Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2015, 14:00   #6
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dialogi stworzone wspólnie z abishai

Tego wieczoru April czuła się jak bohater dzieciństwa, konkretnie jak Kubuś Puchatek. Im bardziej bowiem zaglądała do butelki tym bardziej wina w niej nie było. Burgundowy trunek z wolna zaczynał szumieć jej w głowie, ciało odprężało się, umysł wyciszał.


Być może ta cisza i odprężenie sprawiły, że pstry wąż ani trochę nie wywołał w niej strachu, czy niepokoju, co najwyżej życzliwe zainteresowanie. A może zwyczajnie za dużo już w życiu widziała. W każdym razie pani Blackburn przez dłuższą chwilę w milczeniu obserwowała pełzającego gada. Z początku nie zauważył on tego, lecz wreszcie ich spojrzenia się spotkały.

- Czyżbyś się zgubił? - zagadnęła April jak gdyby rozmowa z barwnym gadem była najnormalniejszą rzeczą pod słońcem.
- To zależy… szukam bezpiecznego miejsca. Czy to jest bezpieczny dom? Czy to jest dobra kryjówka? Czy tu są dobre sny? - wysyczał cicho wąż.

Powinna się spodziewać braku odpowiedzi. Powinna się czuć zaskoczona, gdy ową odpowiedź otrzymała. Powinna, a jednak tak się nie czuła. Czy to wino tak na nią działało, czy może wciąż żywe wspomnienia niezwykłych, niewyobrażalnych wręcz jakich była świadkiem i jakie całkowicie zmieniły jej zycie?
- Zależy kim jesteś i przed czym uciekasz… - wrodzony pragmatyzm podpowiadał kobiecie, że nie należy podejmować pochopnych decyzji. A już na pewno nie należy pochopnie zapraszać do domu gości nie z tego świata. Bo co do tego, że gość nie pochodzi “z tej strony lustra” nie było najmniejszych wątpliwości.
-Przed czymś, co zostało przyciągnięte tutaj. Przed czymś, co pożera i światło i mrok… przed czymś, co zacznie zbierać trofea. I przed jego łańcuchami, które trzymają go tutaj.- wypowiedź węża była enigmatyczna. Ale czego innego można się było spodziewać po kwintesencji zarówno mądrości jak i przewrotności. Węże nie zostały stworzone, by mówić wprost. Prawdę powiedziawszy, według większości ludzi nie zostały stworzone, by mówić cokolwiek.

- Dalej jednak nie powiedziałeś, kim jesteś - zauważyła. W tym świecie nie przedstawienie się było oznaką co najwyżej chamstwa. W tamtym mogło stanowić zapowiedź złych intencji. I może April zaczynała popadać w paranoję, ale wolała dmuchać na zimne.
-Jestem snem we w śnie. Jestem tym, co pożera koszmary, chyba, że koszmar jest więcej, niż tylko lękiem w sercu.- wyjaśnił wąż.-Wtedy ciemna norka wydaje się dobrym wyborem, nieprawdaż?
- Wyjaśniać tak, by nic nie stało się jasne, to chyba tylko węże tak potrafią - prychnęła kobieta. Zaczynała ją mierzwić enigmatyczność niecodziennego gościa.
- Tylko ludzie walczą ze swoją naturą… reszta się jej pokornie podporządkowuje.- zripostował wąż.
- Pokora nie zawsze jest dobrym wyjściem. Ale skończmy z tymi frazesami, bo do niczego nie prowadzą. Nie mówisz, kim jesteś, nie mówisz, czego chcesz. Więc po co tracisz mój czas?
- Ponieważ śniłaś dość długo, a ja widzę, że twój sen się kończy. Coś niedobrego zaczęło się w tym miasteczku. Coś, co wypchnęło mnie z mego siedliska. Coś, co zmieni wszystko… czarne chmury nadchodzą od strony lasu. Bądź gotowa stawić im czoła, lub uciekaj… jak ja.- odparł gad tonem pełnym strachu. Nie brzmiał już ironicznie, czy też przemądrzale. Jednego April była pewna. Czegoś się panicznie bał.

