POSZUKIWANI ŻYWI LUB MARTWI
za kradzieże, rozbójnictwo, napady, porwania, gwałty i morderstwa
Lord Rogacz 100 złotych koron
oraz jego banda:
Gebhardt Baust 75 złotych koron
czarodziej Wolmar zwany Okrutnym 50 złotych koron
Adhelm zwany Tchórzliwym 40 złotych koron
Hugo zwany Siepaczem 30 złotych koron
Theobald zwany Nożownikiem 30 złotych koron
Friedhelm zwany Rozpruwaczem 30 złotych koron
hobgoblin Jaxemeka zwany Dusicielem 30 złotych koron
Anja zwana Panterą 20 złotych koron
Stefanie zwana Córeńką 20 złotych koron
aptekarz Alfons Emmelmann zwany Trucicielem 20 złotych koron
5 złotych koron za głowę każdego innego bandyty
dwa razy tyle zostanie wypłacone za pojmanie żywcem
10 złotych koron za odnalezienie i uwolnienie każdej pojmanej przez bandytów osoby
- Nic konkretnego - von Welf zlustrował spojrzeniem list. Odchrząknął i zaczął czytać na głos.
- Jeżeli mamy ich złapać lub zabić, możliwe że będziemy musieli do nich dołączyć. Przydałby się nam glejt zwalniający nas od odpowiedzialności za to, co zrobimy w ich szeregach. List zostawilibyśmy u urzędnika księcia Adhelma Homanna, a kolejne egzemplarze na wypadek zaginięcia pierwszego mógłby zostać u pana Jochena i w książęcej kancelarii. O ile my tutaj zebrani wiemy o tym, że pracujemy dla księcia, to nie wszyscy urzędnicy księstwa o tym wiedzą, co więcej nie powinni – dodał Felix.
- Zadbam o to Herr Felixie - odpowiedział Isidore Pascal.
- Panie Volker - Felix zwrócił się do pijaka - może zna się pan na tamtych bagnach?
Roran stawił się na spotkanie z księciem odziany w nowo zakupioną zbroję i hełm. Spojrzał na nią okiem wojownika, który niejedno przeżył i wiedział że był to dobry zakup. Sterczenie na miejskich murach długimi zimowymi wieczorami jednak się opłaciło.
Syn Utha od tygodni wypatrywał końca zimy i spotkania z księciem które miało zapoczątkować nową podróz. Nie był przyzwyczajony do takich postojów w awanturniczym życiu. Górskiemu Strażnikowi pora dnia i roku nie robiła żadnej róznicy. Musiał być gotów do działania, czy to dzień, czy noc, czy lato, czy zima. Gdy przez zimę ostał się w tym mieście, wróciły wspomnienia i wielka chęć nie tyle do powrotu na szlak, co do Górskiej Straży i do starych zwyczajów. Niestety przez swój kolor skóry nie był tam mile widziany. Wiedział o tym i przeklinał dzień w którym wypił ”miksturę życia”. Co prawda uratowała mu życie i pozwoliła pomścić towarzyszy broni, ale chyba nigdy nie zazna spokoju, nim nie wróci w rejony, które nazywał domem. Jedyne, co go oddalało od tej myśli i pozwalało zapomnieć to dalsze wyprawy i przygody. Właśnie miał nadzieję na jedną z nich. Zew niebezpieczeństwa wzywał go jak nigdy przedtem. Miał serdecznie dość tego miasta, mimo że nic złego mu nie uczyniło.
Nie miał zamiaru się z tym ujawniać, więc siedział cicho przez całą rozmowę z księciem, kiwając głową, gdy padało jego imię i potwierdzając wersję Felixa. Poza tym nie wiedział, jak się zachować w obecności kogoś, kto mógł wysłać na skazanie, więc tym bardziej wolał się nie odzywać.
Myślami nie raz, nie dwa wracał do ponurego lasu, w którym stracili trzech towarzyszy, a on życiowego przyjaciela. Wyprawa była pechowa - z całej dziesiątki wrócili tylko w czterech. Myśli te prześladowały go przez całą zimę - dlatego chciał jak najszybciej uciec z tego miasta. Ruszyć na szlak.
