Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2015, 22:32   #14
killinger
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Moira Maguire miała w sobie wiele tolerancji. Rozwiedziona dwukrotnie, solidnej postury kobieta do bólu realistycznie podchodziła do życia. Życia, które nie szczędziło jej razów, upokorzeń i łez. Dlatego akceptowała słabość u innych, mimo że dla siebie była wręcz katem.

Po kilku tygodniach Roger znalazł nowy rytm życia. Budził się kwadrans przed szefową, sprawdzał poziom oleju w zbiorniku kuchennym, weryfikował zawartość zamrażarki i spisywał skrzętnie na kartce zamówienie. Pił przy tym cały czas całe hektolitry Doktora Peppera. Po zakończeniu obchodu zaplecza przechodził do kuchni, a tam przyrządzał sobie paskudny w smaku koktajl z surowych jajek, owoców, bekonu i Isostara. Wyglądało i smakowało jak kupa, ale pozwalało w miarę szybko podnieść się z otchłani upodlenia, które sam nazywał Kacowym Piekłem.

Manager obiektu. Dumne? Za minimum federalne - 7,25 dolca na godzinę. Zważywszy na to, że kiedyś dochód roczny netto wychodził mu w granicach 200000, dziewięciokrotny spadek płacy stanowił dowód prawdziwej ekstrawagancji.
Ale kiedyś, to było kiedyś. Teraz potrzebował grubej kreski i tyle.

Kiedy Szalona Baba z Karawanu zostawiła go na drodze, a dobrzy bogowie wybudowali przed nim spory zajazd dla truckerów, był w fatalnym stanie. Nie chodzi o początek udaru słonecznego, wycieńczenie i obolałe stopy. Miał taki rozpierdziel w głowie, że po prostu nie mógł ruszyć dalej. Wynajął domek. Upił się do nieprzytomności. Medytował. Płakał. Wył i walił głową w ścianę. Znowu pił. Po trzech dniach uiścił 192 dolary opłaty i zapakowawszy swe graty miał ruszyć dalej.

HELP WANTED.
W zasadzie... czemu nie?
Zaczęło się nieźle. Moira trochę z litości dała mu te pracę, a po części dlatego, że dawno nie trafił jej się pomocnik, który miałby więcej niż 20 lat. Młodzi wpadali na trochę, zbyt leniwi by być wydajnymi, za bardzo roszczeniowi, żeby byli opłacalni w utrzymaniu i zbyt niesolidni, by widzieć w nich przyszłość. Czterdziestolatek, pomimo charakterystycznie podkrążonych oczu i szklistego spojrzenia budził zaufanie, a nawet sympatię. Wzięła go i nie pożałowała tego nawet przez sekundę.

Roger nie był za dobrym kucharzem, brakowało mu doświadczenia, lecz nie pasji. Okazał się być doskonale zorganizowany, metodyczny i skuteczny w działaniu. Szybko opanował arcytrudną sztukę formowania kotletów z mielonej wołowiny, robienia krążków cebulowych, czy zręcznego napełniania tacos. Wykazywał w tym upór, wręcz zajadłość. Wykonywał pewne czynności po kilkanaście razy z rzędu, nim sam nie zaakceptował efektu. Dzięki tym staraniom, widniejące na szyldzie "Najlepsze burgery w promieniu dwunastu mil" stały się nie marketingowo złudnym hasłem, a najprawdziwszą rzeczywistością.

Wystarczył miesiąc, co w dobie powszechnego skrzeku CB radio w każdym szesnastokołowcu sunącym przez Amerykę, nie jest aż tak wielkim wyczynem, by kierowcy coraz częściej przystawali na rozległym parkingu "Moira's Breakfast&Dinner". Potężne Macki, tęponose Peterbilty, zasłużone Freightlinery, silne jak spychacze Kenworthy, oraz ich równie żarłoczni na hamburgery jak one same na ropę, kierowcy znajdowali chwilę na lunch, bądź nawet tak planowali podróż, by nocować właśnie w sercu Badlandsów, w zajeździe Moiry.

Potężne zmywarki chodziły non stop, sterczący przy blasze, spocony Roger, zawsze w kraciastej bandanie zawiązanej na głowie, dwie uwijające się na sali kelnerki, zawsze z zawodowym uśmiechem i nieodłącznym dzbankiem kawy. Szum rozmów, szczęk naczyń, szelest przepływającej wartko gotówki.

