| - Nieee…. nieee… – zaczął szeptać pod nosem Cyric – to jest przecież niemożliwe… Nie pamiętam kiedy ostatni raz ktoś wyrzucił Drakmę! Parszywy fuksiarz!!! – wrzasnął do próchnogębego, co tylko spowodowało u niego napad gwałtownego śmiechu. - Hahahaha, gra jest grą, a ty chyba właśnie przegrałeś cały swój tygodniowy zarobek, co? Hahaha, frajerze. – dogadywał wygrany, zbierając ze stołu wszystkie Łanie i Lisy do swojej sakiewki. Oczy mu się świeciły, gdy w głowie przeliczał całą swoją wygraną na czas jaki będzie mógł spędzić w domu uciech. Już sięgał ręką po ostatnie monety na stole, gdy Cyric gwałtownie wstając, położył na nich otwartą dłoń, blokując do nich dostęp. - I co się cieszysz?! Zamknij pysk, bo następnym razem będziesz grał nie kośćmi, lecz swoimi czarnymi zębami! – Baltarys widząc, że Cyric’a zaczynają ponosić nerwy, a przydupasy czarnej gęby wyciągają sztylety, szybko wstał i podszedł do awanturnika, zagradzając mu drogę do stołu i potencjalnych przeciwników. Nie chciał, żeby jego przyjaciel wszczynał burdę, nie tutaj „Pod Kocim Łbem”. Wiedział, że Gormug nie będzie zbytnio zadowolony, w końcu, który szynkarz byłby uradowany z rozlewu krwi w jego przybytku i to w samo południe. Chłopak musiał temu zapobiec, nie mógł pozwolić, żeby do karczmy ze zwykłej głupoty zwalił się kordon Tagmaty. - Uspokój się! Zawijamy się stąd jak najszybciej, zanim znowu narobisz sobie kłopotów, zostaw to! – powiedział Cyric’owi prosto w twarz. Objął go ramieniem, odwrócił sprytnie w stronę drzwi wyjściowych i zaczął go prowadzić. Zdziwił się, gdy nie stawiał mu oporu i szedł z nim ramię w ramię. Czuł napięte mięśnie swojego przyjaciela pod ubraniem. Węch również upewnił go, że gra była bardzo emocjonująca, gdyż od Cyric’a zaczynało czuć potem. Upał i zaduch, jaki panował w karczmie w niczym nie pomagał. - Szefie…? - powiedział pytająco jeden z koleżków spróchniałej szczęki, trzymając sztylet gotowy do użycia. - Olejcie ich, to tylko młody gówniarz – podniósł rękę w geście zatrzymania – jego życie nie jest warte ani jednego Lisa, a popatrzcie ile właśnie wygraliśmy dzięki niemu. Tak po prawdzie to powinniśmy mu postawić kielicha, hahahaha – upajał się dalej swoim zwycięstwem patrząc jak dwójka chłopaków wychodzi z gospody trzaskając za sobą drzwiami. Słońce wisiało wysoko na niebie, gdy wyszli na światło dzienne. Na ulicy panował gwar, ludzie przeciskali się ze swoimi tobołami w jedną i drugą stronę. W końcu był to dzień targowy, jeden z dwóch takich w tygodniu. Każdy, kto tylko miał coś w kieszeni i mógł sobie na to pozwolić, szedł na rynek. Jedni po to, aby zobaczyć co się dzieje na mieście, drudzy po to, aby zakupić niezbędne rzeczy do przeżycia, a inni po to, aby po prostu zarobić na handlu. - Cyric, czy ty zwariowałeś?! – odepchnął go Baltarys, gdy oddalili się kawałek dalej w głąb uliczki – Już nie pamiętasz jak ostatnim razem po bijatyce w knajpie dochodziłeś do siebie ze dwa tygodnie?! O mało wtedy nie zginąłeś! Gdyby nie ta pożal się Boże Anoterissa, co Ci dupę uratowała, pewnie już nigdy byś nie rzucał tymi swoimi durnymi kośćmi! - Widziałeś to kurwa?! Drakmę wyrzucił! Przecież to jest niemożliwe, wygrana była już moja! – wywrzaskiwał dalej hazardzista, aż przechodnie zwabieni krzykami spoglądali na niego ze zdzwiwieniem. - No już dobra, dobra. Ważne, że udało mi się Ciebie stamtąd wyciągnąć na czas. – odsapnął Baltarys wyciągając zza pasa srebrną monetę. Pstryknął nią w stronę przyjaciela – masz nagrodę pocieszenia. - Ha, skąd to masz? - A widzisz, sztuka zamieszania, dobry w tym jesteś. Ale to nie wszystko, mam coś jeszcze – sięgnął pod swoją pazuchę i wyciągnął butelkę wina – kupiłem u Gormug’a widząc, że wygrywasz. Byłem przekonany, że będziemy opijać zwycięstwo, a tu taka niespodzianka. Ale cóż, każdy powód jest dobry. Chodź, posadzimy gdzieś dupska w cieniu i zwilżymy gardła, bo mam dość już tego słońca. Przeszli długą ulicą, która była mocno zapaskudzona odchodami zrzucanymi z okien domów mieszkalnych i wylewanymi przez otwarte drzwi. Przyzwyczaili się już do tych warunków, w końcu bardzo dużo czasu spędzali w tej dzielnicy. Mówi się, że Zaułek jest najgorszą dzielnicą w Skilthry. Cud, że Morfa się jeszcze za nią nie zabrała i nie zmutowała wszystkich jej mieszkańców. Skierowali się na wschód, aby dotrzeć do bardziej cywilizowanego zakątku miasta, gdzie w taki piękny dzień mogli znaleźć kawałek zielonego placu, bardzo ładnie porośniętego trawą i różnego rodzaju krzewami. Na terenie rosło kilka pokaźnych drzew, które swoją rozłożystą koroną osłaniały mieszkańców chcących odpocząć od upału. - O, tam jest dobre miejsce – krzyknął Cyric, dał kuksańca przyjacielowi i pobiegł w stronę kilku krzewów. Gdy do nich dobiegł, rzucił się na trawę, przekoziołkował i rozłożył ręce i nogi na boki głęboko biorąc wdech i wydech.– Dawaj brachu to winko, bo mnie nieźle suszy!
Ostatnio edytowane przez Ognos : 30-05-2015 o 09:07.
|