Gdy usłyszał o kopalni oczy mu się zaświeciły i był gotów rzucić wszystko i wrócić do starej roboty. Niestety nie widział zainteresowania u nowych jak i starych towarzyszy. Mimo to zamierzał się wypowiedzieć w tej sprawie:
- Ja bym to ruszył do kopalni. Pewniej tam złoto znajdziemy niż gdzieś tułając się po świecie – zagadnął, starając się uderzyć w chciwość najemników i w ten sposób może jakoś ich przekonać.
- Ale i w świat też z wami pójdę. Już mam dośc tego miasta, ruszyłbym się stąd. Na smoka też mogę iść – zaśmiał się na koniec.
Roran póki co nie oceniał nowych sprzymierzeńców, dając każdemu szansę wykazania się w walce i użyteczności dla drużyny.
Piękne słowa, wyszukane potrawy, wygodne krzesła… Wulf siedział i słuchał, i czuł się jak w klatce. Śniegi topniały, szlak wzywał, Czuł to od dzieciństwa, każdego roku. Byłoby strasznie, gdyby kiedyś nie mógł na niego wyruszyć.
Rozmowa nabierała tempa wraz z ilością wina spożytego przez Volkera. Pełniusieńki jeszcze kilka minut temu dzban stracił już przynajmniej dwie trzecie swojej zawartości, a nie wydawało się, by traper zamierzał przerwać jego opróżnianie. Z każdym kolejnym kielichem i coraz to przyjemniejszym ciepłem ogarniającym jego ciało, Volker widocznie zaczął się rozluźniać i nabierać pewności. Już tak bardzo nie obawiał się księcia, ale wciąż wolał nie kierować spojrzenia w jego stronę.
Kiedy Bretończyk przyniósł list gończy, który został następnie przeczytany przez uczonego, Volker zamarł z wyrazem niewyobrażalnego zdziwienia na twarzy i kielichem wypełnionym szkarłatnym płynem w ręku. Z jego lekko rozwartych ust zaczął wydobywać się już odór alkoholu, połączonego z innym, niezidentyfikowanym aromatem, który z pewnością zdążył zaatakować siedzącego tuż obok gnoma.
„Niemożliwe…” – jedno słowo zadudniło w głowie trapera. Nie był do końca pewien, czy na pewno usłyszał z ust maga znajome imię, czy to tylko jego podsycona alkoholem wyobraźnia mu je podsunęła. W każdym bądź razie wolał się teraz tego nie dopytywać, nie chcąc demaskować znajomej mu osoby. Co zapewne dosyć słabo mu wyszło, biorąc pod uwagę fakt, że już od kilkudziesięciu sekund wpatruje się ze zdumieniem w leżący na stole list, a w dodatku nie odpowiedział jeszcze na pytanie maga. Świadom, że zapewne wszyscy zebraniu już zwrócili na to uwagę (a zwłaszcza poddany atakom prawie że trującego oparu z jego ust gnom), Volker wlał w siebie resztę zawartości kielicha. Trwało to kolejną chwilę ze względu na to, że kielich był prawie pełen. Kiedy zaś skończył, dynamicznie, z głuchym trzaskiem odłożył puste naczynie na stół. Odchrząknął.
- Pardon – powiedział, przytaczając tym samym dziwne słowo, które kilka tygodni temu przypadkiem zasłyszał od jakiegoś napotkanego w karczmie jegomościa z krzaczastym wąsem, któremu to nie podobały się głośnie wywody i narzekania trapera kierowane w stronę karczmarza. Dżentelmen (bo tak określił go wtedy podchmielony traper) okazał się niezwykle uprzejmy, co zaskoczyło przywykłego do nieokrzesanego i zwykłego uciszać go za pomocą pięści towarzystwa, będącego nieodzownym elementem tego typu spelun. Jegomość upomniał go wypowiadając się w dosyć zawiły sposób, co zwróciło uwagę Volkera do tego stopnia, że nawet zapomniał mu dać w ryj, mówiąc przy tym, by pilnował własnego nosa. Był wtedy pijany do tego stopnia, że całą resztę wieczora (który nieubłagalnie zbliżał się do końca, wraz z kolejną porcją mocnego piwa) dokładnie analizował sens wypowiedzi jegomościa. Następnego ranka nie wiele z tego pamiętał, jednak z jakiegoś niewiadomego powodu słowo „pardon” zostało w jego głowie i choć nie wiedział, co tak naprawdę znaczy, to skojarzył je z jakąś formą grzeczności i uprzejmości, którą teraz mógł zabłysnąć.
