Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2015, 20:59   #28
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pub funkcjonował poprawnie. Jakkolwiek ograniczenia wprowadzone przez władze miasta zastosowały, to jednak nadal funkcjonował kontrolowany przepływ towarów, zwłaszcza żywności i artykułów pierwszej potrzeby. Na razie więc Karl Hoobs nie musiał się martwić w kwestii chłodziarki. Ale… może jednak warto było zainwestować w jakiś poręczny generator prądu?
Przejrzenie fachowej prasy pozwoliło stwierdzić że taki generator prądu o mocy 5000 do 7000 watów to był wydatek 700 dolarów. Ale przenośny 10 000 to już by kosztowało Hoobsa 1000 dolarów. Niby nic, ale…
Nie wiadomo ile będzie go kosztowała rozprawa z pasożytem, który go gnębił. Przekazał dokumenty detektywowi i po ich pobieżnym przejrzeniu usłyszał w odpowiedzi, że będzie ciężko. Uczciwe postawienie sprawy.
Zmartwiło go też to, że Larry się nie zjawił. Choć powinien. A Karl powinien o tym fakcie poinformować kuratora. Ale nie mógł mu przecież tego zrobić, prawda?
Jeden dzień opuszczony to jeszcze nie koniec świata, prawda?

DETROIT LATO 2010 dzień 2


Poranek… zapowiadał się parszywy dzień. Bezwietrzny. Chmury powstałe po uderzeniu meteorytu jakoś nie ulegały rozgonieniu. Nic dziwnego, więc że dzień był pełen nieprzyjemnych niespodzianek.

Dla niego było to już drugi dzień bez Larry’ego. To już było niepokojące. Obecnie jednak Karl Hoobs był zajęty pracą, ale co powinien uczynić po niej? Udać się do niego? Niby wiedział, gdzie Larry mieszkał. Adres miał. Ale nigdy tam nie był?
Zgłosić to kuratorowi? To czyniąc zakończył by warunkowe Larry’ego. Chłopaka czekała reszta odsiadki plus kara za złamanie warunkowego.
Ale nie mógł tych dwóch dni nieobecności po prostu zignorować. Karl musiał podjąć decyzją.. jakąkolwiek decyzję. Nie zdążył jednak podjąć decyzję, bo coś zakłóciło spokój jego knajpy.
Awanturujący się klient. Duży jak szafa murzyn o pulchnej twarzy.
Wrzeszczący i silny i bardzo agresywny.


-Ty! To twoja wina skurwielu!-
wrzasnął na widok Karla, dziwiąc Hoobsa tymi słowami. Karl bowiem nie rozpoznawał tego murzyna. Nigdy się nie spotkali.
-To twoja wina, że mój słodki pączuszek, że moja kruszynka… moja…- żal i strach były powodem tej agresji. Obawa…- że moja Maria zaginęła. Nasłałeś na nia kogoś, co? Gdzie jest moja Maria.
Każde kolejne słowo wypadające z ust mężczyzny budziło Hoobsa narastające podejrzenie.
- Harold?- wyrwało się z ust Karla. Harold… imię ojca dzieciaków Marii . Nigdy się nie spotkali twarzą w twarz, ale Hoobs znał jego imię z papierów. Podobno się rozwiedli… albo uciekł z inną. Co więc robił w jego restauracji? … cóż, zapewne Maria nie była samotną matką jak deklarowała. Tylko nie zamężną kobietą, która żyła w konkubinacie z Haroldem. Cwana su… ale co oznaczało jego wkroczenie i jego oskarżenia? Co się stało z Marią Ortegą?

Inne zmartwienie miał Charlie Belanger … Coś go dręczyło. Niby nic ważnego. Szczegół bez znaczenia. Detal.
Ale wrył mu się w pamięć i jakoś irytował. Gdy bowiem wczoraj wracał z zakupów samochodem widział grupkę osób, stojących razem… Byli nieco brudni nieco zapuszczeni. Ot, początkujący kloszardzi. Stało ich z czterech… może sześciu. Stali obok siebie, szli niemrawo.
Detal. Ciekawostka.Normalnie nie poświęciłby im większej uwagi.
Tylko jeden ich detal sprawiał, że ten obrazek nie dawał Charliemu spokoju.
Oni wszyscy bez wyjątku mieli bielmo na oczach. Grupka ślepców. To nie mógł przypadek.
Tak jak nie było przypadkiem, że do drzwi Charliego zapukał mężczyzna w oficerskim stroju.


Policjant po otwarciu przedstawił się i pokazał zdjęcie z kamery monitoringu. Zdjęcie z jakiegoś pubu.
- Zapewne rozpoznaje pan osoby na tym zdjęciu?- bardziej stwierdził niż zapytał policjant. Charlie w zasadzie nie znał nikogo na tym zdjęciu z imienia. Poza jedną osobą.
Na zdjęciu był mężczyzna, który wtedy oślepł na jego oczach złapany na zdjęciu w chwili ataku choroby, byli stali bywalcy patrzący na to z paniką. I był sam Charlie właśnie uciekający w panice.

