Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2015, 18:41   #8
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
NATHANIEL

Niedługo musiał czekać na pierwsze ślady.

Nathaniel stwierdził, że lepsze będzie robienie oznaczeń w mniejszych odstępach – dziesiąta kilometra pod ziemią to bardzo duża odległość, zwłaszcza w naturalnych częściach jaskiń. Ich wstępna część stanowiła gęstą siatkę przecinających się korytarzy, wszystkich dość charakterystycznych i bliskich wyjścia. Tutaj ściany stanowiła głównie zimna skała, gdzieniegdzie tylko przechodząca w lodową ścianę – często polerowaną i żłobioną w swoisty lodoryt. Gdzieniegdzie ściany naturalne gdzie szrokość i ich kształ na to pozwalały podmurowano szarą cegłą, gdzieniegdzie we wnękach znajdowały się posągi Srebrnej Pani i płaskorzeźby z historii Sióstr Zmierzchu i Światła. W innych wnękach ustawione były urny z prochami, gdzieniegdzie bardzo rzadko sarkofagi. Półpamiętał z przeszłości, że sarkofagi raczej grupowane były w niewielkich naturalnych jaskiniach w korytarzach odchodzących w głąb świątyni i gdy zostały wypełnione, były pieczętowane tak że zawsze naraz tylko jeden korytarz prowadził do jednej odrzwionej krypty, w której wciąż było miejsce dla zmarłych.

Powodem niewielu ciał pochówku nie był tylko brak miejsca, ale też fakt że niewielu mieszkańców wioski czy nawet kapłanek umierało z naturalnych przyczyn. Tak daleko na północy i w szczycie górskim wypadki związane z wysokością, śliskością podłoża, zgubieniem się lub zamarznięciem zbyt daleko od wioski, albo dzikimi zwierzętami północy były główną przyczyną zgonów i w żadnym z takich wypadków nie było mowy o odnalezieniu ciała.

Ciemność rozświetlana była jedynie światłem świecy, jedynym odgłosem były miękkie, ledwie słyszalne kroki w szmatłanych butach i jego własny oddech. Ciemność i gęsta atmosfera klaustrofobicznych korytarzy, jak też obecność zmarłych przytłaczały nawet wobec jego doświadczeń, lecz dopiero pierwsze odnalezione ślady mogły wstrząsnąć Nathanielem... lub nie.

Raptem tuzin metrów za drewnianymi drzwiami odnalazł pierwsze ciało akolitki w długiej lnianej spodniej sukni. Nie zdążyła przywdziać kożucha czy nawet wierzchniej sukni zbiegając do krypty. Ktoś ją dogonił – jej brzuch i plecy były przebite na wylot w miejscu wątroby płaskim ostrzem. Włócznia, miecz? Pewnym jest, że dogorywała kilkanaście minut rozsmarowując krew po podłodze, osunąwszy się wcześniej po ścianie. Na imię miała Faleyn i była dzieckiem jeszcze jak Nathaniel opuszczał wioskę. Ciało w tych warunkach nie rozkładało się, tylko posiniało do trupiobladego, nieomal błękitnego odcienia, ale nie zaczęło też się zachowywać naturalnie. Mogła tu być kilka tygodni, ale nie lata.

Kolejne ciało należało do siostry Miriam, dbającej o wiarę w wiosce i służącej jako akuszerka, która była piękną młodą dziewczyną gdy opuszczał wioskę starszą o może trzy, cztery lata, teraz dorosłą kobietą o przyjemnej, sercowej twarzy, w takim samym układzie śmierci i strasznym purpurowym wylewem po całej lewej stronie twarzy, z głową przechyloną pod kątem świadczącym, że ktoś jeden raz ją uderzył z tak wielką siłą, iż złamał jej kręgosłup. Nathaniel nie wiedział, czy jemu z wrogiem taki wyczyn udałby się za pierwszym razem, może przy odrobinie szczęścia. Jednak czy mogło to być dzieło innego podążającego drogą? Na skroni znajdowały się czerwonawe żłobienia blizn sugerujące skorupiaste kłykcie lub ćwiekowaną rękawicę.