No i nie można było tak od razu? Kobieta westchnęła ciężko. Tak po prawdzie, to nie lubiła istot z tamtego świata, trudno się z nimi było dogadać osobie tak konkretnej i bezpośredniej jak ona.
- A więc uciekasz i szukasz schronienia. - cóż za oczywista oczywistość, no ale trudno. - Nie uważasz, że mój dom jest zbyt blisko lasu, by móc być bezpiecznym schronieniem?
-To logika śmiertelników, ale jest coś w twych słowach… może rzeczywiście poszukam bezpieczeństwa bliżej domeny potężniejszej istoty.- zgodził się z nią wąż i zwrócił łepek w kierunku rzeki.-Woda… dużo wody jest tam? Woda płynąca w jednym kierunku? Niczym wąż wijąca się między wzgórzami?
- To rzeka, płynąca woda, duże płynącej wody. A potem ocean, jeszcze więcej wody, ale słonej. - wyjaśniła pani Blackburn jak potrafiła najlepiej.
- Więc tam się udam… nad rzekę. - to zdecydowawszy kolorowy wąż zaczął pełznąć w kierunku cieku wodnego zostawiając April samą… przez jakiś czas przynajmniej.


Dzwonek do drzwi zwiastował kolejnego gościa, równie niespodziewanego, co poprzedni. Mniej barwnego, ale nie mniej przyjemnego w widoku. Eddie Ross, właściwie Edward, w końcu był już dorosłym mężczyzną, raptem 4 lata od niej młodszym. Ale lata traktowania go jak szczeniaka, właściwie szczeniaczka, słodkiego i pociesznego, takiego do przytulenia w długie smutne, samotne wieczory, zrobiły swoje. Nie potrafiła dostrzec w nim mężczyzny, choć przecież stał przed nią w całej swej okazałości.

- Więc mówisz, że moja matka prosiła cię o pomoc - zagadnęła April wpuszczając gościa. - Rozmawiałyśmy o tym rano, ale nie sądziłam, że tak szybko przejdzie do rzeczy - Kontynuowała prowadząc go w stronę ogrodu. - No nic, w każdym razie, miło, że znalazłeś dla nas czas
- Dla tak miłej sąsiadki zawsze.- rzekł żartobliwie Eddie i po chwili dodał wesoło podążając za April.-Wiesz że lubię pomagać i być użytecznym. Poza tym… Pomagam także przy tym Seanowi. Wygląda na to że coś wydarzyło się w lesie. Sean wspominał o agresywnym niedźwiedziu.

Agresywny niedźwiedź… Myśli kobiety w jednej chwili powróciły do rozmowy z wężem. Czy to o tym mówił gad, czy to było owo przerażające, pożerające światło i mrok zagrożenie, które czaiło się w lesie w jakiś niezwykły sposób przykute do tego miejsca, do tego miasta? April nie chciała teraz roztrząsać tej sprawy. Nie czas to i miejsce.

- Widziałam jego samochód na poboczu jadąc do domu. - kontynuowała niby od niechcenia, przechodząc przez salon w drodze na ganek - To było już jakiś czas temu. Nie sądziłam, że to może tyle potrwać. Naprawdę duży i agresywny musi być ten niedźwiedź.
- Z tym niedźwiedziem to chyba coś więcej jest na rzeczy… jakaś poważna spra… wow.- zamarł na widok przeciwników, z którym miał się zmierzyć.-Ten ogródek jest deczko zapuszczony i wymaga trochę roboty. Dobrze, że ja tu jestem.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo - zaśmiała się pani domu. - Gdyby było łatwo, sama bym sobie z tym poradziła.
- Powinienem wziąć siekierkę raczej. Ale i tak sobie poradzimy. Co zamierzasz tu posadzić, jak już to wytnę? - zapytał uruchamiając piłę spalinową.
- Nie zastanawiałam się nad tym - odparła odsuwając się o kilka kroków. - Będę się tym martwić, jak już będzie gdzie sadzić. A póki co może nie będę ci przeszkadzać - zasugerowała dając sobie tym samym sposobność do taktycznego odwrotu.
- Przynieś jakąś siekierkę, jeśli macie… przyda się…- dalszych słów już April nie dosłyszała, bowiem ryk piły łańcuchowej zagłuszył wszystko. Mężczyzna zabrał się za robotę. Szybko i wprawnie przecinał kolejne zdrewniałe gałęzie krzaków, napinając przy tym mięśnie. Widok ten był wyjątkowo przyjemny dla oczu, raz, że ciężko mu było odmówić zapału do pracy, a dwa, że od tego zapału niebawem Eddie cały się spocił, skutkiem czego jego podkoszulek wylądował na ziemi.