Zaś Tara Lantana… miała za sobą nieprzespaną noc. Muzyka nie odpędziła koszmarów. Otulona tylko kocami Lantana czuła się źle. Czuła jak nic nie chroni ją przed potworami powstałymi z ciemności i wyobraźni. Była sama, sama, sama… Nie chciała tego. Potrzebowała kogoś, potrzebowała towarzystwa. Potrzebowała ciepła drugiego ciała, otuchy i bezpieczeństwa.
Ale wybrała samotność w naiwnej wierze, że jest dość silna.
Nie była… Szok który przeżyła nie dało się zwalczyć zakopaniem w koce i słuchaniem muzyki.
Potrzebowała kogoś. Nic dziwnego, że łzy w końcu przełamały mur woli kobiety i zaczęły spływać po policzkach.
Zatopieni we własnej rozkoszy Gregory i Lilly zapomnieli o niej… tak się Tarze zdawało.
Przynajmniej do rano. Wtedy bowiem Gregory wszedł do jej pokoju. Tylko w bokserkach, ale… jego powody były bardziej szlachetne.
- Tara.. czy wszystko w porządku? Lilly musi pójść do roboty jak się obudzi, ale ja zostanę z tobą. Ale tylko do południa, bo potem z Lilly jedziemy po moje rzeczy. Możesz się wybrać z nami, albo… może ktoś w tym bloku może zostać z tobą? Lilly wspominała o jakiejś Aiko i.. o tym, że jakiś Wolfgang ma wobec niej dług wdzięczności i może… Swoją drogą nigdy o nim przy mnie nie wspominała. - potarł podbródek wracając do tematu.- Tak czy siak nie zostawimy cię przecież samej.

Nie tylko dla niej wczorajszy dzień zakończył się koszmarnie. Także i George Harris mógł narzekać na wczoraj, choć u niego parszywa część dnia zaczęła się znacznie wcześniej. Najpierw przypadkowe aresztowanie, potem odsiadka w areszcie. A następnie spisanie personaliów. Jakby był parszywym przestępcą, a nie praworządnym obywatelem!
A to był dopiero początek.
Kolejnym koszmarkiem był powrót do biblioteki i pyskówka z naczelną chimerą biblioteki. Dorothy wypomniała mu olbrzymie spóźnienie i nie przyjęła w ogóle jego wytłumaczeń do wiadomości.
- Protestować to możesz sobie w godzinach wolnych!- krzyknęła, mimo że Harris wspomniał, że wcale nie miał zamiaru brać udziału… przecież nie brał w ogóle udziału w demonastracji.
- I będę miała na ciebie oko.- zagroziła i dotrzymała słowa. W bibliotece nie miał okazji zabrać się za tłumaczenie. I stracił większość dnia. Co niestety było problemem dla Harrisa.
Dzięki babsztylowi dopiero zaczął tłumaczenie, a przecież nie mógł sobie pozwolić na straty czasu, jeśli miał zdążyć w terminie wyznaczonym przez Bowmana. Jeśli zawzięta Dorothy znów go przypilnuje dziś w bibliotece, a był tego pewien, to znów… straci mnóstwo czasu. Musiał więc coś wymyślić, jeśli miał w ogóle brać pod uwagę, wykonanie tego zlecenia dla Henry’ego.

Dla Alistaira Dowsona wczorajszy dzień był rozczarowaniem. Przyjemnym rozczarowaniem, ale jednak… Zamieszki nie wybuchły, krew się nie polała. Ograniczenie wolności związane z niedawnym upadkiem meteorytu jego następstwami nie spowodowały eskalacji przemocy podobnej do tej z ‘67-go. W końcu meteoryt był naturalną katastrofą, a Stany Zjednoczone były przyzwyczajone do radzenia sobie z takimi katastrofami. Trzęsienia ziemi, wybuchy nieczynnych wulkanów, tsunami, tajfuny… USA przetrwały to wszystko. Do corocznych atrakcji można było zaliczyć coroczne śnieżyce i trąby powietrzne. Państwo zdawało wtedy egzamin, czemu nie miało teraz?
Zamieszki nie wybuchły, zapasy zalegały w domu jak i woda. Wczorajszy dzień minął na nerwowym oczekiwaniu. Obecny zaczął się od wizyty Wade’a.
-Hej… jest taka sprawa. Widzisz. Od kilku dni nie było widać Terrence’a Cartera. Tego spod czternastki. Obiecałem jego sąsiadce, że zajrzę do jego mieszkania. Miałem wczoraj, ale coś mi wypadło… Poza tym jest taka sprawa, że nie chcę żeby to wyglądało na włamanie. Więc chciałbym to zrobić komisyjnie. Brian już się zgodził, Berta wolałbym w to nie wciągać… stary Żydek jest kiepskiego zdrowia i Rose by mi by mi nie wybaczyła, gdyby tam kipnął na serce.- nachylił się ku Alistairowi dodając.- Wiesz jak to jest z dziennikarzami, cały czas na nogach… i stymulantach. Trzeba się przygotować na to że Carter już puka do świętego Pietra, a ciało zostawił w mieszkaniu. Widoki więc mogą być nieciekawe. Tak czy siak, para to nie komisja i potrzebujemy trzeciego. To jak?

Dzień powoli się kończył, gdy w budynku mieszkalnym zjawił się wkurzony Phil Hopes z informacją, że policjanci pobili Jamesa Trentona na organizowanej przez niego manifestacji. Nie było to w sumie niespodzianką. Pyskaty James nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy, zwłaszcza gdy walczył o sprawę. Często wchodził w konflikt z policją i nawet prowokował stróżów prawda do napaści… by potem mówić o brutalności policji. Było tylko kwestią czasu kiedy przegnie pałę.
Wszyscy o tym wiedzieli, nawet Phil. Ale i tak był wściekły. Trenton z objawami wstrząśnięcia mózgu i połamanymi kośćmi trafił do szpitala. A to już była przesada. Phil chciał jechać go odwiedzić, ale nie sam… liczył, że część sąsiadów pojedzie z nim. Nie pomylił się.
Paru się dało namówić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline