Ulicą przemknął wóz strażacki na sygnale kierując się, podobnie jak Alistair, w stronę miejsca upadku meteorytu. Tuż za nim, niczym młode za ojcem, pędził radiowóz policyjny wyjąc opętańczo i błyskając światłami.
Tak mogły zacząć się zamieszki w 1967 w Detroit, podczas których życie straciło ponad czterdzieści osób, blisko pięćset zostało rannych, ponad siedem tysięcy aresztowano i spalono blisko dwa tysiące budynków. Alistair pamiętał je doskonale. Miał wtedy niewiele ponad dwadzieścia lat i stawiał pierwsze kroki w zawodzie, który poprowadził go do emerytury. Pamiętał brutalność policji, pamiętał szaleństwo ogarniające ludzi. Był jednym z tych rannych w statystykach policji. Żołnierz na służbie, zaraz po swojej turze w Wietnamie. Przeszedł przez piekło wietnamskiej dżungli, które zagrzebał głęboko w swoich wspomnieniach, po to by oberwać kamieniem w twarz od rozszalałego, czarnoskórego protestującego. Złe wspomnienia wróciły.
Alistair w mundurze pośród płonących domów.
Koło parku rozciągnięto kordon ochronny i Alistair niewiele zobaczył. Zawrócił i skierował się w stronę znanego dyskontu spożywczego. Miał złe przeczucia. Wiedział, że w sytuacji wyjątkowej ludzie rzucą się na zapasy. Będą walczyć, plądrować, stracą resztki ludzkiej godności.
Na parkingu pod sklepem było sporo miejsca. Znalazł miejsce najbliżej wyjścia, jak tylko się dało. Z wózkiem wjechał do sklepu. Zabrał wodę – 12 galonów w
plastikowych, łatwych do przenoszenia butlach. Dopakował 12 sporych konserw z mięsem, 6 paczek z ryżem, 6 opakowań makaronu, 6 puree ziemniaczanego. Do tego dorzucił 10 puszek z owocami, 6 puszek z fasolą, 6 puszek z marchewką i groszkiem, 12 puszek z gotowymi obiadami, 2 paczki cukru i po jednej paczce herbaty i kawy w dużych opakowaniach. Potem przyszła kolej na pieczywo. Brał te lekkie, z długim terminem ważności, w sumie dwa tuziny opakowań. Na koniec wziął ser zapakowany próżniowo i dwa słoiki masła orzechowego, cztery słoiki dżemów, 4 puszki tuńczyka, 6 tabliczek czekolady oraz trzy butelki wina.
Zapłacił przy kasie przykuwając uwagę kasjerki.
- Na pani miejscu też bym zrobił zapasy na dwa tygodnie. Na wszelki wypadek, gdyby sytuacja miała się pogorszyć. Już nas odcinają. Kto wie, co będzie później.
Ledwie dopchał wózek do samochodu i zmieścił wszystko w bagażniku oraz na tylnym siedzeniu.
Mężczyzna z megafonem wykrzykujący hasła o religijnym końcu świata pojawił się kilka chwil przed tym, nim Alistair opuścił parking pod sklepem. Jechał ostrożnie i bez trudu dotarł na miejsce.
Potem zajął się przenoszeniem rzeczy z samochodu do domu, robiąc z sypialni małą spiżarnię. Razem z tym, co miał w domu, powinno starczyć mu zapasów na dwa tygodnie. Odsapnął chwilę po czym poczłapał do sąsiadów, by powiedzieć im o tym, że warto zrobić zapasy.
Zaczął od Wade’a prosząc go o pomoc w tej kwestii. Potem wrócił do domu i napełnił wannę oraz wszystkie większe gary wodą. Do celów higienicznych i picia, gdyby coś się zepsuło. Sprawdził, czy rolety antywłamaniowe na oknach są sprawne, zamknął drzwi do mieszkania i z książką w rękach czekał na rozwój wydarzeń.
Nie wiedział czemu, ale bał się. Bał się syren za oknami. Bał się działań rządu. Wtedy, w 1967 dowiedział się, będąc częścią „aparatu porządkowego”, do czego zdolni są ludzie w czasach zagrożenia.
Spojrzał na apteczkę w domu, ale – jak zawsze – miał ją dość dobrze zaopatrzoną, także w środki opatrunkowe, lekarstwa pierwszej potrzeby i tabletki przeciwbólowe. Tych zapasów nie musiał uzupełniać.
Brakowało mu żony, z którą mógłby podzielić się obawami.