Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2015, 22:25   #8
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Kilka słów od MG.
Niestety mimo wielu prób porozumienia z Mag prowadząca Origę Torukię, ta nie chciała usunąć posta, w którym zawarła treści, jakie nie miały miejsca w sesji.
Z powodu braku współpracy z graczem, jedynym rozwiązaniem okazało się usunięcie jej z sesji.


Cytat:
Napisał Mag
Drzwi trzasnęły z taką siłą, że aż ościeżnice się zatrzęsły. Towarzyszyła temu soczysta wiązanka przekleństw. W korytarzu było zadziwiająco tłocznie. Origa spojrzała po zastygłych w bezruchu strażnikach, którzy najwyraźniej przybyli tu by podsłuchać. Kłótnia między Perioczim, a Anoterissą zawsze przysparzała dodatkowej rozrywki w strażnicy.
Każdy z zebranych widząc kobietę nagle przypomniał sobie o swych obowiązkach i korytarz szybko opustoszał. Pozostał tylko jeden młodzianin oparty o ścianę, który powoli ruszył za rozzłoszczoną panią kapitan, gdy ta minęła go bez słowa.

Szli w milczeniu przez korytarze. Chłopak zachowywał bezpieczną odległość czyli był trzech łokci za nią.
- Zarkhov to kutas. Mogę zagadać z ojcem... - powiedział Logan przerywając milczenie.
- Obaj chuja mogą - ucięła. Idąc przez przyjemnie chłodne korytarze zastanawiała się jak w to się wpakowała. Perioczi nienawidził jej strasznie, ale nie miał takiej mocy sprawczej, żeby ją przenieść. Ba, on gdyby taką moc miał to by ją raczej wywalił na zbity pysk licząc, że skończy jako kurwa w tanim burdelu. Teraz po trochu, żałowała, że nie przywaliła Zarkhovowi w tą jego wredną gębę. Nie podejrzewała, żeby ta szuja dogadała się z kimś wyżej. "Cholera go wie, może komuś laskę zrobił" przeszło jej przez myśl.

Dotarli do jej dotychczasowego biura, gdzie w napięciu czekała jeszcze trójka Tagmatos.
Origa spojrzała po nich wszystkich, gdy jej towarzysz zamknął drzwi. W sumie to jej było wszystko jedno w jakiej dzielnicy przyjdzie pracować, ale szkoda było jej ludzi. Nie zasłużyli sobie na taką degradację warunków pracy.
- Macie przekazać wszystkie swoje sprawy innym Tagmatos. - powiedziała i rzuciła papierami na blat stołu.
- Ale jak to ? - zapytała ze zdziwieniem Amber. Była to młodsza od kapitan kobieta o płowych włosach zaplecionych w warkocz. Ten, który przyszedł z Anoterissą spojrzał na Tagmatisse z politowaniem.
- Przenoszą nas - odpowiedział za Origę wysoki młodzieniec.
- Nawet nie żartuj Logan! - z obawą w głosie dziewczyna spojrzała na kapitan.
Origa stała teraz do nich tyłem pochylona nad rozrzuconymi po blacie papierami i nerwowo stukała w nie paznokciami. Podwładni przyglądali się jej w napięciu. W końcu odwróciła się do nich, usiadła na blacie i skrzyżowała ręce na piersi.
- Dobra moje dziubaski - zaczęła - Od jutra naszą bazą wypadową jest strażnica w dzielnicy Zaułk.
Te słowa wywołały jęki jej podwładnych.
- Bez kwękania mi tu - spojrzała po nich mrużąc oczy.
- Ale za co nas tam zsyłają? - dociekał Wshem. Był najmłodszy w towarzystwie, miał burzę krótkich kasztanowych włosów na głowie i znudzoną minę.
- Za zasługi - odparła z ironią Origa. Jedynie Bates szeroki w barach gość bujający się na krześle przy stole. Siedział cicho i wyglądał na mało poruszonego tym jaki otrzymali rozkaz.
- Pakujcie manatki i na dzisiaj koniec roboty. Tylko mi nie chlać całą noc, jutro o świcie macie świecić przykładem na tamtym zadupiu. - dodala i odpowiedziało jej markotne "tajest" podwładnych. Szybko rozeszli się.