Kolejne ciało było ciałem Gerharda, mężczyzny z wioski, z toporem o stępionym ostrzu obok i szramą od siecznej broni wiodącą przez cały tors. Siła ciosu rzuciła go na kamienny, półtorametrowy posąg Srebrnej Pani przewracając też posąg z postawy. Mężczyzna skąpany w jusze leżał na wznak na posągu, z kończynami zwisającymi w dół, jego skórznia i nawet futrzany płaszcz nie stanowiły dla wyższego o stopę od Nathaniela mężczyzny żadnej ochrony. Nie jego spodziewałby się tutaj zastać, jego starszy sąsiad z dzieciństwa nie był szefem milicji, ani myśliwym, ani najlepszym wojownikiem. Jakieś okoliczności, przypadek, musiały po prostu sprawić że to on tutaj był – ale ewidentnie w jakimś celu, gdyż miał broń.

Dalej leżała Lani, srebrnowłosa staruszka która była trochę jak przyszywana ciotka dla wędrowcy, uczyła akolitki i kobiety z wioski o gwiazdach i ziołach, i jak leczyć choroby i rany, i gotowała w kaplicy. W kożuchu ewidentnie szła w głąb korytarza i odwróciła w jednej chwili. Na jej ciele nie było żadnych obrażeń. Wyglądała, prawie że wciśnięta plecami w jedną z wnęk, jak gdyby sprawca podszedł do niej odcinając jej drogę ucieczki i serce jej stanęło ze zgrozy i przerażenia. To też zdradzała jej twarz.

Wszystkie ciała, jak Nathaniel zdał sobie sprawę po świeższych świecach w tej odnodze z jakichś sześciu niknących w głąb góry, leżały na ścieżce do najświeższej z krypt...



POPIELNA KREW

- Gdziekolwiek od ujścia Ith, przez Zazesspur aż po granicę z Velen.

Mapa Wybrzeża Mieczy leżała na obsydianowym blacie, opartym na czterech rozłożystych i niskich „nogach” będących rzeźbami o kształcie cyklopicznych, wyidealizowanych ludzi, w karnym przyklęku podpierających plecami, karkami i dłoniami blat w czterech narożnikach, dwóch mężczyzn i dwie kobiety płcią w narożnikach względem siebie. Pożółkły pergamin odcinał się wyraźnie na tle czarnego kamienia usianego błękitno-granatowymi żyłkami, a oświetlonego od góry przez niezliczone świece z rozłożystego kandelabra z niebieskiego kryształu.

Komnata była pięciokątna, szeroka, jej ściany tylko odrobinę nachylone na zewnątrz, a zwieńczający sufit jak wysoka kopuła położona na przecinających się łukach będących wypukłymi kątami podstawy pomieszczenia. Było to zwieńczenie jednej z wież pałacu, w którym przebywali, skryci w górskich szczytach – przed niepożądanym wzrokiem wielu śmiertelnych, i ich panów. Cztery ściany tak naprawdę nie były ścianami, lecz poza stanowiącymi rogi kolumnami przechodzącymi w łuki i kopułę z malowidłem wieńczącym kolumny jak gdyby dłoń, z której te są wyrastającymi palcami – te cztery przestrzenie między kolumnami stanowiły witraże aspektów domeny Tyrana, również stworzone w całości z ciętego magią kryształu, cieniutkie jak pergamin, wytrzymałe dość by powstrzymać uderzenie ogra, i na żądanie Władcy Porządku zdolne stać się z wewnątrz zupełnie przejrzyste. Najwyżej położona komnata wieńcząca wieżę, wieńcząca pałac-twierdzę, wieńcząca najwyższy szczyt łańcucha górskiego... wieńcząca śmiertelny świat. Ostatnia ściana była ozdobnym portalem, jednym z niewielu wciąż działających w Krainach, związanym z wolą Władcy Porządku. Naprzeciwko wejścia środkowa z kolumn była krótsza – jak kciuk dłoni, i tak rzeźbiona – opierając się na wezgłowiu spiczastego oparcia tronu o podramiennikach z czaszek, wezgłowiu z herbem boga, obwieszonego szarfami.