Nie musiał myśleć. Mógł trwać, cieszyć się prostymi czynnościami. Idealne wysmażenie, obrót, posiekać ogórki i sałatę, bułki w międzyczasie już doszły w piecyku, łyk Peppera, zakrzyknąć na kuchcika Miguela, by doniósł kolejne wiadro sosu. Następne żółte karteczki zamówień wirujących na kołowrotku, wyglądającym jak jakiś modernistyczny łapacz snów. Schludne, drobne pismo. "Have a nice day. I'm Agness" wypisane na jej identyfikatorze. Spokojna, naprawdę miła Kanadyjka, która jeszcze nigdy nie przylała w gębę kierowcy łapiącemu ją za zgrabny tyłeczek. Szerokie, rozstrzelane drukowane litery. "Hello, I'm Sammy". Energiczna blondynka o szerokim, zaraźliwym uśmiechu, dojeżdżająca do pracy z Mandan. Świetna w łóżku, czego w ogóle nie doceniał jej zaćpany mąż, a doskonale umiał docenić Roger. Oczywiście to tylko seks, oboje o tym wiedzieli, ale kiedy ona opowiadała o swoim życiu, albo kiedy on mówił o swoim, byli przyjaciółmi, nie tylko kochankami.

No i była jeszcze jedna przyjaciółka. Whisky. Najczęściej Canadian Mist, czasem szczyny Black Eagle, w wolne dni Red Stag od Jim Beama, w którego wiśniowych nutach zasmakował. Nigdy w godzinach pracy, zawsze zaraz po pracy. Rytuał rozpoczynał od wypicia duszkiem połowy szklaneczki, a potem wsłuchiwał się w brzęczenie kostek lodu w szklaneczce, siedząc na ganku swego wynajmowanego domku. Nie miał żadnych oczekiwań od życia, zdawał się nawet nie pamiętać o zdeponowanych w banku oszczędnościach, posiadanych akcjach, opuszczonym domu...

Pracując wyłączał tkwiące w podświadomości demony, poświęcał całą uwagę wykonywanym czynnościom. Kiedy zrozumiał, że Moira nie zgodzi się by pracował więcej niż 10-12 godzin dziennie, znalazł sposób na dalsze powtrzymywanie wspomnień, strugami bursztynowej, palącej w przełyku Litości rodem z destylarni.




Zdarzyło się to w drugim miesiącu, od kiedy zaczął zacieśniać swą przyjaźń z Sam. Było to po pierwszej nocy, kiedy dziewczyna nie wróciła po pracy do swego domu. Historia jakich wiele, zauroczenie w highschoolu, ukradkowy seks po balu maturalnym, przypadkowa i głupia wpadka, poronienie, ale już po przyspieszonym ślubie. Samantha nigdy nie skarżyła się wprost, malowała obrazy smutne w odbiorze, ale i tak podkolorowywane pseudo optymizmem. Roger z wprawą kapitana Uboota torpedował jej złudzenia. Tłumaczył, że po trawie i maryśce, przyjdzie w końcu pora na twardą herę, a wtedy jej mąż stanie się wrakiem i rozmiar zniszczeń będzie już tak wielki, że nic nie uratuje ich fatalnego, toksycznego związku. Sammy słuchała go i udawała że wierzy w lepsza przyszłość.
Udowadniała tę wiarę w niewiarygodnie giętki sposób, lecz nawet w chwilach ekstazy czuł jej skrywany ból i zagubienie. Dlatego pozwolił jej zostać. Była to pierwsza noc od kilkunastu tygodni, gdy się nie upił. Leżał w wilgotnej pościeli, słuchając skrzypiącego świerszcza, który akompaniował płytkiemu oddechowi śpiącej na jego ramieniu nagiej blondynki. Było jej chłodno, wtulała się w niego w poszukiwaniu ciepła, lecz on karał ją z premedytacją za swą dzisiejszą abstynencję. Narastała w nim wściekłość, podszyta lepkim strachem. Obserwował wskazówkę sekundnika zegara ściennego, pamiętając jak bardzo nienawidził tego zajęcia przykuty do łóżka po wypadku. Światło księżyca powoli wędrowało po podłodze, przesuwając się leniwie pomiędzy porozrzucanymi częściami garderoby. Kilka razy miał już zrzucić Sam z siebie i ruszyć do kuchni, by wydobyć z kredensu Madamme Czachojebkę, która pomogłaby mu zasnąć i zagwarantowałaby brak dostępu wstrętnemu robalowi wspomnień do jego świadomości. Kilka razy spinał mięśnie, lecz ostatecznie poddawał się. W końcu nakrył dziewczynę i burcząc pod nosem jakieś nieprzychylne rzeczy, zrezygnował z picia.