Została sama.
Usiadła na krześle przy stole i podparła się łokciem na blacie wpatrując w rozkaz przeniesienia. Najchętniej wywaliłaby go do ognia i udawała głupią, że tego nie dostała, nigdy na oczy nie widziała.
- Kurwa. Żeby go morfa... - warknęła pod nosem i walnęła pięścią w blat, że aż kartki podskoczyły. "Diatrys, który tego przygłupa uznał za nieskażonego musiał być ułomny".

Po zakończeniu wszystkich spraw związanych z przeniesieniem pożegnała się ze swoimi podwładnymi dając im instrukcje odnośnie jutrzejszego stawienia się w nowym miejscu. Rozeszli się i sama z ostatnimi raportami udała się do Periocziego. Bez pytania wparowała do jego pokoju i bez słowa rzuciła tekę z papierami na jego biurko tak, że przy okazji przewrócił się kubek z jakimś płynem. Zapewne wino, a może i coś mocniejszego zalało jego spodnie. Wymienili nienawistne spojrzenia i Origa niedbale salutując wyszła. Oj ręka ją świerzbiła niemiłosiernie.
Z przełożonym darła koty i tylko cudem nie przekroczyła granicy, w której mogła dostać dyscyplinarne zwolnienie. Ale dla reszty Anoteros tej dzielnicy jej przeniesienie było równie dużym zaskoczeniem co i dla niej samej.

Wyszła przed budynek strażnicy i od razu uderzył w nią zaduch parnego południa. Stała z wypakowanymi torbami przewieszonymi przez plecy i zastanawiała się co zrobić z wolnym czasem. Przeklęła po raz kolejny pod nosem. Westchnęła przeciągle i ruszyła przed siebie.
- Będę musiała codziennie latać na drugi koniec miasta - ubolewała. Tu miała raptem parę kroków. - Eh... Trzeba będzie poszukać nowego lokum. - nie łudziła się, że kiedyś wróci do tej dzielnicy.
Idąc w skwarze spociła się jak mysz. Dotarła do swojego małego mieszkanka i rzuciła wszystko co miała w kąt. A było tego sporo, bo na wszelki wypadek nie liczyła, że w nowym miejscu będzie odpowiedni przydział ekwipunku.
Dzielnica, do której ją przeniesiona miała złą sławę. Chodziły o niej nawet żarty, że tamtejsi Tagmatos nie wychodzą ze strażnicy już gdy zaczyna się popołudnie, a broń z przydziału opychali dla dodatkowego zarobku - bo przecież i tak ich nie używali.
Wyciągnęła z kieszeni pomiętą kartkę. Wyprostowała ją w rękach i przyjrzała się. Usiadła na łóżku. Patrzyła na raport podsumowujący statystyki poszczególnych dzielnic. Każda dzielnica co kwartał dawała do najwyższej instancji podsumowanie swoich działań i później dostawała w zwrocie owy raport. Nowa dzielnica Origi przodowała w liczbie incydentów, gdzie strażnik został zaatakowany (nawet ze skutkiem śmiertelnym).
- Na pewno nie będę się nudzić - podsumowała.

Wstała i zaczęła wypakowywać swoje tobołki, bo musiała jakoś zabić czas, a i nie chciało jej się chodzić po upale, dlatego rozłożyła krótki miecz i dwa sztylety na stole by je naostrzyć. Na krześle ułożyła do czyszczenia swoją zbroję strażnika. Może i czekała ją praca w najgorszej dzielnicy, ale nie zamierzała obniżać przez to własnych standardów.
- Cholera, muszę jeszcze dziś odebrać nowy pancerz - przypomniała sobie. - Teraz przyda się jak nigdy
Ismael Garrosh

Jakiś mężczyzna z rękami brudnymi od gliny podszedł do jednej z „dziewcząt”. Zniszczonej przez życie kobiety. Szybko wymienili kilka zdań, dogadali się co do ceny i zniknęli za załomem muru. Brudna i szybka miłość w cuchnącej szczynami wąskiej uliczce Zaułka.

- Ludzie mówio, że gziła się ze zmorfowanym – mówiła cicho, zasłaniając usta dłonią, by ukryć braki w uzębieniu, wynikające z braku higieny czy może jakiejś bójki, - że spuścił w nio płynno morfę i że z tego bękart mutanta się narodził.

