz ważną rozmowę… sprawy rodzinne, rozumie pani.- uśmiechnął się Gregory, a panna Wiliams opuściła pokój wraz dokumentami.

-Ją też pukasz? - Tara spytała cicho, gdy znów zostali sami, mierząc mężczyznę uważnym spojrzeniem.

-Ją? Skąd ten pomysł?- zapytał zaskoczony Gregory i stuknął palcem prosto w czubek nosa Tary.-Pamiętaj że ten pomysł z seksem bez zobowiązań narodził się w twojej ślicznej główce. Ja tego ci nie proponowałem, ani żadnej innej kobiecie. Oczywiście, że nie sypiam z nikim poza Lilly… i tobą.

-Może chodziło o mordercze spojrzenie? - kobieta zamyśliła się. Stadko panienek krążących dookoła jednego faceta. Który nie marzył o czymś takim? Świętych od dawien dawna spotykało się jedynie na obrazach i w przypowieściach, a życie rządziło się swoimi prawami - Pannie Wiliams chyba zależało na tej kawie...i jeszcze “sprawy rodzinne. Rozumiem, że wyglądam jak dobrotliwa ciocia Lucy, ale nie musisz mi na każdym kroku wypominać wieku. - zakończyła markotnie, robiąc naburmuszoną minę.

-Myślę że jakoś ci to wynagrodzę. -dłonie Gregory’ego zsunęły się po żakiecie muskając piersi do guzików je zapinających.- Co ty na to?
Zaczął je rozpinać, jeden po drugim.

-A co jeśli wejdzie kolejna panna Wiliams? - spytała chwytając jego dłonie i unieruchamiając je nim pozwolił sobie na więcej i póki wciąż miała nad sobą kontrolę -Jak wytłumaczysz się tym razem?

-Pokój ksero zamyka się od wewnątrz. Żeby jeden makler nie mógł podejrzeć co kopiuje drugi. Jest tu kilka konkurencyjnych firm.- mruknął jej do ucha Gregory.

Kobieta westchnęła z rezygnacją./ A może choć raz da sobie na wstrzymanie?
- Wszystko masz widzę przemyślane i rozplanowane...jestem pod wrażeniem. Pokój ksero brzmi lepiej niż schowek na miotły, ale - zrobiła krótką pauzę, muskając policzek Gregorego wierzchem dłoni - plamy tuszu strasznie ciężko jest wywabić...

-Możesz powiedzieć NIE… w końcu to nie jest jakaś niewola. A wczoraj… było dość intensywnie.- stwierdził z uśmiechem Gregory obejmując Tarę w pasie i tuląc do siebie. Jego dłonie wodziły po jej spódniczce okrywającej obszar pupy.-Więc zrozumiem, jeśli nie jesteś teraz w nastroju. Zresztą, szczerze powiedziawszy nie planowałem dziś kolejnego razu.

- Nie dość że przystojny, to jeszcze wyrozumiały...a może ukradnę cię na stało, co? -- wymruczała wspinając się na palce i zamykając jego usta swoimi.

-Pow.. - nie zdążył odpowiedzieć czując wargi Tary na swoich, jego dłonie drapieżnie podciągnęły spódniczkę Lantany i zacisnęły się na tak obnażonych pośladkach.
Przez chwilę rozkoszował się jej pocałunkiem.Po czym oderwał usta od jej warg.- To nie było NIE.

-Hmm...rozwiń myśl -poprosiła, wodząc leniwie opuszkami palców po jego torsie, obrysowując przez materiał koszuli napięte mięśnie - Nie dosłyszałam, coś przerwało. To pewnie przez te problemy z siecią.

-Nie bardzo mam ochotę… myśleć… teraz…- jego usta przylgnęły do szyi Tary, pieścił pocałunkami jej skórę przez chwilę, nim się opanował i odsunął.-To chodźmy zanim skończymy tutaj na biurku.

- Skoro tak pan stawia sprawę - wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy - Zaraz za panem, tylko proszę wziąć ze sobą cokolwiek, co uwiarygodni potrzebę wizyty w punkcie xero. Chociażby...to -namacała i podniosła z biurka pierwszą lepszą teczkę na dokumenty i wcisnęła ją między siebie a Gregorego -Trzeba dbać o pozory.

Gregory chwycił za dokumenty i ruszył przodem zamykając jednak drzwi tuż za Tarą. Gdy szli korytarzem obok siebie spytał szepnął.- Nie powiedziałaś mi, czy wolisz bym załatwił ci wolną chatę na noc, czy też został z Lilly w jej pokoju?

