Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2015, 21:34   #7
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
TANARIEL

Posłanie z oprawionej skóry było dosyć wygodne gdy zapomnieć, że pod spodem leżało się na kocu wyściełanym słomą. Do zapachu można było przywyknąć, zwłaszcza że nozdrza i tak pełne były wszechobecnej soli. Odór alkoholu z dołu był jedyną zmienną.

Mimo biedy Tanariel cieszyła się przynajmniej dostatecznym szacunkiem właściciela przybytku, powiększonym przez spłacenie jej długu, by mieszkać sama w pokoju na piętrze obok rodziny w przeciwieństwie do ciżby i żeglarzy nocujących w sieni po kilka osób na posłaniu dla ciepła i oszczędności. W jej drobnym pomieszczeniu, mieszczącym pionową szafeczkę na lnianą suknię spodnią i wierzchnią, dodatkowe elementy odzienia, a obok łóżko – i w narożniku akurat dość miejsca by otworzyć drzwi – podłoga była z lekko omszałych, trzeszczących od wilgoci desek. Taka sama była poniżej, i dlatego Tanariel usłyszała mimo trwającego środka nocy usłyszała ruch jednej osoby poniżej ku schodom. Widocznego z jedynej okiennicy, trupio-niebieski księżyc na niebie bardziej był widoczny niż dawał światło, dlatego nie mogła zobaczyć obuwia osoby stającej pod jej drzwiami. Po dziwnie trwającej może minutę chwili, jak gdyby wahania, usłyszała miękki, usypiający głos jej bezimiennej najemczyni.

- Tanariel. To ja, nadszedł czas.

[media]http://www.uploadmusic.org/MUSIC/8736321431459407.mp3[/media]



Okręt okazał się być może trzydziestometrową kogą o pojedynczym, postrzępionym żaglu pożółkłym od słońca i powoli porastającym pleśnią. Załogę stanowiło dwunastu mężczyzn z czego poza dwoma wszystkich widywała regularnie w tawernie, gdzie większość nocowała – najstarszy z nich miał łysiejącą siwiznę, najmłodszy ledwie dorastał mu do pasa. Drewno skrzypiało w sposób przypominający jej drobne lokum, a do kołysania przywykła podczas poprzednich przepraw morskich. W swoim czasie elfia czarodziejka widziała bardziej dostojne okręty, ale też bardziej żałosne krypy.

Pasażerowie byli tyleż ciekawi co bez znaczenia. Młode małżeństwo kupców z dolin, obydwoje o włosach jak smoła i otulonych kożuchowatymi kamizelami na najczystszych w promieniu mil koszulach w podróży z całym dobytkiem i ładunkiem wełny; złotoskóry i złotooki rzemieślnik jubiler z Telflammu, bez towaru ale z narzędziami jego cechu i młodym czeladnikiem; emisariusz gildii z Lyrabaru niknący w żółtych szatach i cynowych ozdobach, zmierzający z Impilturu do Suzail zapewne z poważną propozycją handlową bez pokrycia; młoda kobieta z Veltalaru w żałobnym welonie i z trumną – wreszcie dwie kobiety w drodze do Arabel.

Kapitan przydzielił wygodne koje, niewiele większe niż poprzednie lokum Tanariel, w którym były hamaki i miednice ułatwiające zadbanie o higienę, ale niewiele więcej poza drobnymi udogodnieniami codzienności. Dowódca jednostki poświęcał tyle uwagi statkowi, ile ten wymagał, całą gdy musiał i w pozostałym czasie zajmował się pasażerami, jedynym urozmaiceniem rutyny jego fachu. Cormyrski mężczyzna o poszarzałej skórze, braku zarostu i dziwnych bliznach na dłoniach, często chowanych w rękawicach, był uprzejmy, ale wydawał się trochę przestraszony prezencją przedstawicielki Seldarine, nawet jeżeli był najbliższy reprezentowaniu czegoś pokroju manier ze wszystkich dusz na pokładzie. Towarzyszkę i zleceniodawczynię elfki traktował zaś z dystansem, jak typ kobiet który znał aż zbyt dobrze.