- Tak się składa… – kontynuował, zwracając się do uczonego z lekką niezrozumiałą (nawet mu) nutą irytacji i wyższości, co zapewne miało jakiś związek z tymi kilkoma kielichami wina, które wlewał w siebie przez większość trwania uczty – …że pochodzę z tamtych regionów i wiem co nieco. Bez łódek ciężko tamtędy podróżować. Da się oczywiście, ale trzeba się będzie nieco ubrudzić. Sam nigdy nie zapuszczałem się na tyle daleko, by dotrzeć na drugi koniec bagien, ale z pewnością mogę powiedzieć, że są rozległe. Najlepiej jakbyśmy w pierwszej kolejności udali się do Herr Homanna – prowadzi tam nawet wcale nie tak bardzo uciążliwy szlak. Im dalej, tym coraz trudniej… - Na chwilę umilkł, by mógł sobie spokojnie nalać wina do kielicha. – Kolejnym zagrożeniem, po bandytach i nietolerancyjnych osadnikach, jest zwierzyna – motyle-padlinożercy, które czasem robią się agresywne, pijawki, które potrafią bez ostrzeżenia spaść na nieświadomego podróżnika, albo pszczele pająki. Kiedyś… – przerwał, jakby nagle obezwładnił go kolejny przypływ emocji. Sposępniał i wziął łyk wina. - … żyła tam bestia. Potworna, olbrzymia przypominająca skrzydlatą jaszczurkę z kurzymi odnóżami bestia, która swym wzrokiem potrafiła zamienić w kamień. Ale już jej nie ma… - powiedział bez przekonania, po czym od razu zmienił temat. – Podobno gdzieś tam grasują duchy orków, z jakiegoś dawno temu wybitego plemienia. Tak przynajmniej powiadają miejscowi w podeszłym wieku. Pamiętam jeszcze, że kiedy byłem mały, to do wioski przyjechała grupa podróżnych, z łopatami, kilofami i innymi tego typu sprzętami. Mówili, że ponoć gdzieś tam jest prawdziwa żyła złota! Oczywiście, łajzy nie miały zamiaru dzielić się z nami jej położeniem. Nawet nie powiedzieli, czy to w istocie jest na tym bagnie, czy gdzieś na ziemiach za nim. Nigdy więcej nas nie odwiedzili, nie dziwię się w sumie, tak więc nie wiem, czy coś tam znaleźli, czy się po drodze potopili…
- Jeżeli więc postanowimy się tam udać, to musicie się przygotować na żmudną, pełną błota, zarośli i wody podróż – podsumował, biorąc kolejny, znaczny łyk wina.
Kaprawe oczka Rumpla zabłysły dzisiaj drugi raz. Gorączka złota powoli ogarniała jego małe ciało. Z trudem powstrzymywał drżenie rąk, gdy pomyślał o tym, że tam na tym bagnie jest złoto. Oczywiście znalezienie tego miejsca i wydobycie kruszcu nastręczało wiele trudności, ale była jedna zaleta, nie było na bagnach nadzorców, urzędników, podatków i chędożonej władzy księcia. Być może banda złoczyńców zdawała sobie z tego sprawę i walczyła jedynie o utrzymanie niezależności. Z drugiej strony co mogło być wartościowego na tym bagnie, że książę chciał zająć ten teren? Dla Rumpla odpowiedź była jedna: złoto.