Zamilkła na chwilę, by zakokietować przechodnia. Chudego jak tyka garbusa w podniszczonym ubraniu. Przeszedł niezainteresowany.

- Mówio, że kupiec lubił patrzeć jak się rżno i że tamten mu złoto za to dawał. Mówio, że to złoto przesiąkniete morfą. Mówio, że sie na niego ludzie zasadzajo i że go kijami obijo i wygnają z miasta na zatracenie. A i dobrze mu tak - wyciągnęła z ust lufkę i splunęła pod nogi, gęstą, ciemną z tytoniu plwociną.

Przez ulice przeszedł starzec z jednym kikutem miast ręki i dwoma kundlami ujadającymi na niego. Schylił się, zdrową ręką podniósł kamień i rzucił w psy, pudłując żałośnie. Te odskoczyły na chwilę, by rzucić się na niego z nową zajadłością. Przeklął coś pod nosem. Gdy zniknął za rogiem Lucy kiwnęła w tamtą stronę pustą już lufką.

- Mówio, że mu zmorfiały rękę odgryz. Tutaj w samym środku Zaułka. Mówio, że niebezpiecznie po ulicach w środku nocy tera iść. Ci co żyjo na ulicach po zmroku, dziwnie gadajo.

Zza rogu wyszedł mężczyzna sznurując pospiesznie brudnymi rękami spodnie. Za nim pokazała się dziwka, chowając zapłatę w kieszeni podartej sukni. Lucy uśmiechnęła się do niej smutno.

- Idź już. Klientów mi straszysz.

Cyric.

Czy to wino sprzedane przez Gormuga było tak silne, czy też upał mu dodał mocy, dość że po paru łykach w głowie zaczęło szumieć, język się plątać a obraz zamazywać jakby morfa w głowie mąciła. Takie objawy miał przynajmniej Baltarys bo Cyric głowę miał mocniejszą i odczuwał działanie trunku jedynie przyjemnym szumem i kołysaniem.

- A fiesz sze osiec sienyszmaszy? - zabełkotał Baltarys coś niezrozumiale.

Zamlaskał. Pociągnął jeszcze raz z bukłaka i otarł usta rękawem.

- Ojsa nie ma jusz kilka dni - powiedział tym razem wyraźniej. - A jesss slecenie. Pilne - czknął. - Cza wykonaś, so?

Cyric wiedział tyle, że zlecenia przychodzą bezpośrednio do Browna i ten rozdzielał je według własnego uznania. Mistrz jednak czasami znikał na kilka dni i nie zwykł się z tego tłumaczyć. Jego syn wiedział jaką drogą przychodzą zlecenia i podczas nieobecności ojca sam je przyjmował, by później mu je przekazać.

Z jednej strony Brown mógł mieć za złe, że podjęli się zadania pod jego nieobecność, z drugiej za dobrze wykonane zlecenie mógł odpowiednio wynagrodzić.

- Tagmata - rzucił Cyric, widząc zbliżający się patrol. Zebrali się pospiesznie i zniknęli w uliczkach Skilthry.


Shar Srebrzysta

Otworzyła jej Wilgowa, chuda, drobna kobieta o zniszczonej, niezdrowie żółtej cerze i zapadłych policzkach. W ręce, poznaczonej ciemnymi plamami trzymała tytońca.
Mania Chroma była jej przeciwieństwem. Pulchna, o rumianej twarzy. Kiedyś była zapewne piękna lecz teraz nieprzespane noce zaznaczyły się zwisającymi workami pod podkrążonymi oczami. No i chodzenie sprawiało jej problem. Źle zrośnięta noga przyprawiała ją o widoczny ból. Kulała przy każdym kroku.
W niewietrzonym pomieszczeniu było siwo od dymu i śmierdziało starym potem i tytoniem. Wilgowa była zapewne krawcową bo po stołach porozrzucane były kawałki materiałów a w kącie stało rozchybotane krosno.
Kobiety początkowo podeszły do Kanii nieufnie. Później jednak, gdy przedstawiła powody swojej wizyty otworzyły się trochę.
Z rozmowy zarysował się taki obraz. Mąż Mani był dobrym i uczciwym człowiekiem. Do czasu aż jego żonę spotkało nieszczęście. Coraz rzadziej bywał w domu. Zaczął pić. Owego feralnego dnia pił w Zaułku w „Karczmie pod kocim łbem”. Gormug, właściciel przybytku pamięta go dobrze, bo wykłócał się z nim o rachunek. Rozeźlony małżonek wyszedł z knajpy sam i do domu nie wrócił.
- To – Chroma wyciągnęła z kieszeni kamień przewleczony przez rzemień – znalazłam na Zduńskiej. Nosił zawsze przy sobie.
Po rumianym policzku kobiety popłynęła pojedyncza łza. Było jasne, że niczego więcej się nie dowie.