Dzieląc jedną koję z wciąż nieznajomą Tanariel siłą rzeczy poznała część z jej obyczajów. Nie reagowała na burzliwą pogodę na morzu ani kołysanie wywołane większymi falami. Czuła się spokojnie i pod kontrolą sytuacji nawet w pobliżu gorszej i bardziej podejrzanej części załogi. Odpowiadała na pytania i wdawała się w niezobowiązującą konwersację mniej więcej z tym samym stylem i zainteresowaniem co przedstawiła czarodziejce swoją ofertę. Sypiała zazwyczaj za dnia, aktywizując się o zmierzchu, często w nocy przypatrując się niewidocznemu zachodniemu horyzontowi. Zainteresowanie theskańskiego rzemieślnika, które nie oszczędziło chyba żadnej z pasażerek podtrzymała przez chwilę z minimalną atencją po czym zbyła bezceremonialnie, prawdopodobnie w chwili gdy tymczasowa dystrakcja ją znudziła.

Mniej więcej dziesięć dni w trakcie podróży, długo po wypłynięciu z zatoki, gdy nocą na północy widzieli światło latarnii mieszczącej się obok Urmlaspyr, gdy Czarne Słońce promieniało akurat iridescencyjną, powodującą straszne myśli o koszmary żółcią ciemniejącą stopniowo im bliżej czarnej plamy na niebie, kobieta wróciła do koi dzielonej z Tanariel, czesząc kruczoczarne proste włosy kościanym grzebieniem.

- Niedługo zejdziemy na ląd. - westchnęła - Mam nadzieję, że nie masz obiekcji przeciwko udawaniu siostrzenicy założyciela rodu, gdyż w ten właśnie sposób dostaniesz się do zamku... A my w Suzail musimy poczynić... zakupy.



de JULERAT

[media]http://www.uploadmusic.org/MUSIC/7965761431459652.mp3[/media]



Poranne słońce czyniło znów niebo nieomal białym, a Czarne Słońce o dziwo znikło, nie rozciemniając światła. Czasem tak bywało – każdego dnia, a czasem nawet po mrugnięciu zajmowało inne miejsce na nieboskłonie. Tym razem go nie było.

Tak naprawdę było tam, lecz skryło się za obłokami, od których odbijało się światło, efektywnie uniemożliwiając dostrzeżenie go. Tak przynajmniej twierdzili obecnie różni uczeni i astrologowie, jakkolwiek na palcach jednej dłoni można ich było policzyć, zamieszkujący Daggerford.

Dla Netzacha jedynym co zdawało się mieć znaczenie, to że w Sali Ksiąg było dużo światła. Prostopadłe pomieszczenie zbudowano skierowane na południe, w wysokiej kondygnacji zamku na nieomal całą szerokość ściany, z regałami bibliotecznymi ustawionymi wzdłuż wewnętrznej ściany. Przeciwna ściana była arkadą składającą się z sześciu przestronnych łuków prostych przez które wpadało wiele światła. Przez środek pomieszczenia ustawiono rzędami jeszcze wiele regałów równoległych do krótszych ścian pomieszczenia, i wreszcie pod arkadami trzy szerokie dębowe blaty, do których dostęp był z obu stron, zapełnione świecznikami, księgami, pojemnikami na atrament i przyborami piśmienniczymi. Strop był dość wysoki by zapewnić więcej światła przez długie godziny, a wewnętrzne wielkie okiennice umożliwiały zatrzymanie ciepła zimą.

Pomieszczenie tylko w drobnej części było biblioteką – przede wszystkich stanowiło wielkie archiwum de Juleratów, oraz po części ich poprzedników, z kronikami i rocznikami zrobionymi z bieżąco szytych woluminów zawierających miesięczne, a czasem w ważnych chwilach tygodniowe sprawozdania, uzupełniane w miarę przybywania posłańców z zamków i wiosek stanowiących lenno miasta, choć większość informacji była obecna tutaj. Większość archiwum tak naprawdę powstała za panowania i powstania biurokracji wynikłej tak ze stylu rządzenia Rayona, doradztwa Cotosha jak i metod zapisywania i administracji które sprowadzili ze sobą Zhentowie.