-A ty jak wolisz? Naprawdę dla mnie jeden diabeł, ale szczerze? -odpowiedziała pytaniem na pytanie i dodała ponurym tonem -Po ostatniej nocy wolałabym, żeby był z nami w domu jakiś mężczyzna, gdyby znów coś zaczęło się dziać. Taki komfort psychiczny, zwij jak chcesz.

- Zaciągniesz mnie do piekła za… domyślasz się za co.- stwierdził ze śmiechem Gregory szarmancko otwierając drzwi do pokoju z kopiarką.-Ale masz rację… przynajmniej do czasu aż ten stan policyjny nie minie. Lilly będzie zachwycona, ale ja… nie obiecuję, że nie będę sprawiał kłopotów. Trochę… mnie podnieca, kochać się z tobą pod nosem Lilly. To szalone, ale… i niesamowite zarazem.

-Dobrze że Lilly ma słabą głowę - Lantana parsknęła i zaraz wyobraziła sobie siebie w kotle wrzącego oleju. Za to co wyprawiała podobna kara jawiła się jako coś nieuniknionego. cóż...przynajmniej nie będzie jej zimno -A ja zawsze mogę udać przerażoną i wprosić się wam do łóżka jako pasażer na gapę…

- Jak Lilly będzie pijana?- zamyślił się Gregory, a Tara niemal była pewna, że jego wyobraźnia podsuwa mu ten wymarzony trójkącik. Ideał czy nie… był facetem z krwi i kości.
Zamknął za Tarą drzwi i docisnął jej ciało do nich całując namiętnie i tuląc się do niej. Dokumenty rozsypały się po podłodze.

Pospiesznie zarzuciła mu ramiona na szyję i odwzajemniając pocałunek pchnęła lekko do tyłu ku czemuś, o co można by było się oprzeć. Rytmiczne uderzenia w zamknięte drzwi, przez które chwilę wcześniej przeszli w pośpiechu kobieta i mężczyzna nasuwały jednoznaczne i bardzo trafne skojarzenia.

Wylądowali na ksero… on w zasadzie rąbnął zadkiem o ksero, a przyciski na urządzeniu zostały uruchomione przez przypadek.Gregory całował jak oszalały jej usta, dłońmi wodząc pod spódniczką tary i próbując niezdarnie zsunąć jej bieliznę. Opanował się na tyle by rzec.- Przerwa... zróbmy to na spoko...jnie… bo zedrzemy z siebie ubrania… porwiemy… je.

-Racja - wydyszała, a na zaczerwienionej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy odsunęła się do tyłu i paroma niecierpliwymi ruchami zrzuciła bieliznę. Nie chcąc bawić się w zdejmowanie spódnicy, podciągnęła ją do góry -Nie mamy zapasowych ciuchów.

Mogła z satysfakcją przyglądać się jak spojrzenie Gregorego wędruje po jej nagich nogach w górę. Łakome i pożądliwie spojrzenie. Niewątpliwie doceniał jej zgrabne nogi, tak jak ona mogła docenić, że po opadnięciu bokserek zobaczyła iż jest już w pełni gotowy do podboju jej ciała.
Dobrze wiedzieć, że robi na nim tak piorunujące wrażenie.
Gregory usiadł na ksero nie przejmując się tym, że włączony automat uwiecznia właśnie jego goły zadek na kolejnych kolorowych kopiach.
-Chodź do mnie…- zachęcił z uśmiechem.

Nie potrzebowała dodatkowej zachęty. Prawie wskoczyła mężczyźnie na kolana, ignorując cichy trzask jaki wydała z siebie maszyna. Łapiąc go za ramiona, podkuliła nogi i oparła je o podświetlaną szybę, nabijając się na wyprężoną męskość. Z gardła Tary wydobył się przeciągły syk, gdy kolejne twarde centymetry znikały wewnątrz jej ciała, wciąż obolałego po poprzedniej nocy. Uczucie dyskomfortu minęło szybko, zastąpione przez dzikie, pierwotne uczucie pożądania.
-Potem chcę kopię -wymruczała, zbliżając swoją twarz do jego twarzy - Będę miała pamiątkę na samotne noce

-To i twój tyłeczek.. chcę ...skopiować.- wydyszał Gregory będąc ujeżdżanym przez kochankę niczym rasowy rumak. A i Tara wymagała wiele narzucając mu dość szybkie tempo rozchodzące się falami rozkoszy po jej ciele.Gregory podwinął jej bluzkę i muskał ustami brzuch Tary. Coś szeptał.. co brzmiało jak “narkotyk”, ale większość słów nie docierała do umysłu Lantany.