Aruldin Mayhack

Początkowy entuzjazm, gdy obiecał pomóc przerodził się w niechęć, gdy kazał im ustawić się szpalerem i wejść między drzewa. Chłopi może i byli hardzi i przywykli do niebezpieczeństw ale nikt wcześniej nie kazał im leźć prosto w objęcia morfie. Przeświadczenie, jakoby morfa niczym rozpięta sieć czaiła się po borach i lasach wciąż było w gminie mocno zakorzenione. Po prawdzie nie mógł się temu do końca dziwić. Stężenie morfy rosło poza siedzibami ludzkimi, powodując mutacje zwierząt i roślin. Nie wynikało to jednak z tego, jak myśleli prostaczkowie, że morfa unika skupisk ludzkich a z tego, że Diatrysi starannie wybierali miejsca pod nowe osady unikając tych skażonych.

Z kilkunastu ludzi zrobiło się więc nagle, nie wiedzieć jak i kiedy kilku, i pozostali tylko ojciec i ciotka dziecka oraz najbliższy sąsiad a i ci szli ciasno przy sobie rozglądając się na boki jakby coś miało ich lada moment zeżreć. Z takiego towarzystwa, które musiał pilnować i które zadeptywało mu ślady więcej mial kłopotu niż pożytku, zatem czym prędzej odesłał ich i sam ruszył tropem chłopaka.

Tak poruszał się znacznie szybciej. W cieniu drzew ziemia była miękka, toteż ślad był wyraźny i tylko miejscami się rwał. Tam musial przystawać i uważniej przyglądać się śladom nim ruszał dalej. Malec nie szedł prosto w oznaczonym kierunku tylko krążył i kluczył, z czego Mayhack mógł wywnioskować, że zgubił drogę. Drzewostan zagęszczał się dając schronienie przed upałem. Zaczął jednak zauważać też niepokojące oznaki. Drzewa zmieniały swój wygląd im głębiej zapuszczał się w las. Zgarbiały, wykrzywiały się. Miast zwykłych szyszek, na pokręconych sosnach wyrastały włochate, dorodne owoce. Może i nie był Diatrysem, lecz wiedział co to oznaczało. Zbliżał się do uroczyska promieniującego morfą. Zimny pot zlał jego plecy. Słońce prześwitujące przez gałęzie mówiło mu, że czas zawrócić jeśli nie chce by noc zastała go na szlaku. Noc, która mogła być jego ostatnią.

Origa Torukia.

Wzięła się za pracę systematycznie. Broń. Ostrzenie. Polerowanie. Olejenie. Pancerz. Piaskowanie. Polerowanie. Olejenie.

Praca, którą znała, jednostajna, pozwalająca zatracić się w tej regularności i precyzji. Zatrzymać bieg natrętnych myśli. Wyciszyć.

Po półtorej godzinie miecz był ostry i lśnił czystością tak samo jak zbroja.

Właściwie skończyła przygotowania do jutrzejszej odprawy gdy na kwaterę zwalił się Mossmond Sator. Był wyjątkowo z siebie zadowolony, co kontrastowało z jej wisielczym nastrojem.

- Cześć kwiatuszku, skąd ta mina? - pytał, lecz energia rozpierała go i było widać, że nie specjalnie jest zainteresowany powodem zmartwienia swej kochanki.

- Piękny dzień, nieprawda? Przyniosłem ci coś.

Uchylił drzwi a do środka wszedł przygarbiony człowiek z belą czerwonego sukna w dłoniach i metrem krawieckim przerzuconym przez szyję. Spojrzała na niego pytająco.