Znalezienie w garażu starej siekiery ojca nie stanowiło dla April większego problemu. Wbrew oczekiwaniom kobiety, nie widać na niej było śladów rdzy. Jak widać nie leżała odłogiem przez ostatnich 12 lat, lecz ktoś w miarę regularnie jej używał. Skoro Edward nie był pewny, czy pani Franklin posiada siekierę, znak, że to nie on. Wniosek nasuwał się sam. Sean Jr. był w tym domu częstszym gościem, niż April mogłaby się spodziewać. No chyba, że matka wypożyczała sprzęt jakiemuś innemu tajemniczemu mężczyźnie, ale w to córka tej ostatniej jakoś nie mogła uwierzyć.

Nie minęło zbyt wiele czasu, a kobieta wróciła do pracującego w pocie czoła strażaka niosąc siekierę. Zajęty pracą mężczyzna nie zauważył jej jednak, co ona skwapliwie wykorzystała. Wszak nikt jej nie mógł zabronić podziwiać silnych męskich ramion przy pracy, zwłaszcza jeśli paradowały w jej ogrodzie na wpół nago.

Edward, już mężczyzna, a jednak w jej świadomości dalej chłopiec. Zwłaszcza z tą piłą w rękach i malującym sie na twarzy zapałem małego chłopca bawiącego się wymarzoną kolejką. Zapał i urok małego chłopca, a jednak ciało już zupełnie męskie. April ani trochę nie dziwiła się swej córce, że ta kwitnie w oknie, gdy młody Ross ćwiczył w ogrodzie.

- Napijesz się czegoś? - zagadnęła kobieta, gdy Edward wreszcie wyłączył warczące diabelstwo i oderwał się od pracy.
- Jeśli to nie problem, to chętnie.- rzekł z uśmiechem mężczyzna ocierając pot z czoła i rozejrzał się. - Wiele miłych wspomnień mam z tym ogrodem, wiesz?
- Przyniosłam siekierę, jak prosiłeś. - dopiero teraz przypomniała sobie, że dalej dzierży w dłoni narzędzie. - Wolisz piwo, czy lemoniadę?
- Piwo… będzie chyba lepszym wyborem. Dziś akurat nie jestem na służbie. - rzekł Eddie odbierając narzędzie z jej rąk i lekko się czerwieniąc. - Zamierzasz… zamierzasz wybrać się na tańce na finał letniego festynu? Byłoby naprawdę miło, gdybyś się zjawiła.
- Zupełnie się nad tym nie zastanawiałam. - odparła całkowicie szczerze. - Pewnie Hannah mnie wyciągnie. Wariatka. - uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie. - To ja może pójdę po to piwo. - nie czekając na reakcję strażaka ruszyła do domu.


- To jakież to miłe wspomnienia związane z tym ogrodem masz w pamięci? - zagadnęła, gdy wróciła po chwili niosąc w rękach dwie butelki złocistego trunku.
- Nasze zabawy… w chowanego. I jak graliśmy w siatkówkę i … jak popijaliśmy tu pierwsze piwo. - zaczął wspominać Eddie, karczując z pomocą siekierki i łopaty korzenie. Po czym sięgnął po piwo dodając z uśmiechem.- No i ...wypada się przyznać, że gapiłem się z okna jak opalałaś się na kocu w ogrodzie. Byłaś moją pierwszą młodzieńczą miłością. Mam nadzieję więc, że wybaczysz mi to… I nie widziałem cię toples. Przysięgam.

Mały Eddie… nieśmiały Eddie… niewinny Eddie… Już nie Eddie, lecz Edward i już nie taki niewinny… zapewne. April uśmiechnęła się po szelmowsku. Do swych myśli, ale i w odpowiedzi na wyznania Rossa.

- Widać kiepski był z ciebie podglądacz - skomentowała, po czym upiła spory łyk.
- Niestety.- potwierdził Edward ze śmiechem. Upił nieco piwa i dodał szybko.-Na szczęście… to miałem na myśli.