Dwa tuziny urzędników, zwanych w gminie prześmiewczo Uszami, miało własny niewielki gmach przy głównym placu miasta. Kiedyś byliby heroldami, albo konstablami, teraz byli wszystkim po części. Ich zadaniem było weryfikowanie profesji i przydatności dla miasta każdego z mieszkańców za edyktem samego Rayona z wyłączeniem kobiet zajmujących się domostwem wobec nalegań i rady Cothirathiela, ale zbierali najróżniejsze informacje również ze wsi, z bram miasta, od akuszerek w świątyni (bardzo pomysłowo skonstruowanego pojedynczego gmachu z kaplicami oddanymi poszczególnym ze starannie wybranych bogów) oraz wędrując z innych lenn miasta – zamków rycerstwa, takiego jak sir Falgord, oraz wiosek tworzących się pomiędzy nimi w nieco większej liczbie.

W tej chwili Ochmistrz Kasztelu o imieniu Adein, najbardziej doświadczony z nich, wielki mężczyzna o jednym oku zielonym a drugim brązowym i drażniąco gładkiej jak tkanka blizny skórze na czole pod idealnie szarą burzą włosów – ewidentnie pozostałość po skórze usuwanej wraz z jakimś tatuażem, może religijnym, może czymś powiązanym z jego edukacją przed laty – starannie kończył stronę z podsumowaniem miesiąca na podstawie pliku pergaminów do załączenia, streszczając ich treść w proste do przyswojenia i przeanalizowania liczby. Obok niego siedziała może dwudziestoletnia rudowłosa kobieta o przyjaznym uśmiechu, w czarnej tunice i skórzni na torsie i naszyjniku z pięścią Bane'a ze srebra, porównując informacje uzyskane przez Uszy z tym co wiedzieli z im tylko znanych źródeł Zhentarimowie.

Netzach stał im nad ramionami, oparty rękoma o blat, marużąc nieco stare oczy i porównując samemu.

- ...i czternaście wagonów drewna. Zgadza się. - dokończyła młoda Zhentka. Netzach zabrał jej plik pergaminimów, powolnym krokiem obchodząc stół, sprawdzając jakieś rzeczy. Młoda kobieta z beznamiętnym wyrazem twarzy, ale ewidentnym spięciem, jak by w oczekiwaniu na pochwałę albo naganę wpatrywała się w starego dowódcę, gdy Adein pozwolił sobie sięgnąć po puchar wina i rozeprzeć się w krześle, na ile niewielkie wymiary mebla pozwalały.

Zhent bez słowa podszedł do Rayona wyciągając plik dokumentów ku niemu, pytając uniesieniem brwi. Za każdym razem udostępniał dokumentację zebraną przez jego agentów, pozbawioną szczegółów dotyczących zdobycia tych informacji do przejrzenia lordowi protektorowi. Niezależnie od decyzji po ewentualnych oględzinach podchodził do żelaznego koksownika stojącego w narożniku prawej strony arkady starannie jeden po drugim palił pergaminy. W tym czasie zazwyczaj Ochmistrz Kasztelu powstawał udostępniając miejsce Rayonowi by przejrzeć stronę, która powędruje do aktualnego rocznika jako spis miesiąca. Najważniejsze informacje i tak zawarte były na początku strony:

Cytat:
Napisał spis
Daggerford i lenna
skarbiec: 205 233 sz. sr.
podatki: 2 899 sz. sr
wydatki: 1 426 sz. sr
zapasy mąki: 363 tony
zbrojni: 114

rodzin
ludzkich i mieszanych: 659
krasnoludzkich: 52
elfich: 71
niziołczych i gnomich: 37

~~~

Ród Tennert i lenna
skarbiec: 178 991 sz. sr.
podatki: 5 671 sz. sr.
wydatki: 789 sz. sr.
zapasy mąki: 85 ton
zbrojni: 45

rodzin
ludzkich i mieszanych: 262
krasnoludzkich: 13
elfich: 6
niziołczych i gnomich: 10

~~~

Ród Brauchwild i lenna
skarbiec: 45 610 sz. sr.
podatki: 2 677 sz. sr.
wydatki: 2 103 sz. sr.
zapasy mąki: 417 ton
zbrojni: 60

rodzin
ludzkich i mieszanych: 207
krasnoludzkich: 5
elfich: 2
niziołczych i gnomich: 23

~~~

Ród Manisthyre i lenna
skarbiec: 29 301 sz. sr.
podatki: 1 817 sz. sr.
wydatki: 10 570 sz. sr.
zapasy mąki: 68 ton
zbrojni: 59

rodzin
ludzkich i mieszanych: 92
krasnoludzkich: 11
elfich: 9
niziołczych i gnomich: 19