Finał nastąpił szybko i gwałtownie. Tara musiała zagryźć zęby na ramieniu kochanka, by jej krzyk nie przedarł się przez lichą barierę z drewnianej płyty i nie zaalarmował nikogo z zewnątrz. Wtuliła się w niego, przyciskając uda do jego boków i wbijając rozcapierzone paznokcie w plecy na wysokości łopatek. Rude włosy rozsypały się w nieładzie po plecach naelektryzowaną chmurą. Każdy mięsień jej ciała żył własnym życiem, a orgazm przeciągał się, podsycany kolejnymi sztychami i pchnięciami podnieconego mężczyzny.

Gregory zaś wtulił twarz w jej piersi również starając się zapanować nad swym ciałem. Tara zadrżała jeszcze, gdy poczuła jego hołd składany rozkoszy jej ciała. Drżał jeszcze przez chwilę tuląc ją do siebie. I mówiąc cicho.-Jesteś jak narkotyk… uzależniasz od siebie. Wiesz?

Odczekała chwilę i dopiero gdy miała pewność że nogi nie odmówią jej posłuszeństwa, opuściła kolana Gregorego. Zamiast odpowiedzieć werbalnie, ujęła jego twarz w dłonie i złożyła delikatny pocałunek na czole.

-Nie mogę cię odprowadzić do parkingów.- westchnął Gregory głaszcząc Tarę po policzku. Sięgnął po jedną z kopii.-Na pamiątkę, tylko… nie pokazuj Lilly, bo może poznać.

-Nie pokażę - obiecała, składając kartkę na pół i schowała ją do torebki. W trybie ekspresowym doprowadziła się do porządku, poprawiając włosy oraz ubranie. Sprawdziła też makijaż w niewielkim, składanym puzderku z lusterkiem. -Powiedz mi gdzie znajdę toaletę?

-Jasne…- odparł z uśmiechem Gregory i dodał naciągając spodnie na siebie.-[i]Tylko pozbierajmy dokumenty. I po chwili porządkowania kartek oboje opuścili to “gniazdko miłości”.


***


Podziemny parking giełdy przywitał ją ponownie chłodem, zapachem benzyny i ciemnością, rozświetlaną punktowo przez porozrzucane na suficie jarzeniówki. Z początku nie zwróciła na to uwagi, zbyt pochłonięta rozpamiętywaniem namiętnych wydarzeń ostatniego kwadransa, ale z każdym kolejnym krokiem natrętne wrażenie, że ktoś ją obserwuje, rosło i potężniało, jeżąc włoski na karku i przyprawiając serce o szybsze bicie. Była śledzona, każdy jej ruchu, nerwowy obrót przez ramię - nic nie umykało skrytego w mroku prześladowcy. Kim był, co u licha próbował osiągnąć? Straszył ją, wycinał świetny w swoim mniemaniu dowcip...a może coś gorszego? Tara nie wiedziała, wrażenie osaczenia zmusiło sztywne nogi do nabrania szybszego tempa, głowa raz po raz obracała się w lewo, prawo i przez ramię, a rozbiegane oczy próbowały namierzyć zboczeńca.

Zboczeniec - tak go roboczo ochrzciła, chcąc nadać strachowi realną formę. Nazwany lęk jest łatwiejszy do przezwyciężenia, człowiek może założyć przynajmniej w przybliżeniu czego się spodziewać i nie zaprząta sobie głowy niewiadomymi szczegółami.

Stukot szpilek odbijał się echem po zamkniętej hali, mieszając się w uszach kobiety z przyspieszonym oddechem i wariackim dudnieniem w skroniach do których dołączyło ciche szuranie, dobiegające zza pleców.
Jezu...dlaczego ona? Zaraz ją dopadnie, pobije i zgwałci…
Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła biec, modląc się w duchu, by nie potknąć się, ani nie przewrócić. Dlaczego postawiła samochód tak daleko wejścia? Czy zdąży wsiąść do środka i zamknąć drzwi?

Z paniki wyrwał ją nagły rozbłysk tuż przed nosem. Krzyknęła, zasłaniając w panice twarz przedramieniem.
-Patrz jak łazisz! - do spanikowanego umysłu doleciał męski, wyraźnie zirytowany głos do którego dołączył dźwięk klaksonu. Po chwili z piskiem opon minął ją czerwony pontiac i jak gdyby nigdy nic, pojechał w swoją stronę. Nie czekając na oklaski, kobieta rzuciła się biegiem w kierunku własnego samochodu i wsiadłszy do środka, ruszyła z kopyta nawet nie oglądając się za siebie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 18-04-2015 o 23:21.
Zombianna jest offline