Wyraźnie zależało mu na tym, by April miała o nim dobre zdanie. Więc szybko zmienił temat.
-To jak pojawisz się na imprezie na koniec lata, to… zatańczymy? Już umiem.-rzekł żartobliwie przypominając jej tym wymówkę, jaką się wykpiła z jego propozycji złożonej lata temu. Gdy zaproponował, że on mógłby pójść z nią na bal maturalny, a ona powiedziała mu, że wszak nie umie tańczyć.
- No dobrze, wpiszę cię do mojego karneciku - zaśmiała się.
- Trzymam cię za słowo.- rzekł z uśmiechem popijając piwo i przyglądając się April. - Więc… ilu kawalerów przewidujesz w tym karneciku. Bo przecież nadal jesteś olśniewająca. Szczerze powiedziawszy, myślałem że Sean… że z nim się zjawisz.
- Nie mogę ci zdradzać takich tajemnic. Powiem za mało, uznasz, że coś musi być ze mną nie tak. Powiem za dużo, wyjdę na zbyt rozpustną. Co do Sean’a… na szczęście to już nie te czasy, by kobieta musiała się zjawiać na balu w towarzystwie mężczyzny. Zresztą czasy mamy takie, że o kawalera trudno. Sami wdowcy i rozwodnicy. Ty jeden się uchowałeś z tych sensownych. Zupełnie nie mam pojęcia, jakim cudem.
- Zawsze miałem słabość do kobiet starszych od siebie… a niewiele z nich jest urodziwych w Wiscasset.- wypaplał ze śmiechem strażak. Alkohol rzeczywiście rozwiązuje języki… czasami przynajmniej.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć, że żadna z tych urodziwych nie była zainteresowana. Raczej obstawiałabym, że to tobie nie w głowie ustatkowanie się. Kawalerskie życie musi być całkiem fajne. Zwłaszcza, jeśli jest się urodziwym kawalerem. - April też poczuła w głowie i języku moc piwa, a może bardziej wybuchowej mieszanki piwa i wcześniejszego wina.
- Przesadzasz… nie jestem aż tak urodziwy.- zaśmiał się Eddie wzruszając tymi swymi umięśnionymi ramionami.-Były jakieś dziewczyny po drodze… ale jakoś… pewnie szukam wyjątkowej osoby.

Upił nieco piwa.-A ty? Jakoś rzadko cię widuję poza ogrodem, sklepem… Nie bywasz za często w pubach, nawet w tych, do których planowaliśmy chodzić, gdy będziemy dorośli. A szkoda, bo… też jesteś… bardzo urodziwa.
- Ja.. - zawiesiła głos. - Ja przede wszystkim nie jestem panną. Mam dziecko i w ogóle... - znów zawiesiła głos. Przez chwilę chciała coś dodać, ale się rozmyśliła.
- Przepraszam… to było nieczułe z mojej strony.- zmartwił się i pochylił nieco głowę zawstydzony.-Po prostu… zapomniałem w tej chwili o twojej sytuacji. Bo… nie zmieniłaś się w ogóle przez te lata. Nadal jak na ciebie patrzę, to widzę tą gorącą laskę zza płotu, w której się podkochiwałem. Może to przez to piwo...gadam takie głupoty.
- A widzisz, gdybyś wtedy nie był takim kiepskim podglądaczem i gdybyś teraz dalej to robił, zauważyłbyś, że co nieco się jednak zmieniło - upiła łyk piwa i zaśmiała się, znów tak jakoś figlarnie.
- Na plus chyba… tak na oko, to twoja figura się przyjemnie zaokrągliła w najbardziej korzystnych miejscach.- odparł z uśmiechem Eddie przyglądając się ciału April i wzruszył ramionami znów dodając.-I tak… żałuję, że kiepski był ze mnie podglądacz.
- Cóż, błąd młodości, teraz za pewne byś go nie powtórzył. - w jej głosie dało się wyczuć swawolną nutę. - Nie tylko ja nabrałam korzystnych kształtów. Straż pożarna ci służy
- I ćwiczenia fizyczne, by utrzymać się w formie.- stwierdził dumnie Edward napinając biceps niczym kulturysta.-Ale po co oglądać, skoro możesz dotknąć… patrz jaki twardy. To jest... dotknij.
- Wierzę na słowo - odparła April i upiła spory łyk złocistego trunku.
- No… Mógłbym cię chwycić w ramiona i tak bez problemu przebiec z tobą całą główną ulicę.- Eddie puszył się swą siłą i krzepą, zupełnie jak paw rozkładający barwny ogon przed samiczką.
- Pewnie byś mógł, o ile bym ci na to pozwoliła - na twarzy kobiety zagościł łobuzerski uśmiech. - Nie takie ze mnie bezbronne dziewczę, które można ot tak, wedle własnego widzimisię chwycić w ramiona i nosić.
-Ale, ale…- Eddie zaciął się na moment zaskoczony jej słowami. Zaczerwienił się niczym burak zapewniając żarliwie.- Nigdy nie wziąłbym cię na ręce wbrew twej woli, April, ja bardzo cię szanuję, podglądam, podziwiam… nie podglądam! Spoglądam często na ciebie z szacunkiem i w ogóle… Nie potrafiłbym zrobić ci krzywdy. Więc nie musiałabyś się bronić przede mną.
- A kto cię tam wie, co ci w głowie siedzi. Niby taki grzeczny i miły chłopak, a pewnie nie jedno masz za uszami - zaśmiała się.
- To prawda i… nie będziesz się gniewać, jeśli będę szczery?- mruknął cicho Eddie.
- Nie będę.
- Odkąd wróciłaś do miasta…- Edward przybliżył się do April, jego dłonie drżące oparły się na biodrach kobiety.-... wróciły nie tylko wspomnienia. Wróciły także pragnienia i fantazje i… nadal jesteś najbardziej fascynującą i piękną, i godną pożądania, i… rozpalającą pragnienia, i…
Nachylał się w jej kierunku, coraz bliżej jej ust. A jego spojrzenie było gorączkowe, po trochu przez sytuację, po trochu przez wypity alkohol.
Odgłos nadjeżdżającego samochodu Aidy przerwał wypowiedź Edwarda. Cofnął się szybko i dodał żartobliwie.-Chyba za dużo wypiłem. Gadam głupoty… Nadal jednak liczę na ten taniec.