- Miejscowy człowiek, doskonale - oznajmił zebranym Felix. - Więc panie Volker, zna pan kogoś z listy albo ich krewnych? W której wiosce mogą się zaopatrywać? Jest przeciwko nam minimum jedenastu zbrojnych. Przynajmniej tylu jest na tyle znanych, by nadać im imiona. Jak z listu rozumiem mają też jeńców. Całkiem niemała grupa, która musi jeść, mieć schronienie w sąsiedztwie szlaków komunikacyjnych. Ktoś z miejscowych musi mieć z nimi powiązania. Pan jest „jednym z nich”. Nie powinien pan mieć problemów ze zdobyciem informacji - przerwał, mając nadzieję na potwierdzenie. - Nie jedziemy tam walczyć, tylko pokonać wroga i „ustanowić porządek”. Wystarczy przekonać do nas ludzi i zarazem odciąć Rogacza od wsparcia miejscowych. Byłbym rad, gdyby pan Volker spróbowałby przekazać nam, co mogłoby przekonać jego krajan do sprzymierzenia się z nami. - Łowczego było trzeba wykorzystać jak najbardziej się dało nim padnie z pijaństwa.
- No i równie ważne, jak duża jest ta łódka? Czy da się przez te bagna przejechać konno? Powiem absolutnie szczerze, nie lubię wody w butach. Zimno, nieprzyjemnie a i buty się niszczą – zakończył swą wypowiedź Felix.
- Nie żebym się znał - Thurin otarł wąsy z wina. - bo się nie znam. I nie żebym pytany był, bo mnie o nic nie pytano, ale koniem przez bagna to się kiepsko raczej jeździ, Felixie drogi. Na łódce, jeśli nie jest rzeczną łodzią, się wszyscy raczej nie zmieścimy, ale może książe by nas uposażył w dodatkową jedną, albo dwie łódki może…? - zwrócił się pytająco do księcia.
Władca przytaknął.
- Herszt bandy ma wsparcie miejscowych. Najpewniej jest jednym z nich. Według tego, co tu zasłyszałem, liczebność grupy jest znaczna. Jeśli mamy tam zaprowadzić władzę księcia bez przesadnego rozlewu krwi trzeba ustalić, co ma przyciągnąć miejscowych do nas? Co ich przeciągnie na stronę księstwa? Rzecz to być musi, która sprawi, że będą woleć być częścią Wallerfangen, a nie niezależnym tworem. Zysk z tego muszą mieć znaczny, by zmienić swój status. Przydałyby się też działania i argumenty, które poróżnią miejscowych z owym bandytą. Plan trzeba ustalić nim tam wyruszymy. Bez silnych argumentów zostanie nam jedynie argument siły. Takie rozwiązanie sprawy jest skrajną ostatecznością - Morlanal napełnił sobie kielich wina i zaczął je powoli sączyć w zadumie.
Volker ponownie upił z kielicha, a następnie spojrzał na niego zmieszany. “Chyba powinienem już skończyć... “ - myślał. Nie spuszczając wzroku z naczynia, zaczął odpowiadać na pytanie Felixa.
- Znalezienie krewniaków tych zbirów będzie raczej proste. Pewno w każdej napotkanej bagiennej wiosce znajdzie się kilku… Co do ich zaopatrzenia, to nie zdziwiłbym się gdyby każda z wiosek miałaby w tym jakiś udział. W końcu dlaczego mieliby żałować dóbr dla swoich wybawców… - Znów przerwał na chwilę, by mógł upić kolejny łyk szkarłatnego napoju. Czuł już przyjemne mrowienie w ciele, szum w uszach, a język powoli zaczynał odmawiać mu posłuszeństwa. Zdecydowanie musiał zwolnić. - Swoją drogą, ci którzy dołączyli do tej bandy, to pewno najwięksi i najgłośniejsi przeciwnicy władzy. Bez obrońców, mieszkańcy bagien pewnie nie byliby już tak pewni i buntowniczy.