Władca Porządku siedział w swym tronie na podwyższeniu, z niemałej odległości jedynym ogień na wpół uwagi bacząc na mapę, w milczeniu, przywdziany krojoną na ukos spódnicą z czarnego atłasu odsłaniającą lewą nogę w adamantowym pancerzu, tak też purpurowa toga była zawieszona i spięta na lewym ramieniu, a prawa dłoń w pancernej rękawicy, jedynej rzeczy poza togą na jego muskularnym torsie i ramionach poza szerokim ozdobnym pasem spiętym złotym symbolem rękawicy. Jego podbródek objęty był intrykantnie przyciętą bródką, jego łyse ciemię jaśniało w świetle kandelabru z pochylonej nieco głowy by patrzeć z góry na swoje sługi i ich plany.

Przemawiał inny mężczyzna, jego prawa ręka. Tam gdzie Verlan Popielna Krew był zdobywcą, tam złotowłosy i złotowąsy Alamar był obrońcą i prawdziwą Prawą Ręką służącą Władcy Porządku. Przypominać mógł z wyglądu nieco młodszego i bardziej urodziwego Fzoula jeżeli spojrzeć na historyczne ryciny, jedynie wyższego. Całe jego ciało poza dłoniami i twarzą zakute było w zbroję o ciemnoołowianym odcieniu z symbolem na piersi, w pasie zaś znajdował się dolny fragment szaty zawieszonej, składającej się tylko z przedniej i tylnej części by nie przeszkadzać w ruchu, purpurowej z bordową wstęgą. Jego tarcza oparta była o ścianę, ale dłoń nigdy nie schodziła z buzdyganu – druga również opierała się na rękojeści, a głownia magicznego oręża o posadzkę. Verlan nigdy nie wiedział, który z nich wygrałby gdyby doszło do starcia. Verlan był osobowością, a Alamar intelektem, Verlan namiętnością, a Alamar spokojem, Verlan instynktem, a Alamar wiedzą. Ich metody i przeznaczenie różniło się jak to tylko możliwe. Verlan miał większe doświadczenie w boju, Alamar większe w ochronie ich mistrza przed próbami zabójstwa dokonywanymi często przez istoty, których nigdy nie widział człowiek. Tak jak Alamar tylko słyszał o podbojach czynionych przed Verlana, tak Verlan tylko słyszał o oponentach pokonanych przez Alamara. Uwadze mężczyzny niewątpliwie nie uszła rozmowa odbyta między Zdobywcą a diabłami, nawet jeżeli nie słyszał treści. Teraz wyjaśniał swoje rozumowania dotyczące metod odnalezienia człowieka, o którym mówiły czarcie bliźnięta.

- Wysłałem już posłańców do dowódców naszych siatek w Tethyrze, oraz dwóch przepatrywaczy by poszukiwali portu lub wioski w której wylądować mógł ten mężczyzna. Wysłałem również gońców do Memnon, Zazesspur, Omszałego Kamienia, Velen, Athkatli, Wrót oraz Daggerford by poszukiwali okrętu który był u Wybrzeży Tethyru we wskazanym czasie i postarali się zdobyć rysopisy wszystkich pasażerów tamże wysadzonych. Gdy te dotrą do nas z powrotem, wyślemy posłańca do ciebie, Verlanie, by ci je dostarczyć. - ostatnie słowa skierował do Czempiona.
- Zalecam też, byś spróbował wykorzystać perswazję nim sięgniesz po ostrze. Jeżeli się nie mylę, diabły mówiły o najprzedniejszym żołnierzu Torilu. Możesz nie być w stanie odebrać mu Księgi siłą. - powiedz z lekko uniesionymi brwiami w nie przybranym, tylko raptem zasugerowanym wyrazie rodzicielskiej rady, subtelnie pogrywając z Verlanem i subtelniej sugerując jego limity, w drobnej grze w którą grali odkąd się znali.
- Czy słusznie radzę, Interpretatorko?