W odpowiedzi April jedynie się uśmiechnęła. A w duchu odetchnęła z ulgą. Jeden jedyny raz matka przyłapała ją in flagranti, a ona była za to wdzięczna Losowi.

- To mama, pójdę zobaczyć, czy nie trzeba jej pomóc - skłamała gładko pani ex detektyw. Aida wracała od znajomej, raczej nie miała ciężkich tobołów do noszenia, ale była to doskonała wymówka, by się ulotnić.
- Ja tymczasem zrobię tu porządek.- odparł ze smutnym uśmiechem i spojrzeniem zbitego pieska mężczyzna.

Po tych słowach April ruszyła do domu. Wchodząc z ogrodu do domu zastała matkę w przedpokoju odwieszającą płaszcz.
- Edward tu jest - rzuciła bez ceregeli młodsza z kobiet. - Widzę, że wzięłaś sprawy w swoje ręce
- Czy cię to dziwi? Należało działać, więc zadziałałam. Nie ma co się cackać z krzakami.- Aida wydawała się lekko rozkojarzona.-Mały Eddie się spisał? Sean nie mógł.
- Dalej się spisuje - odparła April przyłykając głośno ślinę na wspomnienie zdarzeń z ogrodu. Mały Eddie już nie był taki mały. - Do zmroku powinien skończyć. Słyszałam, że Sean walczy z jakimś niedźwiedziem - kontynuowała licząc na to, że matka zna szczegóły.
- Sean wspominał o niedźwiedziu… ale kłamał pewnie przy okazji. Widziałam radiowóz obok jego jeepa.- odparła Aida zamykając za sobą drzwi.- Pewnie więc mamy do czynienia z wypadkiem, albo czymś gorszym. Ty zaś wyglądasz nieswojo. Eddie ci się narzucał? Ten chłopak nadal wypatruje sobie oczy na tobie.
- To nie Eddie - skłamała gładko, nie miała ochoty dzielić się z matką takimi przeżyciami. - To dziwny gość, którego dzisiaj miałam - tu pokrótce zrelacjonowała pogawędkę z wężem. - Co o tym myślisz?
- Nie paliłaś żadnych ziółek, co? - stwierdziła Aida podejrzliwie przyglądając się April. Westchnęła głośno i wzruszyła ramionami. - Możliwe, że był to duchowy przewodnik mający ci coś przekazać, ale skoro nic nie paliłaś to… mało prawdopodobne. Możliwe, że to przypadek i węża przyciągnęła aura naszego domu. A już z pewnością warto by sprawdzić jego ostrzeżenia. Spróbuję jutro użyć kart do wywróżenia przyszłości.
- Coś mi mówi, że ma to wiele wspólnego z tym nagłym przypadkiem Sean’a.
- To trzeba będzie go ostrożnie wypytać.-wzruszyła ramionami Aida.-Zrobisz to? W końcu tym się zajmowałaś, gdy opuściłaś rodzinne gniazdo.
- Może przy okazji, jak znajdę dobry pretekst. - zgodziła się April. - Niestety krzaczorów w ogrodzie już wykorzystać nie będę mogła.
- W ogrodzie zawsze jest coś do zrobienia. Tylko czy ty będziesz chciała znów robić to, od czego uciekłaś?- spytała ostrożnie Aida przyglądając się swej córce.