- Do twierdzy Herr Homanna i dwóch leżących blisko granicy bagna wiosek pewnie udałoby nam się dotrzeć konno. A czy dalej również? Nie mam pojęcia. Aż tak daleko się nigdy nie zapuszczałem. Ale na pewno nie będzie to proste. Moja łódka pomieścić może najwyżej sześć osób, tak więc tylko z nią jedną, z pewnością się nie obejdziemy…
- Musicie też wiedzieć, że bandyci Lorda Rogacza mają swych ludzi w Wallerfangen. Jeśli ruszycie do wioski Oberlangen, a następnie traktem prowadzącym donikąd, po przebyciu około pięciu imperialnych mil dotrzecie do zajazdu zwanego "Gościnną Gospodą". W miejscu tym zbierają się obwiesie wszelkiej maści: drobni łotrzykowie, przebiegli porywacze, złodzieje o zręcznych palcach i chełpliwi awanturnicy wyjęci spod prawa. Ta zapomniana speluna to nie tylko niewinne schronienie dla kryminalistów, jakich jest z pewnością pełno w ciemnych zakamarkach naszego księstwa, ale, co najważniejsze, także punkt rekrutacyjny banitów - Isidore przemówił z pełnym napięcia spokojem. Wyglądał, jakby lada chwila miał splunąć ze wstrętem.
Reiner spojrzał po swoich kompanach zastanawiając się, który z nich nadawałby się na kandydata na banitę. A nuż któryś by zechciał się wkręcić w tamto towarzystwo, a potem przekazać odpowiednie informacje.
Felix zastanowił się chwilę nad tym, czego się dowiedział.
- Na chwilę obecną zdaje się mamy trzy opcję do wyboru. Możemy zaciągnąć się do bandytów i pozabijać ich we śnie, znaleźć ich krewnych i przyjaciół, by złożyć im propozycję nie do odrzucenia, to jest zostania gośćmi pana Homanna, lub możemy ich wytropić i zaatakować. Przy ostatnim działaniu potrzebna będzie pełna współpraca wspomnianego urzędnika i jego ludzi. Jaki wariant jest najbardziej optymalny, nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć tutaj, a dopiero oceniając sytuację na miejscu. Czy może ktoś z zebranych ma inne spojrzenie na ten temat?
- Jeśli chodzi o Herr Homanna - zaczął Isidore - wysłaliśmy mu kilkunastu ludzi jako wsparcie. Ponoć bandyci go szantażowali i to niejeden raz. Jeśli zamierzacie to rozegrać przysłowiowym sztyletem i trucizną, byłoby chyba niewskazanym się tam pojawiać.
Volker poczerwieniał na twarzy i spojrzał oskarżycielsko na maga.
- Tak, ja mam… Nie wiem za kogo ty się masz, ale ja już prędzej otwarcie rozłupałbym Ci łepetynę o blat tego stołu, niż paprał się cholerną robotą skrytobójcy i podrzynał gardła śpiącym ludziom, albo wplątywał w to niewinnych, tylko dla osiągnięcia celu. Myślałem, że człowiek twojego pokroju jest ponad takimi gównianymi zagrywkami – pełen gniewu i alkoholu traper zwracał się głośno do maga, nie przejmując się resztą zebranych. – Nie mówię, że nie zasługują na karę, ale twoje pomysły wykraczają ponad to, co jestem w stanie zrobić. Moglibyśmy dołączyć do nich, zablokować dostęp do broni i uzbroić w nią pojmanych przez nich ludzi, albo wywieść w zasadzkę, gdzie otoczy ich jakaś liczna grupa zbrojnych. W obu przypadkach bandyci powinni się poddać bez walki. To nie musi skończyć się masową rzezią… - Po tych słowach, spuścił głowę. Przez chwilę wpatrywał się w kielich, lecz nie sięgnął poń. Dodał tylko, tym razem nie gniewnym a bezradnym głosem - Musimy chociaż spróbować znaleźć inne wyjście…
Czoło Thurina stopniowo, wraz z kolejnymi słowami wypływającymi z ust trapera, stawało się coraz bardziej chmurne. Krzaczaste brwi złączyły się nad jego oczami, obserwując mężczyznę. “Coś ukrywa.”, pomyślał. “Ale w stanie nie jestem odgadnąć, co. Czyżby przystawał z owymi bandytami, spod prawa wyjętymi? A może jego rodzina popiera ich? Albo może to efekt kiepskiej jakości przepalanki i książęcego wina?”. Niezależnie od przyczyny, krasnolud uznał, że lepiej dla podpitego męża będzie, jeśli zamilknie, nim książe uczyni coś, czego traper będzie wielce żałować po kres sam dni swoich.