Whisky była gaśnicą na pożar jaki wciąż palił się gdzieś głęboko we wnętrzu jego jestestwa. Tonizował podrażnienia, łatał szczeliny którymi sączyła się doń Przeszłość. Wielkie zakazane słowo. Przeszłość której rytm nadawały maluchy Jerry i Cornelia. Której największą ozdobą była Rachel.

Kurwa, musi się napić. Kurwa mać.

Wytrwał, lecz ich cienie trwały cała noc wraz z nim, póki księżyc nie ustąpił blademu światłu poranka. Całonocna tortura pozbawiła go zupełnie sił.

Sammy odebrała to po swojemu. Zrobiła mu kawę, podając ją bezwstydnie nago wprost do łóżka. Jej ciężkie piersi kołysały się łagodnie, gdy unosiła do ust filiżankę i drobnymi łykami spijała gorący napar. Nie miała pojęcia, jak bliski wybuchu był wówczas Roger, zagryzający do krwi wargi, pełen nienawiści do świata i pogardy dla samego siebie. Biedne, nieszczęśliwe dziecko i potwór czający się tuż obok, oddzielony cienkim prześcieradłem i cienką granicą napiętej do granic woli.

Dostał na szczęście kawę z brandy. Pomogło, choć trochę pomogło. Cienie umknęły, został znów ściągnięty do świata Tu i Teraz. Podziękował młodej kelnerce okazując jej swój temperament, ona doceniła to gorąco. Kiedy tuliła się po tym do niego, bezbronna i uległa, zdetonowała już zupełnie jego podły nastrój. Wytrwał noc bez picia i doszedł do siebie, choć nie wierzył, że jeszcze tak potrafi.

W pracy był nieco rozkojarzony, na szczęście działał automatyzm perfekcjonisty. Kochał pracować, nie ważne czy przy desce kreślarskiej, czy pochylony nad kuchenną blachą do pieczenia. Mimo to zrobił sobie krótką przerwę, zdjął kraciastą chustke z głowy i wyszedł zapalić, siadając na ławeczce z okorowanych pniaków po lewej stronie baru. Widział stąd kilkanaście domków, sześć potężnych ciężarówek z naczepami, mały warsztat Austina przyklejony do zaplecza baru, w którym dokonywano szybkich napraw w wielkich samochodach, oraz dwa dystrybutory z ropą. Z ich kierunku własnie nadciągała ciemność.

Pewnie nie zwróciłby w ogóle na to uwagi, gdyby pił jak zawsze. Ale to nie było zawsze. Namacalny mrok spowijał nadchodzącą postać. Z bliska poznał sylwetkę. Przechodzący obok człowiek pozdrowił go skinieniem głowy. Odpowiedział machinalnie, zgniótł szybko papierosa i wszedł za Mrocznym do baru.

Wódz. Prawdziwy Indianin z południa, nie jakiś metys, a realnie miedzianoskóry, orlonosy Rdzenny. Roger wiedział, że pochodzi z Tulsy w Oklahomie, ale jeździ wahadłowo na trasie Chicago-Billings, więc dwa razy w tygodniu wpada do nich na żarełko. Raz w tygodniu nocuje i wtedy zawsze bierze jakąś dziewczynę. Muskularny, wąski w talii, o krokach tancerza. Lub zabójcy.

A ciemność otaczała go dziś nader wyraźnie.

Gdy wszedł za nim, Agness chichotała w najlepsze, słuchając miękkiego barytonu Wodza. Miał dziś zaplanowany postój, z racji na kłopoty z rozrządem swego Macka, Austin obiecał się do jutra uwinąć. Strzępki wieści dolatywały do uszu Rogera, który z przerażeniem obserwował gęstniejącą ciemną obwódkę otaczającą postać kierowcy, rosnącą leniwie, lecz nieubłaganie, jak drożdżowe ciasto.

Kiedy drobna kelnerka kończyła zmianę, i zatrzymała się przy stoliku Wodza, Podszedł do nich bez wahania. Gorący ruszt zamieniał właśnie kilkanaście porcji wołowiny w węgiel, gryzący dym rozszedł się po kuchni. Roger jak lunatyk szedł na wprost, obijając się o róg baru i jedno z krzeseł. Świat wokół był tylko arktyczną krą, a on był lodołamaczem.

