Drobny, może sześcioletni chłopiec o płowej czuprynie, siedział na niskim, kamiennym murku i strugał zardzewiałym scyzorykiem figurkę z kawałka drewna.
Język zaciśnięty wargami w kąciku ust i zacięty wyraz twarzy świadczyły o wielkim skupieniu małego rzeźbiarza.
Na ziemi, wokół bosych stóp dziecka, zebrała się już spora kupka strużyn.
Kania przyglądała się chwilę chłopcu ukryta w cieniu sąsiedniego budynku, rozkoszując się przy tym lekkim podmuchem wiatru, który przyjemnie chłodził jej twarz.
Lato było wyjątkowo gorące tego roku, dlatego większość ludzi mieszkających na obrzeżach miasta chowała się w swoich domostwach, wychodząc na zewnątrz dopiero po zachodzie słońca.
Shar wyjątkowo wcześnie wyruszyła w miasto. I równie wyjątkowo wybrała drogę miejskimi traktami, odpuszczając sobie przyjemność spaceru po „górnym piętrze” miasta jak nazywała dachy Skilthry. Tutaj, w bocznych uliczkach ruch był dużo mniejszy i dziewczyna nareszcie mogła swobodnie oddychać.
Martwiło ją dziwne ostatnio zachowanie
Dhube. Zwykle nie miały przed sobą tajemnic, a teraz jej opiekunka budowała między nimi jakiś niewidzialny mur. A może po prostu się starzała?
Nie! Zaraz odepchnęła tę myśl od siebie. Po prostu coś wydawało się ją martwić.
A teraz to nieme wezwanie, aby sprawdziła zagadkę dziwnych zniknięć w mieście.
Zwykle pracowały za pieniądze, ale przecież nie mogła odmówić prośbie kogoś, kto uczynił dla niej tak wiele. Poza tym jakby nie było sprawa niezmiernie ją zaintrygowała.
Zmorfowany w mieście!
Rozpytywanie matki zaginionego dziecka nie wniosło za wiele. Kobieta była ciągle jeszcze w szoku. Choć sama informacja o łopocie skrzydeł, wskazywałaby na jakieś latające stworzenie.
Poza tym jak zwykle nikt niczego nie widział i niczego nie słyszał. Nowina.
Ale jaki morf odważyłby się atakować w dużym mieście? Nocą? Musiał świetnie poruszać się w takich warunkach. Poza tym, jeśli obydwa zniknięcia faktycznie się łączyły musiał być na tyle duży i silny aby unieść dorosłego mężczyznę. I na tyle sprytny aby nie pozostawić śladów.
Musiała się dowiedzieć. I zniszczyć to wynaturzenie.
Miała nadzieję, że dowie się czegoś więcej od kobiety, której zaginął mąż. Znała praczkę z widzenia i mimo tego, że jej mąż pił i to niemało, współczuła jej, bo musiała teraz sama utrzymać rodzinę i sama radzić sobie z kalectwem.
Ale takie właśnie było życie w Skilthry. Brutalne i bez sentymentu.
Zawsze czujna jak drapieżnik, którego imię jej nadano, Kania ruszyła w końcu nieśpiesznie w stronę zajętego dzieciaka.
-
Języka sobie nie odgryź – powiedziała do chłopca zaczepnie oddalona zaledwie o kilka kroków od murku, na którym siedziało dziecko.
Mały podniósł ze zdziwieniem wzrok na zbliżającą się kobietę, ale za chwilę wyszczerzył się w uśmiechu pokazując dziecięce braki w uzębieniu mlecznym.
-
Się nie boję, wsuwam go w scerbę, pani. Widzicie? – odpowiedział szybko, po czym nie omieszkał zademonstrować swoją umiejętność.
Shar roześmiała się.
-
Sprytny z ciebie dzieciak – rzuciła przysiadając się do chłopaka. –
Co to będzie za zwierzę?
-
Ano, jak zem myślał, to musi być konik. Taki jakowym wielkie pany jezdzą, z pięknym siedziskiem i długą gzywą.
–
Piękny – kobieta uśmiechnęła się do chłopaka –
Jak cię zwą?
-
Matyjas, pani. – powiedział chłopak i ponownie zabrał się za struganie
-
Ty jesteś synem Mani Chromej? – spytała ponownie
-
Tak, a co? – spytał mały trochę nieufnie
-
A matka w domu? Chciałam z nią porozmawiać.
-
Ano u Wilgowej siedzą i lulkę palą, a co? – mały ciekawie przyglądał się Kani.
-
U Wilgowej powiadasz? A zaprowadzisz mnie?
Mały patrzył niezdecydowany na swoje rękodzieło i potem na kuszę, którą Shar miała przytroczoną do boku.
-
Dam ci dwa lisy jak mnie zawiedziesz do matuli. – Shar sprytnie wysunęła monety z kieszeni.
Mały wytarł ręce w spodnie i schował scyzoryk za pasek.
-
No dobze… ale matce nie mówicie, bom pyry w chałupie miał obrać. – dodał po chwili.
Kania uśmiechnęła się i rozczochrała włosy dziecka w przyjaznym geście.
-
A jakże tam Matyjasie, przecież jesteśmy teraz kamratami. – rzekła mrugając okiem.
Kwadrans nie trwało kiedy Kania stanęła przed jednym z wielu podobnych do siebie
domów zamieszkiwanych przez biedotę.
-
Drugie piętro, po lewej. Do dzwi was nie poprowadzę, bo mi matula zyć oklepie. Pytajcie sama.
Kania rzuciła chłopakowi dwie miedziane monety.
-
Zmykaj w takim razie. A uważaj na siebie Matyjasie. I dziękuję.
Kiedy chłopiec zniknął za winklem, łowczyni weszła do budynku i wspiąwszy się po schodach zastukała do drzwi, o których mówił Matyjas.