- Zamilknij synku. - zapalczywy na polu walk, gdy jednak szło o rozmowę Thurin był spokojny, niby skała, ułożona na miedzy. - Nie uwalniaj swych emocji nadaremno, a swe racje przedstaw spokojnymi słowy. Słowo jest jak ten miecz, co to go nie należy wyciągać, jeśli użyć go nie zamierzasz. Nie widzę powodu, by mieszać w to postronnych, jeśli mogę podzielić się z jego książęcą mością mymi spostrzeżeniami - skłonił głowę ku moznowładcy. - Ale daleki jestem od twierdzenia, że te bandyckie nasienie nie winno otrzymać należytej kary, jaką jest ostra stal i stryk na szyi. Jeśli trzeba będzie, powinniśmy ubić ich choćby we śnie, choć mój honor wojownika mierzi taka ewentualność, o tak. Zwabienie ich w pułapkę to dobry pomysł, ale to od księcia pana zależy, czy użyczy nam swych wojów.
Spojrzał pytająco na Guntera Zahna.
- To byłby akurat najmniejszy problem - odpowiedział książę, ze stoickim spokojem obserwując rozwój dyskusji.
- Rozumiem twoje oburzenie. Nie wyraziłem się zbyt precyzyjnie, przepraszam za to. - spokojnie odpowiedział Felix. Może powinien to skończyć? Nie, przewodnik był zbyt cenny by go stracić lub bardziej do siebie zrazić. - Nie chcę krzywdy postronnych. Nie uważam, by gościna u naszego wspólnego przyjaciela, sucha izba i pewny posiłek do czasu gdy ich mężowie czy ojcowie złożą broń, była okrutna. Sami będziemy do tego tęsknić nim zakończymy zadanie. Na zamku, gdzie się wychowałem, było wielu zakładników. Przyszły lord poznawał swoich przyszłych wasali, a oni swojego przyszłego władce i innych szlachetnych ziemi. Krzywda może im się tylko stać, jeżeli bandyci stwierdzą, że blefujemy, a wtedy wolałbym znaleźć jeszcze inne rozwiązanie.
- Nie wiem, o co tu tyle gadania - odezwał się gnom. mocno pociągając nosem. - Za pozwoleniem waszej miłości, ale ta rozmowa wygląda jak dzielenie skóry na niedźwiedziu, który jeszcze w górach w gawrze smacznie śpi. Plany wszelkie tego typu zawsze biorą w łeb, gdy dochodzi do zderzenia z rzeczywistością. Pierw to trza się rozeznać w sytuacji, a żeby dobrze się rozeznać, to trza mieć powód żeby wkroczyć na bagna. Nad tym trza radzić, a nie sposoby uśmiercania bandytów obmyślać. Nasz pan jeden ze sposobów już przedstawił, czyli za banitów możemy się podawać. Kwestia tedy taka, jak to zrobić, by bandyci o tym usłyszeli i w to uwierzyli?
- Jeśli wykazalibyście się odwagą i umiejętnościami, przyjęliby was w swoje szeregi. Tego jestem pewien. Słabych czynią swoimi niewolnikami albo sprzedają. - A jeśli chcecie poświęcić moich poddanych dla - książę chrząknął - budowy własnego wizerunku to... - zapadła cisza. - Niech tak będzie - w kąciku ust pojawił się szelmowski uśmieszek.
- Rumpel ma rację. Wiemy za mało. A może - Mały Wulf spojrzał na Felixa - będziemy ludźmi szlachcica, który chce założyć własną faktorię i chce dogadać się z bandytami co do “podatków” i wynegocjować jakiś czas wolnizny? Skoro Rogacz nie niszczy wiosek, tylko ściąga z nich haracz, to zaoferujmy mu możliwość zarobku na wykorzystywaniu nas. Czas poświęcony na układy możemy wykorzystać do zebrania informacji. A potem zdecydujemy, czy utrzymujemy przykrywkę, czy nie.