- Pomyślałem, że pięknie ci będzie w czerwonym.

Wiedziała, że Moss miał pełną kiesę, ale nie zdobył się dotychczas na taki gest, którego zresztą od niego nie wymagała.

Shevi.

Krzyki dochodzące z targowiska upewniły go w przekonaniu, że ruda dziewczyna zamierzała uczciwie zapracować na monetę. Shevi kluczył uliczkami Skilthry. Dopiero po przebyciu kolejnych kilku przecznic stwierdził, że musiał pozbyć się ogona. Chyba, że zakapturzony człowiek zrobił się ostrożniejszy i podążał jego śladem w bardziej dyskretny sposób. Tego nie mógł jednak sam zweryfikować. Odrzucił pestkę śliwki do przepływającego rynsztoku i ruszył wprost " Pod Rozpięty Gorset".

Trzeba było przyznać, że ten dom uciech, położony w najlepszej dzielnicy Skilthry, znajdujący się w pokaźnym trzypoziomowym budynku, nie tak znowu daleko od zamku miał klasę. Wokól frontowej bramy stały po bokach dwie białe, jak cały budynek kolumny z wyrzeźbionymi ornamentami w kształcie liści oplatających cały filar. Jej podstawę okalały, trzymające się za dłonie rusałki uchwycone w tańcu. wypinając ponętnie swe niczym nie osłonięte wdzięki, w ostrym słońcu dnia wydawały się kręcić wokół kolumny. Klienci byli wpuszczani przez ubranych w liberię lokajów, dość pokaźnej postury, którzy jednocześnie robili weryfikację gości, nie wpuszczając kogoś o wątpliwej aparycji. Salon wyłożony czerwonymi dywanami ociekał wprost przepychem a śliczne dziewczyny o orientalnej urodzie sprowadzano z zamorskich krain. Kto nie miał złota w kieszeni nie miał tutaj czego szukać.

Nic więc dziwnego w tym, że też klienci "Rozpiętego Gorsetu" należeli do pierwszego sortu.

Shevi minął główne wejście i wąską boczną uliczką obszedł budynek by znaleźć się na jego zapleczu. Tam, sprawdziwszy raz jeszcze czy nikt za nim nie podąża, wystukał raz jeszcze umówiony sygnał. Po chwili ciszy wizjura drzwi rozsunęła się i po wstępnej weryfikacji został wpuszczony do środka. W niewielkim, skromnym pokoiku, który zwykł odwiedzać już nie raz jak zwykle na misternie rzeźbionym stoliku stała rubinowa nalewka i pucharki. Jak zwykle też Kyleta Drapieżna kazała na siebie długo czekać nim zjawiła się w powłóczystej, drapowanej, czerwonej sukni z głębokim dekoltem. Swoje lata świetności miała już za sobą, lecz wdziękiem i sposobem bycia była w stanie ująć jeszcze nie jednego mężczyznę. Nie musiała już sprzedawać własnego ciała. Teraz zarządzała tym przybytkiem opłacając suto miejscowy tong "za ochronę" dziewcząt. Stać ją jednak było na to.

- Shevi, kochanie - uśmiechnęła się rozbrajająco, zaczynając tym samym zwyczajny rytuał, który poprzedzał przejście do interesów.

Przerwanie tej ceremonii groziło skończeniem rozmów, bowiem Kyleta uwielbiała kokietować a przy tym była kapryśna niczym arudjańska księżniczka. Po wymianie komplementów i uprzejmości, nic nie znaczących uwag o pogodzie i kursie złota, przeszli do konkretów.

- Ktoś zapłacił komuś, by pozbyć się jednego z członków Wielkiej Rady - kontynuowała nie zmieniając wesołego tonu, jakby w dalszym ciągu rozmawiali o pogodzie.

- Ach, to doprawdy ciekawe - kontynuował Shevi naśladując jej styl. - Którego?

- Och kotku - musnęła dłonią jego policzek, - przecież wiesz, że informacje kosztują.

- Ile?

- Doprawdy niewiele za tak cenną wiadomość, z której zapewne zrobisz dobry użytek. - Upiła łyczek trunku. - Sześćdziesiąt lwów.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 12-01-2016 o 18:24. Powód: Mag
GreK jest offline