Kobieta z przepaską na oczach, o kasztanowo-złocisto-rudawych włosach w przepięknym kolorycie i przejściu odcieni i spiętych w kok od zawsze budziła tajemnicę. Przepaska skryta była pod całunowym, czarnym welonem, jej czarna nie licząc symbolu Bane'a na piersi szata z tego samego materiału co toga Władcy Porządku nadawała jej wygląd skromnej czarnej wdowy. Należała do jednej z tych kobiet, której uroda nadawała niezmienny wygląd czy miałaby dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat. Nie była wyuzdanie piękna, tylko... Verlan nie umiał tego do końca nazwać, ale wszystko w jej wyglądzie, sposób w jaki ukrywała swoje przybory po szatą, delikatne dłonie prawie zupełnie w rękawach ze splecionymi palcami raptem sugerującymi, że je ma, po maskę, po bladoróżane usta wąskie wyglądające jak zasznurowane, wszystko to mówiło mu: sekret, tajemnica. O Interpretatoce nie wiedział nic i chyba nikt poza Władcą Porządku nie widział jej twarzy i nie wiedział skąd pochodzi poza tym że wiedział, że swoją pozycję objęła mając 10 lat. Kiedy to było?

Ilekroć myślał o swoich początkach w służbie Bane'a po prostu nie mógł sobie przypomnieć czy ją gdzieś widział.

Kilka sekund panowała cisza, nim kobieta lekko rozsunęła wargi, jak gdyby skupiając się na odpowiedzi, skupiając się na kontakcie z otaczającym ją światem by przekazać swoją mistyczną mądrość, intuicję.

- Słudzy piekieł zdradzili iż jest najlepszym żołnierzem, nie wojownikiem. - ciepło, miękko, jak gdyby wilgotnie wyszeptała. Podobnie jak w przypadku Władcy Porządku, od jej głosu przyjemne ciarki przechodziły Verlana po karku. Wiedział, że Alamar odczuwa podobne doznania.
- Za doborem słów kryje się znaczenie. - mówiła ogólnikowo, jak zawsze, choć Verlan wiedział, że mówiła o konkretnym przypadku. Prawie nie przypominał sobie by stosowała słowa precyzujące czy wyznaczające coś jako rzecz o której właśnie mówi. To, co ktoś inny by powiedział brzmiałoby: „Za doborem tych słów kryje się jakiejś znaczenie.”
- Nigdykapłan mógł zostać kapłanem, powinien zostać kapłanem... chciał zostać kapłanem.
- Lecz nie został. - dokończył Alamar w zamyśleniu przypatrując się kobiecie.
- Nie dzierży miecza, gdyż nie jest szlachetnego urodzenia. Dzierży wszystko i nic, jak Popielna Krew. - ciągnęła niezrażona, wyjaśniając wszystkim przez przykład obecnego. Kolejny z jej zwyczajów to powoływanie się na przykłady poprzez cechy jej rozmówców.
- Jego dni są... policzone... - zawahała się, co znaczyło, iż nie umie zinterpretować tych słów w jeden sposób. Jej niezwykła intuicja nie była tylko logiką, co oznaczało, że nie umiała odpowiedzieć na to pytanie... Skądkolwiek czerpała wiedzę, na to nie umiała odpowiedzieć.
- Może jednak dasz mu radę. - pokiwał głową Alamar do Verlana, korzystając z okazji do kolejnego uprzejmego szyderstwa. Jednak jasnym było, że Interpretatorka nie widziała przyszłości... przynajmniej w tym przypadku. Mogło to oznaczać coś jeszcze innego.

- Lub nie zastaniesz go żywego i podążyć będziesz musiał za tym, kto przejmie Księgę. - wszyscy, łącznie z Interpretatorką odwrócili się ku Władcy Porządku, gdy przemówił na głos, też w swój specyficzny sposób – zawsze bezpośrednio do konkretnej osoby. Patrzył teraz z góry na Verlana, niemożliwym do odcyfrowania wzrokiem.

- Śpiesz się. Wyruszysz nim Czarne Słońce wzejdzie. Jeśli masz pytania do Interpretatorki, zadaj je teraz, jeżeli do Alamara, zadaj je tutaj. Potem zbierzesz drużynę by służyli ci w drodze, lub zabierzesz co uznasz za potrzebne byś wyruszył sam. Nadszedł czas. Za wszelką cenę musisz zdobyć Księgę.
 
-2- jest offline