Zamiast odpowiedzieć April uśmiechnęła się jedynie. Nie było sensu dyskutować na ten temat z matką. Miała powiedzieć, że chciała tu zostać? Przecież nie chciała. A że w chwili obecnej nie miała innego wyboru, to była zupełnie inna kwestia. W tej materii Aidę nie sposób było zadowolić. Nie rozumiała sposobu myślenia swej córki. Nie dostrzegała, że tamta może mieć zupełnie inną wizję siebie, aniżeli kontynuatorki “rodzinnego dziedzictwa”. Pani Franklin nie rozumiała tego przed laty i, mimo upływu owych lat, zdawała się w dalszym ciągu tego nie pojmować.




Słońce z wolna chyliło się już ku zachodowi. Wiscasset powoli zapadało w letarg. Nie było wszak metropolią, która nigdy nie zasypia. Edward kończył swoją pracę w ogrodzie. Raz, że nierozważnie machać siekierą po ciemnicy, dwa, że komary nie chciały współpracować i cięły w najlepsze, trzy, że natura, w postaci krzaków, tym razem uznała wyższość człowieka i poddała się brutalnej sile ręki dzierżącej siekierę. Nim piwo zaszumiało im w głowach, strażak zdążył wykarczować znaczną część zarośli. Reszta poddała mu się niebawem.

April w duchu cieszyła się, że Ross zdołał uporać się ze wszystkim w jeden wieczór. Nie to, żeby się specjalnie paliła do obsiewania karczowiska. Nie to także, żeby obecność muskularnego mężczyzny w ogrodzie była jej przykrą. Wręcz przeciwnie, choć nawet przed samą sobą nie chciała tego przyznać, zerkanie na pracującego strażaka sprawiło jej niekłamaną przyjemność. Niemniej jednak wolała nie kusić Losu i nie dopuszczać więcej do takich sytuacji, jak wtedy z nim sam na sam w ogrodzie.

Aida była wniebowzięta widząc efekty pracy młodego sąsiada. Już po skończonej robocie nakłaniała Edwarda do skorzystania z gościny i zostania na kolacji. Młody strażak wykpił się jednak ważnymi sprawami. W tonie jego głosu, w spojrzeniach jakie jej rzucał i w rumieńcu, jaki oblewał mu twarz, April widziała jednak, że ważne sprawy, o ile w ogóle istniały, nie były głównym powodem. Matka chyba tego nie dostrzegła, bowiem w końcu odpuściła. A może po prostu nie chciała widzieć i wiedzieć. W każdym razie, gdy tylko drzwi zamknęły się za bratankiem szeryfa, pani Franklin orzekła, że bezwzględnie muszą się za przysługę odwdzięczyć. Najlepiej już jutro, najlepiej plackiem z owocami no i oczywiście najlepiej, żeby to sama April go upiekła. Dla świętego spokoju pani ex detektyw nie powiedziała kategorycznego “NIE”, a jedynie pełne wątpliwości i niedomówień “MOŻE”. Liczyła na to, że jutrzejszy dzień przyniesie jej jakieś dobre usprawiedliwienie.

Kładąc się spać April myślała o wielu sprawach ważkich, ale i prozaicznych. O niezwykłej wizycie, która zwiastować miała niebezpieczeństwo, o córce, którą zapewne będzie musiała odebrać od znajomych, o wypadzie do baru, o który przy okazji zostanie nagabnięta, o ponętnym strażaku i jego na swój sposób uroczej niezdarności, o zdecydowanie zbyt pewnym siebie strażniku leśnym, którego jednak będzie musiała udobruchać, by powiedział jej to, co chciała wiedzieć, wreszcie o zbliżającym się festynie, co do którego miała przeczucie, że zapadnie w pamięć mieszkańców Wiscasset na długo.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 21:58.
echidna jest offline