~~~

Ród Reginald i lenna (w tym port Szarego Mostu)
skarbiec: 120 119 sz. sr.
podatki: 10 097 sz. sr.
wydatki: 8 734 sz. sr.
zapasy mąki: 34 tony
zbrojni: 69

rodzin
ludzkich i mieszanych: 181
krasnoludzkich: 21
elfich: 19
niziołczych i gnomich: 8

~~~

Ród Ambrose i lenna
skarbiec: 29 014 sz. sr.
podatki: 1 455 sz. sr.
wydatki: 409 sz. sr.
zapasy mąki: 28 ton
zbrojni: 37

rodzin
ludzkich i mieszanych: 89
krasnoludzkich: 5
elfich: 41
niziołczych i gnomich: 2

~~~

Ród Darlana i lenna
skarbiec: 19 800 sz. sr.
podatki: 2 000 sz. sr.
wydatki: 1 500 sz. sr.
zapasy mąki: 70 ton
zbrojni: 20

rodzin
ludzkich i mieszanych: 78
krasnoludzkich: 2
elfich: 1
niziołczych i gnomich: 4



Gdy Rayon przeczytał całą stronę dokładnie, jego najdawniejszy doradca skończył palić swoje pergaminy i podszedł do blatu, zakładając rękę na rękę i patrząc niewzruszenie na sir Falgorda, który był osobiście dostarczył swój spis.

- Zatem, sir Manisthyre. Jeżeli raczyłbyś wyjaśnić dlaczego na swoich ziemiach wszcząłeś to pospolite ruszenie, które wynika z danych, gdzie jest twoja dziura w budżecie oraz czym motywujesz swoją prośbę o broń. - słowa Zhenta były racjonalne i rycerz niemal na pewno przybył osobiście nie ukrywając tych danych, lecz by je wyjaśnić. Jednak rzadko kiedy cokolwiek Netzach wypowiadał w ten sposób nie brzmiało jak oskarżenie.

Rycerz dotychczas na wpół oparty o jedną z kolumn podtrzymujących łuki w arkadzie wyprostował się i splótł dłonie za plecami, nie przestraszony starego Zhenta, a swoje słowa kierował prosto do Rayona:

- Milordzie... Sześć dni temu na moje zie...

Pukanie do podwójnych dębowych drzwi rozeszło się po przestronnym pomieszczeniu wielkości pokładu ładunkowego kogi, drzwi też się po chwili uchyliły.

- Milordzie. Konstablu. Sir Manisthyre. - potrójnie, i za każdym razem z gracją skłonił się Coirathiel w purpurowej todze od fałd której wyrastały ku górze i na boki jak gdyby splatając się wyszyte misternie gałęzie wierzb z białego aksamitu, uzupełnione złotymi bransoletami i wisiorkiem które elf nosił. I oczywiście szarfą z herbem rodu de Julerat.

- Wezwany przez ciebie tłumacz języka smoków oczekuje w sieni. - gdzie słowa starego Zhenta zdawały się budować napięcie, głos elfa zdawał się je rozładowywać i uspokajać, nawet gdy osoby z którymi rozmawiał były spokojne. - Mogę poinstruować by oczekiwał przed biblioteką na wezwanie.

Netzach spojrzał przez chwilę na Rayona, po czym skinął głową i odprawił Cotosha bliżej niesprecyzowanym gestem ręki. Elf zdawał się nie przejąć uwłaszczającym potraktowaniem, z uprzejmym uśmiechem przymknął oczy, skłonił się obecnym i opuścił pomieszczenie.