- Powinniśmy wcielić się w ich szeregi. Ale nie żeby poderżnąć im w nocy gardła. Prędzej nabiliby nas na pal, spalili, obdarli ze skóry czy coś, nim zdążylibyśmy… zdążylibyście załatwić wszystkich – powiedział Volker. Nie skomentował wcześniejszych słów krasnala, a posłał mu jedynie pełne wrogości spojrzenie. Jednak najwyraźniej jego wywody spełniły swoje zadanie, gdyż tym razem traper odezwał się z nieco mniejszą wrogością, a tym samym wrócił do sączenia otępiającego go coraz bardziej wina. - A nuż odkryjemy jakąś ich słabą stronę, problemy, coś co pozwoli nam się ich w łatwy sposób pozbyć. Chyba moglibyśmy spędzić tam trochę więcej czasu i zdobyć nawet ich zaufanie...
- Ja również jestem za przyjrzeniem się bandytom. Są jacyś chętni do wstąpienia w ich szeregi? Naturalnym jest, że sytuacja modyfikuje wszystkie plany. Życie jest przewrotne, a czas i miejsce w jakim jesteśmy, czyni je jeszcze bardziej podatnym na zmiany. Jakieś ustalenia jednak mieć musimy. Chociażby spójną wersję kim jesteśmy i co tam robimy? Rumpel ma rację. Musi to być coś sensownego, skoro wymagało dwóch czarodziejów. Do fortu książe na czas naszej operacji przydałoby się wysłać dodatkowych ludzi.
- Nie wiem jak wy, ale ja chciałbym trochę zarobić - odezwał się Thubedorf po raz pierwszy od dłuższego czasu. W przeciwieństwie do reszty drużyny krasnolud nie miał zamiaru biegać jak jakiś długouchy elf po cuchnących mokradłach i udawać bandytów, tym bardziej, że nie był do końca przekonany, że taki plan wypali.
- A skoro księciunio mówi, że całe bogactwo tego miejsca zostało sfinansowane przez jedną tylko kopalnię, to wolałbym w pierwszej kolejności ruszyć swe zacne cztery litery właśnie tam i rozejrzeć się trochę za złotem i innymi świecidełkami - powiedział krasnolud, po czym chwycił za leżącą na stole pałkę kurczaka i zaczął ją ze smakiem obgryzać.
- Co wam po tych bandytach? Jak chcecie zdobyć zaufanie i nie stać się ofiarą ludzi, którzy potrafią zabić dla kilku pieprzonych złociszy? - pytał Thubedorf z ustami pełnymi żarcia, obscenicznie wymachując przy tym pałką kurczaka jak jakimś berłem. - Nie lepiej zejść i zbadać podziemia, które mogą skrywać w sobie wiele tajemnic i bogactwa, o których nawet wam się nie śniło? Krasnoludy nie na darmo drążą tunele i jestem przekonany, że z tej ekspedycji nie wrócimy z pustymi rękoma.
- Mi również bardziej by odpowiadała kopalnia - powiedział Reiner. - Przynajmniej nie jest tam mokro. A złoto ma bardzo ciekawy kolor i ciężar. Skor, na dodatek, mamy kogoś, kto zna się na kopalniach, to dodatkowy argument za skierowaniem się w tamtą właśnie stronę.
- Myślę, że ten spór możemy rozstrzygnąć głosowaniem. Kto jest za zajęciem się bandytami niech uniesie prawą rękę, kto za wyprawą do kopalni, lewą -po chwili elf przeliczył tak oddane głosy. – Panowie, wynikiem pięciu do czterech wygrał kierunek bagna. Jeśli kogoś on nie interesuje, będzie musiał poszukać innego zajęcia na własną rękę.
- Jestem za tymi mokradłami. - Thurin uniósł prawą rękę. - Kopalnie mają to do siebie, że nie uciekają, są twarde i stałe niczym my, khazadzi… choć te zaprojektowane przez Barokokarra mogą mieć nieco inne podejście do sprawy. - dokończył ciszej.
- A więc wznieśmy toast – książę wstał i uniósł puchar. – Niech krew tych zbójeckich psów zaleje wszystkich dookoła.