Już po chwili stali naprzeciw siebie, mierząc się spojrzeniami. Czerń wokół wodza miała smoliście lepką konsystencję, śmierdziała ekshumowanym grobem, padliną leżącą zbyt długo na słońcu. Lecz nie ona była okropna, a zimny, kpiący wyraz oczu Indianina. Ich nosy niemal stykały się ze sobą. Oczy wpatrywały się z intensywnością, zdolną przewiercać skały. O pół stopy wyższy, masywny kierowca zdawał się przygniatać swym rozmiarem Rogera, ten jednak trwał jak klif nad wzburzonym oceanem.
- Nie dziś Wodzu. Nie dziś - wysyczał nie swoim głosem rezydent kuchni do wściekłego kierowcy - nie na mojej kurwa zmianie...

Indianin nawykły do twardego życia, nie stroniący od bójek w barach, zdawał się być niezdecydowanym. Rzucone mu wyzwanie było tak śmieszne, że najpierw miał zamiar zgnieść oponenta, rozdeptując jak pluskwę. Jednak coś w jego postaci, opuszczone ręce, niespięte mięśnie, swoboda postawy, tak kolosalnie kontrastowały z pasją wyzierającą z oczu, tak zdumiewały lodem w głosie, że Wódz poważnie zastanowił się nad atakiem. Zrozumiał, że jeśli podejmie walkę, to będzie to walka nie do krwi, a na śmierć i życie. Roger wyglądał na szalonego, tak bardzo, że szaleństwo trawiące kierowcę bladło przy tym poważnie.

Dodatkowo widział też Moirę i wyraźnie usłyszał szczęk dwóch odwodzonych kurków dubeltówki, jaką trzymała właścicielka pod barem.

- Jesteś pierdolnięty Montana, walnięty jak wiewiórka - zaśmiał się miłym dla ucha basem. Opadł na siedzenie i zamówił kolejnego drinka - Nie dziś laleczko, twój starszy brat nie chce cię puścić na randkę ze złym Wodzem - śmiał się dalej, rozładowując zdumiewająco napięta sytuację.
Nikomu jednak się nie przyznał, że omal nie zlał się w gacie, patrząc za długo w oczy Rogera.

Agness pokręciła z pogardą głową. Straciła cały szacunek, jaki czuła dla pracowitego, uczciwego pijaka. Widać że działo się z nim coraz gorzej. Odeszła jednak od stolika i już nie wróciła do Indianina.

Tego wieczora Roger przechodził piekło. Niedopity, zły i zdziwiony swym postępowaniem, zebrał potężny opierdziel od szefowej. Moira wręcz zagroziła, że jeśli będzie się nadal rzucał na klientów po pijanemu, zwolni go, mimo całej sympatii jaką do niego czuje.
- To jedyne ostrzeżenie Montana. Nie możesz napadać na ludzi, którzy nam płacą. Nie wiem co cię ugryzło, ale lepiej zmywaj się do domu. Miguel cie dziś zastąpi przez ostatnie godziny. Wrócimy do rozmowy kiedy wytrzeźwiejesz.
- Moira, pani Maguire... przepraszam. To było silniejsze ode mnie. I wierz mi lub nie, ale to nie alkohol.

Dwa tygodnie później odebrał ciche przeprosiny. W St.Cloud, ME Wódz bestialsko zgwałcił i zamordował dziewczynę, niekoniecznie z resztą z w tej kolejności. Pieprzony farciarz wybrał nieźle, Minnesota nie stosuje kary śmierci. Dla Agness było to jednak bez znaczenia, bo zabita w St.Cloud dziewczyna też była kelnerką.
Moira tylko kręciła głową w zadumie.

Skończyło się to wszystko tak, że raz na godzinę Roger wyglądał z kuchni na salę i zerkał na gości. Po wodzu wskazał tylko jednego Mrocznego, który dostał zwrot pieniędzy za niedojedzonego burgera, ale musiał natychmiast opuścić lokal.

Moira Maguire była naprawdę pragmatyczną i biorącą życie bardzo na serio kobietą. Zwłaszcza jeśli chodzi o życie pracujących dla niej ludzi.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 23-04-2015 o 23:13. Powód: uczyniłem jeden z dwóch
killinger jest offline