- Kontynuuj... proszę. - jak gdyby po chwili pauzy przypomniał sobie Netzach. Nie o tym, że rycerz miał mówić, lecz o grzeczności.
- Moje ziemie przekracza kompania najemnicza. Kierują się ku Neverwinter. Musiałem zaciągnąć część chłopów w stan gotowości i milicję we wsiach... żeby uniknąć przykrych incydentów. Jedna chłopka już zaginęła. - wyjaśnił Falgord – Ubytek złota w skarbcu wynika z tego, że postanowiłem grupę z nich towarzyszących ich dowódcom, którzy zatrzymali się w podzamczu. Podejrzewam, że będą chcieli uzupełnić zapasy i podkuć konie... To może być też dobra okazja by część zapasów ze spichrza miejskiego opróżnić na sprzedaż im. - wzruszył ramionami rycerz.
- Jak zwie się ta kompania? - ciągnął Netzach.
- Karmazynowe Płaszcze.



POSZUKIWACZ

Wiele godzin powolnego i ostrożnego sterowania łodziom nie zaspokoiło jego głodu i nie wróciło mu sił, ale rozruszało kończyny i wróciło nieco pewności kroku i działań. Początkowo dostrzeganie mchu było problematyczne – porastał niemal wszystko, nie tylko od północnej strony – a ciemność nie ułatwiała zadania. Po kilku, lub kilkunastu godzinach jednak Czarne Słońce zniknęło a niebo pobielało. Wraz z bladym świtem nastała mgła – wciąż nie widział zbyt daleko, ale przynajmniej widział dokładnie swoimi doświadczonymi oczyma.

Poszukiwacz zaczął natrafiać na niewielkie wystające wysepki porośnięte drzewami i innymi rzeczami, na których ledwie było miejsca by jedna osoba się położyła, ale świadczyło to iż muł na dnie powoli ustępował trwałemu lądowi. Chociaż początkowo błądził, w końcu zlokalizował północ.

Jego nogi i ręce były zmęczone, ciało obolałe i mokre. Odczuwał głód, lecz głowa przynajmniej uwolniła się od bólu. Odór ciał był niewielki – na tym bagnie zdawało się, może o tej porze roku, nic nie żyć. Żadnych much, moskitów, poza okazjonalnym odgłosem ropuch lub pluskiem przepływającego zwierzęcia na niewiele życia natrafił. Niestety nie mógł się przez to posilić. Nawet bagno umierało.

W dali mgła przesłaniała wszystko, ale wydawało mu się, że tuż ponad warstwo mgły dostrzega równy szereg wysokich drzew porastających północny brzeg. Było to jeszcze może pół dnia drogi stąd. W międzyczasie cokolwiek co by zaspokoiło choć trochę jego głód byłoby naprawdę dobrą pomocą.

Zdawał sobie też sprawę, że im bliżej brzegu, tym bardziej nurt stawał się faktycznym czynnikiem przemieszczającym go na zachód. Rozlewisko mogło być tutaj poszerzeniem rzeki, która w tamtą stronę spływała. Na razie nie było to nic gwałtownego, ale wiedział, że płynąc tak długo zostanie wyniesiony dość daleko w bieg nurtu. Szczęśliwie nic nie świadczyło jakoby miał wypłynąć z bagien i paść ofiarą silnego prądu w przewężeniu.

[media]http://www.uploadmusic.org/MUSIC/8338961431457185.mp3[/media]



Nie słychać było śpiewu ptaków. Pewna rześkość wstąpiła w poszukiwacza – nie było żywej duszy, nie było zagrożeń. Czuł się jak jedyna żywa istota która odwiedziła to rozlewisko od lat, i tak naprawdę samo miejsce miało swój urok, którego odbierały mu tylko okoliczności w jakich mężczyzna się tutaj znalazł.

Wtem...

Dostrzegł kogoś.

Młoda kobieta stała tuż na brzegu jednej z niewielkich wysepek. Gdyby wytężyć wzrok, może zdołałaby drobnymi skokami z jednej na drugą dostać się tutaj z brzegu. Była za drzewem i znikąd zobaczył ją tuż obok – piękną, odzianą jak gdyby się nie spodziewała towarzystwa, tylko w przewiewny, nieomal przezroczysty welon czy suknię.

Stała nieruchomo, jak gdyby przed chwilą zamierzała wejść do bagna i znieruchomiała, gdy dosłownie kilkanaście metrów od niej przepływał tratwą wypełnioną ciałami Poszukiwacz.


 
-2- jest offline